4. Pokój

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Miałam brzuch okrągły i wielki jak solidnie nadmuchana piłka plażowa. W jednej chwili oglądałam z uśmiechem nóżki i rączki mojego dziecka. Lekarz pokazywał mi, jak mała wkłada sobie do ust kciuk, jak mości się skulona w moim brzuchu. W drugiej ginekolog zmarszczył brwi i przez dłuższą chwilę się nie odzywał. Kiedy poprosiłam go o wyjaśnienie, uniósł dłoń, jakbym przeszkadzała mu w czymś bardzo ważnym, i jeszcze bardziej ściągnął całą twarz w wyrazie napięcia. Wiercił mi głowicą w napiętym brzuchu niemal boleśnie, a kiedy wcisnął ją z całej siły w podbrzusze, poczułam łzy wzbierające pod powiekami.

— Przykro mi. Serce nie bije — oznajmił w końcu grobowym głosem.

Usiadłam gwałtownie i poczułam, że tracę oddech.

— Proszę je ratować! Musi być jakiś sposób na reanimację, błyskawiczne cesarskie cięcie albo coś w tym rodzaju! — podniosłam głos, więc medyk skarcił mnie spojrzeniem.

— Przykro mi, pani Alicjo. Nic się nie da zrobić. Pani dziecko nie żyje.

Nagle nie znajdowałam się już w gabinecie lekarskim, ale nieopodal mojej rodzinnej miejscowości. Wszystko przykrywała gruba warstwa śniegu, a ja, z moim wielkim brzuchem, który stał się grobowcem dla dziecka, brnęłam w tym śniegu. Nie wspinałam się jednak na nasyp — wręcz przeciwnie, schodziłam w dół, wiedziona drżeniem i odgłosami nadjeżdżającego pociągu. Musiał się znajdować jeszcze dość daleko, ale dźwięk dobrze się niósł w mroźnym powietrzu.

Obcas buta omsknął się na śliskim podłożu i stoczyłam się prostu na tory. Wbrew prawom fizyki, moje ciało ułożyło się w poprzek nich, a ja w tej samej chwili dostrzegłam zbliżające się światła pociągu i wiedziałam, że już nie ma ucieczki. Zdążyłam tylko pomyśleć z żalem, że pewnie pasażerowie będą na mnie utyskiwać, bo nie dotrą na czas tam, gdzie chcą jechać.

— Alicja! Ala! — Ktoś otoczył mnie twardymi ramionami i ścisnął w niedźwiedzim uścisku. Szamotałam się przez kilka sekund, a potem pozwoliłam sobie na płacz. Szlochałam, gdy ktoś przyciskał mnie do piersi. — Chryste, co się dzieje? Jesteś na coś chora?

Powoli wracałam do rzeczywistości i przypomniałam sobie, kto znajdował się w tym samym pokoju, gdy zasypiałam. Tulenie kobiety tylko dlatego, że miało koszmar, nie pasowało mi jakoś do Maksymiliana Biesa, a jednak obejmował mnie, nie pozwalając mi się rozsypać.

— To... zły sen — wyjaśniłam, pociągając nosem. Byłam jednocześnie zażenowana i wdzięczna, że nie skończyło się na sarkastycznej uwadze czy uniesionej brewce. Potrzebowałam teraz czyjejś bliskości.

— Tak strasznie krzyczałaś — wyszeptał kojąco. Jego broda załaskotała mnie w kark, a ciepłe ciało w niezrozumiały sposób przelewało na mnie swój spokój. — Co ci się śniło?

— Dziecko nie żyje — wykrztusiłam, przypominając sobie każdy jeden dramatyczny kawałek snu. Początkowo, zaaferowana własnymi emocjami, nawet nie zauważyłam, że Maks zastygł, po czym się ode mnie odsunął. Podniosłam na niego wzrok. Nawet w panującym półmroku widziałam, że jest blady jak ściana i wpatruje się we mnie przerażonymi oczyma.

Cholera, ale było mi wstyd.

— Skąd wiesz? — Teraz to on wydawał się bardziej zszokowany ode mnie. Dyszał ciężko, a znoszona koszulka unosiła się i opadała w rytm jego oddechów.

— USG... — jęknęłam. — Przepraszam za ten cyrk. Śniło mi się, że byłam w ciąży, straciłam dziecko i wpadłam pod pociąg.

Obłęd z jego oczu zaczął znikać, jakby i on wybudzał się z potwornego koszmaru. Zamrugał kilka razy, uspokoił oddech. Dopiero wtedy się odezwał.

— To paskudny sen — przyznał już całkiem zimno i spokojnie. Szlag by to, znowu wyszłam przed nim na wariatkę.

— Rok temu, tuż po świętach, poroniłam — przyznałam, dziwiąc się, jak lekko zabrzmiały te słowa. Kiedy miałam powiedzieć o utracie ciąży matce czy siostrze, nie potrafiłam nic z siebie wydusić, a teraz, w środku nocy, bez stanika, zwierzałam się z tak intymnych wydarzeń obcemu mężczyźnie. I było mi z tym zadziwiająco dobrze.

— Och — westchnął tylko.

— To był mój trzeci raz — dodałam, a Maks znów się do mnie przysunął, tym razem jednak nieco mniej śmiele. Nie powinnam go zachęcać, a jednak przesunęłam dłoń w jego kierunku i uśmiechnęłam się słabo, kiedy zamknął ją w uścisku szorstkich palców. — Trzeci i ostatni. Po nim postanowiłam, że widocznie nie jest mi dane urodzić dziecka. Nie zniosłabym tego kolejny raz.

— Rozumiem — przyznał, chociaż zapewne nie rozumiał. Nie mógł. Nikt, kto nie przeżył czegoś podobnego, nie zdawał sobie nawet sprawy, jak to boli.

— Przepraszam, że cię obudziłam. Wracaj do... — chciałam powiedzieć "łóżka", ale ugryzłam się w język. — Postaram się nie zawracać ci już głowy.

— Właściwie, jest już po szóstej. Nie wiem, jak ty, ale ja już nie zasnę — przyznał. Niemal wypowiedział na głos to, co i ja pomyślałam. Też nie zamierzałam już się kłaść, ale nie dlatego, że nie zdołałabym się pogrążyć we śnie; bardziej z obawy, że znów przyśni mi się coś równie strasznego. — Z tego, co piszą w tej ulotce — wskazał na świstek papieru na szafce obok mojego łóżka — śniadania podają od piątej. Co ty na to, żeby coś przekąsić, zanim pojawi się tłum?

Skinęłam głową z wdzięcznością. Najpierw on poszedł do łazienki się ubrać, a ja wykorzystałam ten czas na zrobienie makijażu. Nie chciałam się jakoś specjalnie wypięknić, ale nie pójdę przecież na pierwsze spotkanie z facetem od rozstania z gigantycznymi cieniami i zaczerwienionymi od płaczu policzkami. Nawet jeśli ten facet wylądował w moim towarzystwie wbrew własnej woli. Potem się zamieniliśmy i Maks czekał w pokoju, a ja w pośpiechu wciągnełam na siebie ubrania, które planowałam dziś założyć na wizytę u rodziców. Sweterkowa sukienka w renifery wydawała się niestosownie wesoła, a do tego nieszczególnie pasowała do hotelowych kapci, ale czerwony kolor zawsze nieźle komponował się z moją urodą.

Maks uniósł na mnie wzrok, jakby zaskoczyło go to, jak szybko pojawiłam się w drzwiach łazienki. Oderwał się od stołu, o który się opierał. Nieco się już uspokoiłam, tak że mogłam z przyjemnością obserwować jego ruchy. Nawet pod bordowym, wełnianym swetrem widziałam, że jego ciało jest muskularne, silne, a przy tym zwinne. Może dlatego kojarzyło mi się z jakimś dużym kotem, tygrysem lub pumą.

Zeszliśmy do recepcji. Ja miałam śniadanie wliczone już w cenę pokoju, Maks musiał improwizować i je dokupić. W tym czasie stałam trochę skrępowana, nie chcąc wyprzedzać go w drodze do restauracji. Stanęłam więc po prostu przed choinką ubraną w klasyczne, złoto-czerwone bombki i wspominałam choinkę, którą ubierałam co roku w naszym niewielkim, wynajmowanym mieszkanku na krakowskim Kazimierzu. Była równie sztampowa, ale w tej sytuacji sztampa nie kojarzyła mi się negatywnie, wręcz przeciwnie — dawała poczucie normalności.

Maks dotknął mojego ramienia, więc posłałam mu niepewny uśmiech. Uświadomiłam sobie, że znam go ledwie od kilkunastu godzin (z czego większość przespałam), a jednocześnie dobrze czuję się w jego towarzystwie. Nie przeszkadzał mi jego dotyk. Nie budził erotycznych skojarzeń — brakuje mi faceta i seksu, ale aż tak rąbnięta nie jestem — ale był po prostu miły, jakby... na miejscu.

Milczenie mojego towarzysza chyba mi się udzieliło, bo podobnie jak on bez słowa nałożyłam sobie nieco smakołyków na talerz. Kiedy usiedliśmy przy stole, na jego nakryciu piętrzył się cały stos naleśników, kanapek, gdzieś w rogu znalazło się miejsce na jajecznicę. Cóż, był dużym facetem, więc potrzebował więcej kalorii ode mnie, ale nie spodziewałam się, że jeden człowiek jest w stanie tyle pochłonąć. Mam nadzieję, że hotel ma duże zapasy jedzenia, bo jeśli będziemy musieli tu zostać, to mogą szybko zniknąć.

Oj, Alicjo, co ja ci mówiłam o przepowiedniach?

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro