Do Tanga Potrzeba Dwojga

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Muzyka gra. Ciepłe morskie powietrze wlatuje przez otwarte drzwi tarasowe. Orkiestra z niesamowitym skupienie wygrywa każdą następną nutę. Jest już późno, a blask księżyca wpada do środka, oświetlając tą dwójkę. Para tańcerzy. Razem suną przez salę, nie bacząc na nikogo. Oprócz nich nie ma zbyt wielu. Jeśli ktoś jest to siedzi przy stole i wpatruje się w tą dwójkę, niezwykłą, piękną. Czy to para? Czy to jawa czy sen? Tego nie wiemy, ale wiemy, że jest to przepiękne zjawisko.

Mężczyzna, wysoki, dobrej postury, przystojny jak wielu południowych amerykanów, ale w tym było coś szczególnego. Ona zaś trochę niższa, lecz nieziemskiej urody. Ten błysk w ich oczach, te iskry, ta atmosfera. Było coś w tym powietrzu otaczającym ich sylwetki. Coś pięknego, magicznego.

Wypolerowna podłoga odbijała ich lica jak tafla najpiękniejszego jeziora. Można było się w niej przejrzeć i ujrzeć ich. Dwie postacie, a jakby się zlewały w jendo ciało. Tak blisko siebie, spleceni razem, ręka w rękę, do przodu, na boki, w górę i w dół. Takich wariacji nie widzieli nawet najlepsi choreografowie. Utarte pozycje z nutą świeżości. Stare akrobacje z nową mocą. Wieczni ludzie, a tacy młodzi.

Chwyta ją za rękę i grzecznie prowadzi. Drugą nad biodro. Są jak symfonia, harmonia, jak alfa i omega, początek i koniec. Jak rozwiązanie na wszystkie problemy, lek na wszystkie dolegliwości.

Wyszli na taras położony na klifie nad brzegiem oceanu. Rozciągał się z niego przepiękny widok na horyzont, na gwieździste niebo. Księżyc był dziś w pełni. Cała jego tarcza biła piękną, jasną łuną, bielą.

-Nieźle tańczysz tango jak na Europejkę. - Uśmiechnął się do niej Chile.

-Mam świetnego partnera po prostu. - Odwzajemniła uśmiech.

Zalotnie kontynuowali, przykładając się do każdego ruchu. Bierze ją na ręce, unosi i delikatnie zaczynają obracać się, kręcąc piruety. Patrzą sobie w oczy, widzą siebie nawzajem. Te uśmiechy, zerknięcia, spojrzenia, zaloty.

Podłoga świeci się coraz bardziej. Coraz śliższa z każdym ich krokiem. Muzyka spowalnia, oni również. Kołyszą się na boki. Jak to możliwe, że jeszcze zadno nie ustało na buta drugiego. Wśród orkiestry pojawia się wielka wirtuozka, zainspirowana tym tańcem. Wznosi się w powietrze jej delikatny głos. Muzyka przyśpiesza. Ludzie zaczynają klaskać wybijając rytm, coraz szybszy. Nasi tańcerze także przyśpieszają. Chile zaczyna coraz szybciej obracać Polkę. Wchodzą z powrotem do środka. Tańczą nie oderwując stóp od podłogi. Suną po niej jakby jeździli na łyżwach. Tak pięknie i tak lekko, bez wysiłku.

Robią popisowy numer. Bardzo wymyślny, niesamowity, niezwykle trudny i skomplikowany. Wszyscy wstrzymują oddech. Bierze ją i podrzuca wysoko pod sufit, a następnie łapie w ramiona i tak oto kończą. Muzyka staje, wszyscy wstają i biją im brawa. Oni się kłaniają i wtedy.... Wtedy właśnie w tym momencie, ślisk, obrót i gleba. Oboje leżą na podłodze. Widownia chce do nich podejść, aby im pomóc, ale wtedy również wywrotka! Wszyscy leżą po kolei. Podłoga była wczoraj pastowana, a ich nieziemski taniec pogłębił ten stan. Orkiestra też zaliczyła wpadkę. Wszyscy leżą, ale w radości. Cieszą się i śmieją. Robi się już bardzo bardzo późno, a oni nie mogą się stąd ruszyć. Co na to poradzić? Zdjąć buty i skarpetki i na bose stópki wyjść.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro