3. porwany - ukrcan cz.5

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Tak jest. Właśnie teraz stałem przed tym "nawiedzonym" lasem z moją siostrą. Las był duży i wyglądał strasznie. Zeschnięty mech, przewalone drzewa porośnięte mchem i spleśniałymi grzybami, pająki i muchy z larwami rozwijającymi się w spleśniałych grzybach na każdym kroku - to jest to, co sprawiało, że inni trzymali się od tego miejsca z daleka. Wszedłem z Białorusią powoli starając się nie zwracać uwagi na obrzydlistwa obok. Później już było lepiej, las zaczynał nabierać życia. Zamiast larw, pająków i spleśniałych grzybów z zgniłym mchem były ptaki, sarny w oddali i ślimaki. Te z muszlą.

Na środku według mapy miało się znajdować miejsce pobytu ofiary parę lat temu. I tak dostrzegłem budynek. Nie wyglądał za ciekawie. Wybite okna, rozwalony dach. Był to na moje oko jakiś magazyn.

-chodźmy tam - powiedziała pewnie Białoruś.

Po paru minutach szukania drzwi wszedłem z nią do środka świecąc latarką. Nikogo nie było. A przynajmniej tak mi się wydaje. w środku było mnóstwo starych rzeczy. Jakieś meble, kartony, i obrzydliwe pająki. Trzeba przeszukać te rzeczy...

-przeszukajmy to, może uda nam się znaleźć coś ciekawego - zachęciła dziewczyna dotykając jednego kartonu. Magazyn na szczęście nie był wielki. W środku tego kartonu była pustka. Kolejne trzy kartony - stara, śmierdząca kocia karma. Zgaduję, że to magazyn firmy produkującej kocią karmę. Kolejny karton - psia karma. Mokra.

W kolejnym kartonie był jakiś klucz i w kolejnych parunastu kocia karma. W starej szafie były jakiś ubrania a po między nimi dwie dychy. Wreszcie będę mógł kupić coś do jedzenia.

W ostatniej szafce była kocia karma a za nią kartka z napisem w nieznanym mi języku "dit liv er ikke sandhed". I sejf dobrze ukryty. Był mały. Starałem się odgadnąć hasło, ale mi się nie udało. Wziąłem kartkę do plecaka i czekałem na Białoruś, która nas czymś myślała. Po chwili wpisała "1234". Sejf otworzył się. Serio? Takie banalne hasło...

W środku była kolejna kartka z napisem "du burde dø" i małe pudełko z kluczem. Wziąłem wcześniejszy klucz znaleziony w karmie i otworzyło się, a w środku kolejny klucz. Serio?

Spakowałem i tą kartkę do plecaka i już miałem iść, gdy zatrzymała mnie Białoruś.

-patrz, ukryte pomieszczenie

I faktycznie. Za szafą były ukryte drzwi zamknięte jak się potem okazało na klucz. Na szczęście ten, co miałem z sejfu pasował. Wszedłem do środka. Jest to ciasne pomieszczenie z niewielkim oknem z kratami na górze. Zapewne tu była trzymana ofiara. Całe pomieszczenie wygląda dość strasznie - łańcuchy na ścianie, czerwony napis "dead" na ścianie wyglądający, jakby był napisany krwią (i może jest), krew na podłodze i jakieś kartki porozrzucane.

-tu musiała być trzymana ofiara - powiedziała Białoruś biorąc plik kartek leżących na ziemi - "It's your end", "you're dead", "nobody will help me", "kill me".... Straszne

Wziąłem kolejna kartkę i tak równie dziwny napis "your end". Nie znam historii tego miejsca, ale musi być przerażająca. Za łańcuchami zauważyłem kolejna kartkę z jakimiś liczbami - "4565". Schowałem ją do plecaka.

Spojrzałem na to małe okno. Na dworzu zaczęło się ściemniać. Nie chciałbym zostać się tu na noc. Nagle usłyszałem huk. Dość przerażający...  Białoruś podeszła do drzwi, spróbowała otworzyć  i zamarła. Drzwi się zatrzasnęły...

-co my teraz zrobimy? Nie chcę zginąć... - powiedziała zaniepokojona tuląc się do mnie. Ona wciąż ma osiem lat...

Nagle dziwnie się poczułem... Ktoś mnie obserwuje?... Obejrzałem się dookoła i zauważyłem parę białych, świecących się oczu w kącie i czarny zarys postaci. Gdy stworzenie zauważyło, że się odwracam, skuliło się jeszcze bardziej

-D-D-DUCH!!! - krzyknęła Białoruś. Stworzenie zareagowało syknięciem. Dość przerażającym.

-ciszej... To na pewno nie duch... - próbowałem ją uspokoić. Przypomniałem sobie, że mam telefon. Z obawą ostrożnie ściągnąłem stary plecak z pleców, ostrożnie otworzyłem i wyjąłem telefon. Włączyłem latarkę i ostrożnie skierowałem na stworzenie, które w odpowiedzi rzuciło się na mnie.

-ał... Weź to! ała...!- krzyczałem. Białoruś uderzyła to coś puszką, i to opadło na ziemię nie ruszając się.

-k-kot? - równie zdziwiona co ja Białoruś cicho się odezwała.

Kot wygląda na zagłodzonego i bezpańskiego. Zapewne musiał radzić sobie sam w tym lesie, a magazyn uważał za swój dom...

-nie możemy go tak tu zostawić - zaczęła Białoruś głaskając ledwo oddychające zwierzę

-racja...  Ale co z nim zrobimy? Nie możemy go wziąć do domu bo ojciec go zabije...

-możemy zostawić go w drewnianej chatce i przychodzić do niego codziennie...

-jeśli się uda... Zobaczmy może tę karmę w kartonach.

Przeszukaliśmy każdy karton, i termin puszek kończył się od 2011 do 2027. Jedna leżała w małym kartoniku w kącie z datą do 2023. W składnikach miała 80 procent zbóż (typowy skład tanich i reklamowanych karm typu Pedigree, whiskas). Jest to bardzo zły skad, ponieważ według Białorusi koty nie powinny tego jeść, ale nie ma niczego innego.

-co teraz zrobimy? - zaczęła Białoruś po schowaniu puszki do mojego plecaka leżącego na ziemi.

-nie wiem... Spróbujmy otworzyć drzwi... Ojciec nas zabije w domu

I tak jak powiedziałem, próbowaliśmy otworzyć na różne sposoby. Zdobytymi kluczami, uderzaniem w nie, próbowaniem zepsucia ich. Ale one ani drgnęły.

-ja... Nie chcę tu zostać...

-jakoś nam się uda... Patrz na tego kota - odpowiedziałem - wszedł tu mimo wcześniej zamkniętych drzwi. Tu musi być ukryte przejście.

Zaczęliśmy rozglądać się za ukrytym przejściem. I faktycznie. Na podłodze była klapa otwierana przesunięciem. Była lekka, ale za to dobrze ukryta.

-bierz kota i idziemy - skierowałem słowa w stronę Białorusi. Nie wiem, dokąd to prowadzi, lecz mam nadzieję, że wyjdziemy stąd.

***

Po chyba godzinie błądzenia w tym istnym labiryncie ślepych uliczek usiadłem pod ścianą zmęczony. Czyli tak umrę?...

-patrz, rusza się - krzyknęła Białoruś widząc kota, który ruszał łapami. W pewnym momencie ustawił się i wyskoczył biegnąc w jakąś stronę. On musi wiedzieć, gdzie jest wyjście.

-za nim! - krzyknąłem i zacząłem biec z Białorusią za kotem. I nie myliłem się. Po chwili kot wybiegł z pomieszczenia. Wyjście było dobrze ukryte w krzakach. Białoruś złapała kota skradając się do niego i mocno go trzymała. Że

-co teraz? Nie wiemy, gdzie jesteśmy, oraz bateria w telefonie niedługo mi padnie. Masz telefon,

-zostawiłam w pokoju...

Jest ciemno. Przebywanie w lesie, gdy jest noc, jest niebezpieczne. I o tym się przekonałem słysząc wycie wilka z oddali.

- na północ! - krzyknęła Białoruś i zaczęła biec.

-CZEKAJ! co ty robisz jeszcze dalej się zgubimy... - zacząłem ją gonić. Po chwili byliśmy przy ulicy wojennej. Tej na pograniczu "nawiedzonego" lasu i "naszego" lasu.

-skąd wiedziałaś gdzie iść?

-nie wiem... Coś mi podpowiadało... A teraz mamy trzy opcje. Pierwsza to pójście do domu budząc ojca i dostanie lania, druga to pójście do Kanady i prośba o przenocowanie, a trzecia to pójście do chatki w naszym lesie.

-wybieram chatkę w lesie. Nie będę się wpraszał do kogoś.

-ok, no to chodźmy... Ale nie będzie to miła noc...

Świecąc latarką zacząłem biec za Białorusią. Po chwili znalazłem się przed domkiem. Białoruś otworzyła drewniane drzwi, zamknęła drzwi "na zasuwę" i postawiła kota, który pobiegł w kąt i zasyczał. Zapaliła - zgaduję, że wcześniej przyniesioną z domu - lampę w "kuchni", wyjęła z szafki drewnianą miskę i nożyka karmę kotu, który nieufnie wyszedł z pod stołu i obwąchał karmę, by następnie zacząć jeść. Musi być głodny. Widać mu żebra, co świadczy o tym, że dużo nie jadł.

Białoruś podeszła do białego przedmiotu w kącie i otworzyła go. A ten przedmiot to... Mała Lodówka turystyczna? Wyjęła resztki jakiegoś sera i dała kotu, który łapczywie zjadł to niemal od razu.

-skąd to masz?? I tu jest prąd?? - spytałem się zdziwiony.

-to jedyne gniazdko w tym domu. Pewnego dnia, parę miesięcy temu spacerowałam sobie po lesie. Moją uwagę przykuł biały, brudny przedmiot pozostawiony koło drzewa niczym śmieć. Wkurzyłam się, bo nie lubię śmiecenia w lesie i podeszłam do przedmiotu, rozpoznając lodówkę turystyczną. Wzięłam ją do domku by sprawdzić, czy działa. I jak widzisz, ledwo co działa, ale działa. Musiała być porzucona niedawno. Wzięłam potem wodę z pobliskiego mokradła, i zaczęłam ją myć. I tak używam jej. Często z resztą do lasu kraje wyrzucają fajne rzeczy. Z znalezionej opony zrobiłam z Łotwą huśtawkę na drzewie obok, z wiadra krzesło, z drewnianego kloca wyrzeźbiłam z Kanadą zabawkowy samochodzik, tę stara szafkę w rogu również znalazłam. I dużo by tu wymieniać.

-wow... Dziwię się, czemu mi wcześniej o tym domku nie powiedziałaś

-chcialam, bym tylko ja i Łotwa o tym wiedziała.

Gdy kot skończył jeść, Białoruś wzięła miskę i opłukała ją dokładnie w wiadrze z wodą pod stołem.

-jest tu jeszcze miniaturowa łazienka bez dostępu do kanalizacji - jest podstawione wiadro - i mały pokoik z łóżkiem, szafą, szafką nocną i niedziałającym starym telewizorem z lat 80, stojącym na mini szafce RTV. Jest jeszcze telefon nokia, ten 3310, niezniszczalny jak to mówią. Działa. I poddasze.

-a masz coś dla kota?

-znajdzie się stara poduszka znaleziona kiedyś w lesie - mówiąc to poszła do pokoju i wzięła z kąta małą poduszkę. Ułożyła ją na ziemi, wzięła z kuchni kota i postawiła go na niej. Ten zamiast ułożyć się wygodnie jednak pobiegł pod łóżko z przerażeniem patrząc na nas swoimi oczami.

-czas spać - powiedziała Białoruś kładąc się na łóżku. Ja nie miałem innego wyjścia jak położyć się z nią. Lepsze to niż wejście do domu. Ojciec na pewno by usłyszał otwierające się drzwi, a jak nie to Rosja, i by mu naskarżył.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro