Rozdział 43

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng


- Vix, a ty gdzie się wybierasz? - zapytał George, widząc jak dziewczyna kieruje się do wyjścia z wieży.

Ta odwróciła się zdezorientowana, ale po chwili uśmiechnęła się krótko.

- Przecież mówiłam wam, że idę do Remusa. Właściwie wrócę późno, więc nie czekajcie. Widzimy się rano! - I zniknęła.

Bracia wymienili między sobą spojrzenia.

- Idziemy - szepnął Fred i pociągnął bliźniaka za sobą.

- Czekaj. - George zniknął na parę chwil, by po chwili wrócić z peleryną Harry'ego. - Tak będzie bezpieczniej.

Kiedy przejście zamknęło się za nimi, szybko zlokalizowali Victorię i uważając, by nie zdradzić swojego położenia, podążali za nią.

- Naprawdę myślisz, że Remus może mieć coś wspólnego z jej siniakiem? - szepnął George.

- Nie wiem, ale ostrożności nigdy nie za wiele. To rozwiązanie wydaje się absurdalne, ale wolę się upewnić niż później żałować. Jedyne czego jestem pewien, to że nie powiedziała nam prawdy.

Po kilku minutach bracia znowu wymienili się spojrzeniami. Myśleli o tym samym, to nie była droga do salonu krukonów. Tak dotarli na siódme piętro i obserwowali jak czternastolatka znika w pojawiających się znikąd drzwiach.

- Chodź - syknął Fred i obydwoje szybko wbiegli do środka, ledwie zdążając.

Żaden z nich nie rozpoznawał miejsca, w którym się znaleźli. Było to spore pomieszczenie, na posadzce rozłożonych było kilka materacy, zaś w rogu stała wielka szafa. Wyglądem przypominało to trochę salę treningową.

- I jak? - Rozległ się cichy głos.

Weasley'owie odwrócili się gwałtownie i rozszerzyli oczy. Pod ścianą stał Remus Black, ale jak on wyglądał? Miał na sobie jakieś przyległe do ciała spodnie, opinającą go bluzkę z długimi rękawami, przez którą idealnie widać było mięśnie. Na dłoniach założone miał rękawiczki z wycięciem na palce, zaś włosy spięte były w niski kucyk.

Black ściągnęła z siebie szatę szkolną, pod którą miała bardzo podobny strój. Włosy zebrała w kucyka.

- Rozmawiałam z Penelopą, różdżkę odzyskam w czwartek.

Na twarzy chłopaka ukazał się grymas niezadowolenia.

- Nie podoba mi się to, przepadły nam już dwie sesje. Przecież nie możesz użyć tej na codzień.

Dziewczyna prychnęła.

- Myślisz, że ja skaczę ze szczęścia? Nic z tym nie zrobimy, nie udało ci się dostać do jej pokoju.

- Zrobiłaś się strasznie wyszczekana.

- Uczę się od najlepszych.

Chłopak powoli do niej podszedł, mając ręce założone na piersi.

- Nie mydl mi oczu. Zauważyli, prawda?

Victoria ewidentnie zacisnęła szczękę.

- Sprzedałam im mało wiarygodną historyjkę z wpadnięciem na ścianę, póki co odpuścili. Użyłam tej maści, za dwa dni wszystko powinno zniknąć.

- Trochę przesadziłem. - Palce krukona przesunęły się po policzku siostry, na co dziewczyna zrobiła krok w tył, odsuwając się. Black zacisnął dłonie w pięści. - Zagalopowałem się, mogłem celować niżej.

Bliźniacy mało nie zadławili się śliną.

- A ja mogłam bardziej uważać. Zresztą, to było do przewidzenia, że w końcu coś się pojawi. Jak to powiedziałeś, cel uświęca środki. Nie żebyś wciąż nie miał rozharatanego ramienia.

- Rana powoli się zabliźnia, dziękuję za troskę. To co, dzisiaj ręcznie czy biała?

- Myślałam o obu, po co się ograniczać?

- Na przykład po to, by nie wracać potem do pokoi, ledwie stojąc na nogach.

- Uważaj, bo jeszcze pomyślę, że się martwisz. - Szatynka posłała mu kpiące spojrzenie.

- Przypomnieć ci jak to się może skończyć jeśli ktoś się dowie?

- Nie musisz. - Dziewczynie przeszedł dreszcz po plecach.

- Nie mam zamiaru dalej stać i patrzeć - syknął Fred i ściągnął pelerynę. - Ja ci powiem jak to się skończy. Kiwnij choćby palcem, a staniesz przed całym Wizengamotem.

Rodzeństwo skamieniało.

- Peleryna Harry'ego... Jak długo tu stoicie? - odezwał się w końcu krukon, zaciskając palce na ramieniu siostry.

- Wystarczająco - warknął George. - I możesz być pewny, że tak tego nie zostawimy. Jak możesz podnosić rękę na dziewczynę?

- Oh tak, bo Vix jest taka niewinna. - Brunet przewrócił oczami.

- Pogarszasz naszą sytuację, idioto - syknęła gryfonka.

- Nigdy nie sądziłem, że byłbyś w stanie zrobić to własnej siostrze.

- Chwila, wy myślicie, że to Rem mnie uderzył?

- Tak było. - Przypomniał chłopak.

- Zamknij się. Nie widzisz, że oni twierdzą, że mnie uderzyłeś tak po prostu?

- Do jasnej cholery, czy ktoś nam może wyjaśnić o co tutaj chodzi? - George nie wytrzymał.

- W porządku, uspokójcie się wszyscy. Ten siniak to tak jakby... wypadek - zaczęła czternastolatka.

- Wypadek, jeszcze lepiej! Czy ty siebie słyszysz?! - krzyknął Fred.

- Vix, nie wiemy czy możemy im uf...

- No tobie na pewno nie! - Młodszy bliźniak zrobił krok do przodu.

- Czy ktoś mnie w ogóle słucha?! - wybuchnęła Victoria. - To co teraz usłyszycie nie może wyjść poza ten pokój, rozumiemy się?

- A propos pokoju, gdzie my do diabła jesteśmy?

Black jęknęła.

- Od początku. To jest Pokój życzeń, pojawia się wtedy gdy ktoś naprawdę tego potrzebuje, tak samo przedmioty w środku. My tu ćwiczymy, wszystkim. Rzucamy zaklęcia, rozgrywamy pojedynki, dlatego mam osobną różdżkę bez namiaru, Rem tak samo. Walczymy też bronią białą, na pięści, właściwie prawie wszystkim czym jesteśmy w stanie. Nikt o tym nie wie i nie możecie powiedzieć, bo Drops nie podejdzie do tego zbyt dobrze.

- Ale po co? - zapytali bracia w tym samym czasie.

- Na przyszłość. Wiem, że kiedyś będziemy musieli walczyć i trenujemy już teraz, wolimy się przygotować na każdą ewentualność, bo nie zawsze będziemy mieć różdżkę. I możecie mówić, że jesteśmy tylko dziećmi i nie powinniśmy zawracać tym sobie głowy, ale patrząc na Harry'ego, wojna nie przejmuje się czymś takim jak wiek. Normalnie robimy to tylko w domu, ale obydwoje stwierdziliśmy, że to za mało i od tego roku korzystamy z pokoju - dodał Remus.

- A co z tym siniakiem?

- Na ostatnim treningu walczyliśmy wręcz, ja wysunąłem pięść, Vix nie zdążyła mnie zablokować i wyszło, jak wyszło. - Chłopak wzruszył ramionami.

- W sumie możecie dzisiaj zostać i zobaczyć jak to wygląda. My po prostu ćwiczymy, ale nie każdy to zrozumie.

- Chyba musimy się z tym przespać, prawda? - Fred zwrócił się do brata.

- Z ust mi to wyjąłeś, ale popatrzeć możemy.

I rudzielce usiedli w jednym z kątów, uprzednio biorąc własność Pottera z ziemi.

- Okej - mruknęła dziewczyna, czując się trochę nieswojo i zwróciła się do brata - To co, ręcznie i biała?

- W porządku - przytaknął i skierował się do szafy, którą już na samym początku zauważyli bracia. - Co tym razem?

- Spróbujmy z podwójnymi nożami, ale bez masek. - Zaproponowała gryfonka z błyskiem w oku.

- Ostro. - Chłopak uniósł brew, ale wyciągnął sprzęt.

Srebrne klingi były zdecydowanie prawdziwe, przez co Weasley'owie wstrzymali oddech.

- Nie martw się, nie poharatam ci tej ślicznej buźki.

- Ostatnim razem to samo mówiłaś o ramieniu.

- Celowałam w bark.

- Oh, ulżyło mi.

- Mniej gadania, więcej walki - powiedziała Victoria, odbierając od brata ostrza.

Obydwoje przyjęli pozycje, unosząc bronie. Już po chwili chłopak wyprowadził atak, który został zgrabnie zatrzymany. Bliźniacy niczym zaczarowani patrzyli jak sprawnie rodzeństwo obchodzi się z bronią, zdecydowanie musieli w tym siedzieć już ładnych kilka lat. Blackowie zachowywali się tak naturalnie, jakby to był jakiś rodzaj tańca. Vix zrobiła piruet, przecinając jednym z ostrzy po nodze brata, na co ten chwilę później uderzył w jej kark i tylko szybki refleks zdecydował o pozostaniu głowy na miejscu. Remus skrzyżował ostrza, przykładając je do szyi szatynki, ale w tym samym momencie ona przyłożyła jeden z noży do jego prawego boku.

- Nie żyjesz - wysapał krukon.

- Ty także. To co, do pierwszej krwi?

I kilkanaście minut później obydwoje musieli przerwać, gdy z przedramienia chłopaka sączyła się czerwona ciecz, a czternastolatka z grymasem obserwowała swoje zakrwawione udo. Przeszli więc do walki wręcz.

- To nie jest normalne - szepnął George, obserwując jak rodzeństwo się śmieje, okładając się wzajemnie.

- Zdecydowanie, ale chyba lepsze niż gdyby mieli potem zginąć.

- Wykończą się nawzajem jeszcze zanim cała wojna się zacznie.

- Cały czas was słyszę! - krzyknęła Vix, odwracając na chwilę głowę, przez co chwilę później wylądowała na macie.

- Nigdy nie trać koncentracji, młoda.

Piętnastolatek nie przewidział jednak, że siostra kopnie go w czułe miejsce i po chwili to ona będzie patrzeć jak zwija się z bólu.

- Touche. - Uśmiechnęła się uroczo.

- To był cios poniżej pasa, dosłownie - jęknął w odpowiedzi.

Kiedy w końcu wracała z bliźniakami do wieży, musiała się jeszcze upewnić.

- Naprawdę myśleliście, że Remus byłby w stanie mnie uderzyć? - zapytała cicho.

- A co ty byś pomyślała na naszym miejscu? Siniak był jasnym dowodem, dodatkowo twoje zachowanie, no i nie oszukujmy się, twój brat do aniołków nie należy - zaczął Fred.

- Właściwie tylko w stosunku do ciebie zachowuje tak miło, na co dzień młodsze dzieciaki boją się do niego podejść. Ginny twierdzi, że roztacza wokół siebie mroczną aurę - dodał jego brat.

Szatynka pokiwała głową.

- Uwierzylibyście, że ten chłodny krukon kiedyś recytował romantyczne wiersze? Z uroczym uśmiechem przynosił zerwane kwiatki każdemu, kogo napotkał na swojej drodze?

- Żartujesz sobie? My mówimy o tym samym Blacku?

- Ciężko to sobie teraz wyobrazić, prawda? Remus kogoś stracił. Kogoś bardzo ważnego, kogoś kto był jego światełkiem. Mocno się to na nim odbiło i naprawdę staram się go zrozumieć. A teraz robi wszystko, by nie stracić tych, którzy mu pozostali i może dziwnie to okazuje, ale to cały on.

- Chodzi o tą dziewczynkę, której zdjęcie nosi ciągle w portfelu, prawda? Widzieliśmy to gdy raz płacił w Hogsmeade. Nie mogła mieć więcej niż dziesięć lat.

Victoria pokiwała jedynie głową i nie powiedziała już ani słowa. Nic nie mogła poradzić na to, że jakaś mała jej część nienawidziła Loren. To przez nią Rem był taki zimny, bał się wyrażać uczucia i angażować. Blondynka zniszczyła wewnętrzne radosne dziecko, jakim kiedyś był chłopak. I może nigdy nie powiedziała tego głośno, ale przeklinała dzień, w którym Black spotkał tą wesołą dziewczynkę.

~

Minął tydzień od kiedy bliźniacy dowiedzieli się prawdy i wszystko wydawało się wrócić do normy. Aż pewnego poranka Blackówna dostała od Severusa (zarobiła szlaban gdy profesor usłyszał imię sowy) list. Zdziwiona uniosła brew, gdy na kopercie dostrzegła inicjały jej babki. Dwa dni wcześniej wysłała jej prezent urodzinowy, który kupiła w wiosce (najlepszą butelkę sherry) i wątpiła, by ten się kobiecie nie spodobał.

Rozerwała kopertę i przeczytała krótką wiadomość. Chwilę później nie wiedziała czy się śmiać czy płakać. UWAGA! Thalita Massolet twierdziła, że jest z nią bardzo źle, nadchodzi śmierć i następnego dnia pojawi się w szkole i przejść się po niej ostatni raz i powspominać czasy młodości. No przecież ta kobieta była niezniszczalna, to śmierć uciekała przed nią, a nie odwrotnie. Według Victorii, czarownica z palcem w nosie przeżyje dyrektora, a zapewne i ją. Niemniej jednak uprzedziła o wszystkim opiekunkę gryfonów (okazało się, że ta już wie) i mimo wszystko wstała w sobotę o ósmej rano, czekając przybycia kobiety.

- Babciu. - Przytuliła ją i uprzedziła, że Remus jest w skrzydle, bo nabawił się jakiejś grypy. - Nie chce mi się wierzyć, że upiłaś się jedną butelką, byś wypisywała takie głupoty.

- Dlaczego każdy twierdzi, że nie mam racji? Chyba najlepiej wiem kiedy będę umierać - oburzyła się staruszka.

- Przypomnę ci ten dzień gdy będę się z tobą żegnać na łożu śmierci.

Thalita faktycznie była bledsza i nawet nieco schudła, ale to przecież nie świadczyło jeszcze o niczym, prawda? Tak czy inaczej Victoria oprowadziła ją po szkole, słuchając opowieści z lat młodości. To był pozytyw całej tej sytuacji, uwielbiała historie kobiety.

W pewnym momencie Massolet zatrzymała się na środku korytarza, intensywnie nad czymś myśląc.

- Babciu?

- Chciałabym pójść do jednej klasy, w porządku?

- Jasne, prowadź - powiedziała dziewczyna, domyślając się, że układ sal musiał się różnić od tego, który znała ona.

Kobieta udała się do jednej ze starych klas, które już dawno zostały wykluczone z użytku.

- Miałam tutaj transmutację - powiedziała i pchnęła skrzypiące drzwi.

Victoria przypatrywała się babce ze zmarszczonymi brwiami, ta ewidentnie wiedziała czego szuka.

- Czwarta ławka po lewej - wymamrotała, podchodząc do drewna.

Zostawiła tam sobie butelkę na ciężkie czasy, czy co?

- Babciu, co ty...? - zaczęła, gdy kobieta schyliła się i dłonią zaczęła czegoś szukać pod deską.

- Muszą gdzieś tu być... Aha!

Wyprostowała się i satysfakcją patrzyła na niemałą ilość drobnych kawałków pergaminów. Wszystkie były zapisane i najwyraźniej przyklejone do drewna.

- Nie chcesz mi chyba powiedzieć, że były tam przez te wszystkie lata? - zapytała niepewnie szatynka.

- Cóż, właśnie tak było. Nieprzerwanie od trzydziestego siódmego roku.

- Pisałaś tu odpowiedzi na sprawdziany?

Thalita uśmiechnęła się z nostalgią.

- Niezupełnie.

Podsunęła pergaminy w jej stronę, a Vix już po paru sekundach zauważyła, że były to po prostu listy miłosne.

- Ale... dziadek był od ciebie starszy o sześć lat i o małżeństwie dowiedzieliście się jak miałaś chyba piętnaście lat, nie mogłaś z nim pisać.

- Od początku ustaliliśmy z Carlem, że będziemy przyjaciółmi i przejdziemy przez to razem. Ja chciałam dać mu szansę i go pokochać. Ale... Widzisz, gdy byliśmy już zaręczeni, poznałam kogoś. Artura Stone'a. Gryfon z mojego roku, którego wszędzie było pełno, irytujący, dramatyzował gdy ktoś zniszczył jego fryzurę, miał fioła na punkcie run i chociaż doprowadzał mnie do szału, to kiedy mówił nie mogłam oderwać od niego wzroku. Kompletnie dla niego przepadłam. Wiedzieliśmy, że to nie ma prawa się udać, on był mugolakiem, z którym praktycznie nic mnie nie łączyło. Ja byłam czystokrwistą ślizgonką z bogatym posagiem, obowiązkami wobec rodziny, miałam już zaplanowane całe życie. A jednak to było silniejsze od nas. Pisaliśmy do siebie te listy gdy nie mogliśmy się spotkać. Nigdy nie doszło do czegoś więcej niż nieśmiałe pocałunki, chwytanie się za ręce czy rozmowa. Wiedzieliśmy, że to wszystko o czym możemy pomarzyć. Carl doskonale wiedział co między nami jest. Powiedziałam mu o tym, bo czułam, że w innym wypadku byłoby to nie w porządku. Ustaliliśmy, że będziemy wobec siebie szczerzy, tak więc wiedział o wszystkim i czasem nawet pomagał nam się spotkać. To wszystko ciągnęło się przez dwa lata, dwa ostatnie lata szkoły. A po skończeniu jej... Nie mieliśmy wyjścia, musieliśmy z tym wszystkim zerwać. Potem wyszłam za twojego dziadka, miłość przyszła z czasem i byliśmy szczęśliwi. Ale nigdy nie zapomniałam o mojej pierwszej miłości. Nikt nigdy nie połączył mnie i Artura, bo nie mogło się to stać, bardzo uważaliśmy. A ja milczałam... aż do dziś.

- A co się stało z tym Arturem? - zapytała gryfonka.

- Ostatni raz widzieliśmy się w kwietniu, rok po skończeniu szkoły. Potem wybuchła wojna, on żył w mugolskim świecie, dostał wezwanie. Wojsko wysłało go gdzieś na front. Nie wiedziałam co się z nim działo... Pod koniec czterdziestego czwartego roku byłam skłonna nawet złamać daną mu obietnicę i zrobić wszystko, by go znaleźć. Aż po paru miesiącach przyszła depesza. Wyznaczył mnie jako pierwszą i jedną z niewielu osób do informowania o jego stanie. I z niej dowiedziałam się, że Artur Stone zginął w Niemczech, podczas jednej z ostatnich bitew, przyczyniając się do pokonania Niemców. Udało mi się potem przetransportować jego ciało i pochować na południu Szkocji, zawsze tego chciał... Nie zostało mi po nim nic poza wspomnieniami i tymi listami. Nigdy nie dawaliśmy sobie prezentów, nie mogliśmy ryzykować. Te wiadomości w ostatni nasz dzień tutaj, przykleiliśmy do tej ławki na pamiątkę. Być może mieliśmy nadzieję, że kiedyś tu wrócimy i powspominamy dawne czasy.

- Chciałabyś je zabrać ze sobą? - zapytała dziewczyna, widząc jak jej babka przekładała kartki w dłoniach, czytając zapisany na nich tekst.

Jednak ta pokręciła przecząco głową.

- Nie. Ich miejsce jest tutaj, w Hogwarcie. W miejscu gdzie się poznaliśmy, gdzie to wszystko się zaczęło i skończyło. Artur chciał by one zostały tutaj, ja również. Tutaj byliśmy szczęśliwi... - Westchnęła po chwili. - Zobacz jak to wszystko się ułożyło. On zmarł w wieku dwudziestu czterech lat, a ja dożyłam ponad siedemdziesięciu. Życie płata nam różne figle.

- I przeżyjesz jeszcze więcej. Pokonasz Dropsa, zobaczysz - dodała Victoria, ściskając ją delikatnie za rękę.

- Wiesz co, gwiazdko? Dorosłe życie jest do bani. Lata spędzone w Hogwarcie to najlepszy czas w moim życiu i myślę, że nie tylko ja mam takie zdanie. Ci, którzy marzą o tym by dorosnąć, nie wiedzą czego sobie życzą. Dorastanie to głupota. I wcale mnie nie dziwi, że huncwoci czy Jack się do tego nie garnęli.



To ten... Wyjaśniliśmy sobie siniaka i jego historię.

Jakieś teorie co do Loren?

Ogólnie chcielibyście przeczytać krótkiego one shota, w którym Thalita wspomina nieco bardziej o Arturze?

W ogóle, tak nieironicznie po tym co działo się z ,,Left or right'' chyba wspomnę tutaj, że żadna z moich prac nie opowiada o moim życiu, bo nigdy nie wiadomo w którą stronę pójdzie czyjaś wyobraźnia.

Ja jeszcze tydzień leżę w łóżku :)

Rada na przyszłość dla każdego kto ma rodzeństwo, jeśli zachowują się dziwnie, z całą pewnością czegoś chcą, mają w tym jakiś cel, albo robią to na czyjeś zlecenie.

Dla tych co śledzą One Direction, możecie mi powiedzieć co chłopcy ostatnio odwalają? Oni chcą nas doprowadzić do zawału czy jak? Moja siostra wysunęła dwie teorie:

1. Będzie powrót i chcą nas jakoś przygotować mniejszymi zawałami, żebyśmy potem wszyscy nie pieprznęli.

2. Będzie tylko jeden pożegnalny koncert i chcą zmniejszyć konkurencję, bo się wszyscy nie pomieścimy, więc wpadli na coś w stylu selekcji naturalnej.

Jeśli cokolwiek gotujecie i nagle przychodzi wam powiadomienie na watt, a potem zaczytujecie się w jakiejś opowieści, to wyłączcie gaz. Spalony garnek również ostrzega.

Do następnego❤

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro