Rozdział 32

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng


Dop.aut. Pod koniec rozdziału może was lekko zirytować jeden z bohaterów. Upust emocji można dać w komentarzach.


~ Wyjdziesz z tego, rozumiesz?

~ Pani nie rozumie, ja nie mogę jej stracić!

~ Gwiazdy wyglądają dzisiaj pięknie, wiesz?

~ Kiedy następnym razem tu do ciebie przyjdę, to masz już chodzić. Nie przyjmuję odmowy.

~ Obudzisz się, jesteś całym moim światem, moją małą dziewczynką, nawet jeśli dorośniesz.

~ Pamiętasz jak oglądaliśmy kiedyś gwiazdy? Chciałbym znów to z tobą zrobić.

~ Nie możesz umrzeć. Nie ty.

~ Wiesz... Wiesz, że nigdy ci tego nie powiedziałem? Nie wiem dlaczego. Ale jesteś dla mnie wszystkim, nie potrafię bez ciebie żyć. Nie zostawiaj mnie maleńka... Błagam.

~ Jesteś dla mnie najważniejsza, słońce. Kocham cię.

Przez długi czas panowała ciemność. Nie była w stanie określić ile czasu minęło. Godziny, dni, tygodnie? Co jakiś czas słyszała delikatne szmery czy przyciszone głosy, jednak nie była w stanie ich rozpoznać.

W końcu przez mrok zaczęło przebijać białe światło. Chwilę to trwało, zanim wszystko dookoła nabrało ostrości, ale udało jej się choć trochę uchylić oczy. Leżała na boku, a na sąsiednim łóżku znajdował się Harry. Próbowała krzyknąć, coś powiedzieć, ale nie miała siły nawet otworzyć ust. Jedyne co zarejestrowała spod ledwie uchylonych powiek to to, że avadooki był w dobrym stanie. A przynajmniej w lepszym niż ona, co uświadomiła sobie, gdy przeszył ją ostry ból, rozchodzący się od brzucha. (dop. aut. Z automatu chciałam tu napisać ,,od krocza''. Zabijcie mnie. Chyba lepiej nie komentować poziomu zepsucia mojej psychiki. Przepraszam wszystkich tych, których mózg jakimś cudem działa jeszcze poprawnie.)

Przy łóżku Pottera stał dyrektor, co zauważyła dopiero po chwili. Była pewna, że nawet gdyby ta dwójka odwróciła się w jej stronę, to i tak nie dostrzegliby ledwie co otwartych oczu.

Zdołała też zobaczyć stos słodyczy (a zwłaszcza kandyzowanych ananasów, co ją ucieszyło), kwiatów i kartek, na których zapewne były życzenia powrotu do zdrowia.

Skupiła się jednak na osobach w pomieszczeniu, gdyż Harry zawzięcie tłumaczył Dumbledore'owi co stało się na trzecim piętrze.

- Panie profesorze, Kamień...

- Harry, proszę uspokój się, bo pani Pomfrey zaraz mnie stąd wyrzuci. Już i tak cudem przekonałem ją do pozostania.

Wzrok jedenastolatka powędrował na stolik, na którym również znajdowały się prezenty, co zauważył też profesor.

- Ah, tak. To podarunki od twoich przyjaciół i wielbicieli. Bo widzisz, to, co stało się w podziemiach jest ścisłą tajemnicą, więc, oczywiście, wie już o tym cała szkoła.

No tak, to była jedna z podstawowych zasad Hogwartu. Jeśli chciało się, by o czymś dowiedział się cały zamek, wystarczyło zrobić z tego wielką tajemnicę. Nic nie działało tak szybko jak Poczta Pantoflowa w Hogwarcie. Tutaj ludzie uwielbiali plotki, właściwie to większość tylko nimi żyła.

- Jak długo tutaj jestem? - zapytał po chwili Potter, przez co Black znów zaczęła słuchać.

- Trzy dni.

Z dalszej rozmowy dziewczynie udało się jeszcze dowiedzieć, że Kamień został zniszczony, Voldemort nie odzyskał pełni mocy, ale była przekonana, że jeszcze uda mu się wrócić, Pelerynę Niewidkę przysłał Harry'emu właśnie dyrektor, dodając przy okazji, że James Potter wolał go używać do zakradania się do kuchni oraz o ,, opiece'', jaką przez ostatni rok otaczał Harry'ego Snape.

Coraz bardziej zmagał ją sen i już tylko ostatkiem sił zmusiła się, by posłuchać ostatniej wypowiedzi Dumbledore'a.

- Zapewne to panowie Fred i George Weasley są odpowiedzialni za próbę wysłania sedesu, ale pani Pomfrey uznała, że jest to sprzeczne z wymogami higieny i skonfiskowała ów dar. Jednak moim skromnym zdaniem, dobrze, że wreszcie coś zmalowali. Od kiedy Victoria tutaj leży, wszyscy jej przyjaciele to cienie samych siebie. Przesiadują tutaj godzinami, a naszej pielęgniarce powoli kończą się zapasy eliksirów na uspokojenie.

Wyglądało na to, że chłopak dopiero w tamtym momencie przypomniał sobie o Black, bo gwałtownie odwrócił się w jej stronę.

- Vix! Panie profesorze, ona miała sztylet w brzuchu... upadła na podłogę, myślałem, że nie żyje... Voldemort, on mówił coś o ostatnim spotkaniu... Kazał jej wybierać między życiem, a śmiercią, wolała zginąć... Myślałem... - Avadooki jak w amoku wyrzucał z siebie kolejne słowa, co chwilę patrząc na zabandarzowany brzuch czternastolatki.

- Spokojnie Harry, panna Black zemdlała, bo straciła sporo krwi. Ale jej stan jest ciężki, na razie Pani Pomfrey podpięła ją do kroplówki, odłączyliśmy ją od magicznego respiratora, cały czas obserwujemy. Sytuacja jest jednak poważna. Dwa razy o mało jej nie straciliśmy. Gdy zatrzymała się pierwszy raz, udało się nam ją przywrócić po dziesięciu minutach. Ale za drugim razem było gorzej. Walczyliśmy o nią przez ponad dwie godziny, lecz mimo to, efektów nie było widać. Ostatecznie orzeczono zgon, co spotkało się z histerią jej bliskich. Fred wraz z jej bratem zaczęli wrzeszczeć, że nie ma takiej opcji, krzyczeli do niej, by się obudziła. Pielęgniarka chciała ich stąd wyprowadzić, ale wtedy wpadli w jakiś szał. Zaczęli sami przeprowadzać resuscytację, pan Black szeptał coś do niej. Tego, co się stało potem, nie potrafił nikt wytłumaczyć. Victoria wróciła, ale nadal szanse na jej wybudzenie się, są bardzo małe. Straciła bardzo dużo krwi, ostrze na szczęście ominęło najważniejsze organy, ale powiem szczerze, że coś słabo to widzę. Było tutaj też jej wujostwo, po zakończeniu roku mają ją przenieść do szpitala dla czarodziei, św. Munga. Nie chciałbym, byś zaprzątał tym sobie teraz głowę, mój chłopcze, ale widzę jak bardzo się zżyliście ze sobą. Nie liczyłbym na cud, Harry. A teraz odpoczywaj.

Dziewczyna miała ochotę wstać i trzepnąć mężczyznę jakąś porządną klątwą. Pewnie, od razu po przebudzeniu opowiadajmy jedenastolatkowi, jak jedna z uczennic ( w sumie przyjaciółka) o mało co nie umarła. No bo dlaczego nie? Dyrektor zdecydowanie powinien odstawić te swoje cytrynowe dropsy.

Była jeszcze odrobinę świadoma, gdy do pomieszczenia przyszli Ron i Hermiona, z czego rudzielec opowiadał o wisielczych nastrojach jej przyjaciół, dodając, że w sumie wszystkie domy zachowują się nieswojo. Udało jej się dowiedzieć, że następnego dnia było zakończenie roku, wygrali ślizgoni, bo jej i Harry'ego zabrakło w ostatnim meczu, a później przyszedł jeszcze Hagrid podarowując chłopakowi zdjęcia jego rodziców i płacząc nad jej łóżkiem.

Victoria naprawdę chciała choć trochę bardziej uchylić oczy, ruszyć ręką, czy dać jakikolwiek znak o jej wybudzeniu. Jednak ostatecznie zmęczenie oraz ból wygrały i gryfonka znów zapadła w sen.

Gdy obudziła się po raz drugi, była już silniejsza, czuła się o wiele lepiej, ból zmalał, a ona była w stanie ruszyć ręką i otworzyć szeroko oczy. Po kilku próbach udało jej się także coś powiedzieć. Była pewna, że to dzięki jej darowi, bo dyrektor już dawno jej powiedział, że przez to, co potrafi, regeneruje się szybciej niż normalni czarodzieje. Harry'ego już nie było, więc uczta pewnie niedługo miała się zacząć.

Pani Pomfrey, jak tylko ją zobaczyła, krzyknęła z zaskoczenia i zaczęła szybko ją badać.

- No dobrze, wygląda na to, że wszystko jest w porządku. Wiem o twoich zdolnościach, dyrektor mi powiedział i to właśnie dzięki nim twój organizm tak szybko się zregenerował. Jednak ból przez jakiś czas będzie ci jeszcze towarzyszyć. Opatrunek zmieniałam ci jakąś godzinę temu, więc wydaję się, że jest dobrze. To ja idę na ucztę, a ty tu leż.

- Czemu? Przecież wypuściła pani Harry'ego. - Nastolatka miała jeszcze delikatny problem z mówieniem i brzmiała nieco ochryple.

Pielęgniarka popatrzyła na nią spojrzeniem, którego mógłby jej pozazdrościć sam bazyliszek.

- Może dlatego, że pan Potter nie miał wbitego sztyletu w brzuchu i nie zatrzymał nam się dwa razy.

- Ale ja naprawdę nie czuję się źle, powiedziałabym wręcz, że całkiem dobrze!

- Czyli nie świetnie. Wracaj do łóżka, po uczcie zafiuukam do twojego wujostwa i zabiorą cię do św. Munga albo do domu, to już będzie ich wybór.

Victoria jednak nie potrafiła leżeć, wiedząc, że jej przyjaciele prawdopodobnie wyrywają sobie włosy i nie wiedzą, że się obudziła. Wątpiła by Pomfrey ogłosiła to na uczcie.

Z pewnością nie było to mądre, ale w tamtym momencie nie myślała jeszcze rozważnie. Dlatego też, gdy tylko kobieta zniknęła za drzwiami swojego gabinetu (prawdopodobnie przebierając się w inne szaty), niebieskooka natychmiast wstała i ruszyła w stronę drzwi, zachowując się przy tym najciszej, jak tylko potrafiła. Po drodze musiała jednak przystanąć, gdyż, jak się okazało, takie gwałtowne poruszanie się od dłuższego czasu, nie zostało zbyt dobrze przyjęte przez jej organizm. Chwyciła się więc jedną ręką za brzuch (kompletnie przy tym ignorując fakt, że nic to nie dawało) i zaczęła pokonywać pozostałą część drogi. Na korytarzach świeciło pustkami, bo pewnie już wszyscy byli w Wielkiej Sali, więc nie musiała się mierzyć ze zdziwionymi czy zdezorientowanymi spojrzeniami. Gdy była już na ostatniej prostej, usłyszała odgłos kroków za sobą i zaczęła biec w stronę sali na tyle, na ile pozwalało jej na to samopoczucie. Wpadła do pomieszczenia, po mistrzowsku ignorując spojrzenia innych i oparła się plecami o wielkie drzwi, dysząc ze zmęczenia.

- VIX?! - dobiegł ją krzyk Jordana.

- Cii, ciszej. Uciekam przed panią Pomfrey, bo kazała mi leżeć w łóżku i zabroniła tu przychodzić, więc cicho, bo zaraz mnie tu znajdzie i zaciągnie do Skrzydła.

- I będzie rację, ty cholerna idiotko! - wrzasnął Remus, biegnąc w jej stronę i dławiąc się łzami, a za nim podążała cała reszta. Dopadli do zdezorientowanej nastolatki. - Coś ty sobie myślała, idąc na pewną śmierć?! Chciałaś mnie zostawić samego, zginąć od sztyletu w brzuchu?! Wiesz co ja przeżywałem, gdy ty leżałaś w szpitalu i DWA RAZY o mało nie UMARŁAŚ?!

- Remus... - zaczęła potulnym głosem, patrząc na niego przepraszająco, bo dopiero teraz dotarło do niej co zrobiła.

- Teraz ja mówię! Byłaś gotowa zginąć dla cholernego kamienia, co ty w ogóle robiłaś wtedy w nocy poza dormitorium... Jesteś dla mnie najważniejsza, nie przeżyłbym gdyby coś ci się stało, rozumiesz? - Black pokiwała głową. - To dobrze... Nigdy więcej mnie tak nie strasz.

I przytulił ją do siebie, uważając na ranę i nie hamując już emocji. Rozpłakał się w jej ramię, bo wiedział, że mógł stracić kolejną osobę, swoją małą dziewczynkę. Czternastolatka widząc to, również nie wstrzymywała łez, to była jedna z niewielu sytuacji, gdy widziała brata w takim stanie. I mogła na co dzień się z nim kłócić, wyzywać, doprowadzać nawzajem do szału, ale prawda była taka, że nie mogli bez siebie żyć. Obydwoje nie istnieli bez siebie nawzajem, ród Blacków nie istniał. Po stracie tylu osób, nie byliby w stanie przeżyć jeszcze tego.

Gdy w końcu udało im się od siebie odsunąć, na dziewczynę rzuciła się cała reszta, również już nie wytrzymując. George, Fred, Lee, Alicja, Angelina, Cedrik, Oliver, Daphne Greengrass, Ron, Percy, Neville, Dean, Seamus, Blaise, nawet Draco mruknął coś, że dobrze jest mieć żywą kuzynkę, Hagrid prawie udusił ją, nieustannie przepraszając i będąc wściekłym na siebie. Harry rozpłakał się i wciąż wyrzucał sobie, że to przez nich znalazła się w takiej sytuacji, a Black musiała dopiero dosadnie powiedzieć mu, że sama chciała z nimi iść, by ten się uspokoił. W tym ogólnym zamieszaniu, Fredowi dopiero po chwili udało się wyszeptać:

- Dobrze jest mieć cię z powrotem żywą, gwiazdko.

- Gwiazdko? - zapytała dziewczyna z rozbawieniem.

- Yhm. Uwielbiasz gwiazdy, wiesz o nich sporo i jesteś jak gwiazdka; błyszcząca, jasna, dająca nadzieję, wspaniała, jedyna w swoim rodzaju, piękna, fascynująca, i mimo, że na pierwszy rzut oka, takich, jak ty jest tysiące, to po chwili już wiadomo, że jesteś wyjątkowa i nie ma drugiej takiej. Jesteś gwiazdką.

- Nie czaruj. - odpowiedziała Victoria, ale w głębi pragnęła by ją tak nazywał.

Było w tym coś magicznego, niezwykłego. To, w jaki sposób wymawiał to słowo, sprawiało, że czuła swego rodzaju ciepło na sercu.

Sielanka się jednak skończyła, bo pielęgniarka właśnie wbiegła przez drzwi Wielkiej Sali i z wściekłością ruszyła w stronę gryfonki.

- Panno Black! Tak niepoważne... komplikacje... dwukrotne zatrzymanie się... uparta, lekkomyślna... rana... bezmyślne... szczęście... dyrektor... zemdleć... - wykrztusiła bezsensowne słowa pomiędzy braniem gwałtownych oddechów, jednak ostatecznie dodała tylko cicho. - Wykapany ojciec.

- Pani Pomfrey - zaczął niepewnie Black, widząc jej stan, ale kontynuował. - Jestem pewny, że gdyby Vix źle się czuła, to nie byłaby w stanie tutaj dotrzeć o własnych siłach. I wiem, że gdy poczuje się gorzej, od razu nam o tym powie, a wtedy zaprowadzimy ją do skrzydła. Ufam mojej siostrze.

Do tej pory dziewczyna nie wiedziała jak Remusowi się to udało, ale kobieta po chwili odpuściła, mamrotając coś tylko o ,,bezmyślnych dzieciakach, które dokładają jej siwizny oraz zmarszczek'' i udała się do stołu nauczycielskiego.

- Siadamy? - zapytała Alicja, a niebieskooka kiwnęła głową, po czym zwróciła się jeszcze do kilku ślizgonów:

- Gratuluję zdobycia obydwu Pucharów. Ale za rok i tak was pokonamy. Nie mamy z Harrym w planach ponownych odwiedzin w Skrzydle Szpitalnym. - dodała po chwili.

Ci uśmiechnęli się drwiąco.

- Możesz sobie pomarzyć Black.

Dziewczyna odetchnęła, nareszcie wszystko w Hogwarcie wracało do normy.

- Remus, usiądziesz z nami? - zapytała brata, a ten kiwnął głową i już po paru minutach całą paczką siedzieli przy stole gryfonów.

- No? To jak to jest umierać? - zapytał Lee, który był znany ze szczerości do bólu. Nie owijał w bawełnę i właśnie za to go kochali.

Victoria zamyśliła się przez chwilę i wzdrygnęła na samo wspomnienie.

- Dziwnie. Nie przerywaj mi. - dodała w stronę Olivera, który parsknął. - Czułam niesamowity ból, bałam się, bo nie wiedziałam co mnie czeka po drugiej stronie. Ogarnia cię bezsilność, przerażenie, niepewność i to jest z tego wszystkiego najgorsze. Całe życie przelatuje ci przed oczami, a ty naiwnie wierzysz, że to tylko zły sen. Potem czujesz senność, opuszcza cię coraz więcej sił, aż w końcu odpływasz.

Przez chwilę panowała cisza, którą przerwała dopiero Angelina.

- Chyba właśnie przeszła mi ochota na umieranie.

Głos zabrał dyrektor i chcąc nie chcąc, musieli przerwać rozmowy.

- Minął jeszcze jeden rok! I teraz macie całe lato na opróżnienie waszych głów przed początkiem następnego...

- Akurat. - wszyscy się skrzywili na myśl o tym, ile zadań dostali od nauczycieli na wakacje. ( ,,Nie żeby każdy je robił", stwierdził beztrosko George, wymieniając spojrzenia z bratem.)

- A teraz muszę przejść do ogłoszenia wyników. A więc tak: miejsce czwarte Gryffindor z wynikiem trzystu dwunastu punktów, trzecie Hufflepuff i trzysta pięćdziesiąt dwa punkty, Ravenclaw ma czterysta dwadzieścia sześć, a Slytherin czterysta siedemdziesiąt dwa.

Przez stół wychowanków Domu Węża przebiegły brawa, krzyki i euforia, a Draco walił pucharem w stół. Vix zaśmiała się mimowolnie, będzie musiała później zwrócić mu na to uwagę, bo jak sam kiedyś powiedział - ,,Prostackie zachowania nie przystoją dziedzicowi rodu Malfoy'ów''. Lecz z drugiej strony, miło było zobaczyć w nim dziecko. Małe, zagubione i trochę zepsute przez świat, w którym dorastał, ale dziecko. Czternastolatka uprzejmie zaklaskała parę razy, czym zaskarbiła sobie niedowierzające spojrzenia przyjaciół.

- No co? Jednak sobie na to zapracowali. I tak byśmy nie wygrali, bo z chłopakami tracimy za dużo punktów. Poza tym, chyba wszyscy mamy w gryfońskich genach to łamanie zasad i nie ułatwiamy sobie zadania.

Czy tego chcieli, czy nie, musieli się z nią w tej sprawie zgodzić.

- Tak, moje gratulacje, Ślizgoni. Musimy jednak wziąć pod uwagę ostatnie wydarzenia. - W sali zaległa cisza, a wszyscy wymieniali między sobą zdezorientowane spojrzenia. - No tak... Mamy tutaj trochę punktów do rozdania. Po pierwsze pan Ronald Weasley za rozegranie najlepszej partii szachów od wielu lat, nagradzam Gryffindorr pięćdziesięcioma punktami.

Od wiwatów zatrzęsły się puchary, Ron wyglądał jak burak, a Percy wrzeszczał w kierunku innych prefektów:

- To mój brat! Mój najmłodszy brat wygrał w szachy z olbrzymami!

Po chwili znów zrobiło się cicho, a Dumbledore ponownie zabrał głos.

- Po drugie, Pannie Hermionie Granger za użycie przez nią logiki w obliczu zagrożenia, nagradzam Gryffindorr pięćdziesięcioma punktami.

Gryfoni zupełnie powariowali, mieli już sto punktów więcej.

- Po trzecie... pan Harry Potter za jego zimną krew i wyjątkową odwagę, nagradzam Gryffindorr pięćdziesięcioma punktami. (dop.aut. Tak, wiem, że punktacja przedstawiała się inaczej, ale tutaj była mi potrzebna zmiana.)

Salwa braw była potężniejsza, gryfonów dzieliło zaledwie kilka kroków od remisu ze ślizgonami.

- Są różne rodzaje męstwa. Trzeba być bardzo dzielnym, by stawić czoła wrogom, ale tyle samo męstwa wymaga wierność przyjaciołom. Dlatego przyznaję dziesięć punktów panu Neville'owi Longbottomowi.

Rozległ się potężny ryk, od którego Victorię zaczynała już boleć głowa. Ci, którzy byli w stanie dodawać i ryczeć jednocześnie, zrozumieli, że gryfoni mieli dokładnie czterysta siedemdziesiąt dwa punkty - tyle samo, co Slytherin. Zdobyliby puchar domów, gdyby mieli choć o jeden punkt więcej.

Dyrektor podniósł rękę, sala natychmiast ucichła, a on powiedział już wszystko co miał w planach.

- Wielu z nas zapewne nieraz mówiło, że oddałoby życie w obronie bliskich. Lecz czy tak naprawdę zdajemy sobie sprawę z tego, co znaczą te słowa? Zaiste, łatwo się je wypowiada, ale czy w obliczu prawdziwego zagrożenia, bylibyśmy w stanie poświęcić siebie w imię wyższego dobra? (dop.aut. A idź mi w cholerę, Trzmielu! Nic tylko to twoje ,,wyższe dobro''.) Pan Potter opowiedział mi dokładnie co zaszło tego pamiętnego dnia na trzecim piętrze. Wróg kazał pannie Victorii Black wybierać. Miała wyjście, mogła oddać mu kamień i wrócić bezpiecznie lub też zginąć. Zdawała sobie sprawę z powagi sytuacji. I wiecie co zrobiła ta odważna, zaledwie czternastolatka? Z pełnym spokojem, powagą i determinacją odpowiedziała ,,Wybieram śmierć''. Jestem pewny, że niewielu z nas byłoby do tego zdolnych na jej miejscu. - Mimo, że na codzień lubiła być w centrum uwagi, Black poczuła się niepewnie wśród rzucanych jej spojrzeń. Jednych podziwiających, innych niedowierzających czy zazdrosnych. - Dlatego też za jej wyjątkową postawę przyznaję Gryffindorowi pięćdziesiąt punktów. Tak więc, trzeba trochę zmienić dekoracje.

Po klaśnięciu w dłonie, zielony i srebrny przemieniły się w szkarłat i złoto, a miejsce węża Slytherinu zajmował teraz dumnie majestatyczny lew Gryffindoru. Gdyby ktoś stał teraz na błoniach przed zamkiem, pomyślałby, że w Wielkiej Sali nastąpił jakiś wybuch, gdyż tak potężny był wrzask Gryfonów, do którego z czasem dołączyli też Puchoni i Krukoni. Snape zmusił się do gratulacji i uścisku dłoni z McGonagall, a Dumbledore jak gdyby nigdy nic zajadał się swoimi cytrynowymi dropsami. Wszystko wskazywało więc na to, że życie w Hogwarcie w końcu wróci do względnej normalności.

- Podsumowując, Drops przyznał nam punkty za to, że Ron potrafi grać w szachy, Granger ma mózg, którego czasami używa, Neville chciał nas zatrzymać i dostał zaklęciem, Harry pobiegł ratować kamyk, a ja o mało nie umarłam.- mruknęła niebieskooka, ku ogólnemu rozbawieniu przyjaciół.

Ogłoszono wyniki egzaminów, wszyscy bliscy Vix zdali. Ona sama miała jedne z najlepszych not z Astronomii w szkole, czym właściwie nikt już nie był za bardzo zaskoczony. Uważali ją za geniusza w tej dziedzinie, a sama Black często musiała przypominać, że za tak wysokimi osiągnięciami stała po prostu jej ciężka praca, nauka od wczesnych, dziecięcych lat, pasja, ale i zarwane noce. Zresztą, nie wiedziała o gwiazdach wszystkiego, nawet jej profesor tego nie potrafiła.

Granger otrzymała najlepsze wyniki spośród wszystkich pierwszoroczniaków, a po piętach deptali jej Draco, Susan Bones, Theodore Nott, o dziwo Blaise i jeszcze paru innych mniej jej znajomych osób. Neville, Harry, Ron, Seamus, Dean, Parkinson, Dafne Greengrass i Hanna Abbott umiejscowili się gdzieś pośrodku. Bliźniacy natomiast znaleźli się o dziwo w pierwszej trzydziestce na swoim roku. Black i ich przyjaciół za bardzo to nie zdziwiło, bo sami już od dawna wiedzieli, że mają o wiele więcej talentu i mądrości, niż to pokazują. McGonagall nazwała to cudem, zaś Percy doszukiwał się w tym jakiegoś podstępu, ale widać było, że jest dumny. Ku rozczarowaniu prawie połowy uczniów, Goyle, Crabbe i Flint niestety też jakoś się prześlizgnęli, na co Ron powiedział, że nie można mieć w życiu wszystkiego.

Ani się obejrzeli, a już stali na stacji i żegnali się ze sobą (niektórzy na dwa miesiące, inni trochę krócej), machając do Hagrida, który ich odprowadzał.

- Nie chcesz wracać do domu, prawda? - zapytała Granger okularnika, który z uśmiechem spoglądał w stronę zamku.

- Tam to nie dom. Nie mój.

Chwilę później siedzieli już w przedziale, a Victoria poprosiła Percy'ego, by usiadł na chwilę z nimi. Czuła, że nie może już dłużej ukrywać przed nimi swoich zdolności, to byłoby nie w porządku. Poza tym, prefekt był mądry, oczytany, więc to mogłoby przynieść jej dużo pożytku.

- No dobra, to pani na chwilę dziękujemy. Musimy obgadać coś ważnego, a na tą chwilę ci nie ufam. - I mimo protestów pierwszorocznej, Black zatrzasnęła jej drzwi przedziału pod nosem, rzuciła zaklęcie wyciszające (jeszcze nie wyjechali, więc byli na terenie podległym Hogwartowi, a co za tym idzie, nie dostałaby ostrzeżenia) i odwróciła się z lekkim uśmiechem w stronę przyjaciół.

- Mamy się bać? - zapytał najmłodszy Weasley, patrząc jak ta zajmuje miejsce na kolanach brata.

- Nie. No chyba, że zamierzacie wypaplać komuś to, co zaraz wam powiem.

- O ile nie zamierzasz włamać się do Gringotta, to nie widzę powodu, dla którego mielibyśmy komuś coś powiedzieć. - wzruszyła ramionami Alicja.

- Nawet prawdziwy wariat by tego nie zrobił. - zauważyła niebieskooka.

- Zakład o pięć galeonów, że nasza Złota Trójca to zrobi. - szepnął George do brata bliźniaka.

- Stoi.

- No dobra, uhh... - nastolatka parsknęła krótkim, nerwowym śmiechem. - To może zacznijmy od moich ,,bólów głowy'', których wcale nie było. Znaczy były, ale każdy z nich miał tą samą przyczynę. To się zaczęło gdy byłam jeszcze mała. Już jako dwu, może trzylatka, widziałam przed oczami obrazy i towarzyszące im ból głowy wraz z chwilowym zawieszeniem. Czasem były one radosne, jak narodziny Harry'ego, a czasem straszne, widziałam śmierć, zniszczenia, tragedie. Dochodziło (dop.aut. Hannah_Oakenshield, pamiętasz naszą rozmowę o księdzu i słowie ,,wychodzimy''? Przy tym moja druga strona też się uruchomiła. Cóż xd.) do tego, że bałam się zasnąć, gdyż wtedy one szczególnie się nasilały. Po jednej z takich sytuacji, gdy we śnie widziałam śmierć Fabiana i Gideona Weasley'ów, byłam skłonna już nigdy nie zasnąć. Tak, te sytuacje to były wizje, potrafię widzieć przyszłość. Jednak jako dziecko nie zdawałam sobie z tego jeszcze sprawy i nikomu nie opowiadałam o szczegółach, a gdybym to robiła, wiele z tych rzeczy mogłoby się nie wydarzyć. - nastolatka ścisnęła mocniej dłoń brata. - To stąd wiedziałam, że ty, Harry będziesz szukającym, dlatego czasem udaje nam się z niewiadomych przyczyn uniknąć szlabanów... Przepraszam was. - I dopiero teraz odważyła się podnieść na nich wzrok. - Przepraszam, że nikomu nie powiedziałam, przepraszam, że im nie pomogłam, za to, że ich zabiłam. Przepraszam...

- O czym ty do cholery mówisz? - przerwał jej Percy. - Gdy wujkowie zginęli mieliście po dwa, trzy lata. Skąd takie dziecko mogło wiedzieć co się dzieje? Jak mogłaś temu zapobiec? Victorio, to była wojna. Nie ma w tym nawet cząstki twojej winy, rozumiesz?

Dziewczyna niepewnie pokiwała głową. To już? Zrozumieli ją, wybaczyli?

Ron odchrząknął.

- A tak czysto teoretycznie, to byłabyś w stanie zobaczyć pytania na egzaminy?

- Czysto teoretycznie, tak. Co prawda dyrektor twierdzi, że tzw. ,,kontrolowane wizje'' nie są możliwe, ale ja znalazłam trochę książek na ten temat i się staram, medytacja bardzo w tym pomaga. Póki co, nie udało mi się to, ale może kiedyś...

- Bylebyś się wrobiła do piątej klasy.- parsknęła Alicja.

- Czyli byłabyś w stanie zobaczyć naszą przyszłość! - wykrzyknął Lee.

- I sprawdzić czy zdam wszystkie egzaminy oraz dostanę pracę w ministerstwie! - dołączył się najstarszy Weasley.

Black uniosła rękę.

- Chwila. Teoretycznie to wszystko jest możliwe, ale w praktyce trochę z tym ciężej. Te wizje są mocno obiektywne i nigdy nie wiadomo czy się nie zmienią, bo przyszłość zawsze można zmienić. Na przykład, do oblania egzaminów wystarczy brak nauki, by Harry nie został szukającym, mógł po prostu nie lecieć za Malfoy'em. To wszystko można zmienić. Ale pojawia się też jeszcze jedna kwestia. Przewidywanie przyszłości to nie wszystko, potrafię jeszcze coś... Zastanawialiście się dlaczego tak szybko doszłam do siebie, dlaczego nie umarłam? Wiąże się z tym jedna... rzecz. Mogę uzdrawiać, potrafię wyleczyć złamania, sporą część klątw, choć nie wszystkie, najcięższe choroby, a nawet przywrócić do życia. Właśnie przez to regeneruję się nieco szybciej od pozostałych ludzi. Dlatego tak często znikam, Dumbledore uczy mnie nad tym panować. Co prawda, jestem dopiero na poziomie leczenia złamań, skręceń i takich tam, ale on uważa, że w przyszłości będę mogła naprawdę sporo. Nie mogę cofnąć wszystkiego, jak na przykład klątw średniowiecznych czy skutków długotrwałego używania Cruciatus, ale zawsze to coś.

- Czyli jesteś w stanie przywrócić do życia moich rodziców?- zapytał Potter z nadzieją, na co Victoria ze smutkiem pokręciła głową.

- Nie, Harry. Sama pytałam o to Dropsa i jeszcze sprawdzałam we wszystkich książkach, jakie tylko znalazłam. Coś w stylu ,,terminu'' upływa rok od śmierci i nie można tego potem już cofnąć. Przepraszam.

- Oh... W porządku. Nie, poważnie, Vix. Jest okej, słyszysz? - Okularnik przytulił ją delikatnie do siebie, uważając na ranę, na co ta pokiwała głową wciąż nieprzekonana. - Zobacz, mamy swojego prywatnego uzdrowiciela, nie będziemy musieli się martwić jak coś nam się stanie podczas gry w Quutich'a.

- Widzisz? Mówiłem, jesteś naszą gwiazdką. - dodał starszy bliźniak.

Percy wstał i podszedł do drzwi.

- Dobra, ja już muszę iść. Postaram się czegoś poszukać w książkach, może w historii był już przypadek takiego czarodzieja.

- Dziękuję. Prefekciku. - powiedziała z powagą Black, nie mogąc się jednak powstrzymać przed dodaniem jakiegoś przezwiska.

Rudzielec kiwnął głową, zdjął zaklęcia i wyszedł z przedziału. Ku rozpaczy Victorii, na jego miejsce przyszła Granger, wyraźnie niezadowolona z tego, że nie została wtajemniczona. Ograniczyła się jednak tylko do oscentacyjnego prychnięcia i zajęła miejsce obok najmłodszego z braci Weasley. Niebieskooka rozłożyła się za to na bracie i Fredzie, Spinnet siedziała na kolanach George'a, a Angelina opierała się o Jordana, przez co każdy mógł siedzieć tak, jak mu było najwygodniej. Bo to trzeba zaznaczyć, czwórka chłopaków była naprawdę wygodnymi poduszkami.

- Jak zamierzacie spędzić wakacje? Ja wybieram się z rodzicami do Walii. - odezwał się w pewnej chwili Lee.

- Matka wymyśliła sobie, że KONIECZNIE MUSIMY odwiedzić jakąś ciotkę, którą ostatni raz widziałam przy narodzeniu i jedziemy do Glasgow. - Johnson skrzywiła się przy swojej wypowiedzi.

- Biedna. Ja jadę odwiedzić kuzynów do Manchesteru i siedzę tam prawie półtora miesiąca. - mruknęła blondynka.

- My siedzimy w domu. Bill z Charliem raczej nie dostaną wolnego, ale mamy całkiem ciekawe plany, będziemy grać w Quutich'a, kąpać się w jeziorze, spacerować, robić żarty, pikniki, obserwować gwiazdy, żeby nasza gwiazdka mogła nam zazdrościć. - powiedział starszy bliźniak, patrząc z uśmiechem na dziewczynę, która przewróciła oczami.

- Harry przepraszam, że nie możemy wziąć cię do siebie, ale lecimy do Stanów. Livia po wujku może odziedziczyć rodzinną chorobę, więc odwiedzimy jedną kobietę, która pomoże nam ustalić, czy tego uniknie. Spędzimy tam trzy tygodnie, więc będę miała czas na oglądanie gwiazd, których jeszcze nie widziałam na żywo, dziękuję za troskę. Za to drugi miesiąc będę w Norze, a Remus u Matta, więc ja już się postaram, żeby cię tam ściągnąć. A właśnie, z racji tego, że będziemy za oceanem, to raczej nie ma szans, by dotarła do nas jakakolwiek sowa. Odezwę się jak tylko wrócimy do Brytanii, obiecuję.

- W porządku, to tylko dwa miesiące, dam radę. A teraz już wiem, że mam do kogo wracać, nie jestem sam. - odpowiedział Harry.

Resztę podróży spędzili odsypiając, śmiejąc się, jedząc słodkości. Co prawda Lee o mało nie wypadł przez okno pociągu cwaniakując, a Vix trzeba było niemalże siłą odciągać od kandyzowanych ananasów, ale koniec końców, wszyscy żyli.

Ani się obejrzeli, a już wjeżdżali na peron dziewięć i trzy czwarte, przebierali w kurtki i płaszcze, zabierali kufry, a strażnik wypuszczał ich kolejno, pilnując by nie zszokować mugoli stadami uczniów.

- Do zobaczenia, Potter! - dobiegały ich zewsząd głosy.

- Cześć, Victorio! - pożegnał ją Zabini.

- O, widzę ojca, muszę iść. Widzimy się we wrześniu!- odezwał się Lee i zniknął im sprzed oczu.

Alicja z Angeliną rozeszły się chwilę później, a oni wypatrzyli państwa Weasley i Toma Greengrass stojących obok siebie, więc ruszyli w ich stronę.

- Co wyście znowu zmalowali? Ja rozumiem wysadzone łazienki, farbowane ściany, konfetti, petardy, ale sztylet?! - Tom od razu po dotarciu, zaczął oglądać dziewczynę z każdej strony.

- Mówiłem, że ciężko jej upilnować. Ale przynajmniej zero napalonych facetów w pobliżu, sztuczki działają. - rzucił Remus, za co otrzymał dumne spojrzenie.

- Nawet nie chcę wiedzieć co to za sposoby. - odpowiedziała mu siostra, a później zwróciła się do pani Weasley. - Dziękuję za sweter.

- To nic takiego kochaniutka, rozumiem, że nic się nie zmieniło i przyjeżdżasz do nas dwudziestego ósmego lipca?

- Zgadza się.

- Gotowy? - burknął nieprzyjemnie stojący obok nich mężczyzna, wyglądający jak wieloryb.

- Tak, jeszcze tylko pożegnam się z przyjaciółmi. - odpowiedział mu Harry, przez co Vix w momencie stała się wściekła.

- Pospiesz się, nie mam całego dnia. - I odszedł.

- Wieloryb. - rzuciła czternastolatka.

- On tak zawsze? - dołączył Fred. - Straszny z niego burak.

- Dziś to akurat tryska humorem. - odpowiedział bliznowaty.

- Mam nadzieję, że będziesz miał... udane wakacje. - mruknęła Granger, spoglądając na mężczyznę.

- Z pewnością. - odpowiedział ze złośliwym uśmiechem, po czym dodał. - Oni nie wiedzą, że nie wolno nam używać magii w domu. Tego lata trochę się pobawię z Dudley'em.

Wszyscy parsknęli pod nosem.

- Widać, że syn huncwota. - powiedział Greengrass. - Dobra młodzieży, zbieramy się.

Victoria przytuliła delikatnie Harry'ego, uważając na opatrunek.

- Trzymaj się.

- A ty nie rozwal domu.

I chwilę później poczuli znajome szarpnięcie, a gdy otworzyli oczy, znajdowali się już przed drzwiami rezydencji.

- Tylko ostrzegam, Livia jest strasznie nadpobudliwa, o wiele bardziej niż wy w jej wieku. A, zdarza jej się też rzucać przypadkową magią dziecięcą na prawo i lewo.

- Damy radę, w końcu wszystkie magiczne dzieciaki to przechodziły. - Remus machnął ręką, a siostra mu przytaknęła.

Zdanie zmienili trzydzieści sekund później, gdy będąc w drzwiach salonu, cudem uniknęli zderzenia z lecącym na nich krzesłem.

Jane Greengrass siedziała w fotelu, miała zmęczony wyraz twarzy, choć jej oczy tryskały radością, a w rękach trzymała kilkumiesięczne niemowlę, które miało właśnie napad płaczu. Wokół nich unosiły się trzy poduszki, jakiś pluszak i butelka z mlekiem, którą kobieta starała się złapać w locie. Wuj rzucił się w ich stronę i po kilkuminutowej walce z magią, udało mu się złapać pokarm.

- Okej... Cóż, wiemy, że będzie potężną czarownicą. - wydusił z siebie po chwili czarnowłosy.

Black przewróciła oczami.

- Ona po prostu chce uwagi.

- Jakby nie otrzymywała jej wystarczająco dużo. - wymamrotał wuj, usiłując ją nakarmić.

- Nie mówię o tym, popatrzcie na siebie. Nic dziwnego, że płacze. Wyczuwa wasze nastroje, zmęczenie i stres, to ją przeraża, nawet ja to widzę. Prawda skarbie? Tak, potrzebujesz uśmiechu, królewno. - Dziewczyna podeszła do dziecka i sepleniąc, zwróciła na siebie nieco jej uwagi.

Młoda Greengrass większość urody odziedziczyła zdecydowanie po Blackach. Miała czarne, pojedyncze włoski, jasną cerę, rysy twarzy, które pomimo tak młodego wieku, kształtowały się już na arystokratyczne. Jedyne co ją wyróżniało to niebieskie oczy po ojcu, jednak te w połączeniu z genami matki, tworzyły niesamowity efekt.

- Zjesz coś, skarbie? - zapytała dziewczyna, na co ta gwałtownie zaprzeczyła główką. - Dobra, rozumiem, nie jesteś głodna. Wiesz, że ja kiedyś też byłam taka mała jak ty? Chcesz być duża, prawda? No widzisz, a żeby tak urosnąć trzeba jeść. Jestem pewna, że ta papka nie zachęca i nie smakuje wybitnie, ale póki co jesteś za mała na coś większego. Wiem, bycie małym jest przewalone. Co ty na to, możemy jeść to obie? Ja będę brała łyżeczkę i ty, może być?

Nałożyła sobie trochę papki i walcząc z odruchem wymiotnym, włożyła do ust po czym połknęła.

- Widzisz? Ja zjadłam, teraz twoja kolej. No dalej maleńka. Pewnie jesteś zmęczona, co? Zjedz to i położymy się spać, obiecuję.

Poszło całkiem dobrze, bo po paru łyżeczkach Livia nie zwracała już uwagi na to, że je sama, a pół godziny później, Jane udało się położyć ją spać.

- Czy powinienem być zazdrosny? - zapytał Tom.

- Radzisz sobie z Livią o wiele lepiej niż my. - dodała ciotka.

- Po prostu za dużo się stresujecie, to ją przeraża. Babcia mówiła, że dzieci to wyczuwają i się boją. Zresztą, wcale się nie dziwię, że nie chciała jeść. Ta papka jest okropna.

- Też takie kiedyś jadłaś. - wypomniał jej Remus.

- Dobrze, lepiej porozmawiajmy teraz o sowach ze szkoły. W zeszłym miesiącu dostaliśmy pięć, a jeśli zliczyć cały rok szkolny, wychodzi ich ponad czterdzieści. - zaczęła ciotka.

Krukon uniósł brew.

- Tak mało? Za te wszystkie wyczyny Vix, obliczyłem ich ilość na sześćdziesiąt.

- Czyli nie umiesz liczyć. - niebieskooka wystawiła mu język.

Sama jednak domyślała się, że nauczyciele musieli albo się zlitować, albo zapomnieć. Istniała też opcja, iż zwyczajnie nie mieli już siły i postanowili sobie dać spokój z tymi mniejszymi wybrykami.

- Czy wspominałem już, że pani Noris została przefarbowana na niebiesko, tańczyła tango i jakimś cudem bliźniacy Weasley byli tego dnia chorzy, więc nie mogli tego zrobić? - zaczął Remus ze złośliwym uśmiechem.

- Tango?! - Jane zrobiła wielkie oczy.

Victoria się zapowietrzyła, ale zaraz przybrała szturm na brata.

- Remus wykorzystuje fakt ,,ojca-mordercy'' i straszy tych, którzy wypożyczają mu z biblioteki ostatnie egzemplarze.

- Miałeś przestać to robić! - strofował go Tom.

I takim oto sposobem zaczęła się tzw. ,,wojna na brudy''. Rodzeństwo wymyśliło ją gdy jeszcze byli mali, ale wciąż nie potrafili z tym skończyć. Zasady były proste, jeśli jedno z nich zrobiło coś, co mogłoby się nie spodobać wujostwu, a drugie byłoby tego świadkiem lub w jakiś sposób by się dowiedziało, zaczynał się wyścig z czasem. Obydwoje szukali na siebie ,,brudów'', które mogły uratować im tyłek. Gdyby coś zmalowali, uwaga skupiała się wtedy na tym, kto wywinął gorszy numer. Musieli jednak działać bardzo ostrożnie, ważyć ryzyko i użyć broni w odpowiednim momencie. Raz wyjawiony ,,brud'', tracił swoją ważność i nie mógł być powtórnie użyty.

Aktualnie z tego, co orientowała się Victoria, jej brat miał na nią jeszcze jeden haczyk i to dość mocny, więc wątpiła by użył go w tak błahej sprawie. Musiała szybko znaleźć coś na niego, bo nigdy nie było wiadome kiedy go wykorzysta.

- A ona rozpuściła kociołek na eliksirach i zwaliła to na jakiegoś chłopaka!

- Zmienił się w McGonagall i chodził po Hogwarcie ogłaszając jaki to on nie jest wspaniały!

- Udając dyrektora, zawiesiła zajęcia na tydzień!

- Włamałeś się do szklarni Sprout, wykradłeś sadzonki potrzebne do zrobienia piwa kremowego i zwaliłeś to na jakiegoś drugoroczniaka!

- Podpaliłaś stoły w Wielkiej Sali!

- Niechcący! A ty umyślnie napuściłeś bliźniaków na Tony'ego i biedak przez kilka dni bał się własnego cienia!

- Bo się do ciebie przystawiał!

- Oh Merlinie, litości! On chciał tylko korepetycji z astronomii i w przyszłym roku będzie w ostatniej klasie!

- I co z tego?!

- REMUS! Tony jest gejem, wszyscy to wiedzą. Od półtora roku chodzi z Felix'em.

Czarnowłosy zamilkł, nie mogąc znaleźć argumentów, a po chwili dodał:

- Nie pyskuj, jestem od ciebie starszy.

Black przewróciła oczami.

- O rok.

- I mądrzejszy.

- A, to już zależy kogo spytać.

- Wystarczy. Obydwoje na górę, Remus masz szlaban na hiszpański, Vix gwiazdy. Przez tydzień. Koniec dyskusji. - przerwała Jane, mamrotając pod nosem coś o wykończeniu się.

Rodzeństwo ruszyło więc we wskazanym kierunku, popychając się po drodze, dając sobie kuksańce w bok i przezywając.

Victoria weszła do swojego pokoju, ale krukon podążył za nią i gdy tylko znaleźli się w nim sami, zatrzasnął drzwi.

- Po co powiedziałaś o akcji w szklarni?!

- Było nie wyjawiać, że udawałam Dropsa!

- To ty zaczęłaś!

Dziewczyna prychnęła.

- Ah tak? Ja nie odstraszam od ciebie każdej dziewczyny, która chce zapytać się jedynie o klasę! Nie ufasz mi?! Ja mam dopiero czternaście lat na gacie Merlina!

- Nie ufam im! A ty mogłabyś czasem mi pomóc, cały czas podkładasz mi kłody pod nogi! Prowadzisz ze mną jakąś wojnę podjazdową? A może to konkurs ,,Jak wykończyć swojego brata''? Po co to robisz, co? DLACZEGO?!

Jego oczy mimo tego, że na co dzień był czarne, w tamtym momencie weszły na nowy poziom. Przypominały te u diabła. Dyszał głośno ze złości i zaciskał dłonie w pięści.

Niebieskooka wybuchła:

- Bo jesteś dla mnie wredny! Kontrolujesz mnie bezustannie, sprawdzasz co robię, z kim się przyjaźnię, co jem, gdzie wychodzę... Nie mam nawet odrobiny prywatności! Łagodny robisz się dopiero wtedy, gdy ocieram się o śmierć czy zachoruję do tego stopnia, że nie jestem w stanie mówić i podnieść się z łóżka... Tęsknię za tobą... Tęsknię za tym Remusem, z którym jako pięciolatka podkradałam ciastka z kuchni, który oglądał ze mną gwiazdy, gdy obudziłam go w środku nocy, wziął winę na siebie, gdy stłukłam dwustuletni wazon od króla Anglii. Gdy byliśmy dziećmi zawsze byłeś chętny do zabawy, jak miałam zły dzień to potrafiłeś przyjść do mnie z dwoma workami słodyczy, byłeś przy mnie, ale jednocześnie dawałeś mi swobodę. A teraz? Zachowujesz się tak, jakby na każdym kroku ktoś chciał mnie zabić!

- Przypominam ci, że kilka dni temu o mało co nie zginęłaś!

- Ale to była wyjątkowa sytuacja!

- Jesteś moją młodszą siostrą, jestem za ciebie odpowiedzialny!

- Ale nie musisz mi przez cały czas patrzeć na ręce! - w końcu złagodniała. - Świat jest brutalny, to prawda, ale nie zachowuj się tak, jakby za tymi drzwiami czekał na mnie facet z toporem.

- Raz zaufałem światu. JEDEN CHOLERNY RAZ. I jak to się skończyło?

Black poruszyła się niespokojnie, ale on nie zwrócił na to uwagi i kontynuował.

- Pamiętasz? Bo ja tak. Pozbawił mnie osoby, którą kochałem! Nie mam zamiaru stracić też ciebie, nie pozwolę na to...

- To była inna sytuacja... - spróbowała, ale ten jej przerwał.

- Dokładnie taka sama! Jeśli będę musiał zamknąć cię w wieży bez drzwi i okien, by ochronić przed złem, zrobię to. Zabić dla ciebie? Tak. Poświęcić się? Zrobię to bez wahania. Jesteś zbyt niewinna, co z tego, że widzisz okropieństwo świata, skoro pchasz się jak głupia przed twarz Voldemorta? Co z tego, że pamiętasz jak skończyła mama, skoro nie wyciągasz wniosków i dążysz do tego samego?!

- Remus... - zaczęła zdławionym głosem.

- A to ja muszę uważać, kłamać i robić wszystko co konieczne! Jesteś taka głupia. Dlaczego traktuję cię jak małe dziecko? Może dlatego, że nim jesteś! Od lat naiwnie wierzysz, że tata do nas wróci! Czekasz na cud, który nigdy nie nadejdzie! Wierzysz, że go wypuszczą, a prawda jest taka, że on tam spędzi resztę swoich dni! To tam umrze! A my już nigdy go nie zobaczymy, nie zamienimy słowa, nie usłyszymy bajki, kołysanki na dobranoc, nie wywiniemy razem żartu. Pogódź się z tym wreszcie! TATA NIE WRÓCI!

Gdy wreszcie skończył, zamilkł dysząc ciężko. Dopiero płacz siostry, przywrócił go do rzeczywistości i dotarło do niego co zrobił. Doprowadził swoją małą dziewczynkę do płaczu. Wyciągnął w jej stronę rękę i próbował podejść, ale ona gwałtownie pokręciła głową i skuliła się na łóżku.

- Malutka...

Delikatnie usiadł przy niej i dotknął ramienia. Victoria odwróciła głowę w jego stronę i zobaczył oczy wypełnione łzami, które po chwili swobodnie spływały po twarzy, spierzchnięte i drżące usta.

Zrobił to, zranił swoją królewnę, doprowadził do stanu, przed którym tyle czasu usiłował ją chronić.

Przytulił ją do siebie, jedną dłoń kładąc na plecach, a drugą głaskając po włosach.

- Przepraszam... Tak strasznie cię przepraszam. Straciłem kontrolę i wyżyłem się na tobie, nie powinienem był.

- Tata do nas wróci. W końcu Pettigrew się znajdzie, dostanie proces, a tata będzie mógł wrócić do domu. - szeptała czternastolatka.

- Oczywiście, że tak, maleńka. Byłem wściekły, nie myślałem co mówię...

- Zostań ze mną. - poprosiła cicho.

- Oczywiście, słońce. Będę tu ile tylko zechcesz.

W końcu obydwoje zasnęli, ale nie na długo. W środku nocy Remusa obudziły najpierw mamrotania, a następnie krzyki obok niego. Victoria miotała się po łóżku, była cała spocona, a z jej ust co jakiś czas uciekały słowa.

- Nie, błagam... Zostawcie... zostawcie go... Tato... Nie, on jest niewinny...

- Vix, Victoria! - czarnowłosy próbował się jej dobudzić.

- Tato! - wrzasnęła, otwierając gwałtownie oczy i podnosząc się do przysiadu.

- Już dobrze, jestem tutaj... Jestem malutka. - szeptał, tuląc ją do siebie.

Brązowowłosa czując obecność brata, wtuliła się w niego, oddychając gwałtownie. Starszy Black był zdruzgotany, ostatni raz miała taki sen kilkanaście tygodni temu. To wszystko było jego winą, on wywołał demony przeszłości. Pocałował siostrę w skroń.

- Jestem i nie pozwolę cię skrzywdzić... - szeptał uspokajająco, w duchu obiecując sobie, że wynagrodzi jej wszystko, gdy wylecą do Stanów.

Będzie na każde jej zawołanie, sprawi, że to będą niezapomniane wakacje. Nie pozwoli, by jego zachowanie odcisnęło się na niej.



No tak, długo mnie tu nie było... Przeraża mnie ten fakt, bo na jesień tego roku będą trzy lata jak już to piszę... I zdaję sobie sprawę z tego, że klasa maturalna za rok i studia wcale nie poprawią tej sytuacji.

Mam nadzieję, że teraz już pójdzie z górki.

A teraz pytanie. Kto mówił do Victorii gdy była w śpiączce? Wyróżnione jest pochyłym pismem.

No i zagadka tego ff. Syriusz miał szare oczy, Samanta niebieskie i po niej ma ten kolor Vix. Więc po kim Remus ma czarne?

Mam nadzieję, że zrozumieliście na czym polega ta ,,wojna na brudy''.

Poznajemy Livię, wycieczka do Stanów. Tak, zdecydowanie będzie się działo.

Ktoś wie jakim cudem tak szybko minęły mi ferie?

Ten rozdział ma ponad 6,5 tysiąca słów. Wow.

Wczoraj zobaczyłam ostatnią datę wstawionego rozdziału w huncwotach i o mało nie dostałam zawału. A kolejny wciąż nie jest skończony...

Cóż, ja się żegnam i mam nadzieję, że teraz pójdzie już z górki.

Ogólnie to myślałam sobie jak wam wynagrodzić tak rzadko wstawiane rozdziały i mam jedną propozycję. Niestety nie maraton, nie jestem w stanie. Jeśli chcecie, to mogłabym wstawić krótkie opowiadanie, które kiedyś pisałam na konkurs. Oparte na historii, akcja dzieje się podczas II wojny światowej. Oczywiście wybór zostawiam wam.

Trzymajcie się i do następnego❤

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro