7. Pokój

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Kiedy ma się dobre towarzystwo, łatwo jest zapomnieć o tym, co nas dręczy. Nawet jeśli pod pojęciem dobrego towarzystwa kryje się markotny, pozbawiony chęci do życia brodacz, kawa, kominek i całkiem niezła książka. Prawdę mówiąc, w obliczu spotkania z moją rodziną, nawet rozsmarowany po torach samobójca uchodziłby za dobre towarzystwo. Nic więc dziwnego, że w całym tym zamieszaniu umknął mi fakt, że od wczoraj nie kontaktowałam się z nikim z rodziny, a nawet to, że obiecałam być u nich na święta. Miałam zresztą dobrą wymówkę — drogi były zablokowane, więc jak ja, och, biedna miastowa, miałam dotrzeć do domu swoich rodziców na obrzeżach miasteczka?

Ciszę i spokój trafił szlag, kiedy pod hotelem zaparkował nowiutki, elegancki traktor mojego kuzyna. Oczywiście, nie dosłownie — jak na taką maszynę, silnik pracował całkiem cicho, więc nie postawił na nogi hotelowych gości. Gdybym nie widziała tego przez okno, zaciekawiona zamieszaniem na zewnątrz, pewnie nawet bym się nie zorientowała. Zaklęłam szpetnie, przez co nawet Maks podniósł wzrok znad swojego tabletu i spojrzał na mnie pytająco.

— Znaleźli mnie — westchnęłam dramatycznie.

Jak to on, uniósł jedną brew. Nie przyznałabym mu się do tego głośno, ale zaczynało mi się to podobać. Miał swój styl, może nie był filmowym przystojniakiem, ale zdecydowanie coś go wyróżniało spośród innych mężczyzn.

— Jesteś jakimś szpiegiem? — zapytał całkiem poważnie. — Uciekasz przed kimś?

— Wolałabym mieć na głowie mafię albo CIA niż moją matkę. — Okej, nieco przesadzałam, ale na to zasłużyła. — Jezu, miałam nadzieję, że skoro taksówki nie kursują, to jakoś wykręcę się z domowej Wigilii.

— Skoro tak bardzo tego nie chcesz, dlaczego właściwie tu przyjechałaś? — zapytał, autentycznie zainteresowany.

Dobre pytanie, Sherlocku. Sama nie miałam pojęcia. Może chodziło o przyzwyczajenie, wpajane mi od lat poczucie, że świąt nikt nie powinien spędzać sam, z dala od rodziny. A może mimo złośliwych komentarzy i tego, że straszliwie męczyłam się w obecności swoich rodziców i siostry, równie bardzo męczyłam się bez nich? Nie zdążyłam odpowiedzieć na to ani sobie, ani jemu, bo rozdzwonił się hotelowy telefon stacjonarny.

— Pani Kornecka, gość do pani — chłodno poinformowała ta sama recepcjonistka, która brała udział w porannej scysji z Maksem. Poprosiłam, by podała mu numer pokoju i odłożyłam słuchawkę na widełki. Potarłam nasadę nosa, czując narastający ból głowy.

Jakieś dwie minuty później rozległo się ciche pukanie do drzwi. Otworzyłam je i odsunęłam się, by wpuścić Artura do środka. Jednocześnie zmierzyłam go wzrokiem; nie widzieliśmy się od paru dobrych miesięcy.

Artur był adoptowanym synem siostry mojej mamy. Chociaż z resztą rodziny nie łączyły go geny, już jako trzylatek wrósł w naszą familię i w zasadzie łatwo było zapomnieć, że w sensie biologicznym nie jesteśmy spokrewnieni. Jako dzieci przyjaźniliśmy się niczym rodzeństwo, a kiedy mieliśmy kilkanaście lat — ciągnęło nas do siebie, lecz zarówno ciotka, jak i matka wybiły nam to z głowy. Całkiem słusznie, zresztą, bo związek, zwłaszcza nieudany, zniszczyłby więź, która między nami powstała. Artur był jak moja najlepsza przyjaciółka, tyle że zamiast plotkować o aktorach i przystojniakach albo wyciągać mnie na zakupy przyprawiające moją matkę o siwiznę stosami paragonów opiewających na trzycyfrowe kwoty, on potrafił skutecznie sprowadzić mnie na ziemię.

Wyglądał... cholernie dobrze. Był zupełnym przeciwieństwem Maksymiliana. Miał gładko ogoloną twarz i jasne, jakby wiecznie rozwiane włosy. Błękitne oczy patrzyły na świat z optymizmem, a nieco zniszczony sweter otulał szczupłą, lecz zahartowaną w ciężkiej pracy sylwetkę. Artur był drobny, może z dziesięć centymetrów wyższy ode mnie, co nie było zbyt dużym sukcesem, zwłaszcza jak na faceta, ale wiedziałam, że nie można dać zwieść się pozorom. Od dzieciństwa harował w gospodarstwie mojej ciotki, na własne oczy widziałam, jak bez problemu dźwigał trzydziestokilogramowe worki warzyw. Nie był postawny, ale gdyby dokładniej przyjrzeć się temu, co ukrywał pod skórą, można było bez trudu dostrzec twarde węzły mięśni.

Otworzył ramiona, a kiedy w nie wpadłam, natychmiast zamknął mnie w mocnym uścisku. Oparłam mu głowę na ramieniu, lecz po chwili poczułam, jak zastygł cały na widok czegoś, czego zdecydowanie nie spodziewał się zobaczyć w moim pokoju — Maksymiliana.

— Szybko się otrząsnęłaś, słonko — szepnął Artur na tyle cicho, by Bies nas nie usłyszał. Zarumieniłam się aż po cebulki włosów. — Nie musisz mi się tłumaczyć — dodał.

— Pan chyba źle zrozumiał sytuację — wtrącił się Maks, mierząc mojego kuzyna spojrzeniem. Ma jakiś supersłuch czy wyczytał coś ze spojrzenia Artura? — Nie jestem partnerem Alicji, po prostu jechaliśmy tym samym pechowym pociągiem i przyjęła mnie tutaj z braku wolnych miejsc w hotelu. — Wskazał posłanie na podłodze. Artur nie wydawał się przekonany, ale wymienił z Biesem uściski dłoni. Przewróciłam oczami widząc, że ściskali się nieco zbyt mocno; ach, ta samcza próba siły.

— Twoja matka wysłała mnie z misją ratunkową — wyjaśnił Artur, tracąc zainteresowanie Maksem — ale widzę, że ty się tu całkiem nieźle urządziłaś. — Wskazał na kominek i mój ukochany czytnik. — Mogłaś chociaż odebrać od niej telefon, odchodziła od zmysłów.

Nie powiedział tego oskarżycielsko, ale i tak poczułam się winna. Jednocześnie musiałam przyznać, że mnie zaskoczył. Nie miałam pojęcia, że matka dzwoniła. Nawet jeśli jakimś cudem w moim smartfonie nie włączyły się rano dźwięki, powinnam przecież słyszeć wibracje. Sięgnęłam po niego i zaklęłam, kiedy nie udało mi się rozjaśnić ekranu.

— Musiał się rozładować — wyjaśniłam. Maks bez słowa podał mi swój power bank, domyślając się, że zapewne nie będę podłączać ładowarki do kontaktu, skoro za chwilę i tak ruszam w drogę ze swoim kuzynem. Przyjęłam ten gadżet z wdzięcznością.

— Ruszajmy, zanim twoja mama dostanie zawału. Dzwoniła do recepcji, ale nic jej nie chcieli powiedzieć. RODO i te sprawy — paplał Artur, przeskakując wzrokiem ode mnie do mojego towarzysza, jakby lekko... zazdrosny? To śmieszne, ponieważ gdy wychodziłam za mąż, nie widziałam w nim tego uczucia. Owszem, nie przepadał za moim mężem, ale chyba nie traktował go jako godnego rywala. Całkiem słusznie, jak się okazało.

Z ociąganiem założyłam kurtkę i buty, tym razem te eleganckie. Artur już wyszedł, informując, że poczeka na mnie przy swoim traktorze. Ostatni raz spojrzałam za siebie, na przytulny pokój, tak cichy i spokojny, że stanowił znakomity kontrast do mojego rodzinnego domu. Zerknęłam też na Maksymiliana, który pogrążył się w swoim świecie, najwyraźniej nie zamierzając się nawet ze mną pożegnać. Miał nieprzenikniony wyraz twarzy, nic nie wskazywało, by perspektywa samotnej Wigilii w tym miejscu w ogóle go obeszła.

Jego może i nie, ale mnie tak. Maks nie zasługiwał na to, by być w tym dniu sam, uwięziony w obcym miasteczku, w hotelu z dala od cywilizacji czy swoich bliskich. Nikt na to nie zasługiwał. Też nie chciałam być sama i to chyba właśnie ten lęk popchnął mnie w objęcia mojej rodziny.

— Ubieraj się — rzuciłam impulsywnie.

— Słucham? — uniósł brew.

— Ubieraj się. Jedziesz ze mną — poinformowałam, nie zapytałam. Chyba za bardzo się rządziłam, ale pal sześć, jeśli nagrodą za to będzie choć jedna pozytywnie nastawiona do mnie dusza podczas wigilijnej wieczerzy. O ile oczywiście Bies był do mnie pozytywnie nastawiony, bo na to nie postawiłabym złamanej pięciozłotówki.

— Nie przejmuj się mną — mruknął i odwrócił wzrok. Ten ułamek sekundy, gdy mogłam zaglądać w głębię jego oczu, w zupełności mi jednak wystarczył.

— Nie robię tego dla ciebie. Nie chcę być sama w paszczy lwa. — Puściłam mu perskie oko wiedząc, że facet prędzej da się do czegoś nakłonić, gdy udajesz, że wyświadcza ci tym przysługę. A już zwłaszcza taki facet jak Maks, którego ego było tak wielkie, że ledwo mieściło się w ciele, a dodatkowo zostało poważnie naruszone, gdy zaproponowałam mu nocleg i z braku laku przyjął propozycję.

Z namysłem skinął głową. Zablokował elektroniczną zabawkę i, nie krępując się moją obecnością, zamienił odzież na bardziej elegancką. W beżowym, wełnianym swetrze i ciemnobrązowych jeansach opinających jego umięśnione nogi prezentował się całkiem nieźle. Gdyby tylko się ogolił i ściął nieco przydługie włosy, mógłby może nawet uchodzić za cywilizowanego człowieka.

Matka będzie nim zachwycona — pomyślałam z ironią i aż przewróciłam oczami. Nic jednak nie mogłam poradzić na to, że potraktowałam Maksa nieco instrumentalnie, wykorzystując go jako sposób do zagrania na nosie mojej rodzicielce.

Jeśli Artura zdziwiło, że do jego traktora wpakowaliśmy się oboje, nie dał tego po sobie pokazać. Był jednak milczący i wycofany, zupełnie jak nie on. Kiedy ja tłumaczyłam Maksowi, jakie budynki mijamy i opowiadałam mu anegdotki związane z moim dzieciństwem i wczesną młodością, spędzonymi w tym mieście, on tylko czasem pomrukiwał twierdząco lub przecząco, kiedy próbowałam wciągnąć go do rozmowy.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro