Rozdział 3

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Gniezno 12 maja 2018r. Sobota

Praca w gospodarstwie szczerze Bartosza odrzucała. Stary Grzelak, choć po sześćdziesiątce, pracował na pełnym obrotach i tego samego wymagał od chłopaka. Gdyby nie areszt, najpewniej piłby teraz zimne piwo w berlińskiej knajpie. Kumpel z liceum załatwił mu pracę w agencji rekrutacyjnej. Znał trzy języki, a to otwierało drzwi do pracy w HR za granicą. Teraz zamiast wielkiego świata, stała przed nim obora pełna końskiego łajna.

— Czego się gapisz w niebo! — krzyknął Grzelak. — Robota czeka.

Bartosz westchnął, zakasał rękawy i z odruchem wymiotny wszedł do obory.

Po powrocie do domu, nim zasiadł do obiadu, wziął prysznic. Kąpiel trwała dwadzieścia minut, a choć szorował ciało do czerwoności, wciąż czuł ciężki odór odchodów. Wyszedł z zaparowanej łazienki i minął w progu milczącego dziadka. Odkąd zjawił się w domu, nie zamienili ze sobą słowa. Babcia nadrabiała za całą rodzinę.

— Twoje ulubione Bartuś. — Zagaiła babcia, podsuwając talerz pełen placków ziemniaczanych.

— Dziękuję — odparł, biorąc się za jedzenie.

— Dziś też wychodzisz? — zapytała, patrząc na wnuka z czułością.

— Nie wiem, raczej nie. Zmęczony jestem — odparł.

— Z pełnymi ustami się nie gada — upomniała go. — Mówiłam, że robota jest dobra na głupoty. Zamiast się włóczyć po nocy, lepiej żebyś odpoczął. Po niedzieli trzeba zająć się trawnikiem i jabłonią. Urywa się pod ciężarem owoców. Nazrywasz dla babci, to jabłecznik upiekę.

— Mogę w jutro — odparł.

— Boże broń. Dzień święty trzeba święcić. Pójdziemy na mszę — skwitowała.

Z pokoju dobiegł go dźwięk przychodzących SMS-ów. Zignorował go, choć w głębi serca wciąż miał nadzieję, na wiadomość od Kaśki. Odniósł pusty talerz do zlewu i udał się do swojego pokoju.

„Uderzamy do Vehikułu Czasu. Tam są najlepsze laski w mieście". Brzmiała treść wiadomości od Łysego.

„ Łysy mówi, że Vehikuł. Walimy w miasto ziooom". Odczytał SMS-a od Waldiego.

„ Ale gnój. W Vehikule stoi na bramce ten kark, co mnie z baletów rok temu wyjebał, weź powiedz Łysemu, że chcesz inny klub". Napisał Gruby.

Położył się na łóżku i odpisał na wiadomości. Umówili się na dwudziestą pierwszą. Miał więc czas na drzemkę. Przymknął oczy i już po chwili czuł błogie ciepło snujące się przyjemnie po ciele. Błądził między jawą, a snem. Przed oczyma migały mu rozmazane obrazy ludzi i miejsc, a gdy jego umysł zanurzył się wreszcie w głębokim śnie, dostrzegł wyraźną twarz roześmianej blondynki. Mimowolnie wzdrygnął się na jej widok. Gnębiąca wizja kąsał go boleśnie. Po dwóch godzinach obudził się zlany potem. Odpędzając natarczywe wspomnienia koszmaru, wszedł pod prysznic i skąpał ciało w zimnej wodzie. Poczuł ulgę. Wrócił do pokoju, wyciągnął z szafy sportową koszulę i ciemne jeansy. Ubrał się i wezwał taksówkę. Z dna wiekowej komody wyciągnął perfumy, spryskał nimi szyję i kark, po czym wrzucił z powrotem do szuflady. Wiedział, że babcia wyczuje zapach i w mig zainterweniuje, chcąc go zatrzymać w domu. Nie mylił się. Po chwili usłyszał piskliwy głos babci.

— Na co ci te francuskie pachnidła? — powiedziała, wchodząc do pokoju Bartosza. — Co żeś się tak odpicował? — Zlustrowała go od góry do dołu.

— Idę ze znajomymi na miasto — odparł, poprawiając zaczesane na bok włosy.

Babciny wzrok złagodniał. Przechyliła głowę i oparła się o framugę.

— Przystojny jesteś jak mój Tadziu. Jaki ojciec taki syn. Macie geny po mieczu. U nas wszyscy mieli takie gładkie lica. Świętej pamięci Mieciu, mój brat, to dopiero był przystojniak — zaśmiała się.

Bartosz odwzajemnił uśmiech i chwyciwszy telefon do ręki, ucałował babcię w czoło i wyszedł, mówiąc, by na niego nie czekała.

Dotarł jako ostatni. Koledzy już na niego czekali, każdy z dwusetką wódki w ręku i małą butelkę soku pod pachą. Łysy wręczył mu alkohol, szczerząc się od ucha do ucha.

— Ostatni raz wychodzę — powiedział Bartosz, skrzywiając się od ostrego smaku wódki.

— Taa jasne. Zamknij jadaczkę i patrz to. — Łysy wskazał głową idące ulicą dziewczyny. — Brałbym.

— One ciebie nie — zaśmiał się Gruby. — Poza tym pewnie mnie nie wpuszczą, to nie będziesz miał okazji.

— Nie bój żaby. Bramkarze mają krótką pamięć. Zakład, że tam wejdziemy, a ja złowię syrenkę na moją wędkę  — odparł Łysy, wyciągając dłoń w stronę Grubego. — Waldi przecinaj. O flaszkę.

Waldi machnął ręką w powietrzu i szturchnął zamyślonego Bartosza.

— Pij szybciej — powiedział, dopijając resztę swojego trunku.

Pozostali poszli w jego ślady i już po chwili kierowali się w stronę wejścia do klubu. Stanęli za grupą roześmianych dziewczyn w oczekiwaniu na swoją kolej.

***

Kilka godzin wcześniej, Basia obudziła się w z nieodpartym wrażeniem szczęścia jakie ją spotkało. Po czwartkowej rozmowie kwalifikacyjnej otrzymała niespodziewany telefon, już w piątek rano, z nowiną, którą przyjęła nader entuzjastycznie. Została zatrudniona w ekspresowym tempie i sama się zastanawiała, czy był to efekt jej elokwencji, czy może zwyczajnie zatrudnili laika, oferując mu najniższą krajową, na którą Basia zgodziła się bez wahania. Wspomnieli co prawda o premii uznaniowej zależnej od wyników, ale nie łudziła się, że w pierwszych miesiącach takową otrzyma. Przez krótką chwilę nawet fakt rzucenia studiów przed rokiem nie wydawał jej się już taką tragedią. Co prawda teraz miała dwadzieścia trzy lata i brak perspektyw na przyszłość, ale możliwość rozwoju zawodowego w sekcji ogrodniczo-rolniczej jawiła się jako niezła okazja. Dźwięk komórki wyrwał ją z zamyślenia. Chwyciła telefon i spojrzała na wyświetlacz.

— Witam panią prezes — powiedziała Basia, włączając głośnik.

— Witam panią bizneswoman w kitlu — usłyszała w odpowiedzi.

— Bizneswoman w kitlu.. — Westchnęła Basia, wspominając tragiczny okres swego życia, który sukcesywnie pozbawiał ją wrodzonego optymizmu.

— Nosisz jeszcze ten obciachowy fartuch? Powiedz kierowniczce, że czasy peerelowskiej mody jeszcze nie wróciły do łask. Może w następnym stuleciu. — Rozbrzmiał głośny śmiech.

— Powiedziałam i mnie zwolniła, ale mam już nową pracę. Kitel zamieniłam na służbową Skodę — odparła Basia, bawiąc się kosmykiem włosów.

Marta prychnęła ni to z podziwem ni to z przyganą i pogratulowała przyjaciółce nowej, intratnej posady, która jak stwierdziła, tylko mocniej osadzi Basię w realiach kobiety wyzwolonej.

— Czemu zawdzięczam tę wątpliwie serdeczną rozmowę? — wtrąciła Basia.

— Jeśli dzwoni królowa dram, to tylko po to żeby wszcząć kolejną awanturę — zaświergotał głos w słuchawce.

— Pokłóciłaś się z Patrykiem i chcesz mnie wyciągnąć na imprezę — podsumowała Basia.

— Powiedzmy, że mam nową kieckę i szukam sporej widowni, by mogli dostąpić zaszczytu oglądania mnie w niej — odparła poważnie.

Basia powstrzymała wybuch śmiechu i równie poważnie odparła:

— Moja skromna osoba ci nie wystarczy?

— Po co się ograniczać? Kochana. Zresztą tobie też by się przydało trochę poklasku i ekscytacji. Zerwij z siebie więzy porzuconego fartucha i wyjdź do ludzi.

Basia zastanowiła się przez chwilę.

— Dobra, ale pijemy u mnie. Muszę się doprowadzić do porządku. Bądź o osiemnastej.

Rozmówczyni rzuciła krótkie pa i rozłączyła się, zostawiając Basię z trudnym zadaniem podniesienia się z łóżka.

Nim Basia się obróciła, rozbrzmiał dzwonek do drzwi. Marta stawiła się punktualnie, w cekinowej, obcisłej sukience bez pleców. Jak zwykle gładko uczesane włosy, w kolorze tlenionego blond, okalały jej twarz z nienagannym makijażem, który skutecznie dodawał jej lat. Choć ledwie skończyła dwadzieścia trzy, wyglądała co najmniej na dziesięć więcej.

— A ty co? Do Rio się wybierasz? — Przywitała ją Basia.

Marta pomachała jej butelką Prosecco przed nosem , po czym udała się do kuchni. Wyciągnęła z szafki dwie szklanki i zabrała się za przygotowywanie drinków.

— Tylko ubierz się jak człowiek! — wrzasnęła Marta z kuchni. — Nie jak jakiś jaskiniowiec. Idziemy do Vehikułu Czasu, a tam trzymają poziom.

Basia spojrzała w lustro i wzdrygnęła ramionami. Rozczesała długie, połyskujące miedzią włosy, posmarowała błyszczykiem usta i mrugnęła okiem wyszczerzając do siebie szereg równych zębów, dotkniętych lekką diastemą. W mig na jej policzkach pojawiły się dwa dołeczki, których szczerze nienawidziła. Przewróciła oczami, wcisnęła się w swoją najlepszą kieckę i wyszła z toalety. Marta spojrzała na nią i uśmiechnęła się figlarnie.

— No laska — cmoknęła — figurę to ty masz dwunastolatki.

Opróżniły butelkę Prosecco w zawrotnym tempie. Na szczęście Basia chowała za lodówką różowe wino, które dostała od swojego byłego chłopaka. Gdy ujrzały dno kolejnej butelki, Marta wezwała taksówkę, która zjawiła się niespodziewanie szybko i już po kilkunastu minutach stały przed wejściem do kluby. Przecisnęły się przez tłum i udały prosto do ochroniarzy siedzących w progu.

— Wpuścisz nas? — zapytała Marta, zwracając się w stronę jednego z nich.

Ten kiwnął głową na znak zgody, spojrzał na Basię i uśmiechnął się szeroko. Przecisnąwszy się przez korytarz pognały schodami w dół.

— Zawsze podobałaś się mojemu bratu — rzuciła Marta, przekrzykując coraz głośniejszą muzykę.

— Miałabyś być moją szwagierką? Zapomnij. — Zaśmiała się Basia.

Skierowały się w stronę baru omijając, pełen tańczących ludzi, parkiet. Marta oparła się łokciami o blat i wlepiła zalotny wzrok w jednego z krzątających się barmanów. Uśmiechała się zalotnie, tańcząc w miejscu. Basia przyglądała się roześmianym ludziom i czekała cierpliwie na drinka. Po chwili Marta podała jej kolorowy trunek i stuknęła swoim kieliszkiem o jej.

— Ta noc będzie nasza — rzuciła i pognała w stronę parkietu.

Basia wodziła za nią wzrokiem przez chwilę, wypiła drinka trzema łykami i odstawiwszy pustą szklankę, ruszyła śladem przyjaciółki. Wiły się razem w tańcu, skupiając wzrok stojących wokół parkietu mężczyzn.

— To co dzieję się w Vehikule, zostaje w Vehikule — krzyknęła Marta do ucha Basi i odwróciła się w stronę wysokiego blondyna, który ponętnie ruszał biodrami, patrząc na dziewczyny łakomym wzrokiem.

Basia zamknęła oczy i uniosła ręce w górę pozwalając muzyce płynąć przez swoje ciało. Chłonęła każdą nutę, zatracając się w tańcu. Nieopodal szerokiej kolumny stał chłopak, który podrygiwał niezgrabnie, gubiąc rytm. Obserwował Basię. Czaił się zza filaru niczym dziki kot. W końcu podszedł bliżej i szturchnął ją ramieniem, śląc słaby uśmiech. Basia oprzytomniała. Spojrzała w jego stronę i prychnęła ze złością. Odwróciła się na pięcie i poszła w stronę baru. Czekała na zainteresowanie ze strony barmana znacznie dłużej niż Marta, ale nie miała zamiaru stosować jej taktyki. W końcu udało jej się zamówić drinki i zadowolona zaniosła jednego przyjaciółce. Ta wciąż tańczyła z blondynem, śmiejąc się zalotnie. Gdy dostrzegła Basię z drinkami, ruszyła bez wahania w jej stronę.

— W samą porę. Zaczynał mnie irytować — rzuciła Marta, podnosząc drinka do ust.

— Za niski? Za jasny? Czy za biedny? — zapytała Basia.

— Wszystkiego po trochu. — Puściła jej oczko.

Stały przez chwilę i obserwowały kłębiący się na parkiecie tłum ludzi.

— Da się syrenka złowić? — Usłyszały nagle zza pleców męski głos.

Marta odwróciła się odrzucając blond pasma na bok i zobaczyła roześmianą twarz, średniego wzrostu, bruneta.

— To zależy od wędki — powiedziała, świdrując go wzrokiem.

Chłopak wskazał ręką niewielki stolik, tuż przy wejściu do toalet, przy którym siedziało trzech innych chłopaków, bacznie ich obserwujących. Dziewczyny spojrzały na siebie i jednomyślnie przyjęły zaproszenie. Podeszły do stolika, a chłopcy zerwali się z miejsc.

— To moje ziomki — powiedział brunet. — Gruby, Barti i Waldi — przedstawił każdego po kolei, wskazując palcem. — A ja jestem Łysy.

— Ty nie jesteś łysy, a on nie jest gruby — rzuciła Marta z przekąsem.

— A ja jestem Waldemar, stąd Waldi — zarechotał, siadając z powrotem na miejsce.

Dziewczyny wymieniły drwiące spojrzenie i dosiadły się do towarzystwa.

— Niech zgadnę — odezwała się Marta. — Skoro Waldemar to Waldi, to ty musisz być Bartosz, stąd Barti. — Spojrzała na chłopaka, który siedział obok Basi.

Bartosz spojrzał na nią ze zdziwieniem, jakby się zastanawiał, czy aby dziewczyna z niego nie szydzi. Basia nie spuszczała przyjaciółki z oka, wiedziała, że flirtowanie to jej hobby i bawiła się przednio za każdym razem, gdy Marta dawała upust swemu talentowi. Teraz trafili jej się młodsi i mniej lotni, sądziła więc, że ubawi się znacznie lepiej niż zazwyczaj.

— Gorąco tu chłopcy, może coś na ochłodę? — zapytała Marta, muskając opuszkami palców szyję.

Łysy poderwał się w górę i zbliżył do dziewczyny.

— Podmuchać? — zapytał bez ogródek.

— Bawimy się w złego wilka i trzy świnki? — odparła, zbliżając twarz do jego.

Łysemu oczy rozbłysły.

— Mogę być złym wilkiem, a ty słodkim prosiaczkiem — powiedział lubieżnie.

W tym momencie Bartosz wybuchnął śmiechem plując piwem przed siebie. Marta poderwała się z miejsca z wrzaskiem i spojrzała na mokrą od alkoholu sukienkę.

— Niech to szlag! — warknęła, strzepując krople trunku z rąk, po czym zniknęła za drzwiami toalety.

— I tyle z przedstawienia. Dzięki — burknął Łysy, wracając na miejsce.

Basia resztkami woli powstrzymała śmiech. Dawno się tak nie ubawiła. Spojrzała w stronę Bartosza. Siedział niewzruszony, popijając piwo, jakby nic się nie stało. Patrzył przed siebie mrużąc oczy. Basia podążyła za jego wzrokiem, ale nie dostrzegła niczego, co zwróciłoby jej uwagę.

— Pójdę zobaczyć co z Martą — powiedziała wstając.

— A ty jak masz na imię? — Usłyszała za plecami.

— Basia — odparła, patrząc na Bartosza, który wciąż świdrował wzrokiem przestrzeń przed sobą.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro