Rozdział 24

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng


- Wy bachory! Jak tylko was dorwę to was wypatroszę!

Tak, znowu uciekaliśmy przed Filch'em. Nie wiem za co on się na nas tak wściekał. Przecież my tylko zalaliśmy mu gabinet brokatową mazią, która utrzymuje się przez kilka tygodni i zaczarowaliśmy mu kotkę tak, by tańczyła w powietrzu walca i grała na skrzypcach.

No i o co tyle złości?

Facet gonił nas po całej szkole, a my uciekaliśmy śmiejąc się przy tym w niebo głosy.

- Zaraz... wypluje... płuca...- wysapał Fred.

Zanim zdążyłam mu odpowiedzieć George wepchnął całą naszą trójkę do jakiegoś wąskiego korytarzyka. Nadal sapiąc, obserwowaliśmy jak woźny przebiega obok nas i kieruje się dalej w przód.

- Wygląda na to, że znowu nam się udało.- powiedziałam po chwili, kiedy już trochę odpoczęliśmy.

- Powinni nam postawić pomnik za to, że tak dbamy o formę Filch'a. Bez nas już dawno by mu wysiadły nogi i nie postawił by już kroku.- stwierdził Freddie.

Zaśmiałam się cicho.

- Wiesz, tych najbardziej wartościowych i najważniejszych ludzi zaczyna się doceniać dopiero po śmierci. Może wtedy doczekamy się pomników i nawet własnego święta.

- Za mną i tak będą płakać najbardziej, zobaczysz. Już widzę te napisy: ,,Tu spoczywa Fred Gideon Weasley. Największy przystojniak, żartowniś, jeden z najlepszych pałkarzy w dziejach Quidditch'a, gryfon, dobry, miły, ukochany brat, jeden ze współwłaścicieli sklepu z dowcipami, ukochany uczeń profesor McGonagall, brat bliźniak równie wspaniałego George'a Fabiana Wealsey'a, najlepszy czarodziej i człowiek jaki kiedykolwiek chodził po świecie. Zawsze będziemy o nim pamiętać. Zginął jak na bohatera i żartownisia przystało, śmiejąc się śmierci w twarz. Podnieśmy różdżki w górę!''.

Parsknęliśmy z George'm śmiechem.

- I oczywiście najskromniejszy.- dopowiedział jego brat.

- No a jakże by inaczej. Czyżbyś zwątpił braciszku?

- Ja? Nigdy. Ej dobra, tym korytarzem jeszcze nie szliśmy. Idziemy?- zapytał George.

Wzruszyliśmy ramionami. W sumie co nam szkodziło? Przejście było ciasne, ale jakoś, pojedynczo daliśmy radę przejść. Weszliśmy do pomieszczenia, w którym oprócz ścian, drzwi i podłogi było tylko duże lustro. Na jego framudze widniał tylko jeden napis: AIN EINGARP ACRESO GEWTEL AZ RAWTĄ WTE IN MAJ IBDO.

Podeszłam do niego i przesunęłam dłonią po framudze. Gdzieś już słyszałam tą nazwę.

- Skądś znam tą nazwę.- powiedziałam obracając się do chłopców.

Odsunęłam się od lustra i rozglądnęłam po pomieszczeniu.

- Ktoś chyba nie miał pomysłu żeby urządzić wnętrze.- odezwał się Fred.

- Albo właśnie dlatego jest tu tylko lustro.

- Co masz na myśli?- spytałam młodszego bliźniaka.

- W całym pomieszczeniu stoi tylko ono. Może to wcale nie jest zwykłe lustro.

Bliźniacy stanęli przed nim.

- I jak?

- Tu jest tylko nasze odbicie. To zwykłe lustro.- stwierdził Fred.

- W takim razie dlaczego stoi w lochach, zamknięte i samo w sali?

Kiedy oni się ,,wymieniali argumentami'', ja podeszłam trochę w głąb pomieszczenia. Były tu jeszcze okrągłe kolumny. Zauważyłam, że na jednej z nich jest jakiś napis. Próbowałam go odczytać, co wcale nie było łatwe, bo musiało zostać napisane w staroangielskim. Ale w końcu sens udało mi się zrozumieć.

Zgubieni jesteście ci, którzy w taflę lustra spoglądacie. Strzeżcie się pragnień, gdyż one do stracenia prowadzą. 11 maj 1478  r. William Benson, puchon, rok piąty.

Przejechałam palcami po napisie.

- Vix!

Oderwałam się od rozmyślań na temat napisu i podeszłam do rudzielców.

- Co jest?

- Stań na przeciwko lustra.

- Co? Po kiego?

- No po prostu stań. Może tobie uda się coś odkryć.

Wzruszyłam ramionami i stanęłam na przeciwko lustra.

- I co?

- Nico. Widzę siebie.

Podeszłam jeszcze bliżej i dotknęłam tafli zwierciadła. Popchnęłam je, ale nie ruszyło się nawet o milimetr.

- No co? W książkach to zawsze działa.- powiedziałam do zdziwionych braci.

Odwróciłam się z powrotem do szyby. Jednak tym razem nie byłam sama. Gwałtownie odwróciłam głowę w tył. Chłopcy cofnęli się w bok i nie było ich widać, ale w zwierciadle widziałam kogoś innego.

Intensywnie niebieskie oczy wpatrywały się we mnie, a bijące od nich ciepło było niewyobrażalne.

W tych szarych nie było pustki i obojętności, biła od nich radość i miłość.

Dwie najmłodsze i najniższe postacie uśmiechały się radośnie, a dwie starsze obejmowały ich.

Kobieta tak bardzo podobna do mnie uśmiechała się ciepło, ale była w tym też tęsknota.

- Mamo...- szepnęłam.

Stuknęłam w szybę. Na pewno musi być tu jakieś przejście. Muszę tylko wymyślić jak się tam dostać. Popchnęłam taflę trochę mocniej.

Mężczyzna obejmował szatynkę ramieniem, a potem zmierzwił mnie po włosach. Poczułam to, ale fryzury nie miałam zniszczonej.

Po chwili postacie zaczęły zanikać. Zamarłam.

- Nie! Zaczekajcie!

Zaczęłam uderzać o lustro, drapać je paznokciami. Poczułam jak dwie pary rąk odciągają mnie od lustra. Od mojej rodziny.

- Nie! Zostaw mnie! Ja muszę...

- Vix, już spokojnie. Nic się nie dzieje, tam nikogo nie ma, rozumiesz?

- Nieprawda! Po prostu się schowali, ale wrócą tu!

- Na chwilę obecną, jedyną osobą, która może tu wrócić jest Filch. Chodźmy stąd.- powiedział George.

- Nie... Oni wrócą, rozumiecie? Nie zostawią mnie. Nie znowu.

Mówiąc to obróciłam się w tył i patrzyłam im w oczy. Popatrzyli na siebie.

- Wrócimy tu, dobrze? Tylko jak będzie spokojniej. Najpierw dowiedzmy się co to może być za lustro. Może w bibliotece będzie coś o nim pisać.- powiedział w końcu Fred.

- Ale obiecujesz, że tu wrócimy?

- Obiecuję. Ale chodźmy już stąd.

~

- Magiczne przedmioty... niebiański diadem... złote pióro... No gdzie to jest?

Od kilku godzin siedzieliśmy we trójkę w bibliotece i próbowaliśmy znaleźć rozwiązanie. No przecież gdzieś musi pisać o tym lustrze. Prawda? Nie poddam się. Choćbym miała tu siedzieć do końca mojej edukacji w Hogwarcie, bez jedzenia, bez wody i bez oglądania gwiazd, to się nie złamie. Mogą mnie palić na stosie, a ja się stąd nie ruszę.

- Lustro Ain Eingarp... Aha! Mam to!- krzyknęłam.

- Cisza.- warknęła bibliotekarka.

Przewróciłam oczami.

- Znalazłam.- powiedziałam już ciszej i zaczęłam czytać.- Lustro Ain Eingarp to zwierciadło, które jak do tej pory jest jedynym na świecie o takich właściwościach. Czarodziej, który spogląda w tafle widzi swoje największe, najgłębiej skrywane pragnienia.

Dalej było coś napisane o tym, że jak się za długo w nie patrzy, to można zwariować, postradać zmysły. Dobra, to już nie jest ważne.

- No to dlaczego my nic nie widzieliśmy?- zapytał zdezorientowany Georgie.

Prześledziłam wzrokiem dalszy tekst.

- Tutaj coś jest. Tylko osoba, która jest najszczęśliwsza na świecie, nie zobaczy w tym zwierciadle nic poza własnym odbiciem. Wszystko jasne. Jesteście najszczęśliwszymi ludźmi na świecie.- powiedziałam patrząc im w oczy.- No, a skoro dowiedzieliśmy się, że lustro nie jest niebezpieczne, to idziemy tam wieczorem.

- Może lepiej nie.- odezwał się Fred.

Zmrużyłam oczy.

- Obiecałeś. Poza tym, nie ma w nim nic niepokojącego.

Chłopak westchnął.

- Zgoda, ale pójdziemy za kilka dni, okej? Filch przestanie się tam kręcić, a ty się jeszcze zastanowisz.

- Wszystko już przemyślałam.

- Proszę?

- No dobra, zgoda. Ale idziemy tam za trzy dni, okej?

- Umowa stoi. A teraz na kolację.

Wstaliśmy ze swoich miejsc i nie zwracając uwagi na krzyki pani Price, wybiegliśmy z biblioteki. Kiedy po kilku minutach wbiegliśmy do Wielkiej Sali, kolacja już trwała. Usiedliśmy przy stole i zabraliśmy się za jedzenie. Przywitałam się z Remusem, który siedział z nami i nałożyłam sobie naleśników z czekoladą. Zaczyna mi się udzielać obsesja Lunia. To dobrze czy źle?

- Vix.- usłyszałam głos brata.

Podniosłam głowę, a moim oczom ukazała się sowa wujka. Odebrałam list i szybko prześledziłam tekst. Podałam pergamin kujonowi i wróciłam do jedzenia.

- Wracacie na święta do domu?- zapytałam po chwili bliźniaków.

- Nie.- odpowiedział George, przełykając sok dyniowy.- Rodzice dostali zaproszenie od Charlie'go do Rumunii. Stwierdzili, że zabawią tam trochę dużej niż na same święta, a my nie możemy opuszczać szkoły. Tak więc jesteśmy tu uziemieni całą czwórką.

Skinęłam głową. Już wiedziałam gdzie wysłać Mirabellę z prezentem.

- A wy?

- Wracamy. Wujek napisał w liście, że mają dla nas jakąś niespodziankę, ale nic nie ma o tym, o co chodzi.- stwierdziłam, skrzywiając się przy końcówce z niezadowolenia.

- Na tym polegają niespodzianki.- powiedział rozbawiony Fred.

Przewróciłam oczami. O co mogło chodzić?




Witam!

Tak wiem, już jestem martwa, nie wstawiałam niczego przez kilka miesięcy i tak dalej. Zdaje sobie z tego sprawę. Po prostu miałam taki okres w życiu, że nie miałam na nic siły. W sumie dalej tak mam, ale spięłam dupę i napisałam, bo nie chce żeby to się odbijało na was.

W tej części z lustrem serce mi krwawiło, bo chyba wszyscy dobrze wiemy co George zobaczyłby w tafli po śmierci Freda :(

Jak widać przyspieszamy trochę akcje. Następny rozdział będzie już się dział w okolicach świąt.

Pomnik na cześć Freda... Czyżby wróżbita? Ja nic nie sugeruje.

Także ten, jak znowu mi się uda, to MOŻE coś jeszcze wstawię do stycznia, ACZKOLWIEK nic nie mogę obiecać.

No, a teraz muszę się wyżalić. Pisałam opowiadanie na konkurs. No i teraz dzwonił do mnie facet, że jutro na 14 mam przyjść do GOKu (Gminny Ośrodek Kultury) w mieście, bo będą mnie nagrywać. Przeczytałam regulamin jeszcze raz i okazuje się, że ja będę czytać im to opowiadanie, oni mnie nagrają i puszczą razem z życzeniami na święta od mojej szkoły. Cholerny mały druczek! Od dzisiaj czytam wszystkie papiery i umowy zanim je podpisze. Poważnie. Nie chce kiedyś skończyć z jedną nerką, bo okaże się, że tak było w małym druczku w umowie. Także ten, trzymajcie kciuki żebym się nie zbłaźniła. Chociaż pewnie i tak to zrobię.

No i co? Mam nadzieję, że rozdział się podobał, darujecie mi życie, komentarze i gwiazdki baaardzo mile widziane.

Do zobaczenia❤

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro