Rozdział 23

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Spanikowana popatrzyłam na zegarek. Była dopiero jedenasta! Najwyraźniej moi kochani rodzice wrócili wcześniej.

Starając się nie myśleć, o tym, co się zaraz stanie, zbiegłam na dół, żeby powitać ich w domu. Dokładnie "powitać". Zawsze wymagali, a raczej to ojciec wymagał, żeby okazywała im szacunek. Przychodziło mi to z wielkim trudem, bo na ten właśnie, ich wymarzony szacunek trzeba zasłużyć. A oni tego nie zrobili.

Stali w korytarzu, zdejmując płaszcze, i wieszając je na wieszakach. To dziwne, że właśnie w tej chwili wzięło mnie, na przyglądanie się ich twarzom, ale zauważyłam kilka niepokojących rzeczy, które natychmiast przykuły moją uwagę.

Ojciec miał tak wściekłą minę, że miałam ochotę zakopać się pięć metrów pod ziemią, byleby, tylko nie patrzeć w jego przepełnione czystą furią oczy. I właśnie w tym momencie, mój plan, mający bez zbędnych ofiar wprowadzić nowego członka rodziny, spalił na panewce. Byłam pewna, że ojciec nie jest zbyt pokojowo nastawiony akurat w tym momencie, kiedy na to liczyłam.

Jednak jeszcze większym zdziwieniem, a raczej przerażeniem napawała mnie twarz matki. Może inny człowiek, by tego nie widział, ale ja dostrzegłam, jej wypełnione nienaturalną pustką oczy, ledwo widoczny grymas bólu na ustach,i nerwową zabawę palcami. Starała się to ukrywać, spuszczając twarz, i ledwo unosząc kąciki ust, ale mnie nie była wstanie nabrać. Dobrze znałam tą postawę, aż za dobrze. Widziała ją każdego dnia gdy spojrzałam w lustro.

- Cześć - Wyjąkałam, gorączkowo starając się wymyślić dalszy plan. Może uda mi się jakoś udobruchać ojca, albo...

Ojciec odwrócił się do mnie powoli, ciskając we morderczymi spojrzeniami. Cofnęłam się, gdy ten zaczął się do mnie agresywnie zbliżać.

- A ty chora nie jesteś? - Zapytał szyderczo - Po co ci było to zwolnienie, co?

Mówił tak spokojnie, jak na niego, że prawie uwierzyłam, że wcale nie jest na mnie tak zły jak myślałam. Prawie.

- Nie ojcze, ja naprawdę się źle czuję... - Nie skłamałam, w tej chwili chciało mi się wymiotować, ze stresu, i niepokoju, który się we mnie kłębił.

- Danka... - Wymruczał, jak tygrys szykujący się do śmiertelnego ataku- Po co łgarz? Chyba zapomniałaś, że za każde twoje przewinienie może zapłacić pewien walach...

Wciągnęłam ze świstem powietrze, czując, jak w brzuchu rośnie mi lodowata kula strachu

- Nie zrobiłbyś tego - Wyszeptałam, próbując przekonać samą siebie.

On nie zachowywał się jak ojciec, którym dla mnie już dawno przestał być, traktował mnie jak rzecz, którą można przesunąć, i zniszczyć jedną groźbą...

- Córeczko - wymówił to z takim obrzydzeniem że równie dobrze mógłby powiedzieć "glizdo" - Myślałem, że znasz mnie trochę lepiej. Jeden fałszywy ruch, a twój koniś stanie się ważnym składnikiem karmy dla psów. Już przestało mi zależeć, żebyś jeździła, bardziej mi zależy, żebyś wreszcie zrozumiała, że JA tu rządzę.

Matka położyła mu rękę na ramieniu, jakby starając się go ode mnie odciągnąć, ale on odtrącił jej rękę, i warknął do niej, nawet się nie odwracając

- To nie twoja sprawa Marleno. Ona musi zrozumieć...CO TO TU ROBI?!

Ostatnie słowa wrzasnął, wpatrując się w coś za moimi plecami. Coś co długo, i przeciągle miauknęło... Odwróciłam się tak szybko, ż prawie potknęłam się o własne stopy, po czym wytrzeszczyłam oczy na widok wielce zdziwionego, ilością ludzi Wigora. Tylko tego mi brakowało.

Spojrzałam na ojca, i aż się cofnęłam, w jego oczach buzowała wściekłość, napiął wszystkie mięśnie, i zacisnął dłonie w pięści, wpatrując się w kota, który, jakby zrozumiał, że nie należy tu być, wybiegł z korytarza w stronę kuchni. Z drżącymi dłońmi obróciłam się w stronę rodziców, opuszczając wzrok na swoje buty.

- I TO MA BYĆ POSŁUSZEŃSTWO?! KIEDY NAS NIE MA TO TY SPROWADZASZ DO DOMU JAKIEGOŚ PCHLARZA?! - Skuliłam się pod naporem jego głosu.

Gwałtownie obrócił się do mojej matki, która odruchowo uniosła ręce w obronnym geście.

- A TY - Wysyczał w jej stronę - Jesteś równie dobra, co ona, MÓWIŁEM, PRAWDA?! Mówiłem, żebyś usunęła to cholerstwo, puki jeszcze było można, ale TY WIEDZIAŁAŚ SWOJE, chciałaś wychować dziewczynkę. DZIEWCZYNKĘ?! Miałem mieć syna, syna, a nie kolejną, nieposłuszną kobietę w domu, i na moim utrzymaniu!

Matka nic nie powiedziała, tylko spojrzała w moją stronę, w jej oczach widziałam tyle bólu, i żalu... Nie panowałam, nad łzami, które pociekły po moich policzkach. Wszyscy mówią, że dowiedzenie się, że jest się adoptowanym jest szokiem, ale ja właśnie w tym momencie stwierdziłam, że większy ból zadają słowa mojego własnego ojca, który, nawet nie kryję się z tym, że wolałby, żebym nie istniała.

Przez mgłę łez widziałam, jak rozmazana sylwetka mężczyzny ponownie obraca się w moją stronę, i ponownie skuliłam się, gdy dotarły do mnie jego słowa.

- To był twój wybór, że to tu przyprowadziłaś. Dobrze wiedziałaś, jakie będą konsekwencję, i tak jak ty to zrobiłaś BEZ niczyjej zgody, to ja go zatłukę, tutaj w moim domu BEZ niczyjej zgody.

Odepchnął gwałtownie moje ciało, które tarasowało mu drogę do kuchni. Poczułam dojmujący ból w boku, gdy upadłam na ostrą krawędź szafki z butami. To nie była już ta sama osoba którą znałam, tak, byłam przygotowana na wybuch gniewu, ale on zachowywał się jak szaleniec!

Teraz jednak najważniejszy był Wigor, nie zniosłabym gdyby...Odrzuciłam te myśli, i dźwignęłam się z szafki, starając się nie zwracać uwagi na ból. Kątem oka widziałam matkę, która nadal nie ruszyła się ze swojego miejsca, miała szeroko otwarte oczy z przerażenia, i wyglądała jak sparaliżowana.

Pobiegłam do kuchni, w samą porę, bo ojciec zmierzał już w stronę czarnego kocura, wciśniętego w kąt. Mężczyzna uniósł rękę... Nie myśląc wiele zasłoniłam kota własnym ciałem.

Pięść mojego ojca trafiła w mój brzuch, tak mocno, że zwinęłam się w pół z bólu, przed oczami pojawiły mi się mroczki, a w płucach zabrakło powietrza.

- ZAMORDUJĘ!!! - Wrzasnął ojciec próbując mnie odsunąć, nawet nie zwracając uwagi na to że właśnie uderzył swoją córkę w brzuch.

- Przestań - Wychrypiałam, nie dając się odsunąć, ale ten podciął mi nogi szybkim ruchem, tak, że upadłam na ziemie, boleśnie obcierając sobie łokcie.

Ojciec próbował wymierzyć kopniaka przestraszonemu kotu, ale ten wykazując się przysłowiową kocią zwinnością, czmychnął między nogami mężczyzny, i ślizgając się na parkiecie zwiał po schodach do mojego pokoju. Przez chwile poczułam ulgę, ale ojciec już odwracał się, żeby ruszyć w pogoń za Wigorem.

Z trudem podniosłam się z podłogi, i chwyciłam go za rękę, próbując go powstrzymać. Z łokcia ciekła mi krew, spływając powoli do nadgarstka...

Ojciec ponownie spojrzał na mnie, a ja przeraziłam się obłędem w jego oczach. Z łatwością wyrwał rękę z mojego uścisku, i próbował iść dalej, ale zastąpiłam mu drogę. Nie wiedziałam co właściwie robię, ale byłam pewna, że muszę chronić Wigora, przed tym szaleńcem.

- Przestań! - Wrzasnęłam starając się nie dać mu mnie odsunąć.

- Złamałaś zasady, teraz ja cię złamię! - Warknął patrząc mi prosto w twarz.

- Zrobię wszystko, wszystko co tylko zechcesz - Ciche łkanie wyrwało się z mojego gardła. - Wszystko...

Miałam wrażenie, że on jakby przebudził się z jakiegoś transu. W oczach pojawił się mu dziwny blask. Zbliżył moją twarz do swojej, i warknął, przypominając jakieś dzikie zwierze:

- Masz dziesięć dni.

-Cco? - Wyjąkałam.

Uspokoił się, ale nie podobał mi się jego demoniczny wyraz twarzy, tak jakby knuł, jakby mnie tu wysadzić, za pomocą pasty do zębów.

- Zawrzyjmy układ - Zaproponował cicho, uśmiechając się dziwnie tryumfalnie - Za dziesięć dni, dokładnie w Boże Narodzenie organizowane są bożonarodzeniowe zawody skokowe. TY masz w nich wziąć udział, i WYGRAĆ. Zrobisz to, zatrzymujesz oba sierściuchy, przegrasz, kot ląduje na ulicy, a koń w fabryce mięsa. - I wyciągnął do mnie rękę, jak do przypieczętowania układu

Zamarłam, kalkulując moje szanse. Dziesięć dni. To cholernie mało czasu.

- A jeśli się nie zgodzę?

- To przyspieszymy scenariusz, w wypadku przegranej...

Nie mogłam pozwolić, żeby zrobił to dwóm istotom, z którymi ostatnio się bardzo zżyłam. To by mnie załamało, wiedziałam to dobrze. Jednak, dziesięć dni, na pokonanie traumy psychicznej konia? I wystartowanie z nim na zawodach? Gdyby to chodziło o SAMO wystartowanie, ale wygranie ich było niemożliwe.

- Nie będę tu czekał w nie skończoność - Warknął ojciec, potrząsając wyciągniętą do mnie dłonią.

Czas dokonać niemożliwego. Uścisnęłam mu dłoń, tym samym stając przed najtrudniejszym zadaniem w moim życiu...

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro