10. Wspomnienia

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Więcej o Maksie? Proszę bardzo! Cały rozdział mu poświęcony! Przy okazji, już niewiele do końca ;)

Maksymilian milczał. Ja też. Wypowiedziane przez niego zdanie zdawało się wirować w powietrzu, rozbijać na części składowe: słowa, głoski, znaki, aż wreszcie przestało mieć sens. Tysiąc teorii przelatywało mi przez głowę, żadna nie wydawała się prawdziwa. Nigdy bym nie podejrzewała, że w tak ciężki szok wprawi mnie czyjś życiorys, a wręcz jego niewielki okruch, bo przecież nie wiedziałam o Maksie nic poza tym.

Na język nasunęło mi się pytanie. I kolejne. Kurwa, ustawcie się w kolejce — przypomniałam im w duchu, choć żadne nie wydawało się właściwe, by je zadać. Strach mieszał się z ciekawością, obrzydzenie z fascynacją. Tyle osób w Internetach zabijałoby się, żeby poznać prawdziwego mordercę, a mnie jakoś nikt nie pytał o zdanie, czy mam na to ochotę.

Nie musiałam nawet wypijać tego pieprzonego wina, żeby zaczęło mi się kręcić w głowie.

— Wiem, że to wszystko brzmi paskudnie — podjął Maks, gdy już zaczął panować nad głosem. No, może nie do końca, bo ten załamał się przy ostatnim słowie.

Co można odpowiedzieć na takie wyznanie? Skinęłam głową i dalej wpatrywałam się w niego bez słowa, podobna do przygłupiego cielaka. On tymczasem wstał i jednym sporym susem pokonał odległość dzielącą go od jego bagaży. Zesztywniałam przekonana, że teraz mnie zabije, by nie pozostawić świadków. Czyż nie tak wyglądała fabuła lubianych przeze mnie kryminałów: każdy, kto dowiadywał się prawdy, ginął w niewyjaśnionych okolicznościach? Wiadomo, jako dziecko marzyłam, żeby mieć życie jak bohaterka książki, ale nie chodziło mi wtedy o mroczne thrillery.

On jednak wrócił na łóżko z fotografią w dłoni. To dobrze, bo już chciałam krzyczeć, tyle że nie potrafiłam wydobyć dźwięku przez ściśnięte gardło. Zauważyłam, że w bujną brodę Maksa wsiąkały łzy, spływające mu wąskim strumieniem po policzkach. Podsunął mi zdjęcie.

Przekrzywiłam głowę, by uważnie przyjrzeć się fotografii. Chociaż opalony przystojniak nie posiadał brody, a jego brązowe włosy z kosmykami rozjaśnionymi słońcem były starannie przycięte, rozpoznałam w nim Maksa. Obok stała dziewczyna o dziecięcej buzi i smukłej sylwetce, jednak odznaczający się pod obcisłą sukienką brzuszek podpowiadał, że dwa brzdące, które trzymały się rąbka jej spódnicy, wyszły właśnie z jej łona. Chłopcy mogli mieć koło dwóch latek — trudno było mi to ocenić, bo moje doświadczenia z macierzyństwem zatrzymały się na piątym miesiącu ciąży — i równie piegowate twarzyczki, co ich mama. Byli identyczni, nie trzeba było ciętego umysłu, by odgadnąć, że są bliźniętami.

— To Michaś. — Maks wskazał palcem na jednego z chłopców. — Ma cztery lata i od niedawna chodzi do przedszkola. — Przez jego twarz przemknął cień uśmiechu, zaraz jednak zgasł jak zduszony podeszwą buta papieros. — A to Miłosz. On nigdy do przedszkola nie pójdzie.

— Chcesz mi o tym opowiedzieć? — zapytałam niepewnie. To jedyne pytanie, które wydało mi się właściwe.

— Nie. — Potrząsnął głową. — Tak. Chyba. Skoro już cię w to wciągnąłem, masz prawo wiedzieć.

Pozwoliłam mu milczeć, nie pospieszałam. Sięgnęłam na blat po filiżanki, podniosłam wino z podłogi i nalałam dla nas pokaźne porcje. Nie wyglądało to może zbyt elegancko, ale pieprzyć to. Alkohol dobrze nam zrobi.

— Wychowywaliśmy się bez rodziców — zaczął, gdy upił pierwszy łyk. Wpatrywał się w przestrzeń. — Rodzina, jakich wiele: mama zmarła, tata się rozpił, przez alkohol stracił pracę i dzieci. Sąd nie odebrał mu praw rodzicielskich, więc nie można nas było adoptować, zresztą, kto by chciał dwójkę nastolatków? Ja wyprowadziłem się z domu dziecka pierwszy, potem dołączyła do mnie Amelka. Miała tylko osiemnaście lat, jak zaszła w ciążę. Nie chciała powiedzieć, z kim. Byłem na nią wściekły. — Westchnął, wkładając w to targające nim emocje. — Ale kiedy chłopcy się urodzili, od razu się w nich zakochaliśmy. Starałem się zastąpić im ojca.

— To... ładnie z twojej strony — wtrąciłam i poczułam się okropnie głupio. Na szczęście Maks zdawał się mnie nie słyszeć, pogrążony we wspomnieniach.

— Mieszkaliśmy razem, wynajmowaliśmy dom na obrzeżach Białegostoku. Chłopcy, chociaż urodzili się trochę za wcześnie, rośli zdrowo i właściwie nic im nie było — kontynuował, a ja zastanawiałam się, co w takim razie się stało, że jeden z nich nie żyje. I dlaczego Maks twierdził, że go zabił.

— Jeżeli jest to dla ciebie za trudne, nie musisz...

— Muszę. — Dokończył wino jednym haustem, więc mu dolałam. Ja sączyłam swoją porcję znacznie wolniej. — Jestem... byłem instruktorem nauki jazdy, nawet miałem w Białymstoku własną szkołę. Chłopcy bawili się na podwórku, a ja wróciłem na chwilę do domu. Byłem już spóźniony na kolejną lekcję, ale od rana nic nie jadłem. Tak się spieszyłem, że nie zaciągnąłem ręcznego, nie zgasiłem silnika, tylko zostawiłem wóz na luzie i pobiegłem po kanapki... A kiedy wróciłem, było już zdecydowanie za późno.

Wstrzymałam oddech. Zrozumiałam targające nim poczucie winy i żal. Nic dziwnego, że cierpiał. Z jednej strony, rzeczywiście był winny. Z drugiej jednak, ludzie codziennie popełniają takie drobne błędy i nic się nie dzieje, a jemu przyszło za to tak drogo zapłacić. Poszukałam jego dłoni, by ją uścisnąć. Mężczyzna jakby skurczył się w sobie, trząsł się od szlochu.

— Nie mam pojęcia, jak to zrobili, ale Michaś wszedł do auta i wrzucił bieg. Do dziś nie wiem, skąd w trzyletnim dziecku tyle siły — pokręcił głową — przecież zrobił to bez wciskania sprzęgła. Tyle wystarczyło. Niby silnik zgasł, ale autem szarpnęło, a Miłosz znalazł się między nim a ścianą. Nie trzeba było ogromnej siły, żeby zderzak zmiażdżył mu klatkę piersiową.

Teraz i ja płakałam, wyobrażając sobie wątłe ciałko w starciu z kilkuset kilogramami samochodu. Jaki pechowy zbieg okoliczności.

— Michał krzyczał, my wybiegliśmy z domu. Karetka przyjechała bardzo szybko, ale obrażenia były zbyt duże, złamane żebro przebiło płuco, mały dusił się i wykrwawiał do środka. Dostałem wyrok w zawieszeniu za nieumyślne spowodowanie śmierci i naruszenie nietykalności funkcjonariusza — zakończył.

— Naruszenie nietykalności? — zdziwiłam się.

— Kiedy cofnąłem auto i zobaczyłem Miłoszka, coś we mnie pękło. To była taka cholerna, zniewalająca bezsilność... Miotałem się, nie mogąc mu pomóc. Kiedy policjant odciągał mnie od małego, przywaliłem mu w twarz, bo czułem się, jakby złośliwie pozbawiał mnie czegoś, czego kocham. Sądziłem, że dopóki będę tulił Miłosza, czuł jego ciepło i głaskał go po włosach, wszystko będzie dobrze. — Uśmiechnął się blado.

— Każdy by tak zareagował — zapewniłam. — To ma coś wspólnego ze świętami? — zapytałam, przypominając sobie jego reakcję w pociągu. Skinął głową.

— To było w Wigilię. Moja ostatnia lekcja przed świętami — wyjaśnił. — Z siostrą i Michasiem nie utrzymuję już kontaktu, bo nie umiałbym im spojrzeć w oczy. Za bardzo przeze mnie cierpieli, żebym im o tym przypominał. Ale obiecałem sobie, że w rocznicę śmierci zapalę znicz na grobie Miłosza...

Umilkł. Gniewnie otarł łzy rękawem i popatrzył na znów opróżnioną filiżankę, jakby zdziwił się, że już zabrakło wina. Uznałam jednak, że na dziś ma dość. Jeszcze tego by brakowało, żeby się upił.

— Jeśli chcesz, mogę się wyprowadzić jeszcze dziś. Przenocuję na dworcu... czy coś. Może jutro tory staną się przejezdne.

— Dlaczego miałbyś się wyprowadzić? — zdziwiłam się szczerze. Zerknął na mnie niepewnie.

— To może być dla ciebie za trudne — wyjaśnił. — Ty tak bardzo chciałaś dać komuś życie... A ja je zabrałem.

Nie odpowiedziałam; nie werbalnie. Zamiast tego wyjęłam mu z dłoni filiżankę i wraz ze swoją odstawiłam na stół. A potem po prostu przytuliłam Maksa i pozwoliłam, by nasze oddechy się zrównały, a łzy mieszały się na opuchniętych, zaczerwienionych twarzach.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro