8. wypadek - gerpol

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Szkoła średnia na ulicy Kociej 47 w pewnym mieście, lekcja matematyki. Jest to moja ostatnia lekcja tego dnia, z czego się cieszę gdyż tego dnia mam szczególnie dużo lekcji. I w tym też te najgorsze - matematyka, wf i fizyka.

Obecnie nauczycielka zdawała się rozmawiać o czymś związanym z jakimiś obliczeniami matematycznymi. Próbowałem uważać na lekcji, aby potem w razie niespodziewanej kartkówki której nie będzie można poprawić nie dostać jedynki. Było trochę ciężko się skupić gdyż moje myśli mimowolnie uciekały gdzieś indziej. Z tyłu usłyszałem jakieś szepty, jednak nie przejąłem się tym zbytnio. Z głosu mogłem poznać, że był to "Północny", czyli po prostu Korea Północna. Gość był uważany za jednego z tych 'gorszych' przez nauczycieli, gdyż ciągle przeszkadza na lekcji i 'wpada w kłopoty' typu bójki czy bycie przyłapanym na paleniu w kiblu.

Nauczycielka kontynuowała swój monolog, aż przyszło na rozwiązywanie zadań na tablicy.

-To zadanie 1 rozwiąże... - wzrokiem przeszukała całą klasę, zastanawiając się kogo tutaj wybrać - Korea Północna.

Północny westchnął i wstał z podręcznikiem w ręce, aby następnie przepisać z niego przykład na tablicę. Chłopak trochę się zastanawiał stojąc, i trwało to trochę długo. Oczywiste było to, że nie umiał tego zrobić, gdyż nie słuchał o czym rozmawiała nauczycielka gdy tłumaczyła jak to rozwiązać. Stał i stał udając, że myśli.

-No, jak to rozwiążesz? - nauczycielka oderwała wzrok od komputera, aby spojrzeć się na niego.

-Nie wiem. - przyznał. Nie zdawał się tym zbytnio przejmować. Czasem zastanawiam się czy to, że on zdał do następnej klasy to nie był jakoś cud.

-Jesteś pewien? Przez całą lekcję nie uważałeś, tylko przeszkadzałeś innym.

Z tyłu sali rozległ się cichy śmiech należący do Ameryki.

-Siadaj, dostajesz uwagę za przeszkadzanie na lekcji. - Zakończyła rozmowę z nim nauczycielka. Ten wstał i z niemiłym wyrazem twarzy wrócił na dwoje miejsce. Nauczycielka kontynuowała gapienie się na klasę - teraz będzie... Polska. - spojrzała się na mnie.

No nie.

Wstałem z miejsca i podszedłem do tablicy, aby następnie chwycić czerwony marker w rękę. Przyłożyłem go do tablicy lecz okazało się, że nie działa.

-Pójdzie ktoś po marker? - spytała się nauczycielka. Niedługo po tym dostała odpowiedź od Ameryki i chłopak opuścił salę, kierując się do sekretariatu. A ja czekam, i czekam. Trochę się obawiałem, że nie dam rady rozwiązać tego gdyż matematyka nie jest moją mocną stroną, ale gdy ponownie rzuciłem wzrokiem na przykład okazał się on nie być taki trudny całe szczęście.

Gdy Ameryka wrócił z niebieskim markerem podał mi go do ręki i powrócił do swojej ławki gdzieś z tyłu. Zacząłem rozwiązywać przykład matematyczny, pod okiem nauczycielki i paru osób z klasy którzy raczyli uważać na lekcji. Gdy w końcu mi się udało, spojrzałem się na nauczycielkę by dowiedzieć się, czy wynik jest poprawny.

-Dobrze, siadaj - powiedziała, po czym usiadłem przy swojej ławce - Do przykładu b) przyjdzie teraz...

Już miała kogoś wybrać, gdy zadzwonił dzwonek. Wszyscy włącznie ze mną spakowali się i powoli wyszli z sali, z intencją wyjścia ze szkoły gdyż to jest już ostatnia lekcja. Szedłem przez korytarz, gdy poczułem stuknięcie w ramię.

-Ej, Polska - ktoś mnie zaczepił. Zatrzymałem się, odwracając się za siebie o ujrzałem Amerykę - dziś urządzam domówkę na 21, będziesz?

-Pewnie - uśmiechnąłem się - na pewno będę.

-Okej, jeszcze-

Jego rozmowę przerwało wołanie jego imienia z końca korytarza. Chłopak odwrócił się w tamtą stronę i poprawił swoje okulary przeciwsłoneczne, spoglądając na tą osobę z uśmiechem. To był Rosja, jego crush. Tak, powiedział mi to, jednak zakazał mówienia o tym Rosji.

-Dobra raczej wiesz co robić - odwrócił się ponownie do mnie - no to widzimy się później! - zaczął biec do Rosji.

Przytaknąłem zanim zdążył odbiec I zacząłem kierować się w stronę wyjścia. Wychodząc zauważyłem inną osobę z klasy, Niemca. Skrzywiłem się na jego widok i szybko wyszedłem z szkoły tak, by mnie nie zauważył. Nie wspominałem jeszcze o tym, ale on jest strasznie denerwujący. Jest jakimś kujonem, dosłownie jego życie towarzyskie praktycznie nie istnieje. W dodatku jego ojciec, ugh... Chyba tego nie muszę już tłumaczyć.

Przed szkołą przeszedłem na drugą stronę ulicy, aby następnie skierować się w stronę galerii. Miałem coś kupić jeszcze przed powrotem do domu, powinienem zdążyć przed przyjazdem autobusu. Przyspieszyłem swoje kroki i nie zważając na innych wokół zacząłem iść szybciej. Gdy znalazłem się pod niedużą galerią handlową w centrum miasta, wszedłem d środka i skierowałem się w stronę supermarketu. Mój cel był jeden: zupka chińska. Miałem na nią ochotę, więc czemu nie? Mój brat pewnie znowu będzie narzekał na to, jakie to jest rakotwórcze i w ogóle ale szczerze mówiąc niewiele mnie to obchodzi. Wziąłem tą o smaku barszczu o zapłaciłem przy kasie samoobsługowej, gdyż tak jest szybciej i wygodniej. Później spojrzałem się na godzinę na telefonie.

"Cholera" pomyślałem i zacząłem biec szybciej w stronę przystanku licząc na to, że autobus mi nie ucieknie. Nie zamierzam czekać pół godziny na kolejny. Byłem tak zajęty, że nie zauważyłem leżącej luzem pojedynczej kostki brukowej na chodniku która nie wydawała się być stąd i prawie bym się wywalił. Zatrzymałem się na chwilę, próbując zachować spokój gdyż miałem ten charakterystyczny chwilowy 'zawał serca', lecz potem przypomniałem sobie o powodzie mojego pośpiechu i znów zacząłem biec. Biegłem aż ujrzałem przystanek i byłem w samą porę. Autobus dosłownie dziesięć sekund później się zatrzymał i wszedłem do środka.

-Poproszę bilet. - Dałem 5 zł.

-Za dwa zł czy jeden? - spytał się kierowca, patrząc się na mnie.

-Za dwa - odpowiedziałem. Nie mieszkam w centrum miasta lecz na wsi pod miastem, więc cena za bilet to będzie dwa złote.

Niedługo po tym otrzymałem swoją kartkę papieru z wydrukowanym tekstem przez drukarkę termiczną i zająłem wolne miejsce przy oknie. Autobus był biały co było dość niezwykłe w porównaniu, że każdy autobus w mieście jeszcze do nie dawna był pomarańczowo-żółty. Ostatnio pojawiły się po jednym autobusie z trzech innych kolorów: biały, niebieski i różowy. Różowy miał na sobie jakąś grafikę z walką z rakiem.

Poza pracami domowymi i później tą imprezą dziś do zrobienia mam jeszcze jedną rzecz, o której przypomniał mi SMS od filmy InPost który właśnie dostałem. Powinienem iść do paczkomatu znajdującego się przy sklepie blisko mojego domu i tam to odebrać. Wkrótce autobus ruszył i czekałem, aż dojedzie do modeli stacji, co powinno zająć najwyżej jakieś 12 minut czy coś takiego, może 10. Podczas czekania postanowiłem na telefonie przejrzeć jakiś portal społecznościowy, a dokładniej Reddit.

-EJ, czy wiesz, że w nowym sezonie skibidi toilet.. - usłyszałem z tyłu gadanie jakiś dzieciaków, przez co przewróciłem oczami. Skibidi toilet, co? Ja bym takie dzieci oddał do okna życia.

Gdy autobus się zatrzymał, wstałem z krzesła i wyszedłem, chowając telefon do kieszeni. Aby odebrać przesyłkę, musiałem iść do paczkomatu, który znajduje się obok pobliskiego sklepu. Jest to dość niedaleko przystanku, więc po pięciu minutach chodzenia po kostce brukowej znalazłem się na miejscu. Poczekałem, aż ktoś kto tam stał zakończy i również poszedłem do ekranu. Wpisałem swój numer telefonu, a potem na tym telefonie otworzyłem wcześniejszy SMS od firmy InPost i wpisałem odpowiedni kod. Zaskoczony odruchowo odskoczyłem od paczkomatu, łapiąc się za czoło gdyż niefortunnie otworzyła się akurat ta skrytka na wysokości mojego czoła. Potem wyjąłem paczkę i normalnie zacząłem iść do domu.

Domówka u Ameryki, hm? Czemu nie. Akurat będę miał okazję, aby założyć tą nową bransoletkę, którą zamówiłem z aliexpressu (udawajmy, że przesyłki z AliExpress przychodzą do paczkomatu). Cena była dość niska, a wysyłka kosztowała tylko 1zł, więc czemu nie? Przechodząc obok przystanku nawet nie zauważyłem, że przez przypadek na kogoś wpadłem.

-Przepraszam! - krzyknęła ta osoba i zaczęła biec dalej. Nie zdążyłem nawet zobaczyć, kto to ale zdaje mi się, że rozpoznaję głos. Ten kujon.

Gdy byłem już przed domem, wyjąłem klucz i otworzyłem drzwi, gdyż nikogo dziś nie było. Przynajmniej na razie. W środku poszedłem do kuchni i nalałem sobie soku pomarańczowego z lodówki, aby zaspokoić pragnienie. Po tym mogłem wreszcie odpocząć trochę czasu, gdyż na szczęście nie miałem prac domowych na poniedziałek. W tym celu poszedłem do swojego pokoju i usiadłem na łóżku, biorąc słuchawki i słuchając muzyki. Wybrałem "Poison" od Blake Roman, gdyż ta piosenka ostatnio wpadła mi w ucho. W międzyczasie korzystałem z mediów społecznościowych aby zabić czas, aż pod wieczór uznałem, że wypadałoby szykować się na 'imprezę'. Wstałem i poszedłem do łazienki, poprawiając włosy i myjąc twarz. Potem użyłem jakiś perfum by mieć dobry zapach i opuściłem pomieszczenie, aby następnie wyjść z domu.

***
-O, hej! Jesteś trochę za wcześnie, ale jest git. Na razie jest tylko Japonia - Ameryka otworzył drzwi, poprawiając swoje charakterystyczne okulary przeciwsłoneczne, z którymi chyba nigdy się nie rozstaje.

Wszedłem do środka, sprawdzając na godzinę na telefonie. Faktycznie, byłem jakieś dwadzieścia minut za wcześnie. Potem poszedłem do salonu i tam ujrzałem Japonię.

-Polska-kun! - krzyknęła, na co się uśmiechnąłem i po przyjacielsku ją przytuliłem - Jak tam u ciebie?

-Jest git, jak zwykle - machnąłem ręką - jakoś się żyje.

Z kuchni można było usłyszeć Amerykę rozmawiającego przez telefon. Dziewczyna na chwilę ucichła, chcąc podsłuchać o czym chłopak rozmawia.

-Naprawdę? - można było usłyszeć - nie możesz? Szkoda. Ominie cię cała zabawa.

-Chyba kogoś nie będzie. - skomentowała dziewczyna - Słysząc jego rozczarowanie, , chyba Rosja.

-trochę nudno będzie bez niego, ale jakoś się przeżyje.

I w tym momencie Ameryka wszedł do pokoju, potwierdzając nasze przypuszczenia.

-Rosji nie będzie, musiał zostać się w domu i zająć się swoją młodszą siostrą.

-Okej, - odpowiedziałem.

-Szkoda, już miałam w planach ciekawe wyzwanie dla was..

Ameryka posłał Japonii mordercze spojrzenie mówiące, by nawet o tym nie wspominała, na co dziewczyna zachichotała.

W tym momencie usłyszałem dzwonek mojego telefonu. Zmarszczyłem brwi na widok napisu "RON".

-Ja wyjdę na chwilę na dwór, ojciec dzwoni - wyjaśniłem, na co dwójka przytaknęła.

Opuściłem budynek, znajdując się na dworzu i odszedłem trochę na bok. Potem odebrałem telefon, słuchając.

-Polska, widziałeś może sól?

Westchnąłem, wkładając jedną rękę do kieszeni od spodni.

-serio tylko po to do mnie dzwonisz?! Powinna być na stole w kuchni.

-Sprawdzałem, nie ma.

-To spytaj się lichtenstein'a, pewnie używał jej do swoich 'slajmów'. Coś jeszcze chcesz?

-Nie.

-Okej, to pa - rozłączyłem się, czując coś w kieszeni. No tak, ta bransoletka! Miałem ją założyć, ale najwyraźniej zapomniałem.

Wyjąłem ją z kieszeni i rzuciłem na nią okiem. Niebieska bransoletka z dość nietypowych 'koralików' i z kocią łapą z jakiegoś kamienia szlachetnego bodajże. Nie myślach wiele założyłem ją na prawą rękę i wyprostowałem kości. Powinienem już się zbierać...

Niespodziewanie ziewnąłem, i poczułem się zmęczony. Ogólnie zacząłem się dziwnie czuć, nie wiem jak to określić? Jeszcze nigdy się tak nie czułem. Nim się obejrzałem, urwał mi się film i straciłem przytomność.

Obudziłem się dopiero parę minut później choć zdawało się, jakby to były wieki. Powoli otworzyłem oczy i spojrzałem się przed siebie. Zaraz, jestem na ziemi? Zdaje mi się, że stałem się jakoś niższy? Wciąż widzę trochę niewyrażenie, a więc chciałem przetrzeć ręką oczy lecz zamiast tego na twarzy poczułem.. futro?!

Zdezorientowany od razu odskoczyłem do tyłu, i zderzyłem się z płotem. Później znowu zmrużyłem oczy i powoli oddychając ciężko, spojrzałem się na swoją rękę, a raczej bardziej łapę.

"co jest?!" Pomyślałem.

Nie ma mowy, to nie może być...

Jestem kotem?!

Mój boże, jak to się stało?! Od razu zacząłem wewnętrznie panikować nie wiedząc, co się dzieje. Jak to w ogóle możliwe, i jak to się stało?!

Jednak nie zdawało się, bym w najbliższym czasie dostał odpowiedź na to pytanie. Postawiłem niepewny krok łapą do przodu, lecz od razu się cofnąłem gdyż usłyszałem kroki.

-Coś długo go nie ma, nie? - usłyszałem znajomy głos - poczekaj, sprawdzę.

Chwilę później drzwi się otworzyły i na dwór wyszła Japonia. Wciąż zdezorientowany, podbiegłem do niej i zacząłem wołać o pomoc.

-to ja, Polska! Musisz mi pomóc!

Jednak zamiast ludzkich słów, usłyszałem tylko żałosne miauczenie.

-Huh? - dziewczyna się schyliła, patrząc się w moją stronę - wyglądasz na dość przestraszonego. Powinieneś wracać do swoich właścicieli.

"Właścicieli"?! Też mi coś. Prychnąłem wyrażając swoje niezadowolenie.

-No już, nie denerwuj się. Jestem pewna, że będziesz dzielnym kotkiem i sobie poradzisz.

Jej postawa, ton głosu i samo rozmawianie jak do dziecka.. to było strasznie denerwujące. Mimowolnie zasyczałem i odbiegłem na bok zdając sobie sprawę, że to nie ma sensu. Musi być jakiś sposób na to, abym powrócił do swojej dawnej formy! Ja nie mogę zostać się tak na zawsze!

-Okej, okej nic ci nie zrobię. - Japonia skomentowała to, po chwili wstała i wyglądała na zamyśloną - Dziwne, że nią ma Polski.. odszedłby bez słowa? To nie w jego stylu...

Aż miałem ochotę krzyknąć 'tutaj jestem!!', lecz to nie miało sensu gdyż koty nie potrafią mówić jak ludzie. Dziewczyna po tym weszła z powrotem do domu Ameryki,. Zapewne będą dziś bawić się beze mnie korzystając z faktu, że przez noc nie będzie Wielkiej Brytanii oraz Francji, rodziców Ameryki...

A niech to! To wszystko jest takie frustrujące. Dlaczego?!

Zdenerwowany opuściłem to miejsce, nie chcąc już na to patrzeć. Zacząłem biec ulicą sam nawet nie wiedząc, dokąd. Biegłem, gdzie łapy mnie poniosły zastanawiając się, jak nie tyle co zaakceptować nową rzeczywistość, ale również i z nią żyć. Po drodze zatrzymałem się, aby spojrzeć na swoje odbicie w odłamkach starego stłuczonego lustra porzuconego przy jednym z płotów.

W odbiciu ujrzałem niepewnegp, jasnoszarego, pręgowanego dorosłego kota z niebieską obrożą na szyi, z zawieszka z łapy z jakiegoś kamienia szlachetnego. Miałem oczy w kolorze podobnym do 'forest green', oraz różowy nos. Ciężko było w to wszystko uwierzyć. Czy to aby na pewno nie jest kolejny sen? Mam różne sny, np. raz śniło mi się, że pocałowałem chłopaka, więc to mogłoby to wyjaśnić. Jednak w śnie nie mam takich silnych emocji.. może to świadomy sen? Jeszcze tego nie doświadczyłem lecz słyszałem o tym. Najprawdopodobniej tak, należy tylko iść z tym jak trzeba i rano się obudzę.

Zacząłem ponownie przemierzać ulicę, jednak już nie biegłem. Szedłem powoli na kostce brukowej, powoli akceptując rzeczywistość tego najprawdopodobniej snu. Z perspektywy kota wszystko wokół wydawało się takie duże...

-Ah! - niespodziewanie krzyknąłem, podskakują i strosząc sierść, gdyż nad uchem usłyszałem szczekanie psa. Głupi kundel. Pobiegłem dalej.

Gdy zmęczyły mi się łapy zatrzymałem się i przez dziurę w siatce wszedłem na czyjąś posesję, aby odpocząć. Uprzednie oczywiście upewniłem się, czy aby na pewno nie ma tu żadnych psów. Zaczęło się już ściemniać, a więc powinienem się gdzieś położyć. Później na pewno się obudzę, co nie? Tak, nie muszę się o nic martwić. Ułożyłem się na starej kanapie z tyłu posesji i zmrużyłem oczy już prawie odchodząc w sen, aż poczułem jak coś skacze na tą samą kanapę.

-A ty co tu robisz, mały?

Przed sobą ujrzałem dużego, rudego kocura z blizną na prawym oku. Mimowolnie wstałem i cofnąłem się, nie spuszczając go z oczu. Ja... Go rozumiem?!

-No co taki zszokowany? Spadaj stąd, to moje tereny. Albo się bij, wybór należy do ciebie - ukazał swoje kły, machając ogonem w geście zdenerwowania.

Wciąż jeszcze nie przystosowałem się tak dobrze do kociego ciała, a więc bójka nie byłaby najlepszym wyjściem. Nie chciałem mimo wszystko skończyć nieżywy.

-J-ja sobie pójdę.. - odpowiedziałem i szybko zbiegłem z kanapy, opuszczając posesję przez wcześniejszą dziurę w siatce. Gdzie ja teraz będę spał?! Muszę znaleźć miejsce wolne od psów... W dodatku zaczął mi już doskwierać głód. No właśnie, a co ja będę jadł? Nie zamierzam wpychać do ust obrzydliwych szczurów!

Coraz bardziej zmęczony i wyczerpany, przemierzałem ulice coraz wolniej nie mogąc znaleźć swojego miejsca na tym świecie. Wszędzie byłem przepędzany. Nie zdawałem sobie sprawy, że bezdomne koty mają aż tak ciężkie życie...

Sił zaczęło mi brakować coraz bardziej, tak samo jak i zaczął mi doskwierać silniejszy głód. Nawet nie poczułem, jak padłem na ziemię że zmęczenia na trawie, oczami w połowie otwartymi bezsilnie obserwując otoczenie licząc na jakieś szczęście.

Jednak te nie nadeszło. Po chwili odpoczynku troszkę przytargałem się do pobliskich krzaków i zamknąłem oczy, chcąc zregenerować swoje siły.

I tak jakoś minęła noc. Gdy rano się obudziłem, zadziwiająco wciąż czułem głos, jednak nie byłem już tak strasznie zmęczony. Otworzyłem oczy gotowy rozpocząć kolejny dzień jako Polska, lecz niestety okazało się, że poprzednie wydarzenia to nie był sen. Wciąż byłem w krzakach, a w dodatku padało dość mocno a więc moja sierść była cała przemoczona.

Wyprostowałem kości i wyszedłem z krzaków. Muszę znaleźć coś do jedzenia. Skoro to nie sen, to ja nie wiem co zrobię, ale nie mogę zginąć.

W oddali ujrzałem jakąś sylwetkę, jednak jeszcze nie mogłem rozpoznać tej osoby. Z nadzieją, że będzie to ktoś miły i może będzie mieć coś do jedzenia, zacząłem iść w stronę tej osoby dopóki jej nie rozpoznałem. Zaraz, czy to nie...

Cholera, to Niemcy!

Nie, nie, ja nie chcę mieć z nim nic wspólnego, ale też nie mogę umrzeć! Poza nim nie było tutaj żadnej żywej duszy. Stanąłem w miejscu, rozważając wszystkie za i przeciw, aż chłopak zjawił się obok mnie.

Niemcy zatrzymał się, powoli przybliżając się z nerwowym uśmiechem.

-hej.. - wyciągnął powoli rękę. W jego drugiej ręce ujrzałem kabanosy, to moja szansa.

Przybliżyłem się i dałem się pogłaskać, używając do tego resztki moich sił. Wzroki miałem wlepiony w te kabanosy licząc na to, że się że mną podzieli.

To dość żałosna sytuacja, ale czy mam inne wyjście?

-Co jest, głodny jesteś? - chłopak spojrzał na kabanosy, przez co wydałem z siebie ciche miauknięcie.

Niemcy rozejrzał się dookoła upewniając się, czy aby na pewno nikt go nie widzi i ręką oddzielił część ostatniego kabanosa, aby następnie mi go dać. Ten zapach był wspaniały. Czułem, że tego potrzebowałem i od razu zabrałem się do jedzenia, później kosztując również resztki pozostałego.

-Nie wyglądasz najlepiej... - Niemcy skomentował, obserwując całe zajście.

Już nawet nie obchodzi mnie to, że jego rodzina to wrogowie mojej rodziny. I to, że za nim normalnie nie przepadałem. W obliczu tych trudnych chwil byłem w stanie porzucić resztki swojej dumy, aby tylko nie zginąć.

Wciąż ledwo żywy otarłem się o jego kolano, prosząc o więcej. Gdy dostanę to, czego potrzebuję to sobie pójdę i będę jakoś żył tutaj, w międzyczasie szukając sposobu na pozbycie się tej kociej formy. Zdążyło się jednak coś, czego się nie spodziewałem. Chłopak uniósł mnie do góry. Wydałem z siebie niezadowolone miauknięcie I próbowałem opierać się pazurami, jednak byłem za słaby.

Nie miałem innego wyjścia niż się poddać i pozwolić, aby zaniósł mnie tam, gdzie chciał. Co za upokorzenie. Mój ojciec byłby zawiedziony.

Niedługo po tym Niemcy rozejrzał się dookoła i wszedł na jedną z posesji. Powitał go jakoś dzieciak, na oko mający siedem lat?

-Niemcy! Masz kota?? Skąd go masz?? Ma obroże, czy ma też właściciela? - dzieciak zalał Niemca lawiną pytań, podchodząc bliżej. Zasyczałem sugerując, aby nie podchodził blisko, przez co się zatrzymał.

-Znalazłem go samego na ulicy, nie jest w zbytnio dobrym stanie. - odpowiedział Niemcy.

-Zabierasz go do domu?

-Tak, muszę mu pomóc. Nikt raczej nie będzie miał nic przeciwko temu.

-Okej. Ja zaraz przyjdę do ciebie, pójdę tylko po mojego Subaru.

Niemcy westchnął i wciąż mając mnie na rękach, wszedł do domu. Nie wierzę, że będę teraz tak żyć...

Tu pomysł dość świeży, bo jeszcze z lutego 2024. Napisałam to, gdy mi się nudziło z zamiarem napisania książki z mniejszą ilością rozdziałów, ale za to z dłuższymi rozdziałami, co widać po tym (ma 3 tysiące słów). Jednak pomysł porzuciłam z powodu braku pomysłów na dalsze rozdziały.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro