Rozdział XXII

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Zdawało mi się, że Roman nie może się już zrobić gorszy, ale najwyraźniej się myliłam, bo jego dzisiejszego zachowania nie przebije absolutnie nic. Wszystkiego się po nim nie spodziewałam, ale nie takiej... aż brak mi słów. Ale od początku. Tylko jak mam zacząć, skoro nie potrafię się uspokoić... Tyle że muszę to z siebie wyrzucić, najwyżej chaotycznie, ale trudno. Muszę się pozbyć tego ciężaru rozpaczy, który coraz bardziej mnie przygniata.

Dziś, zgodnie z zapowiedzią, przyjechała Elżbieta. Roman dalej upiera się przy tym, że Elżunia może uczyć Antosia tylko pod warunkiem, że nie powie mu, że jest jego matką. Co dziwne dziadek Władysław to pochwala, to jedyny aspekt, w którym się nie zgadzamy. Nawet jak się kogoś kocha, to nie można mieć identycznego zapatrywania na wszystkie sprawy.

W każdym razie, Elżunia spóźniła się jakieś pół godziny. Albert czekał na nią na dworcu, Roman zaczął się strasznie niecierpliwić, bo potrzebował auta, a jej ciągle nie było, bo pociąg się spóźnił. Ja nie rozumiem, dlaczego jego to tak zdenerwowało, różne rzeczy się dzieją, a opóźnienia pociągów to zupełnie normalna rzecz. W końcu Albert ją przywiózł. Kiedy tylko weszła do salonu, Roman stanął przed nią z rękoma założonymi na piersi i uniesionym podbródkiem, a minę miał przerażającą jak jakiś Frankenstein. Ja stałam tuż za nim, próbując się uśmiechnąć, żeby zorganizować jej miłe powitanie. Elżunia zasługiwała na to, żeby ją tu dobrze powitano, zwłaszcza że wracała teraz do Dunajewic nie jako służąca, a nauczycielka.

Elżbieta cała drżała. Rozbiegane oczy szukały jakiejś przyjaznej twarzy. Jest naprawdę śliczna, ma takie jasne, dobre oczy, zupełnie identycznej jak Antoś, i piękne, gęste włosy w kolorze hebanu. Ubrana była prosto, ale gustownie, jak prawdziwa kobieta z klasą. Nie zdążyłam nawet powiedzieć jej „Dzień dobry", bo Roman już zastąpił jej drogę i rzekł tubalnym głosem, jakby jej groził:

— A co to ma być za spóźnianie się, panno Krukowiczówno? Czy nie umówiliśmy się jasno na konkretną godzinę?

— Ja wiem, panie Dunajewski, ale to nie moja wina, że pociąg się spóźnił — odparła mu ostro Elżbieta, marszcząc brwi, a jej oczy błysnęły gniewem.

Od razu widać było, że Elżunia w kaszę nie da sobie dmuchać. Promieniały z niej energia i siła, witalność wręcz, a przede wszystkim stanowczość. Widać było, że ma mocny charakter, ale taki, który może imponować. Rozumiałam, dlaczego Jerzy się w niej zakochał. Musiała wnosić w skostniałe Dunajewice powiew życia i energii.

Podeszłam do niej i lekko odsunęłam Romana, by nie denerwował biednej. Na pewno chciała już zobaczyć Jerzego i Antosia, a nie przekomarzać się z pracodawcą, który nie zamierzał okazać jej ani trochę życzliwości.

— Romanie, nie przedstawisz mnie? — zapytałam, patrząc na niego nagląco.

— To moja żona, Cecylia, to panna Krukowiczówna — rzekł bez przekonania, machając apatycznie ręką. 

— Miło mi poznać. — Uśmiechnęła się radośnie, a jej czarne włosy zafalowały zabawnie.

Wtem rozległy się kroki dochodzące ze schodów. Po chwili obok nas stanęli Maksymilian oraz Jerzy z Antosiem w ramionach. Widziałam, jak Elżuni i Jerzemu świeciły się oczy. Wprost promienieli szczęściem. Gdyby nie Roman, to pewnie by się od razu rzucili sobie w ramiona.

Jerzy postawił Antosia na podłodze i zaczął go prowadzić za rączkę w kierunku matki. Elżbieta lekko przyklęknęła i wyciągnęła do niego ręce. Antoś podszedł do niej z wahaniem, ale po chwili sam wystawił pulchne rączki w stronę matki i już miał się do niej przytulić, kiedy Roman wszedł między nich i zagrodził chłopczykowi drogę do Elżbiety.

— Panno Krukowiczówno, proszę się tak nie spoufalać — rzekł ostro, na co Antoś aż się cofnął.

Elżbieta podniosła się z klęczek i otrzepała garsonkę z godnością. W ogóle miała mnóstwo godności w postawie i nie dała po sobie poznać, że słowa Romana choć trochę ją obeszły. W jej oczach widziałam jednak lśniące łzy.

— Antosiu, damy się pannie Elżbiecie przebrać i za godzinkę będziecie mieli lekcję, dobrze? — zapytał Jerzy.

Antoś pokiwał energicznie głową i pobiegł na piętro, prowadzony przez Maksymiliana. Jerzy objął Elżbietę w pasie, patrząc wściekle na Romana, i zniknął z nią w korytarzu. Zostałam sama z Romanem, który łypał na mnie tymi swoimi oczyma, jakby chciał mnie zabić, choć co ja miałam z tym wszystkim wspólnego, to nie wiem. Przecież niczego złego mu nie zrobiłam. Chyba że chodziło mu o to, że to ja sprowadziłam Elżbietę do naszego domu.

— Nie powiedziałaś jej, że ma nie mówić Antosiowi, że jest jego matką? — warknął Roman, kiedy upewnił się, że Elżbieta i Jerzy nie mogą nas już słyszeć.

— To ty masz jakieś chore wymagania, więc możesz jej powiedzieć sam — odparłam butnie.

— Ale to ty ją tu sprowadziłaś, Cecylio, ja jej sobie tu nie życzyłem.

— To już nie moje zmartwienie.

Miałam go coraz bardziej dość. Wyładowywał na mnie wszystkie swoje złości związane z przyjazdem Elżuni do naszego domu, a przecież mojej winy w tej całej sytuacji nie było żadnej. Owszem, w dużej mierze byłam odpowiedzialna za organizację jej zatrudnienia, ale przecież to nie to tak irytowało Romana, a raczej fakt, że Jerzy miał z nią dziecko.

— Właśnie, że twoje, bo ciebie obarczam odpowiedzialnością za to, że ona się tu znalazła. — Z głosu Romana sączył się taki jad, jakby był wężem, po którego zębach spływa trucizna.

Zadrżałam, ale starałam nie dać się po sobie poznać, jak bardzo się go boję. Roman miał w sobie coś przerażającego, to spojrzenie było jak wzrok jakiegoś strasznego czarta z Mickiewicza, który miał mi zaraz wyskoczyć z kieliszka.

Cofnęłam się o kilka kroków, żeby zwiększyć dystans między nami. Naprawdę się go bałam. Wiedziałam, że jest gotów uczynić dosłownie wszystko, jeśli tylko go rozsierdzę, a do tego było już bardzo blisko.

— To nie jest moja wina, że nie możesz się pogodzić z tym, że twój brat ma nieślubne dziecko. Ja tylko chciałam, żeby dziecko miało matkę.

— Lepiej nie mieć żadnej matki niż taką podłą żmiję, która uwodzi swojego pracodawcę — wysyczał. 

— Jak możesz tak o niej mówić! Pewnie nie zadałeś sobie nawet trudu, żeby dobrze ją poznać! A może... poznałeś ją aż za dobrze i teraz jesteś zazdrosny, że wybrała twojego brata, a nie ciebie?

Wyrzekłam te słowa z pogardą i złością. Pamiętałam opowieść Maksymiliana o tym, jak Roman doprowadził do zwolnienia służącej, która go odrzuciła. Równie dobrze mogła mu się spodobać Elżunia. Byłby w stanie próbować ją uwieść na złość bratu. Był gotów na wszystko. Nigdy jeszcze tak nim nie gardziłam, a moja wzgarda obecna była w całej mojej postawie. 

Wtem na mojej twarzy wylądowało silne uderzenie męskiej ręki, a z gardła wydarł się głośny jęk. Ból rozszedł się po całym policzku, z oczu samoistnie popłynęły łzy. Spojrzałam na Romana z rozpaczą, ale on nic sobie z tego nie robił. Byłam tak zszokowana i przerażona, że nie mogłam nic powiedzieć. Poczucie upokorzenia i wstydu rozlewało się po moim ciele połączone z niedowierzaniem, że własny mąż mógł na mnie podnieść rękę. On, który obiecywał się o mnie troszczyć. On, który deklarował, że tak mnie kocha. Złożył przysięgę przed obliczem Boga i tak plugawie ją podeptał. Nie znał żadnej świętości. 

Najgorsze jednak było to, że temu wszystkiemu przyglądał się zdumiony Maksymilian, który stał w wejściu z szeroko otwartymi ustami. Roman wzruszył ramionami i wyszedł z pokoju, omijając Maksymiliana. Nawet na niego nie spojrzał.

Opadłam na sofę bez sił i pozwoliłam, żeby łzy popłynęły mi z oczu. Nie chciałam już tutaj być. Pragnęłam, żeby Stefek znów tu był, żeby mnie przytulił i powiedział, że będzie dobrze. A przede wszystkim, żeby mnie zabrał od Romana i powiedział, że już nigdy więcej tu nie wrócę. Ale to nie było możliwe. Sama się skazałam na taki los.

Nagle poczułam na swoim ramieniu czyjąś dłoń. Podniosłam spojrzenie i zobaczyłam Maksymiliana. Nie wiem czemu, ale prawie zawsze, kiedy coś złego mi się dzieje, on przy mnie jest. Zastanawiam się, czy mu jakoś zależy, czy może ma po prostu dobre serce. Nie mam pojęcia, czy mnie to cieszy, czy chciałabym, żeby mnie zostawił w spokoju. Ale na pewno nie mogłam mu pozwolić, żeby patrzył, jak leżę w salonie i płaczę, poniżona i zdeptana, jako kobieta i żona.

— Cecylio, chodźmy stąd — powiedział stanowczo, próbując mnie zmusić do wstania z kanapy, ale ja nie chciałam mu się poddać.

— Chcę być sama — rzekłam ostro.

Maksymilian faktycznie wyszedł. Odetchnęłam z ulgą, że tym razem mnie posłuchał, ale po chwili wrócił z moim płaszczem i butami. Usiadł obok mnie i oddał mi rzeczy, ale kiedy nie zwróciłam na niego większej uwagi, ściągnął moje domowe pantofle i zaczął wsuwać mi na stopy wyjściowe trzewiki. Potem pociągnął mnie za rękę i kazał mi włożyć płaszcz. Widziałam już, że nie ma się mu co sprzeciwiać, więc ubrałam się i pozwoliłam, żeby pociągnął mnie do wyjścia. Ciągle trzymałam się za bolący policzek. Tak mnie piekł, że wydawało mi się, że każdy widzi wypisane na nim słowa „uderzył mnie mój mąż".

Wyszliśmy na zewnątrz, gdzie owionął nas przyjemny wiosenny zefirek. Drzewa ustrojone w białe kwiecie przypominały mi radosne panny młode, które z niecierpliwością oczekiwały na swego oblubieńca. Na tę myśl tylko ścisnęło mi się serce. Jeszcze do niedawna ja byłam taką śliczną panną młodą patrzącą z nadzieją w przyszłość, a teraz został mi tak przykry los.

— Gdzie mnie prowadzisz? —zapytałam, patrząc na Maksymiliana nieco nieufnie.

Nie miałam pojęcia, co chciał tym wszystkim osiągnąć. I tak nie dało się mnie pocieszyć. Musiałabym cofnąć się w czasie albo pozbyć się Romana, a jak wiedziałam, obie te rzeczy były zupełnie nieprawdopodobne. Bo jak niby młody mężczyzna miałby nagle umrzeć? To nawet nie wchodziło w rachubę. Maksymilian nie mógł mi więc w żaden sposób pomóc.

— Do kawiarenki koło kościoła, byłaś tam już?

— Nie, jeszcze nie. W ogóle nie chodzę po Dunajewicach, chyba że do kościoła. Jakoś nie mam potrzeby ich zwiedzać.

— To błąd, miasteczko jest bardzo urocze. — Uśmiechnął się.

— No to chodźmy — powiedziałam tylko beznamiętnie i podałam mu ramię.

Wolałam, żeby je trzymał, bo chyba zaraz bym się przewróciła z braku siły, tak słabo się przez to wszystko czułam.

Po chwili szliśmy już przez uroczy zagajnik. Opadające z drzew białe płatki wirowały nad nami w pełnym gracji tańcu niczym pełne gracji baletnice. Przypatrywałam się im z zachwytem, na chwilę zapominając o Romanie. Przy pięknie przyrody on nic nie znaczył. Był tylko marnym prochem, który zatruwał atmosferę. Patrzyłam przez chwilę na drzewa, ale zaraz pociągnęłam Maksymiliana przed siebie. Nie chciałam tu być za długo, bo czułam, że zaraz się rozpłaczę z żalu, że nie mogę tu dłużej zostać.

— Jeśli jeszcze raz tak zrobi, to nie ręczę za siebie — zaczął nagle Maksymilian. — Żeby tak traktować własną żonę, i za co to! 

— Maks, proszę cię, nie mówmy o nim przez chwilę. Nie chcę o nim myśleć. Boli mnie to wszystko, ale ja nic nie poradzę na to, że mnie tak traktuje. On mnie nie słucha.

— Nie zasłużył na ciebie.

— Może i nie, ale to już nieważne. Już jestem z nim związana do końca życia...

— Zawsze można się rozwieść... — szepnął dziwnie sugestywnie.

— Oj, Maks, i co ja wtedy będę miała? Ani wykształcenia nie mam, ani pieniędzy, ani nawet kandydata na drugiego męża, bo tylko on by mnie mógł przekonać do rozwodu... Ale trudno, sama sobie ten los zgotowałam...

Zamilkłam. Nie chciałam już z nim o tym wszystkim mówić. Dobrze wiedziałam, że nic mi to nie przyniesie poza jeszcze większą goryczą. Maksymilian zrozumiał, że mam już dość rozmowy o Romanie, bo zamilknął. Nie odzywaliśmy się do siebie już przez całą drogę do wioski. Dopiero kiedy usiedliśmy w małej, uroczej kawiarence przy kościele, zaczęliśmy rozmawiać.

To w ogóle niezwykłe miejsce, bo choć Dunajewice są duże jak na wioskę, to jednak zabudowa jest typowo wiejska, a tu nagle mają kawiarnię koło kościoła. Podobno mieszkańcy chcieli mieć jakieś miejsce, w którym można by się bez przeszkód spotykać. Nie oszałamiało może wystrojem, ale jasne ściany i skromne, schludne obrusiki miały swój urok podkreślony dodatkowo koronkowymi firankami, które rzucały zabawne cienie na stoliki.

— Dzień dobry, pani Dunajewska. — Uśmiechnęła się do mnie drobna kelnereczka.

Zaklęłam w myślach. Wszyscy mnie tu niestety znali. Powinno mi to pochlebiać, ale mnie to tylko przeszkadzało. Zapewne zaraz zaczną się jakieś dziwne plotki, a potem ktoś doniesie Romanowi, że byłam w kawiarni z Maksymilianem, potem ktoś zacznie wygadywać, że ja i Maks mamy romans, och, nawet nie chcę o tym myśleć.

Kelnereczka zapisała nasze zamówienie w kajeciku, a po chwili już je przyniosła. W niedzielę musiało tu być bardzo tłoczno, ale w poniedziałek w południe wszyscy pracowali, więc mogliśmy przynajmniej posiedzieć tu w spokoju. Kawa smakowała naprawdę przepysznie, a i herbatniki smakowały wyśmienicie. Szarlotka zaś okazała się iście niebiańska, nigdy chyba nie jadłam jeszcze tak dobrego ciasta.

— Czy ty maczasz herbatniki w kawie? — zapytał nagle Maksymilian, patrząc na mnie ze zdumieniem.

— No tak, a co? To chyba normalne? Babcia Porębska zawsze tak robiła, zresztą tata i wujek Janek też.

— Czyli to takie rodzinne... Co się stało z twoim tatą i wujkiem? Nigdy o nich nie mówiłaś.

— Bo nie żyją.

— Och, przykro mi. Zapewne zmarli w jakichś przykrych okolicznościach...

— Niestety. Mój tata zginął z mamą w wypadku samochodowym, a wujek Janek miał raka. Ale Anielce została chociaż mama, a ja jestem sama...

— Anielce? — Maksymilian tak się zdumiał, że okulary aż zleciały mu z nosa.

— To moja kuzynka, ale nie znasz jej. Nie była na ślubie, bo jest teraz w Paryżu na stypendium.

Och, Anielka... Tak jej zazdroszczę! Ostatnio rzadko do mnie pisze, bo ciągle tam coś robi, to chodzi do opery, to na balet, to na rewię, to z przyjaciółmi do restauracji, a ostatnio to mi o jakimś paniczu pisała, co to ją zaprosił do cukierni. Jestem ciekawa dalszego ciągu tej znajomości... Boże, ja też powinnam przeżywać to, co Anielka! Te pierwsze miłości, przyjęcia, nowi przyjaciele... To wszystko, z czym wiąże się młodość, a nie te przykrości, które muszę znosić u boku Romana!

Poczułam, jak po policzkach płyną my łzy. Nie chciałam tego, nie tutaj, przy Maksymilianie. Nikt nie powinien widzieć, jak rozpaczam, bo ktoś jeszcze domyśliłby się, że moje małżeństwo nie jest szczęśliwe, a o tym nikt wiedzieć nie powinien. Absolutnie nikt, nawet ciocia Rozalia. Ona by sobie tego nie wybaczyła.

Wstałam szybko z miejsca i wyszłam z kawiarni. Nie mogłam tam już dłużej zostać, bo chyba bym się rozpłakała. Maksymilian zapłacił i zaraz do mnie dołączył. Patrzył na mnie ze współczuciem i smutkiem, przez co robiło mi się jeszcze gorzej. Wyciągnął z kieszeni palta chusteczkę i wytarł mi nią oczy, ale to nic nie pomogło, bo kolejne fale łez wypływały raz po raz na moje policzki.

— Och, Cecylio, nie rób mi tego, nie mogę znieść twoich łez. — Popatrzył na mnie z rozpaczą, ale ja nie potrafiłam przestać.

Pociągnęłam go za rękę i szłam w stronę domu tak szybko, jak tylko pozwalały mi na to moje pantofelki na obcasach. Maksymilian dzielnie dotrzymywał mi kroku, trzymając mocno moje ramię, jakby bał się, że mu ucieknę. Spoglądał na mnie co chwila z dziwnym niepokojem, co tylko jeszcze bardziej mnie irytowało. Zachowywał się, jakbym była małą dziewczynką, której za wszelką cenę nie można było pozwolić płakać.

Kiedy weszliśmy do zagajnika, zatrzymałam się. Nie mogłam znieść widoku tego pięknego miejsca, jakby żywcem wyjętego z jakiegoś romansu. Powinnam tu przychodzić z Romanem i spędzać wspólnie czas na uroczych schadzkach, tak jak to miały w zwyczaju młode małżeństwa. A tymczasem zostało mi siedzieć tu i załamywać się nad tym, jak beznadziejny okazał się mój los.

Przysiadłam na pieńku, próbując się uspokoić. To nie mogło się tak skończyć, na pewno musiało być jakieś wyjście z tej okropnej sytuacji. Nie wyobrażałam sobie, że będę już całe życie tkwiła w tym małżeństwie. Musiałam jakoś o siebie zawalczyć. Albo o siebie, albo o naszą relację. Roman z jakiegoś powodu taki się stał, muszę tylko dociec przyczyn jego zachowania, a wtedy wszystko stanie się jasne...

Maksymilian zajął miejsce obok i złapał mnie za rękę. Spojrzałam na niego ze zdumieniem i nie odwróciłam już głowy. Patrzył na mnie z taką intensywnością, że aż brakowało mi tchu. Jego błękitne oczy, wręcz lodowate, zdawały się przeszywać mnie na wskroś.

Przesunął ręką z mojej dłoni na ramię. Przeszył mnie dreszcz. Czułam się dziwnie, jakbym łamała prawo, ale jednocześnie podobało mi się to i nie potrafiłam mu przerwać. Więcej, nie chciałam, żeby przerywał. Przesunął dłoń na odsłoniętą szyję, aż zadrżałam. A potem zbliżył się tak niebezpiecznie, że aż brakło mi tchu. Jego ciepłe wargi znalazły się na moich i zaczęły je całować, gwałtownie, bez żadnych zahamowań. Maksymilian nie pytał o pozwolenie, on bezczelnie brał to, czego chciał. Tak jak ja tego pragnęłam. Mógłby się nie odrywać od moich ust, te rozkoszne dreszcze mogłyby nie przestawać mnie przeszywać, a jego dłoń mogłaby cały czas gładzić mój policzek. Choć nie, mogłaby znaleźć się troszkę niżej...

Kiedy się ode mnie oderwał, jego okulary całe były zaparowane. Zaśmiałam się cicho. Moje usta lekko piekły, spragnione pieszczot i czułości, których nie otrzymywały już zbyt długo.

A potem dotarło do mnie to, co zrobiłam. Pozwoliłam innemu mężczyźnie, żeby mnie pocałował. Innemu mężczyźnie, który w dodatku jest podwładnym mojego męża. Przysięgałam mojemu mężowi wierność, a tymczasem złamałam moją przysięgę tak jak Roman. Byłam niemal tak okropna jak on, a śmiałam na niego pomstować. 

Wstałam gwałtownie z miejsca i poszłam w stronę domu, nie oglądając się za siebie. Nie chciałam nawet myśleć o tym, co właśnie zrobiłam. Maksymilian dreptał za mną, zgaszony i przygnębiony. Próbował mnie zapytać, co się stało, ale ja nie mogłam już z nim rozmawiać. Zachowałam się wobec niego okropnie. Nie powinnam mu na to pozwalać, bo teraz wmówi sobie za dużo i będzie na coś liczył... Coś, co chciałabym mu dać, ale nie mogę. 

— Przepraszam — wyszeptałam tylko, wchodząc do domu, i szybko pobiegłam do swojej sypialni, tam, gdzie moje miejsce.

Nie powinnam w ogóle z niej wychodzić, bo wszystko robię źle. Sama już nie wiem, jaki ze mnie pożytek. Chyba żaden. Gdyby tylko dało się cofnąć czas, wszystko zrobiłabym inaczej! Ale to już niemożliwe...


Co sądzicie o Cecylce? Czy jej zachowanie jest w pewnym sensie usprawiedliwione, skoro Roman sam ją odrzuca? I co myślicie o Romanie i jego zachowaniu wobec Cecylii po przyjeździe Elżbiety?

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro