Rozdział 2

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Gniezno 7 maja 2018r. Poniedziałek

Młodszy aspirant Marek Skowroński opuścił gmach Komendy Powiatowej Policji z szerokim uśmiechem na twarzy. Zamknął sprawę rozszerzonego samobójstwa i wraz z przekazaniem kompletu dokumentów prokuratorowi, rozpoczął urlop. Przez następny tydzień wydział kryminalny będzie zmuszony radzić sobie bez niego. Ruszył spod gmachu czarną Ibizą w stronę sklepu spożywczego. Czekało go najtrudniejsze zadanie. Kupienie wszystkich potrzebnych artykułów bez listy, którą rano nieszczęśliwie zostawił na stole w kuchni. Nie chciał wyjść na niedorajdę, więc nie wspomniał Marysi o swoich obawach. Zresztą ona by mu nie pomogła. Siedziała od wczoraj w domku nad jeziorem Charzykowskim, niedaleko Parku Narodowego w Borach Tucholskich, gdzie złapanie zasięgu graniczyło z cudem. Uparła się, że wyruszy pociągiem dzień wcześniej. Wiedział, że chciała przygotować romantyczne gniazdko na ich trzecią rocznicę. To już trzy lata pomyślał, uśmiechając się do siebie.

Marysię zobaczył pierwszy raz na wiecu. Służył wówczas w oddziale prewencji. Studenci często organizowali protesty, na których wyrażali zdanie o aktualnym, na dany czas, problemie. Ocieplenie globalne, nieludzkie traktowanie zwierząt hodowlanych, prawa kobiet. Czy się z nimi zgadzał, czy nie, był zobligowany do czuwania nad protestującymi, a w razie konieczności do pacyfikacji agresywniejszych przypadków. Na jednym z takich zgromadzeń rzuciła mu się w oczy postać niepozornej dwudziestolatki z burzą ciemnych loków, która machając banerem nad głowami zebranych, wrzeszczała jak opętana. Tak bardzo wczuła się w rolę, w której zły policjant, ucieleśnienie patriarchatu staje na jej drodze, że zdzieliła funkcjonariusza banerem w hełm. Została zatrzymana na dwadzieścia cztery godziny. Minęli się wówczas w drzwiach komendy. Skowroński otworzył drzwi i puścił przodem zwolnioną z aresztu dziewczynę. Uśmiechnęła się blado. Po dwóch dniach ponownie przyszła na komendę. Skowroński nie mógł przepuścić okazji i zainicjował krótką wymianę zdań, która zakończyła się randką w pobliskim pubie. Po trzech latach znajomości odnosił wrażenie, jakby to była niekończąca się pierwsza randka. Marysia za dnia była aniołem, zaś w nocy wstępował w nią diabeł. Przypuszczał, że to było kluczem do sukcesu ich związku.

Błądził teraz między regałami, szukając potrzebnych artykułów spożywczych. Makaron, ryż, napoje, czerwone wino. Modlił się w duchu, aby o niczym nie zapomnieć. Po ponad godzinie ruszył spod sklepu. Czekała go długa droga, którą zamierzał pokonać możliwie najszybciej. Jeśli przekroczy prędkość, to zasłoni się blachą. Marna pensja ledwo starcza na życie, nie może pozwolić sobie na mandat. Moralność moralnością, ale z pustego to i Salomon nie naleje pomyślał.

Podróż przebiegła bez zbędnych komplikacji. Zaparkował auto przed wejściem do drewnianego domku, w którego oknach migał ciepły blask świec. Wszedł bez pukania.

­­— Tyle razy powtarzam, żebyś zamykała drzwi na klucz — rzucił, ściągając buty.

Marysia wybiegła z łazienki zapierając mężczyźnie dech w piersi. Ubrana w półprzeźroczysty, czarny szlafrok wiła się namiętnie, zerkając na Marka orzechowymi oczami. Lubił jej figlarne spojrzenie i łobuzerski uśmiech, którym raczyła go, zachęcając do igraszek. Nie mógł się dłużej opierać. Rzucił siatki na podłogę i chwycił dziewczynę w górę, a ona śmiejąc się lekko, oplotła nogami jego biodra. W drodze do sypialni potknął się o dywan, potem zahaczył ręką o klamkę, a na koniec odbił się od drzwi lądując, z roześmianą dziewczyna w objęciach, na szerokim łóżku. Ujął jej twarz w dłonie i delikatnie ścisnął policzki. Dziewczyna wysunęła język próbując dotknąć nim swojego nosa. Marek parsknął śmiechem, na co Marysia jednym, zwinnym ruchem przewróciła chłopaka na plecy.

— Orientuj się — szepnęła, zatapiając usta w głębokim pocałunku.

Nazajutrz wybrali się na pieszą wędrówkę. Okolica, aż prosiła się o zwiedzanie. Budzący się do życia las okalający mętne wody jeziora, przyciągał aromatem żywicy i miodu. Leniwe bzyczenie much i świergot ptaków napawał spokojem, a ciepłe wstęgi słońca grzały złaknione odpoczynku kości.

— Misiu, tak sobie myślę o następnej akcji — odezwała się Marysia.

Marek westchnął. Następna akcja oznaczała kolejne pikiety przed Urzędem Miasta. Dziewczyna ścisnęła jego dłoń i przyciągnęła do siebie.

— Przecież wiesz, że w kryminalnym robię. Nie mam wpływ na chłopaków z prewencji, zresztą nawet jakbym miał, to by niczego nie zmieniło — odparł najłagodniej jak potrafił.

— Wiem — westchnęła. — Tyle, że ten system gnije od środka, a wy na to pozwalacie. Teraz to już nawet nie kryją się z korupcją. Wiesz, że skatepark chcą sprzedać deweloperowi z Poznania? Okazało się, że to kumpel zastępcy prezydenta Gniezna. Ręką rękę myje i kieszenie nawzajem wypycha.

— A skąd wiesz, że się znają?

— Mamy swoich śledczych — mrugnęła okiem.

— Znowu będę cię odbierał z komendy? — zapytał, zatrzymując się.

Dziewczyna wzdrygnęła ramionami, położyła dłoń na twarzy Marka i zbliżyła swoje usta do jego warg. Marek przymknął powieki w oczekiwaniu na pocałunek.

— Naiwniak! — usłyszał nagle oddalający się głos dziewczyny.

Zaśmiał się pod nosem i ruszył pędem jej śladem.

W Borach Tucholskich czas płynął mu znacznie szybciej. W środowy poranek Marek zorientował się, że ma go coraz mniej. Wciąż krążył myślami wokół niewielkiego pudełka, które nosił ze sobą od kilku dni. Dziś wstał wcześniej, uszykował kosz z jedzeniem, koc i termos z kawą. Obiecał sobie, że nie stchórzy. Z duszą na ramieniu obudził Marysię i podstępem wyciągnął na poranny spacer.

— Tu będzie dobrze — zawyrokował.

Rozłożył koc i usiadł ze skrzyżowanymi nogami, po czym zabrał się za rozpakowywanie kosza. Marysia położyła się na wznak i przyglądała się chwilę zamyślonemu chłopakowi.

— Maruś, o czym tak intensywnie myślisz? — zapytała, szczypiąc go w udo.

— Jak zawsze o tobie — odparł bez cienia sarkazmu.

— To przestań o mnie myśleć, a zacznij ze mną być — wyszeptała mu do ucha.

— Skoro mowa o byciu — zaczął niepewnie. — To ja mam taką sprawę do ciebie.

Marysia zmarszczyła brwi i wstrzymała oddech. Marek ukląkł na jedno kolano i lewą ręką sięgnął do kieszeni jeansów. Szamotał się chwilę z przedmiotem, aż w końcu wyrwał je siłą, rozrywając szew spodni.

— Nie tak ostro kowboju — zaświergotała.

— Kocham cię jak cholera i.. — urwał, widząc zarumienioną twarz Marysi. — I byłbym najszczęśliwszym człowiekiem na świecie, gdybyś przyjęła ode mnie ten skromny pierścionek. — Wyrzucił z siebie, podsuwając otwarte pudełko pod twarz dziewczyny. — Jest mały, ale moje uczucia do ciebie wielkie. Kupię ci większy, obiecuję.

Marysia zerwała się z miejsca i skoczyła na Marka przewracając go na plecy.

— Tak! — powiedziała, zasypując go pocałunkami. — Tak, tak i nie dla większego pierścionka. Ten jest idealny. — Chwyciła pudełko i wyciągnęła z niego złoty pierścionek z malutkim szafirem.

— Skąd wiedziałeś? — zapytała, wpatrując się w niebieski kamień.

— Jesteś jak te ptaki na nieba — odparł, gładząc jej włosy. — To musiał być szafir.

***

Basia rzuciła fartuch w kąt i ze łzami w oczach opuściła sklep, w którym pracowała od kilku miesięcy. Po powrocie do domu, otworzyła laptop i wpisała w wyszukiwarkę „praca Gniezno". Kolejna kłótnia z kierowniczką okazała się być ostatnią. Musiała jak najszybciej znaleźć nowe źródło dochodu. Rachunki piętrzyły się, a portfel świecił pustkami. Mogła zwrócić się do matki o pomoc, ale nie miała sumienia jej martwić. Niedawno pokonała raka. Cena za zwycięstwo była wysoka. Mama musiała zrezygnować z pracy i żyć na utrzymaniu dziadków. Basia wiedziała, że wiele to jej rodzicielkę kosztowało. Samoocena, jako samowystarczalnej, niezależnej kobiety, legła w gruzach. Dziadkowie, co prawda, nie narzekali na brak gotówki, ale z każdą ofiarowaną mamie złotówką, przywłaszczali coraz większą część jej życia. Im dłużej wisiała na babcinej spódnicy, tym trudniej było jej się podnieść. Basia wiedziała, że jest zdana sama na siebie. Na ekranie laptopa wyskoczyły linki z ofertami pracy. Przeglądała je ponad godzinę, aż w końcu trafiła na interesujące ogłoszenie.

„ Przedstawiciel handlowy hurtowni rolniczo-ogrodniczej. Poszukujemy komunikatywnej osoby z podstawami wiedzy rolniczej, bez doświadczenia. Wszystkiego nauczymy. Oferujemy wysokie zarobki, miłą atmosferę pracy, auto służbowe".

Nacisnęła przycisk aplikuj i wysłała swoje zgłoszenie. W liście motywacyjnym zawarła szczegółowe informacje o doświadczeniu, jakie posiadła dzięki pomaganiu dziadkom w pracy na polu. Dodała, że wychowała się w sporym gospodarstwie, gdzie oporządzanie zwierząt było na porządku dziennym. Ogromnym atutem uważała również swoją elokwencję i śmiałość w nawiązywaniu relacji. Choć studia, które przerwała po pierwszym roku, dotyczyły stosunków międzynarodowych, mogła poszczycić się wiedzą o szerokim spectrum zastosowań. Nie do końca wiedziała co miałoby wchodzić w skład owego spectrum, ale to mogła wymyślić na poczekaniu.

— Dobra — szepnęła. — Daję wam czas do końca tygodnia.

Przez kolejne pół godziny odpowiedziała jeszcze na kilka ogłoszeń, po czym odstawiła laptop na podłogę i poderwała się z łóżka. Wybrała numer Marysi oczekując na połączenie.

— Cześć słońce, co tam? — Usłyszała głos w słuchawce.

— To ja się pytam co tam? Jak wyjazd? Pan detektyw dokazuje? — rzuciła Basia, śmiejąc się do telefonu.

Marysia złapała wdech i niczym karabin maszynowy, wyrzuciła z siebie potok słów obrazujący najwspanialszy dzień jej życia.

— Moje gratulacje! — pisnęła Basia. — Pochwaliłaś się Marcie?

— Nie. Wiesz jaka jest. Znowu wyskoczy mi z tą moralizującą gadką o szkodliwości spoufalania się z glinami, a jak usłyszy o zaręczynach to chyba padnie na zawał — odparła, chichocząc.

— No tak, znawczyni ludzkiej psychiki — powiedziała Basia w odpowiedzi. — A jak protest ze skateparkiem?

Marysia westchnęła ciężko i zrezygnowana odparła:

— Właśnie dostałam wiadomość od Rudego. Padł w przedbiegach. Zatwierdzili projekt tych śmiesznych mikro apartamentów. Kto w Gnieźnie wynajmie studencką mikro kawalerkę? Studenci wyjeżdżają do dużych miast.

— Ekhm — przerwała jej Basia. — Na przykład ja.

— Basia, spójrz prawdzie w oczy. Wrócisz do formy, a potem na studia, prędzej niż ci się wydaje.

— Dla ciebie wszystko jest takie proste. Właśnie straciłam pracę. Zaraz mnie wyrzucą z mikro mieszkania, a ty mi tu o studiach gadasz — powiedziała z pretensją.

— Dziewczyno! Obudź się! Jesteś młoda, bystra i wygadana. Znajdziesz pracę i możesz kontynuować studia na przykład zaocznie. Tylko teraz szukaj pracy w biurze, a nie w spożywczakach. Przynajmniej nie będziesz miała wymówki, że masz zmiany w weekend.

— Dobra, dobra. Wysłałam kilka CV. Jak się nie odezwą w ciągu miesiąca to wracam do dziadków.

— Jasny gwint! Będziesz się babrać w ziemi? — Marysia syknęła z przerażeniem.

— Lepiej się babrać w gnoju niż głodować — skwitowała kwaśno. — Skoro skatepark wypadł, to pewnie macie coś nowego na oku? — Zmieniła szybko temat.

— Jasne. Nasz oddział wywiadowczy wziął na cel młodego księdza. Przenieśli go z jakiejś wioski i chodzą plotki, że ma za uszami znaczniej więcej niż naciąganie staruszek.

— Grubo. Z kościołem się jeszcze nie boksowałaś. To w ogóle bezpieczne?

— Wsadzamy kij w mrowisko i czekamy na reakcję, więc pewnie nie, ale po to powstał Głos Prawdy. O kurczę muszę kończyć, Marek zaraz spali kuchnię — rzuciła z przekąsem. — Idę! — Basię dobiegł jeszcze stłumiony krzyk Marysi, po czym usłyszała dźwięk zakończonej rozmowy.

Odłożyła telefon na stolik i padła zrezygnowana na łóżko. Rzadko bywała o tej porze w mieszkaniu. W ciszy, której tak bardzo niegdyś pragnęła, zamiast spokoju, poczuła coś zgoła odmiennego. Rozchodziło się z wolna po jej żołądku, pnąc żyłami w górę. Strach. Narastała w niej obawa o to, że skończy jak własna matka.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro