Rozdział 19

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Zamknęłam laptopa. Byłam zmęczona, a jeśli zamierzałam tym razem nie spóźnić się do szkoły, to musiałam powoli kierować się już do pokoju. Było po dwudziestej drugiej, a ja nadal nie dotarłam do zawodów z Fuksją. Stwierdziłam, że dokończę jutro. Szczerze cieszyłam się, z mojej decyzji. Warto poświęcić było te dwie godziny, aby przypomnieć sobie wszystkie zawody jeszcze przed kupnem Fuksji. 

Watro było też zobaczyć tę powolną przemianę, która we mnie zachodziła. Najpierw byłam nieśmiała dziewczyną, popełniającą niezliczoną ilość błędów w technice dosiadu, i prowadzeniu konia, a potem stawałam się coraz bardziej pewna siebie. Doskonaliłam swoje umiejętności, i coraz lepiej radziłam sobie ze stresem towarzyszącym przed każdymi zawodami, i podczas ich trwania. 

Z zewnątrz się wydaje, że każdy jeździec jest opanowany, i poukładany, ale wcale tak tak nie jest. Mogłabym przysiąść, że ich myśli pędzą w szalonym tempie, od tematu zgubionych ochraniaczy, do obcierającego popręgu. Taka feralna część osprzętu może zrujnować występowanie wierzchowca, i jego jeźdźca. 

Dobrze pamiętałam jedne zawody, kiedy ochraniacze, tuż przed ostatnią granicą czasu przeznaczonego na osiodłanie konia postanowiły zrobić sobie wycieczkę. Byłam przerażona, bo zawody zaczynały się za chwile, a Kado nie miała ochraniaczy. Klacz jechała w ochraniaczach koleżanki, a jej własne nigdy się nie nie znalazły. W pierwszej chwili pomyślałam o kradzieży, ale komu normalnemu chciało by się kraść bardzo stare, i wyświechtane ochraniacze? 

Ziewając, i przeciągając się ruszyłam do mojego pokoju. O dziwo nadal nie czułam towarzyszącym mi codziennie ssania w żołądku. Czyli nie czułam stresu, kiedy myślałam o Pauli, nie stawał mi przed oczami obraz okrutnej, i strasznej dziewczyny, ale trochę żałosnej, i śmiesznej nastolatki bez przyjaciół. Ja kiedyś też ich nie miałam, ale teraz była Tosia. 

Muzyka z filmu „Jak wytresować smoka" rozniosła się pokoje. Odwróciłam się. To mój telefon dzwonił, i wibrował na kuchennym blacie. Zawróciłam, i spojrzałam na wyświetlacz. 

Uniosłam brwi ze zdziwienia, czemu pani Irenka dzwoni do mnie o tej porze? Może potrzebuje pomocy? Odebrałam, szybko przykładając telefon do ucha. Natychmiast usłyszałam głos starszej pani. Brzmiała, jakby niedawno płakała. To nie mogło wróżyć niczego dobrego.

- Dobry wieczór Danusiu. Przepraszam że tak późno, to bardzo nagła sprawa.  - Powiedziała, słychać było, że z trudem wymawia słowa przez ściśnięte gardło

- Nic nie szkodzi, czy mogę pani w czymś pomóc? - Zapytałam nadal zdziwiona. 

- Jesteś moją ostatnią deską ratunku! - Głos jej drżał, jakby miał się za chwile rozpłakać. 

- Co się stało? Jak mogę pani pomóc? - Zapytałam ponownie. Pani Irenka naprawdę  źle brzmiała. Byłam zaniepokojona. I to mocno.

- Chodzi o Wigora. 

- Co mu się stało? Jest chory? - Serce zabiło mi szybciej, tylko nie on, tylko nie on...

- Nie to coś gorszego - Powiedział, a ja zamarłam z telefonem przy uchu - Była mnie wczoraj straż miejska, na co miesięczny przegląd, i wszystko było dobrze dopóki nie policzyli kotów. - Zawiesiła głos - Jest o jednym za dużo. Dali mi czas do rana, żebym znalazła mu dom, a jeśli jutro rano do dziesiątej kot nie zniknie, przyjadą i go zabiorą. Do uśpienia. 

Byłam w szoku, wiedziałam, że jest pewien limit kotów które można trzymać w domu, ale zawsze pani Irenka pilnowała tego limitu, najwyraźniej Rudy był w tak rozpaczliwej sytuacji, że właścicielka kociarni postanowiła naruszyć prawo...

- Czas do rana?! Przecież to prawie nie możliwe, aby znaleźć dla kota dom w tak krótkim czasie !? Normalnie to trwa latami! - Mimowolnie podniosłam głos - I co ma wspólnego z tym Wigor? 

- Normalnie dali przez mi więcej czasu. Gdyby nie on. - Wycedziła - Szefem patrolu jest ktoś, kto nie do końca lubię, oczywiście z wzajemnością ... A co do Wigora -Szybko zmieniła temat - Wybór padł na niego.

- Ale dlaczego? - Wyjąkałam. Nic z tego nie rozumiałam, przecież na był taki uroczy, i kochany ... 

- Ponieważ on, no... Nie do końca sprzyja adopcjom - Wyjąkała pani Irenka - No sama sobie wyobraź sobie jeśli nawet ktoś już zdecydował się na przyjęcie kota z pokoju trzeciego, do większego z nich rezygnuje, gdy Wigor ich napada ... 

- Ale on nie robi tego z powodu agresji, na po prostu chce się bawić - Chciało mi się płakać.

- Wiem. Ale oni tego nie wiedzą. I to nie zmienia sytuacji, że od dwóch lat NIKT nie zaadoptował kota z tego pokoju. A wszystko przez Wigora. Uwierz mi ten wybór musiał mnie dużo kosztować, ale musiałam podjąć tą decyzję... - Głos jej zadrżał

Wierzyłam jej, wiedziałam, że kocha wszystkie koty tak samo, prawie jak własne dzieci. Od razu potrafiłam sobie wyobrazić, jak dużo musieć ją do kosztować.

- Więc do czego pani mnie potrzebuję, skoro podjęła już pani decyzje - Mówiłam bardzo cicho, starając się ukryć drżenie głosu. 

- Bo tylko ty możesz go uratować. Tylko ciebie tak kocha, i tylko ty tak kochasz jego. Myślałam o tym, czy mogłabyś go zaadoptować. - Ostatnie zdanie bardzo szybko, jakby bojąc się odpowiedzi. Po chwili dorzuciła - Oczywiście za zgodą rodziców.

Słysząc jej słowa prawie podskoczyłam z radości. Ja? Zaadoptować kota? To było jedno z moich marzeń! Tylko rodzice. To był jedyny problem. Ojciec od dawna powtarzał, że nie chce kota, ani psa (z tym się akurat się zgadzałam), ale matka ... Ona wychowała się z kotami, i tego co mi było wiadomo ma zrozumiałe. A teraz ... To była nagła sytuacja. Jeśli pani Irenka nie znajdzie kocurowi domu, to ten zostanie uśpiony. Czyli zabity w bardziej humanitarny sposób. Podjęłam decyzje. Została już tylko jedna sprawa. 

- Czy rodzice nie ma w domu, czy mogę wszystkie papiery donieść jutro wieczorem? 

- Oczywiście - Jej głos stał się taki jak zwykle zna, radosny, i miły - Czyli decydujesz się na adopcje?

- Tak. Zaadoptuję Wigora. - Powiedziałam modląc się w duchu, żeby moja matka się za mnie wstawiła. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro