1. Sesja terapeutyczna- Granica

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

W życiu warszawskiego terapeuty widziałem wiele dziwnych przypadków. Od niedoszłych Napoleonów z pobliskiego domu bez klamek, po człowieka, który był w stanie oddać własne życie dla sprawy kalafiora, widzącego przyszłość. Zdawało mi się, że już nic nie może mnie zaskoczyć, a moje życie pogrąży się w rutynie tych wszystkich Napoleonów. Jak się wczoraj okazało nie mogłem się bardziej mylić.

Około godziny 16:31, kiedy mój gabinet opuszczał już piąty Napoleon, do moich drzwi zapukały aż 3 osoby. Co najgorsze zapukały jednocześnie.

-Jeśli to kolejnych 3 Napoleonów, chyba ogłupieje- powiedziałem do siebie, poczym z całej siły krzyknąłem do przybyszy:- WEJŚĆ!

Ku mojej radości drzwi otworzyli już nie potrójni Bonaparte, a 3 zupełnie zwyczajne osoby. Starsza pani, niemogąca chodzić już o własnych siłach, młoda kobieta i młody mężczyzna. Odetchnąłem z ulgą i popatrzyłem na nich z nadzieją, że żadne z nich nie wypowie fatalnego w skutkach zdania: "Identyfikuję się jako Napoleon".
Najwyraźniej opatrzność czuwała nade mną tego dnia, gdyż żadne z nich nie wypowiedziało tych słów. Przedstawili się natomiast jako:

-Nazywam się Zenon Ziębiewicz. To moja narzeczona Elżbieta Biecka, a starsza pani na wózku to Cecylia Kolichowskah. I my właśnie w jej sprawie....

-Proszę nie mówić- przerwałem mu, domyślając się co dolega tej starej kobiecie- Starucha identyfikuje się jako Napoleon nieprawdaż?

Cała trójka popatrzyła na siebie jakby każde z nich szukało na sobie odpowiedzi na postawioną przeze mnie diagnozę.

-Tym razem nie, doktorze- Elżbieta udzieliła mi odpowiedzi:- nie wiem, czy mogę to określić jako ,,coś poważniejszego" od objawów napoleoństwa, ale...

-O co więc chodzi?- spytałem wyrwany ze swojej rutyny i ździebko zaciekawiony.

-Chodzi o to,- kontynuowała- że od jakiegoś czasu ciocia Elżbieta przeżywa załamanie nerwowe spowodowane... starością...

-Ależ to zupełnie normalne w tym wieku moja droga- uspakajałem ją, szczerze mówiąc nie do końca wiedząc co robię- Stary dziadek wścieklicy, menopauzy, albo innych urojeń starczych. Ale pani się nie martwi. Za chwilę coś zaradzimy.

Kazałem jej przejść na fotel na drugim końcu gabinetu. Elżbieta i Zenon zaprowadzili ją tam, podtrzymując jedno z jednej strony, drugie z drugiej, ja tym czasem zasiadłem na nieco mniej wygodnym krześle, by móc zadać jej kilka ,,fachowych" pytań. Spisać kilka nieistotnych faktów, które miałem wywnioskować z paplaniny tego starego pudła, powiedzieć kilka bezsensownych zdań, żeby cała trójka myślała, że wiem co robię a na końcu przepisać jej jakieś witaminki, żebym mógł z czystym sumieniem wrócić do domu, z myślą że dobrze wykonałem swoje zadanie, co było rzecz jasna jedną wielką bujdą, ale o tym już nikt nie musi wiedzieć.

-Co więc pani dolega? Pani Kielichowska...

-Kolichowska- poprawiła mnie.

-No przecież mówię. Co pani dolega?

-Przez ostatni czas zaczynam się zastanawiać... Jak to jest możliwe? Czy to wszystko to nie iluzja?

-Szanowna pani Kielichowska.....

-Kolichowska.

-Przecież mówię. Obawiam się, że całe nasze życie to iluzja. Nie doszła pani więc do jakiegoś specjalnego odkrycia.

-Tak, ale to chodzi o mój wiek. Nie spodziewałam się, że będzie to tak szybko, tak... Nagle. Przecież nie tak dawno jeszcze... To zupełnie nie jest możliwe. Miałam zrobić jeszcze tyle rzeczy, wyjechać gdzieś, zwiedzić świat, a tym czasem... jestem tu gdzie jestem... U skraju życia bez perspektyw na przyszłość...

-Pani się nie martwi- odpowiedziałem znużony tym depresyjnym bełkotem.- Pani jest już stanowczo za stara żeby umierać. Problem jest w nogach. Nie może pani chodzić i jest pani zdana na łaskę tych dwojga. Ale i to nie problem. Zamontujemy pani kółka. Ludzkiego roweru jeszcze nie było. Zarobi pani miliony i pojedzie gdzie tylko się pani podoba. Możemy już kończyć? Spóźnię się na moją ulubioną audycje radiową.

-Pan sobie ze mnie kpi!- odpowiedziała ździebko zezłoszczona.- Jestem naprawdę zdruzgotana... Dopiero co byłam młoda, teraz nie mogę chodzić, a jedyną podróż jaką jeszcze odbędę to podróż do tamtego świata.

-No i co się pani martwi? To piękna podróż. Na pani miejscu cieszyłby się, że jest już niedaleka.

Zauważyłem, że moi goście nie są do końca usatysfakcjonowani z przebiegu terapii. Postanowiłem więc zrezygnować ze swojego dotychczasowego działania i powiedzieć coś bardziej... Miłego?
Co może faktycznie pomoże w jej stanie.

-No dobrze, już. Powiem coś fachowego.-zadeklarowałem.- droga pani. Z całej pani wypowiedzi wywnioskowałem, że nie tylko boi się pani starości, ale i nie może się z nią pogodzić.

-No tak, właśnie o tym cały czas mówiłam.

-Proszę pani, to nie tylko pani problem. Kiedy mamy zdrowie nie mamy czasu, kiedy mamy czas nie mamy zdrowia. A teraz proszę już sobie iść i sobie umrzeć. Za 5 minut zaczyna się moja ulubiona audycja radiowa. Przepiszę tylko pani lewatywę, to zawsze dobrze robi na zdrowie.

-W tej całej paplanie ma pan wiele racji.- niespodziewanie odezwał się Zenon.- Cały czas gonimy tylko za czymś, a nim się obejrzymy  przegapimy wystrzał pistoletu startowego i będziemy coraz bliżej śmierci.

-To brzmi jak dobry pomysł na tekst utworu. Pan też chce lewatywę?- powiedziałem bezmyślnie, ale właśnie wtedy coś do mnie dotarło:- Chociaż w sumie... Jakby się tak zastanowić to wszystko jest bez sensu... A moja wypowiedź, którą powiedziałem tylko po to, żebyście opuścili mój gabinet w trybie natychmiastowym, ma jakiś sens. Przesiaduje całymi dniami wśród Napoleonów różnego gatunku czekając na audycję radiową o 17. Nie ma w tym żadnego... żadnego niczego. Żadnej ekspresji, żadnego urozmaicenie. PRZECIEŻ NIE ŻYJE SIĘ PO TO, BY PRZYJMOWAĆ NAPOLEONÓW!
TRZEBA COŚ ZROBIĆ, A NIE BEZMYŚLNIE CZEKAĆ NA STAROŚĆ! Licząc sekundy do zbliżającej się godziny 17!

-CO WIĘC PAN RADZI? Panie terapeuto, jak żyć? Jak żyć, żeby nie tylko przeżyć?- Zenon wtrącił się w mój wywód.

-Panu to nic nie grozi, panu zapewne strzeli coś do głowy i jakoś się pan wywinie. ALE CO Z NAMI? Tą staruchą, jej nic już nie zostało! Z pana narzeczoną! Wychodząc za takiego nudziarza jak pan, zmarnuje sobie życie bardziej niż jej ciotka! A co najważniejsze co ze mną? Mam dosyć Napoleonów, dosyć godziny 17. ŚMIERĆ NAPOLEON I GODZINIE 17!- mówiąc to wdrapałem się na biurko, zrzucając wszelkie papiery. Byłem przywódcą czteroosobowej rewolucji ludzi chcących się przeciwstawić starości. Czułem się jak przywódca duchowy. Czułem siłę, czułem przypływ energii. Gdybym wyskoczył wtedy z okna z 50 piętra zapewne nie rozplaskałbym się na bruku, a poleciał do Boga mówiąc mu co sądzę o nieprzemyślanym przez niego procesie starzenia się. Miałem już poprowadzić ogólnoświatowy bunt przeciwko starości, który Bóg, jeśli istnieje, z pewnością by usłyszał. Zdążyłem jednak wznieść tylko bojowy okrzyk:- SZURUM BURUM, HOPAJ SIUP, SIOPAJ HUP!- gdy do mojego gabinetu weszła pielęgniarka mówiąc swoim uroczym głosem:

-Psze pana, w radiu mówią o szkodliwości cytryn w herbacie, musi pan posłuchać.

Cały mój entuzjazm ostygł w jednej chwili, a moi rewolucyjni towarzysze powiedzieli mi tylko:

-Dziekujemy za rady. Lewatywa to jednak najlepszy sposób. Dobranoc.

I znikli za drzwiami ostatecznie rujnując moje nadzieje na antystarczą rewolucję..

_______________
Wznawiam tę książkę ze względu na kilka opowiadań, które mam napisać.

W najbliższym czasie może pojawić się opowiadanie na podstawie poezji Krzysztofa Kamila Baczyńskiego, które miałam napisać na konkurs xD

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro