6. Recepcja

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng


— Co się dzieje? — zapytałam cicho.

Powstrzymałam odruch odsunięcia się od niego, wręcz przeciwnie, przysunęłam się bliżej, tak że łaskotał mnie ciężkim oddechem w czubek głowy. Włoski zjeżyły mi się na karku. Pracownica odetchnęła z ulgą i wyjaśniła:

— Pani Kornecka, proszę wyjaśnić swojemu... przyjacielowi — wypowiedziała to słowo z odpowiednią dozą pogardy — że nie jestem w stanie nic poradzić na warunki atmosferyczne i fakt, że na ten moment nie można wydostać się z miasta.

Miasta — parsknęłam w myślach. — Nie rozpędzaj się, dziewczyno.

Znałam ją. Pamiętałam ją jeszcze z dzieciństwa. Była starszą ode mnie o dwa lata córką najbardziej znienawidzonej nauczycielki, wrednej matematyczki o sukowatej twarzy i wyśrubowanych wymaganiach. Nie przepadałam ani za nią, ani za jej jedyną córeczką, którą ciągle stawiała nam za przykład. Nie było mnie w mieście, gdy plany starej pani Hardej się posypały, bo ukochana córeczka zaszła w ciążę Bóg wie z kim i musiała przerwać studia.

— Przepraszam za niego — warknęłam, a w moim głosie z pewnością nie było słychać skruchy. — Poradzimy sobie.

Pociągnęłam Maksymiliana za ramię w kierunku restauracji, jednak ten szarpnął się i stanął. Nie chciałam robić przedstawienia — no dobra, większego kabaretu, niż już zrobiliśmy — poza tym, hej, był dwa razy ode mnie cięższy i z pewnością bardziej wysportowany. Jeśli nie chciał, bym go ruszyła, nie miałam z nim szans, choćbym zapierała się rękami i nogami.

Wycelował palcem w moją pierś, ale nie szturchnął, nawet mnie nie dotknął.

— To wszystko twoja wina — wypalił oskarżycielsko. Musiałam przyznać, szczęka mi opadła. Otworzyłam usta jak ryba, która nie ogarnęła jeszcze, że nie znajduje się już w wodzie. — To ty mnie tu zaciągnęłaś i kazałaś mi tu nocować — kontynuował, a ja poczerwieniałam ze złości. — Przez ciebie nie zostałem na dworcu. Gdybym tam nocował, może złapałbym pociąg do Białegostoku.

— Chyba sobie kpisz — sarknęłam. Byłam jedną z tych kobiet, które im bardziej były złe, tym ciszej mówiły. Mój mąż w chwili szczerości wyznał mi, że to jedna z rzeczy, których najbardziej nienawidził w naszych kłótniach. Już wolałby, żebym krzyczała.

— I tak by pan nigdzie nie dojechał — wtrącił się spokojnie Łukasz. Dopiero teraz zauważyłam, że mimo dawanych mu znaków podszedł bliżej i przysłuchiwał się tej wymianie zdań z odległości, która pozwalała na szybką interwencję.

— Słucham? — Maks zamrugał, jakby dopiero teraz minął jego szał bojowy i zorientował się, że znajdujemy się w miejscu publicznym.

— Nocowałby pan na dworcu Bóg wie jak długo. — Łukasz wciąż mówił spokojnie, najwyraźniej nie chcąc zaostrzać konfliktu.

Miałam nadzieję, że nieźle mu płacili, bo zdecydowanie nadawał się do tej roboty. Ze szkoły pamiętałam go jako niespecjalnie bystrego, ale sympatycznego, teraz natomiast zdecydowanie poprawił swój wizerunek w moich oczach. W porównaniu z ochroniarzami, którzy potrafili rozwiązywać problemy wyłącznie pięściami, nie głową, wypadał naprawdę świetnie.

— Racja. — Recepcjonistka skinęła skwapliwie głową. — Państwa pociąg był ostatnim, który zdołał tędy przejechać. Później tory były zablokowane przez... incydent — zająknęła się przy tym słowie, ale zręcznie wybrnęła, by czasem nie przypominać, że umarł człowiek. O takich rzeczach głośno się nie mówi. — A potem nadeszła śnieżyca. Kolej jeszcze nie poradziła sobie z udrożnieniem przejazdu.

Z takimi argumentami nie dało się dyskutować, ale Maks i tak wciąż zaciskał dłonie w pięści, a gula na jego szyi pulsowała niebezpiecznie. Gdyby chodziło o jakiegokolwiek innego mężczyznę, pomyślałabym, że to agresywny gość, do którego nie powinnam się zbliżać, a tym bardziej wpuszczać go do pomieszczenia, w którym śpię. Ale zdążyłam już poznać go na tyle, by czytać z jego oczu jak z otwartej księgi.

"Poznać" — czy można tak powiedzieć o mężczyźnie, którego zna się zaledwie od doby? A mimo to miałam wrażenie, jakbyśmy byli dobrymi przyjaciółmi i choć nadawaliśmy na nieco innych falach, to okazały się one ze sobą kompatybilne.

Co czaiło się w oczach Maksa? Strach. I ból — ogromny ból, jakiego ja nie mogłam sobie nawet wyobrazić, choć przecież też nie miałam w życiu lekko. Ten mężczyzna został skrzywdzony, a dotarcie w święta do Białegostoku z niewiadomych dla mnie powodów skrzywdziło go jeszcze bardziej. Reagował na ten ból szczerze, jak kilkuletnie dziecko, które złością okazuje zawód, smutek, czy niezaspokojone potrzeby. Maks nie był na nas wściekły, nie chciał nas skrzywdzić, on po prostu cierpiał.

Mogłabym mu wypomnieć, że to ja miałam rację, że niepotrzebnie był na mnie zły. Mogłam też mieć pretensje za bzdury, które wygadywał, bo przecież nigdzie go nie zaciągnęłam — wręcz przeciwnie, chciałam mu pomóc. Powinnam się chyba obrazić, oznajmić, że powinien sobie szukać nowego lokum i darować sobie znajomość z tym nerwowym mężczyzną, mającym jakąś obsesję na punkcie Białegostoku. Jego i tak urażone porażką na oczach innego samca ego mogłoby tego jednak nie przeżyć; powietrze aż ciężkie było od testosteronu.

Zamiast tego, chwyciłam go za rękę. Zmarszczył brwi i posłał mi spojrzenie zbitego szczeniaka, tak że zamiast wywalić go ze swojego pokoju, chciałam go przytulić.

— Chodźmy na czekoladę — powiedziałam cicho.

Skinął lekko głową i dał się poprowadzić w kierunku bufetu. Na całe szczęście, pozostawienie na stoliku rzeczy podziałało jak obsikanie swojego terytorium i nikt nie zajął nam stolika. Co do tego, czy nikt nie posunął się do gówniarskiej zagrywki i nie napluł nam do napoju, nie mogłam mieć pewności. Ale jak to mówią, kto nie ryzykuje, ten czekolady nie pije, czy jakoś tak.

Usiedliśmy — on zrezygnowany, ja z przesadnym entuzjazmem — i spróbowaliśmy na wpół już wystygniętego napoju z wysokiej szklanki. Przez to, że tak zwlekaliśmy, bita śmietana zdążyła już trochę oklapnąć i nie wyglądała tak apetycznie, jak na początku, a kolorowa posypka trochę się rozpuściła. Mimo to, czekolada była świetna — odpowiednio słodka, mocno kakaowa. Smakowała dzieciństwem, gdy przychodziłam tu z dziadkiem, kiedy jeszcze ten hotel naprawdę trącił minioną epoką, był szary, ponury, a elewację pokrywały paskudne zacieki od deszczu. Miał wtedy za to piękny — jak na tamte czasy — plac zabaw tuż nad samym jeziorem, w pobliżu można było znaleźć idealną górkę do zjeżdżania na sankach, a serwowana tu gorąca czekolada nie miała sobie równych.

Placu zabaw już dawno nie było, górkę powoli porastały nowe domy, a dziadka odwiedzałam już tylko na cmentarzu, jednak czekolada pozostała.

— Dlaczego to dla ciebie takie ważne, żeby dojechać do Białegostoku? — zapytałam nagle, wciąż częściowo pogrążona we wspomnieniach.

Jeśli miałam nadzieję, że Maks zacznie mi się zwierzać, to grubo się przeliczyłam. Przez chwilę wyglądał, jakbym przyłożyła mu obuchem w głowę, później zaś zacisnął usta w wąską kreskę i wiedziałam już, że niczego się nie dowiem. Co ukrywasz, panie Bies? Dlaczego pierwszego wieczoru szlochałeś w łazience? Dlaczego tak się wkurwiłeś, że nie dotrzesz do celu podróży?

Kolejny raz przypomniałam sobie, że nic o nim nie wiem. Może jego żona właśnie rodziła i chciał jak najszybciej zobaczyć potomka. Na tę myśl poczułam ukłucie irracjonalnej zazdrości, bo mogłam ukrywać to sama przed sobą, ale ten mężczyzna mi się po prostu podobał. A może — to założenie dla mnie bardziej optymistyczne — kochał swoich rodziców tak bardzo, że naprawdę chciał spędzić z nimi święta. Jeśli tak, skąd ten ból w oczach i gwałtowne reakcje? Może jedno z nich umiera, a może już umarło i drugie przez komplikacje w podróży na święta będzie samo, a nie z synem?

— Widzę, jak obracają ci się trybiki w głowie — burknął ponuro, gdy skończył swoją porcję. Pokryłam się rumieńcem po same uszy. — Ale to nie jest temat, o którym chciałbym rozmawiać przy czekoladzie. Ani przy czymkolwiek innym — uprzedził.

Skinęłam głową świadoma, że każdy inaczej radzi sobie ze swoimi demonami. Ja lubiłam się wygadać, on najwyraźniej milczeć. Ni cholery do siebie nie pasowaliśmy, i to nie tylko jako para, ale nawet jako kumple, dlaczego więc tak mnie do niego ciągnęło?

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro