Rozdział 15

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

 12 października 2018 r. Poniedziałek

Nazwisko Alicji było na ustach wszystkich mieszkańców Gniezna, do którego wciąż napływali ludzie. Zewsząd. Z Poznania stawiali się tłumnie już od kilku dni, stojąc w milczeniu pod komendą policji i urzędem miasta. Z Kalisza, a nawet z Warszawy przybyła kolejna grupa protestujących, która wsparła szeregi zakrojonej na całą Polskę akcji „ sprawiedliwość dla Ali". Hasło przewodnie okraszone czarno-białym jednorożcem znał już każdy. W Internecie pojawiła się strona poświęcona aktualizowanym na bieżąco informacjom, związanymi z siejącym postrach gangiem oprawców Kulczyńskiej.

Głos Prawdy, który przejął pełną kontrolę nad tłumem oburzonych obywateli, sprawnie kierował przepływem informacji w sieci oraz organizacją demonstracji w centrum miasta. Grupa ochotników odwiedziła każdy sklep, restaurację, a nawet dom, w oknach których pojawił się wkrótce jednorożec, symbol krzywdy, jednocześnie wsparcia dla niebywale odważnej dziewczyny. W akcie obywatelskiej soldarności nikt nie śmiał odmówić .

Komendant wprowadził bezwzględy nakaz kontroli każdego pojazdu, który wjeżdzał do miasta głównymi trasami. Drogówka miała pełne ręce roboty. Podobnie jak prewencja. Funkcjonariusze odziani w czarne mundury wraz z pełnym wyposażeniem w środki przymusu bezpośredniego, zabezpieczali obie placówki oraz rynek, na którym wciąż, mimo niesprzyjających warunków pogodowych, stawiało się mnóstwo ludzi. Mieszkańcy Gniezna obserwowali z rosnącym przerażeniem harmider, jaki wywołał post jednej z nich.

Marek przyglądał się całej sytuacji z niemałym zaskoczeniem. Po powrocie Kulczyńskiej do Gniezna, ta zdawała się być w całkiem dobrej kondycji. Mimo, iż jej rzekomy oprawca został puszczony wolno, dziewczyna nie wpadła w histerię, a jej postawa świadczyła raczej o niewzruszonym spokoju. Wnioski nasuwały się same: nie Ząbkowski był osobą, która skrzywdziła dziewczynę.

Naczelnik wszedł do biura wydziału, obrzucił gniewnym wzrokiem podwładnych i rzucił basowym głosem:

— Do jasnej.. — urwał, czerwieniąc się. — Rozboje! Kradzieże! Swawola! Tego Gniezno nie pamięta. To po prostu jakaś anarchia!

Marek zakrył twarz ręką, tłumiąc śmiech. Choć wiedział, że naczelnik miał rację, to nie mógł powstrzymać rozbawienia, które wstrząsało nim za każdym razem, gdy przełożony tracił kontrolę nad sytuacją i wpadał w szał. Całe metr siedemdziesiat ciała drżało niczym osika, a czerwone place wstępowały mu już nawet na czoło.

— Marek i Monika do mnie! — rzucił, po czym chwiejnym krokiem wrócił do swojego biura.

Wywołani do tablicy spojrzeli na siebie szczerze zdziwieni i nie dając naczelnikowi ochłonąć, pognali w jego stronę.

— Siadajcie — zaczął. — Macie misję specjalną. Marek działał już w sprawie Kulczyńskiej, to cię później wprowadzi w szczegóły. — Spojrzał w stronę Kamińskiej. — Teraz działamy z pompą. Macie moje pełne wsparcie i czego tam jeszcze potrzebujecie. — Spojrzał na zaskoczone twarze podwładnych. — Kiedy Nowak wraca na służbę? — rzucił nieco łagodniejszym tonem w stronę Marka.

— Dziś mają go wypisać. Odbiorę go po odprawie.

Naczelnik kiwnął głową na znak zgody i kontynuował, przyjmując znów surowy ton.

— Miasto oszalało. Nie mieliśmy tylu zgłoszeń naruszenia nietykalności cielesnej od dekady. Do tego kradzieże i zniszczenia mienia. A na to wszystko braki kadrowe! — Uderzył pięścią w stół. — Czego ode mnie potrzebujecie? — Spojrzał na Kamińską.

— Podejrzanych — odparł Marek.

— Podejrzanych? Tych mamy, aż nadto! — wrzasnął naczelnik. — Zaraz ludzie sami wymierzą sprawiedliwość, nim my zdołamy sprowadzić ich wszystkich na przesłuchanie. Kamińska czytaj nazwiska!

Monika otworzyła notes i wyrecytowała nazwiska wszystkich zameldowanych w Gnieźnie Turków, Cypryjczyków i Syryjczyków, jakie udało jej się ustalić dzień wcześniej.

— Widzisz? —Naczelnik spojrzał w stronę Skowrońskiego. — Piętnaście nazwisk. Mało ci?

— To pojęcie względne. Piętnastu obywateli z Bliskiego Wschodu to wcale nie dużo — odparł, zarzucając lewą nogę na kolano. — Zresztą na tym etapie śledztwa to ani podejrzeni, ani oskarżeni. Raczej poszkodowani.

Naczelnik się zagotował. Wciągnął powietrze nosem, którego skrzydełka rozstąpiły się niczym Morze Czerwone przed Mojżeszem, uniósł rękę powstrzymując Skowrońskiego przed dalszym perorowaniem i padł ciężko na wysłużony fotel. Akcentując swoje oburzenie zamaszystym ruchem, otworzył szufladę i rozsypał dokumenty, z których po chwili zaczął czytać:

— Dwa włamania do restauracji „U Turka". Wybite szyby, zdewastowany lokal, kradzież pieniędzy. — Spojrzał wymownie na aspiranta. — Następne, Mahmed Inokar pobity przed sklepem monopolowym przez grupę zamaskowanych mężczyzn. Następne, dewastacja lodziarni należącej do Ismeta Polata, właściciela knajpy „U Turka". Następne, napad rabunkowy na dziewiętnastoletnią Zofię...

— A co ma Zofia wspólnego z nagonką na tle rasowym? — Przerwał mu Marek.

— Zofia Bulut! Pół Polka, pół Turczynka! Zaraz zjedzie mi się tu Rzecznik Praw Obywatelskich i cała ta rozszczekana grupa obrońców z Ośrodka Monitorowania Zachowań Rasistowskich i Ksenofobicznych. Cyrk! Cyrk na kółkach! — wrzeszczał, waląc pięścią w blat olchowego biurka.

Po chwili zatopił się w fotelu i przetarł zroszone potem czoło. Uspokoiwszy się nieco, spojrzał w stronę Skowrońskiego i westchnął.

— Marek, wspominałeś coś o drugim dnie tej sprawy. Możesz nam powiedzieć, co udało ci się dowiedzieć?

— Kazał szef zostawić, to zostawiłem— odparł niepewnie.

Huk pięści o blat zamknął mu usta.

— Przestań mydlić mi oczy — wycedził naczelnik z palcem skierowanym w twarz zmieszanego aspiranta. — Pojutrze przyjeżdża z Poznania Gabriela Piękniewska. Gwiazda poznańskiego CBŚP. Pani komisarz. Spec od grup zorganizowanych i przemytu ludzi. Rozumiesz powagę sytuacji?

Marek kiwnął potakująco głową i spojrzał w stronę Kamińskiej. Była równie mocno zszokowana co on. Patrzyła szeroko rozwartymi oczami w twarz dyszącego ciężko naczelnika.

— Dołączy do waszego zespołu. Macie dobę na przygotowanie materiału, który wprowadzi panią komisarz w sprawę. Przede wszystkim przesłuchanie Kulczyńskiej.

— Pani komisarz Piękniewska — szepnęła Kamińska. — Coś mi to nazwisko mówi.

— Każdemu w policji mówi! Laury jakie na nią spłynęły po zamknięciu ruskich przemytników, do dziś odbijają się echem od ścian wszystkich komend i komistariatów w Polsce — westchnął, podwijając rękawy na znak zbliżającej się nieuchronnie ciężkiej pracy, która nie ominie i jego. — Idzcie już i dajcie z siebie wszystko. — Włączył komputer i wlepił wzrok w monitor. — Macie zdawać relacje na bieżąco! — rzucił na pożegnanie, nie odrywając się od bladoniebieskiej poświaty ekranu.

Nowaczyk obrzucił członków wydziału kryminalnego pytającym wzrokiem, gdy ci mijali jego biurko w milczeniu. Kamińska w odpowiedzi rzuciła przerażone spojrzenie i nie siląc się na choćby słowo wyjaśnienia, otworzyła stronę internetową opatrzoną logo czarno-białego jednorożca.

— Skąd oni wiedzą o sprawie sprzed roku — rzuciła, wczytując się w post.

Marek poderwał się z miejsca i dobiegł do monitora. Zza ramienia Moniki czytał artykuł, który wrzucono na stronę Głosu Prawdy dzień wcześniej.

„ W sprawę porwań i gwałtów zamieszani są prawdopodobnie mieszkańcy Gniezna. Ponad rok temu toczyło się śledztwo w sprawie Bartosza S., mieszkańca podgnieźniśkiej wsi oraz poszukiwanego, kilka tygodni temu, Radosława Z. Obie sprawy nie doczekały się finału w sądzie..."

— Może z gazet? O Ząbkowskim przecież były wzmianki w lokalnej prasie — wtrącił Skowroński.

— Tak, ale o tym szczeniaku z Mnichowa nie. Pamiętam, że Paszkiewicz obchodził się ze sprawą jak z jajkiem. Stara Kulczyńska chciała oszczędzić córce plotek, więc sprawy nie nagłaśniano, zresztą Strzycki stawiał się na przesłuchania, współpracował, wiec nie było powodu trąbić o tym na lewo i prawo. — Marek nerwowo biegał wzrokiem po ekranie komputera. — Wiadomo, że przesłuchano sporo osób z bliskiego otoczenia Strzyckiego i Kulczyńskiej, ale plotki skoncetrowały się głównie na chłopaku. Przed gnieźnieńską sosjetą nadwornych plotkar nic się nie ukryje, tyle że to stare baby. Wątpie, żeby poszły do Głosu Prawdy. Wolą kłapać dziobami przed niedzielną mszą, albo na sobotnich zakupach, między regałami. Musieli dowiedzieć się albo od samej Kulczyńskiej, albo mają wtykę tu. — Wskazała ręką przestrzeń i uniosła głowę, by spojrzeć w rozszerzajace się ze złości źrenice Marka.

***

Głośny gwar plątaniny krzyków przerywał, raz po raz, dźwięku telefonu. W rogu pokoju siedziała dziewczyna, na oko dwudziestoletnia, która z wielkim zaangażowaniem odbierała każde połączenie, witając się z rozmówcą ciepłym w czym mogę pomóc? Po chwili milczenia zapisywała coś w obszernym notesie, rzucając co chwilę proszę się nie martwić, jesteśmy z tobą, możesz nam zaufać.

Głos Prawdy umieścił na stronie poświęconej akcji „ Sprawiedliwość dla Ali" numer telefonu dla kobiet chcących podzielić się swoją traumą, jednocześnie licząc na kontakt tych, które również zostały skrzywdzone przez oprawców Kulczyńskiej.

Rudy siedział na wysłużonym dywanie z laptopem na kolanach i aktualizował na bieżąco informacje napływające do nich od ludzi szczerze poruszonych losem Alicji. Z radosnym okrzykiem pociągnął Marysię za łokieć i wskazał palcem górny róg ekranu, na którym przy haśle zbiórka na rzecz sprawy Alicji Kulczyńskiej, widniała stale rosnąca kwota.

— Uzbieraliśmy już pięć tysięcy złotych — rzucił, szczerząc się w jej stronę.

Marysia kiwnęła głową z uznaniem i wróciła do gnębiących ją rozmyślań, z którymi nieustannie się biła. Barbara dzwoniła do niej ponad sześć razy, ale bała się odebrać choćby jedno z tych połączeń. Od Marty wiedziała, że Bartosz się wybudził, a Basia czuje się całkiem dobrze. Tyle jej wystarczyło, by przynajmniej na chwilę zagłuszyć wyrzuty sumienia. Gdy jej komórka wydała z siebie ogłuszający pisk, poderwała się i automatycznie spojrzała na wyświetlacz. Nie wiedziała dlaczego, ale oblał ją zimny pot.

— Cześć, coś pilnego? Mamy zebranie.. — urwała w pół zdania, słysząc podniesiony ton Marka. — Jasne, będę za pół godziny. — Rozłączyła się, po czym zebrała swoje rzeczy, wrzucając niechlujnie do ogromnej torby i bez pożegnania skierowała się do wyjścia.

— Tylko wróć szybko, bez ciebie nie ogarniemy wszystkich zgłoszeń — powiedział Rudy, nie oderwając głowy od ekranu laptopa.

Marysia drżącą ręką nacisnęła klamkę i pchnęła lekko drzwi. Wychyliła głowę z korytarza i widząc ciepłe promienie żarówki oświetlajacej salon, skuliła się jeszcze bardziej. Zdjęła przemoczony płaszcz, buty odstawiła na szary ręcznik i łapiąc dech odwagi wkroczyła do salonu.

Marek siedział przy stoliku w kuchni przed dwoma kubkami parującego napoju. Wskazał ręką, by zajęła miejsce naprzeciw i zatrzymał wzrok na jej wylęknionych oczach. Dziewczyna chwyciła gorący kubek i upiła długi łyk, jakby to mogło pozwolić odsunąć w czasie nadciągającą burzę.

— Coś się stało? — zapytała w końcu, onieśmielona głuchą ciszą.

— Liczyłem, że ty mi powiesz — odparł surowym tonem, wciąż świdrując badawczo każdy centymetr jej twarzy.

— Przesłuchujesz mnie? — zapytała, prostując się mimowolnie.

Marek prychnął z udawanym rozbawieniem. Pokręcił głową jakby absurd sytuacji osiągnął niewiarygodną skalę i spuścił wzrok na kubek z herbatą. Marysię przeszedł dreszcz. Miała nadzieję, że to pokłosie pieszej wędrówki, ale w głębi wiedziała w czym tkwi problem. Poczucie winy miała wypisane na twarzy. Policzki i uszy pulsowały gorącem, a nadmierne mruganie powiekami, tylko wysuszało jej spojówki. Mlasnęła, przełykając ślinę, czym ponownie skupiła na sobie uwagę narzeczonego.

— Nie miałbym ci za złe, że wiesz. Ciekawość to w zasadzie zaleta — zaczął, wprawiając Marysię w lekkie drżenie. Spokojny ton jego głosu brzmiał złowrogo. Wolałaby krzyk, gniewny wyrzut pretensji, który obróciłaby w powód do kontrofensywy.

— Nie wiem. — Zawahała się. — Nie wiem o czym mówisz — wydukała.

— Ale co innego wiedzieć, a co innego dzielić się tą wiedzą — kontynuował, puszczając mimo uszu jej żałosne próby wyjścia z opresji. — Fundamentem naszego związku było zaufanie. — Czas przeszły wprowadził ją w konsternację, by po chwili zbudzić kiełkujący w niej gniew. — Trzy lata temu omijałaś szerokim łukiem mój telefon czy notatki służbowe, które specjalnie znosiłem do domu. Wiem, bo nie raz to sprawdziłem — dodał, widząc zaskoczenie na jej twarzy.

— Stosowałeś na mnie techniki policyjne? Tresowałeś jak psa? To jej wolno, tego nie? — wrzasnęła w końcu, a niekontrolowany ruch dłonią przewrócił kubek, z którego wylała się cała zawartość. Marek podniósł się z krzesła i chwycił ręczniki papierowe.

— Po trzech latach pokusa okazała się silniejsza — ciągnął, wycierając płytki tuż przy nogach Marysi. — Mocniejsza od tego co nas łączyło. Głos Prawdy wygrał w tym pojedynku, stawiając siebie na podium twoich priorytetów. — Podniósł się z kolan i wyrzuciwszy mokre ręczniki do kosza, usiadł z powrotem.

— Ja, my.. To nasza misja! Tylko nam zależy na losie słabszych i poszkodowanych — rzuciła na swoją obronę.

— A powinno wam zależeć na prawdzie. — Umęczona twarz Marka, oczy pełne zawodu i smutne usta, które dotychczas zawsze się do niej śmiały, wprawiły ją w płacz. — A tobie na nas.

Nie była w stanie dłużej tłumić rwącego się z jej piersi szlochu. Spuściła wzrok i niczym zahipnotyzowana obserwowała krople łez, lądujące bezdźwięcznie na blacie małego stolika. Telefon Marka, który leżał na komodzie w salonie wyrwał ją z odrętwienia. Błagalnym wzrokiem spojrzała na wychodzącą z kuchni sylwetkę Marka.

***

Narzucił na siebie kurtkę i spojrzał na wyświetlacz telefonu. Miał nieodebrane połącznie z numeru stacjonarego. Wyszedł z domu, chcąc trzasnąć drzwiami, ale nie miał na to siły. Wybrał ostatni kontakt i oddzwonił.

— Szpital imienia Pominka Chrztu Polskiego, oddział wewnętrzny. — Usłyszał w słuchawce znajomy głos pielęgniarki.

— Skowroński. Miałem odebrać dziś Nowaka. Będę za piętnaście minut. Przepraszam..

— Proszę się nie spieszyć, Grzesiu jest pod dobrą opieką. — Kobieta przerwała mu w pół zdania, po czym się rozłączyła.

Marek spojrzał ponownie na ekran komórki. Miał wrażenie, że się przesłyszał. A może wcale nie było żadnej rozmowy? Wszystko brzmiało sensowniej, niż słowo „ Grześ" z ust pielęgniarki.

Włożył kluczyk do stacyjnki Punto. Auto odpaliło za pierwszym razem, jakby zdawało sobie sprawę z powagi sytuacji i dowiozło go do szpitala w siedem minut. Wbiegł na oddział i rozglądając się nerwowo, zatrzymał się przy dyżurce. Kątem oka zobaczył Nowaka wchodzącego do pokoju socjalnego personelu szpitala.

— Co tu się dzieje? — zapytał, stając nad pogrążoną w rozmowie parą ludzi, sączacych kawę.

— O! Mój podopieczny — rzucił wesoło Grzegorz, wstając z krzesła. — Dziękuję Helenko za twoją opiekę. — Ujął jej dłoń i pocałował, na co kobieta zachichotała, trzepocząc umalowanymi rzęsami.

W drodze do windy milczeli. Grzegorz nucił pod nosem melodię, kłaniając się mijanym pielęgniarkom. Marek poirytowany jego wesołością i przede wszystkim małomównością, przerwał ciszę.

— Jak badania?

— Dobrze, to tylko przemęczenie. Spadło mi żelazo. Kiepska dieta — odparł. — Ale co się strachu najadłem, to moje. W internecie napisali, że mam raka. — Marek spojrzał na niego z ukosa. — No nie patrz tak na mnie. Sam sobie diagnozę postawiłem i wyszło na to, że prawie na zawał padłem, zanim rak mnie zżarł. Wiesz co? To ja już wolę tych w białych fartuchach, bo te komputery to nas kiedyś zabiją. Zobaczysz.

Marek pokręcił głową z niedowierzaniem, nacisnął przycisk przywołujący windę i zapytał szeptem:

— A rozmowa z pielęgniarką?

— A to akurat efekt naszej wspaniałej służby zdrowia. Jak widać, zatrudniają kobiety pełne empatii i troski o swoich pacjentów.

— Przestań pierdolić — zaśmiał się Marek. — Roztopiłeś górę lodową.

— Mówiłem ci, że na mnie leci. — Uśmiechnął się, wzdrygając ramionami. — To była kwestia czasu.

— Albo diagnozy z Internetu. — Marek parsknął w odpowiedzi.

Na komendzie Kamińska i Skowroński wprowadzili Grzegorza w sprawę, którą mieli się zająć jako zespół.

— Od kiedy zawiadomienie o przestępstwie wrzuca się na fejsbuta? — zapytał Nowak, zerkając zza ramienia Moniki na ekran komputera.

— Facebooka — poprawiła go. — Dziewczyna wrzuciła post, żeby poinformować o krzywdzie jaka ją spotkała.

— Od przyjmowania zawiadomień jest policja — Nowak prychnął w odpowiedzi.

— Teraz wszystko dzieje się w Internecie — wtrącił Marek. — Musimy ją przesłuchać, zanim zjawi się Piękniewska.

— Piękniewska tu przyjedzie? — Grzegorz wyprostował się jak struna. — Przecież nie walczymy z pruszkowską mafią. To tylko Gniezno. Po co tu CBŚP?

Marek z Moniką wymienili się spojrzeniami.

— Grzesiu, my tu mamy taki sajgon, jak w kotle na meczu Lecha z Legią — wtrąciła Kamińska. — A oni odpalają race. — Włączyła stronę Głosu Prawdy i najechała kursorem na logo aktywistów.

Marek poczuł na sobie wypalający wzrok Nowaka. Wyprostował się i już miał zamiar wyjść z biura, by zaczerpnąć świeżego powietrza, gdy rozdzwoniła się jego komórka.

— Skowroński słucham. — Przez krótką chwilę milczał, słuchając uważnie. — Zaraz u pani będziemy — rzucił, rozłączając się.

— Co jest? — zapytał Nowak.

— Kulczyńska zniknęła. Matka zgłasza zaginięcie — odparł, łapiąc się za głowę.

***

Nie bawił się tak dobrze od czasu szkolnej wycieczki, na której rozpuścił plotkę jakoby Natalka z grupy A lizała siusiaka Jasia z grupy C. Nie miał pojęcia, że plotki tak szybko się mnożą i po czasie usłyszał, że Natalka nie była sama, a z koleżanką z klasy i lizały nie tylko Jasia, ale i innych młodszych kolegów. Gdy rodzice dziewczyny odbierali zapłakaną córkę z obozu, śmiał się do łez. Oczywiście oberwało się także wychowawcom za to, że nie dopilnowali dzieci, co tylko podwoiło satysfakcję i pozwoliło mu przez następne tygodnie, wspominać fortel z niesłabnącą radością.

Dziś nie musiał inicjować wyssanej z palca historii, bo to co przeczytał na stronie Głosu Prawdy przeszło jego najśmielsze oczekiwania. Bartosz S. uwikłany w głośną sprawę poszkodowanej Alicji Kulczyńskiej. Poszperał trochę w internecie, obszedł kilka zabezpieczeń i dostał się do informacji potwierdzających jego przypuszczenia. Panem S. był ćwok z wioski, którego Basia wybrała kilka miesięcy temu, zamiast niego.

— Co za fart — szepnął. — Teraz wystarczy dobrze rozegrać tę partię, a lada moment Basia rzuci tego kryminalistę i znajdzie pocieszenie w moich ramionach. — Wyciągnął telefon komórkowy z kieszeni spodni i wystukał wiadomość:

„ Cześć Basia. Jak się czujesz? Kiedy wracasz do pracy? Chciałem oddać ci klucze, które znalazłem pod siedzeniem auta. Daj znać."

Chciał dopisać „buziaki", ale rozmyślił się. Uczył się na błędach. Pomysł z książką Sparksa okazał się nietrafiony, musiał więc stworzyć pozory osoby zdystansowanej. Tylko w ten sposób mógł odzyskać zaufanie dziewczyny.

„ Hej, całe szczęście, że je masz, myślałam, że zgubiłam. Wpadnę do Ciebie, bo póki co nie wracam do pracy."

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro