Rozdział 22

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng


31 październik. Dla jednych to po prostu Święto Duchów, dla mugoli zwykły dzień, dla większości największe święto, bo przecież wtedy Voldemort został pokonany. Jednak nie dla mnie, dla mnie to dzień kiedy zginęli cudowni ludzie, dziecko straciło rodziców, spędziłam ostatni wieczór z mamą i to dzień, który pociągnął za sobą pasmo nieszczęść. Nigdy nie rozumiałam co w nim takiego cudownego, że aż trzeba go świętować.

W Hogwarcie co rok wyprawiano wtedy ucztę i bawiono się do samego rana. Tak też było i tym razem. Najchętniej spędziłabym ten wieczór sama, pod kołdrą ze słodyczami, albo przy gwiazdach. Jednak wszyscy uczniowie musieli tam być obowiązkowo chociaż przez chwilę. Ale znalazłam na to sposób. Po prostu siedziałam tam przez chwilę, trochę zjadłam i zmywałam się do dormitorium.

Coś mi mówi, że w tym roku nie będę w nim sama. Nie wydaje mi się żeby Harry też jakoś bardzo entuzjastycznie podchodził do tego dnia.

W ogóle ostatnio według przyjaciół spędzam z nim mnóstwo czasu. Lee twierdzi, że trzęsę się nad nim jakby był moim młodszym bratem. Za to Fred z George'm śmieją się, że włączył mi się instynkt macierzyński. Ale ja po prostu chce się nim zająć i choć trochę spłacić mój dług wobec cioci Lily.

Została mi godzina do beznadziejnego święta wywołującego równie bezsensowną euforię ludzkości. Założyłam czarne jeansy, żółtą bluzkę z rękawami trzy czwarte, a włosy rozczesałam i zostawiłam rozpuszczone. Spryskałam się perfumami i z kamienną miną wyszłam z dormitorium.

Po drodze mijałam ludzi, którzy cieszyli się jakby przed chwilą wygrali Turniej Trójmagiczny. Choć równie dobrze mogło to przypominać radość z jedzenia, które miało tam być. Wszyscy biegli przy tym do Wielkiej Sali jak kaczki.

Gdy już dotarłam na miejsce usiadłam przy stole i próbowałam słuchać o czym gadają Lee, bliźniacy i dziewczyny. Zegar umiejscowiony w sali był centralnie na środku, tak by każdy mógł go widzieć. Dokładnie dziewiętnasta dwanaście. Chwila, która zmieniła losy wszystkich, po której już nic nie było takie samo.

Voldemort. Tak wielu ludzi boi się wymawiać to imię. Mnie za to ciekawi czy Voldek wie co ono znaczy po francusku? Jeśli tak, to musiał być na tyle głupi by je sobie nadać, a jeśli nie to jest jeszcze głupszy, że tego nie sprawdził. Swoją drogą ciekawe czy ktokolwiek przetłumaczył to imię. Znałam francuski, uczyłam się go przez pięć lat.

,,Vol de Mort'' znaczy tyle co ,,ucieczka od śmierci''.

Ciekawy zbieg okoliczności, prawda?

Drops wstał i podszedł do swojej mównicy. Zaraz palnie przemowę, a potem jak zawsze wszyscy będziemy świętować. Hura. Zaraz dojdę z tego podniecenia.

- Witajcie moi drodzy! Przed nami kolejne Święto Duchów, dzień kiedy zło zostało zniszczone, a dobro wreszcie zapanowało nad magicznym światem!- na pierwszy rzut oka było widać, że te słowa nie są do końca szczere.- Zanim zaczniemy świętować, chciałbym jeszcze powiedzieć tylko jedno: Trzeba być bardzo dzielnym, by stawić czoło wrogom, ale tyle samo męstwa wymaga stawienie czoła przyjaciołom. Życzę wszystkim dobrej zabawy!

Normalka. Walnijmy jakieś mądre zdanie, którego nikt nie rozumie i cieszmy się. Prawie nic nie zjadłam, bardziej jeździłam widelcem po talerzu.

- Vix?

Podniosłam pytający wzrok na George'a.

- Wszystko w porządku?

- Tak, ale ja już chyba pójdę do siebie.

- Przecież minęło niecałe piętnaście minut.- widać było, że reszta chce mnie zatrzymać, ale ja nie miałam ochoty na zabawę.

- Opowiecie mi potem wszystko.

- Ale na pewno nic się nie stało?

- Na pewno.- powiedziałam siląc się na uśmiech.

Wstałam i ignorując spojrzenia wszystkich wyszłam z pomieszczenia.

Po drodze widziałam duchy, które również świętowały. Tylko jeden z nich siedział w koncie i odbijał od ściany piłeczkę. Najbardziej jednak zdziwiło mnie to, że był to Irytek. Dobra, podejdę. Może mnie nie zabije.

- Irytku?- duch przeniósł na mnie zaskoczone spojrzenie, jednak w oczach widać było żal, smutek i tęsknotę.- Nie świętujesz z innymi?

Jak tak teraz sobie przypomnę to nawet nigdy go nie widziałam na uczcie.

- Mógłbym to samo pytanie zadać tobie.

- Ja zapytałam pierwsza.

- Nigdy nie świętuję tego dnia. A właściwie to od dziesięciu lat... Zawsze na Święto Duchów planowaliśmy z huncwotami jakiś żart. Na mniejszą lub większą skalę, ale zawsze był. Tęsknię za nimi, niejeden raz chciałem wrócić do tamtych czasów.

- Nie tobie jednemu ich brakuje.- powiedziałam z bladym uśmiechem.- Najbardziej tych śmiechów, energii, optymizmu, tego, że nawet w...

- Najbardziej pochmurnych dniach i beznadziejnych sytuacjach potrafili znaleźć pozytywną rzecz.- dokończyliśmy razem z nostalgicznymi uśmiechami.

Niewiele się zmienili po szkole, nawet po tym to widać.

Porozmawiałam jeszcze chwilę z Poltergeistem i udałam się, tym razem już bezpośrednio do Pokoju Wspólnego.

Ogień tlił się w kominku z racji tego, że robiło się coraz zimniej. Usiadłam na sofie i wyciągnęłam z kieszeni spodni notatnik o kosmosie, który zawsze miałam przy sobie. Wyciągnęłam też długopis od cioci i wujka. Otworzyłam zeszyt od tyłu. Od przodu pisałam wszystkie znane informacje, natomiast od tyłu wyniki własnych obserwacji. Długopisem dostanym na urodziny, który jak się okazało widzę tylko ja. Tym lepiej, dopóki informacje nie były potwierdzone nie chciałam, by ktoś je czytał.

Akurat czytałam o Adarze, kiedy usłyszałam dźwięk otwierania przejścia. Popatrzyłam w stronę drzwi, a moim oczom ukazał się Harry. Kiedy mnie zauważył od razu usiadł obok mnie.

- Dlaczego nie jesteś na uczcie?- zapytał po dłuższej chwili.

- Jakoś nie widzę powodów, żeby świętować ten dzień. Zawsze jestem tam tylko kilka minut, bo muszę, a potem zwijam się tutaj. Czytam sobie astronomię.

- Adara?- zapytał patrząc na kartkę.

- Tak, to gwiazda w gwiazdozbiorze Wielkiego Psa.

- Przeczytasz mi coś o niej?

- Jasne.

Avadooki przysunął się bliżej, tak że otoczyłam go ramieniem i wtulił się we mnie.

- Jest to druga co do jasności gwiazda w gwiazdozbiorze Wielkiego Psa, odległa od Słońca o około 405 lat świetlnych. Jej nazwa wywodzi się z języka arabskiego i oznacza ,,panny''. Adara jest gwiazdą podwójną. Dominujący składnik jest błękitnym, jasnym olbrzymem należącym do typu widmowego B. Kilka milionów lat temu, Adara była znacznie bliżej Słońca niż jest teraz, przez co świeciła dużo jaśniej na nocnym niebie. Około 4,7 miliona lat temu, była w odległości 34 lat świetlnych od Słońca, co czyniło ją najjaśniejszą gwiazdą na niebie o jasności obserwowalnej −3,99 m. Od tamtej pory żadna inna gwiazda nie osiągnęła takiej jasności, żadna też nie będzie tak jasna w przeciągu następnych pięciu milionów lat... Tyle ci na razie wystarczy. I tak będziecie się o niej uczyć na astronomii, a nie chciałabym ci opowiadać o szczegółach, żebyś się w tym nie pogubił. Zresztą, mój ojciec chrzestny uważa, że gdybym miała opowiadać o czymś z astronomii szczegółowo, to słuchający nic by z tego nie rozumiał, jeśli też nie miałby takiej obsesji na tym punkcie.

Zaśmiałam się przy ostatnim zdaniu. Według mnie, Remus przesadzał.

- Właśnie, a propos chrzestnych. To prawda, że można mieć więcej niż jednego?

- Oczywiście. Ja sama miałam dwóch, jeden żyje i to przyjaciel ojca, drugim był jego brat, ale zmarł bardzo młodo, byłam wtedy jeszcze malutka i praktycznie w ogóle go nie pamiętam. Matki chrzestne też miałam dwie. Pierwsza to siostra taty, moja ciocia. Drugą była twoja mama.- dodałam obserwując jego reakcję.

Chłopak siedział przez kilka chwil z rozchylonymi ustami i się nie ruszał.

- Moja mama była twoją matką chrzestną?- zapytał po chwili.

- Tak, nasze rodziny bardzo się ze sobą przyjaźniły, to się zaczęło jeszcze w latach szkolnych.

- Chwila... To ja też miałem rodziców chrzestnych?- zapytał po chwili.

- Oczywiście, jak każde dziecko. Ojca chrzestnego, chyba tylko jednego, ale nie wiem kto to, ani czy w ogóle jeszcze żyje.- skłamałam.

- A matkę chrzestną?

- Miałeś dwie.- zaczęłam po chwili z oporem.- Moją mamę i Marlenę McKinnon. Z Marleną twoja mama przyjaźniła się jeszcze w Hogwarcie, miały razem dormitorium.

- Co się z nią stało?

- ... Została zamordowana razem z całą rodziną, z tego co wiem miałeś wtedy tylko kilka tygodni. Twoja mama podobno bardzo to przeżyła i trudno się dziwić.

Chłopak przez chwilę patrzył w ogień. Mogłam mu tego nie mówić, jeszcze bardziej go dobiłam. Po chwili zaśmiał się ponuro.

- Wszyscy, którzy w jakimś stopniu byli moją rodziną już nie żyją.

- Masz jeszcze mnie.- wyrwało mi się z ust, zanim zdążyłam pomyśleć.

Brunet uśmiechnął się delikatnie i wrócił do poprzedniej pozycji, wtulając się we mnie.

- I z tego się cieszę. Jesteś dla mnie jak starsza siostra. Opiekujesz się mną i martwisz się.

- Uważaj, bo jeszcze kiedyś będzie ci to przeszkadzać.- rzuciłam z uśmiechem.- Przeczytać ci coś jeszcze? Zwykle impreza kończy się po północy.

Kiwnął głową, więc znowu zaczęłam czytać.

- Hadar to druga co do jasności gwiazda w gwiazdozbiorze Centaura...

~

Dwie godziny później zostałam sama. Harry stwierdził, że pójdzie jeszcze chwilę na ucztę i zje deser, o ile Ron coś zostawił.

Siedziałam sobie spokojnie i wpatrywałam się w płomienie w kominku, kiedy do pomieszczenia zaczęła napływać fala ludzi z naszego domu. To było dziwne, zazwyczaj przyjęcie trwało o wiele dłużej. Jednak wypatrzyłam bliźniaków i udało mi się poznać przyczynę.

- To wszystko wina Quierella.- stwierdzili zgodnie.

- To było coś takiego...

- Troll! Troll w lochach!...

- To chyba źle.

- I zemdlał!

- Dyrektor kazał wszystkim prefektom odprowadzić swoje domy do dormitorium.

- A wiesz co w tym jest najzabawniejsze?- zapytał po chwili George.

- To, że ciamajda zemdlał?

- Nie. Troll jest w lochach. Dyrektor kazał odprowadzić uczniów do dormitoriów.

- Noo i co w związku z tym?

- A przecież dormitorium ślizgonów jest w lochach!- wykrzyknął ze śmiechem Fred.

O to im chodziło. No nie powiem, fajnie się składa.

- Może los nam sprzyja i nasz kochany przyjaciel Flint akurat się na niego natknie.

Wybuchnęliśmy śmiechem. Wszyscy żywiołowo rozmawiali o tym co się stało, a ja rozglądnęłam się po pomieszczeniu. Po chwili zamarłam. Przeszukałam wzrokiem wszystkich jeszcze raz dla pewności, ale efekt był taki sam.

- Gdzie jest Harry? Rona z Granger też nie ma.- zapytałam z niepokojem.

Rudzielce też popatrzyli na wszystkich.

- Hermiony w ogóle nie widzieliśmy na uczcie, może jest w pokoju?

Pokręciłam głową.

- Przecież bym ją słyszała.

- Nasz mały braciszek z Harry'm szedł za Percy'm razem ze wszystkimi pierwszakami.

- Percy, widziałeś gdzieś Rona z Harry'm?- zapytał Forge podchodząc do niego.

Prefekt również rozglądnął się nerwowo po pomieszczeniu.

- Cholera, przecież szli cały czas za mną!

Po chwili Fred zamarł.

- A co jeśli natknęli się na tego Trolla?- zapytał blady.

Zrobiło mi się słabo. Popatrzyliśmy na siebie nerwowo. Nawet się nie zastanawialiśmy, całą czwórką wylecieliśmy z dormitorium, nawołując ich po drodze.

Zaczęliśmy już dobiegać do łazienki dziewczyn przy okazji odchodząc od zmysłów za ten czas, kiedy usłyszeliśmy jakieś głosy. Szybko ruszyliśmy w tamtą stronę i zdyszani stanęliśmy w łazience. Wszyscy krzyknęliśmy na widok, jaki się przed nami rozciągał. Troll leżący na podłodze, nasza zaginiona trójka w brudnych i poszarpanych ciuchach oraz zdyszana, a McGonagall, Quriell i Snape stali obok nich.

- Merlinie, jak dobrze, że nic wam nie jest!- wykrzyknęliśmy wszyscy i zmiażdżyliśmy ich w niedźwiedzim uścisku.

Wszystko się we mnie mieszało i buzowało. Złość, radość, strach, niedowierzanie i ulga.

- Du... si... cie...- wysapali we trójkę i dopiero wtedy ich puściliśmy, zdając sobie z tego sprawę.

Minnie wszystko nam wyjaśniła, a dzieciaki też wtrąciły coś od siebie. Percy patrzył na chłopaków spod byka za to, że mu uciekli. Fred z George'm wydawali się być dumni i rozbawieni, ale miny mieli poważne jak nigdy wcześniej. Mnie obchodziło tylko to, że nic im się nie stało. No, nie licząc ubrań. Ale mniejsza o to, dam Alicji i po kilku dniach będą jak nowe.


Tak, możecie być ze mnie dumni.

Laptop odzyskany do szkoły, więc mogę pisać. Dopracowałam rozdział i oto efekty. Następny będzie już z meczem Quidditch'a. Tak tylko informuje. Będę się starała pomijać te mniej istotne rzeczy, bo nie uśmiecha mi się pisanie tego przez dwa lata. A i tak będzie dosyć długo, bo muszę opisać każdy rok, bo każdy będzie miał istotne fakty.

W środę Rozpoczęcie Roku Szkolnego. Hura. Euforia mnie rozsadza od środka. A jeśli najbliższe dni mają być takie jak ten, czyli 100% deszczu przez cały dzień, zimno i chmury to ja dziękuję bardzo. Ale w sumie wracają moje ulubione seriale i Harry Potter, więc jakiś tam plus jest. Tak, staram się szukać pozytywów, w końcu znak zodiaku do czegoś zobowiązuje. Strzelec się kłania.

Tym razem nie będzie aż tak długiego mamrotania.

A! I jeśli chcecie możecie obstawiać w komentarzach, kiedy Fred z Vix będą razem, zobaczymy czy zgadniecie.

No i to by było chyba na tyle. Mam nadzieję, że się podoba, nie muszę już spać w nocy z otwartymi oczami z obawy przed śmiercią i do zobaczenia w kolejnym! Też nie wiem kiedy będzie :)

Baay❤

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro