Rozdział IX

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

17.07.1933

Wprost nie mogę przestać myśleć o Romanie, a on sprawia wrażenie bardzo, bardzo zakochanego. Starczy tylko, że na niego spojrzę, a on nie może powstrzymać uśmiechu. Co też kobiety potrafią zrobić z mężczyznami! To takie cudowne mieć nad nim władzę. Pomyśleć, że tylko bym skinęła palcem, a on byłby gotów uczynić dla mnie wszystko, co bym mu tylko rozkazała, niczym królowa swemu niewolnikowi. To wywiera na mnie takie wrażenie, tak bardzo mnie ekscytuje, niemal podnieca, drażni nerwy, że czasem zdaje mi się, że cała istota mojego istnienia jest ograniczona tylko do niego i tej porywającej miłości. Nigdy czegoś takiego nie doznałam, mężczyźni wcześniej potrafili mnie zauroczyć, ale nigdy nie obdarzałam ich tak szalonym, ogarniającym wszystkie członki uczuciem, które ledwo pozwala spokojnie oddychać.

Najbardziej lubię ranki. Następnego dnia po naszej wycieczce wstaliśmy oboje dość wcześnie i poszliśmy zjeść śniadanie na werandzie i od tej pory kontynuujemy ten zwyczaj. Wstajemy przed Stefkiem i ciocią, rozkładamy sobie kanapki, dżemy, sery, płatki i Bóg wie co jeszcze nam się zamarzy na stole i jemy śniadanie, oglądając wschód słońca, wtuleni w siebie.

Dziś też tak siedzieliśmy. W takiej scenerii nawet zwykłe kromki z masłem smakują jak ambrozja. Miałam wrażenie, jakby chleb rozpływał mi się w ustach, a herbata smakowała lepiej niż najlepszy nektar z Olimpu. Słońce dopiero co wstawało i odkrywało się z wielobarwnych pościeli, które rozrzucało na bezkresie nieba, tworząc mieszaniny kolorów tak niezwykłe, że zdawałoby się, że człowiek trafił już do nieba i podziwia tam cuda boskiego stworzenia, tak piękne, że niedostępne dla oczu zwykłych śmiertelników. Na świeżej zieleni trawy błyszczały kropelki rosy, przypominające małe zwierciadła, w których z rana przeglądały się owady. Jabłonki uginające się pod ciężarem nabrzmiałych owoców roztaczały wokół siebie słodką woń, a siedzące na ich gałęziach ptaki wyśpiewywały swe miłosne trele melodyjnymi głosikami, jakby występowały w ptasiej operze.

Najpiękniejsza jednak nie była przyroda, a obecność drugiego człowieka obok. Roman oplatał mnie mocno ramieniem, rozgrzaną dłoń układając na moim udzie i głaskając je delikatnie. Głowa wtulona w jego piersiach opadała lekko i sennie, aż do zagłębienia jego szyi. Miękkość jego ust muskających moją szyję uzależniała delikatnością i czułością, podobnie jak druga dłoń wpleciona w moje włosy i nawijająca je sobie na palce. Najpiękniejsze były jednak jego ciemne jak kawa oczy. Przypominały mi węgielki, które trzaskają wesoło, podpalone zapałką, nim zostaną pożarte przez ogień.

— Jesteś taka piękna, moja Cecylko, jak bogini... — szeptał co jakiś czas, całując mnie po czole.

— Pochlebia mi to, ale chyba zamiast wody masz w szklaneczce wódkę, bo nie byłeś do tej pory tak poetycko usposobiony! — roześmiałam się i już chciałam wyrwać mu się z objęć, by sprawdzić, czy w szklance była rzeczywiście woda, ale Roman przycisnął mnie mocniej do siebie i zaczął przesuwać dłońmi po moich włosach.

— Przecież też piszę wiersze jak Stefan, a wspanialszej muzy nie sposób znaleźć... Nie ma drugiej tak pięknej jak ty, Cecylio, nie ma... Włosy twe jak złote runo, skóra biała jak alabaster... — Mówił, całując mnie powoli po włosach i przesuwając usta na policzek.

Przeniósł je po chwili na szyję. Drżałam coraz bardziej, a brzuch zawiązywał mi się w ciasny supeł, jakby mnie ktoś ściskał gorsetem. Każde muśnięcie jego ust było niczym prąd przeskakujący po skórze, oszałamiający i odbierający rozum.

— Romek, nie przesadzaj — wyszeptałam.

— Ależ ty jesteś najpiękniejszą z pięknych... Z tymi oczyma jak dwa diamenty, z ustami jak karmin, z ramionami jak marmur karraryjski...

To rzekłszy, przesunął dłoń na mój dekolt i rozpiął guziczek sukienki najbliżej szyi. A potem kolejny... I jeszcze jeden. Rozsunął nieco materiał i pogładził moje wystające obojczyki. Znajdował się coraz bliżej, aż odbierało mi oddech. Jego usta spoczęły na moich i zaczęły się zachłannie sycić. Moje serce coraz bardziej drżało, przerażone gorącą falą namiętności, która mnie zalewała. Nie starczały mi jego pocałunki, chciałam wziąć wszystko, co gotów był mi dać, w zamian za całą siebie.

— Boże przenajświętszy! — rozległ się nagle krzyk ciotki Rozalii.

Serce dosłownie stanęło mi na minutę. Roman odsunął się ode mnie powoli, bez żadnej krępacji, popatrzył bezczelnie na ciotkę i uśmiechnął się. Był tak arogancki, że na miejscu ciotki chyba bym go udusiła albo kazała natychmiast się stąd wynosić.

— Przepraszam, jeśli panią zgorszyliśmy, jest mi niezmiernie przykro — rzekł, po czym ucałował mnie w skroń.

Czułam, jak policzki coraz bardziej płoną mi rumieńcem. W duchu modliłam się, żeby tylko Stefan zaraz się tu nie zjawił. To byłaby prawdziwa katastrofa. Chyba by zabił i mnie, i Romka.

— Proszę, niech mnie pan zostawi z Cecylią na chwilę. — Ciotka nie poprosiła, ona wręcz go błagała.

Wiedziałam, że jemu jako gościowi wszystko się upiecze, a najgorszą reprymendę dostanę ja. Nad Romanem ciotka w końcu władzy nie miała.

— Nie wiem, czy powinienem — rzekł Roman, łapiąc mnie mocno za rękę. — Nie chcę pani niczego złego zarzucać, ale wiem, że Cecylia dostanie od pani surową reprymendę, a to ja tu zawiniłem, ja pozwoliłem sobie na za wiele, a Cecylia nie potrafiła mi odmówić, bo nie chce urazić mnie jako gościa.

— Żeby ona z tej gościnności jeszcze panu się doszczętnie zbałamucić nie dała! A taka chętna by była! Już ja widzę te oczy... — Urwała ciocia.

Po tonie jej głosu słyszałam, że bliska już była płaczu. Rozłożyła bezradnie ręce, jakby zaraz miała usiąść i się rozpłakać.

— Józio mi tak zaufał z wami, na łożu śmierci był, jak mu przysięgałam, że się dobrze jego dziećmi zajmę, a tu takie coś! On się teraz w grobie musi przewracać, biedaczysko moje, braciszek kochany!

— Pani Rozalio, niech się pani uspokoi! Ja nic złego nie miałem na myśli, ja tylko ją kocham! — Złapał ciocię za ramiona i zaczął ją uspokajać.

Mnie obchodziło jednak tylko wyznanie miłosne, które poczynił przed ciotką. Musiało go to wszystko tyle kosztować, że aż nie chciałam sobie tego wyobrażać. Czym innym były słodkie słówka szeptane kobiecie do ucha w słodkiej chwili upojenia, czym innym wyznanie poczynione przed rodziną ukochanej. To już stanowiło poważną deklarację.

— No to jak pan tak mówi, panie Romku, to ja nie mam powodów wątpić... — westchnęła ciotka. — Alle niech pan tak obcesowo się z tą miłością nie obchodzi, bo to nie wypada, żeby tak przy ludziach, wszyscy was tu mogą zobaczyć, no panie Romku...

— Oczywiście, pani życzenie jest święte, pani Rozalko. — Uśmiechnął się i zaczął sprzątać naczynia po śniadaniu.

Czułam, jak cała się rumienię, kiedy zerkał na mnie ukradkiem, zbierając talerze ze stołu. Potem wziął złotą papierośnicę i poszedł zapalić, a mnie ciotka wygoniła do pokoju. Nie chciała, żebym przebywała w towarzystwie Romana dłużej, niż było to potrzebne, dobrze to wiedziałam. Trochę ją rozumiałam, ale tylko trochę. Bo jakże można było zabraniać młodym się kochać! I to całe gadanie o moralności, nie jesteśmy już przecież w dziewiętnastym wieku, nawet jakby do czegoś doszło, to przecież jesteśmy ludźmi, a nic, co ludzkie, nie powinno być nam obce. Ciocia chyba przegapiła lekcje o renesansie na tej swojej pensji!

Aż do obiadu nie widziałam się z Romanem. Zamknął się w pokoju i coś robił, może pisał jakiś cudowny wiersz... Właściwie to nie widziałam jeszcze żadnego jego utworu, ale stawiam, że na pewno pisze dużo lepiej od Stefka. Ten to tylko wymyśla jakieś poematy o złotych łanach polskiego zboża, kto by to chciał czytać! Drugi Mickiewicz się znalazł!

Przy obiedzie było dziwnie cicho, a Stefek i Romek nawet na siebie wzajemnie nie spoglądali. Niepokoiło mnie to. Czyżby Stefek już się zdołał dowiedzieć? I jak na to wszystko zareaguje? Czułam, że zabije któreś z nas. Albo oboje. Stefek mimo pozornego spokoju potrafił być bardzo krewki.

Nic takiego się jednak nie stało. Po posiłku poszłam czytać „Oniegina", ale trudno mi było zajmować się tak smutną lekturą, kiedy ja sama cała byłam w skowronkach, zwłaszcza że akurat dotarłam już do pojedynku Oniegina i Leńskiego, który ostatnim razem rozerwał mi serce. Nie rozumiałam, jak Oniegin mógł być aż tak okrutny, by bez skrupułów zabić przyjaciela. Mogli się wyzywać na pojedynki, oczywiście, ale czy nie mogli tego po prostu zainscenizować dla satysfakcji Włodzimierza? Czy Oniegin nie mógł mu dać wygrać? Czy musieli strzelać naprawdę? Żadnemu nic dobrego z tego nie przyszło...

Zostawiłam książkę i rozłożyłam się na łóżku, kiedy ktoś zapukał do drzwi. Podniosłam się szybko z posłania, poprawiłam włosy i pobiegłam otworzyć. Byłam pewna, że to Romek w końcu przyszedł zaszczycić mnie swą obecnością, ale w drzwiach stał Stefek. Spodziewałam się ujrzeć jego uśmiechnięte oblicze, ale on patrzył na mnie tak surowo, jakbym zrobiła coś strasznego. Myślałam, że jego duże, zielone oczy zaraz przewiercą dwie wielkie dziury w moim ciele, na wylot.

— Czy mogę? — raczej oświadczył, niż zapytał.

Pokiwałam mu apatycznie głową i pozwoliłam, żeby wszedł do środka. Usiadł na fotelu, rozkładając się wygodnie, lecz wciąż patrzył na mnie tym strasznym wzrokiem. Chyba wiedziałam już, o co mi chodziło. Tylko skąd on mógł coś o tym wiedzieć? Czy ciotka była na tyle niedyskretna i głupia, żeby mu powiedzieć?

— Co cię do mnie sprowadza, kochany braciszku? — zapytałam głosem słodkim jak miód.

— Słyszałem, że ponoć Roman się do ciebie zaleca — rzekł bez wstępów.

Na chwilę zamarłam. Szukałam dobrej odpowiedzi, ale myśli latały mi po głowie jak małe, prędkie ptaszki, tak że nie potrafiłam ich złapać i uporządkować.

— Co, nie, nie... — wyjąkałam w końcu, ale zdradziły mnie ton głosu i kolor policzków, które zarumieniły się jak porzeczki.

Niestety, ale nigdy nie potrafiłam za dobrze kłamać, a Stefek zawsze czytał ze mnie jak z otwartej księgi oświetlonej świecą na dodatek.

— Na ile sobie wobec ciebie pozwolił? Tylko ci się narzucał? A może... może cię pocałował? W końcu byliście sami w mieście... Ale chyba nie...

— Stefek, za kogo ty mnie masz! — wrzasnęłam z oburzeniem.

Chwyciłam leżącą na krześle poduszkę i rzuciłam nią w brata. Spryciarz zrobił unik, ale to jeszcze nie koniec, już ja mu dam popalić!

— Cesiu, nie myślę o tobie źle, ale jesteś jeszcze bardzo młoda, a Roman to uwodziciel i potrafi zawrócić dziewczynie w głowie, ale nie myśli na poważnie o tym, żeby się ustatkować. Na razie mu to nie w głowie, może dopiero kiedyś. Nie dawaj się mu tak po prostu...

— Ale dlaczego ty uważasz, że ja się mu daję? Może ja chcę, żeby on mnie adorował. Może mi to pochlebia i po prostu sprawia przyjemność? — zapytałam buńczucznie, krzyżując nogi.

— Oj, Cesia... Ja to z tobą oszaleję! Czemu ty nie możesz być taka jak Anielka? Widzisz, dobrze się uczy, wyjeżdża po wakacjach na stypendium do Paryża, jeszcze nam tu zrobi karierę, a mężczyznami się w ogóle nie interesuje. Nie to, co ty! Ty to tylko marzysz o kolejnych kawalerach!

— A coś jest w tym złego?

— Nie, ale jesteś jeszcze bardzo młoda i łatwo tu o błąd, który potem może rzutować na całe twoje przyszłe życie. Nie chcę, żebyś zrobiła coś pochopnie, a wiem, jak Roman działa kobiety. Uwierz mi, nawet jeśli mu się podoba, nawet jeśli cię pieści i całuje, choć zaznaczam, że mam tylko swoje podejrzenia co do pewnych rzeczy, a niczego nie wiem na pewno... Więc nawet, jeśli to czyni, to on tylko się tak bawi, on nigdy wobec kobiet nie miał dobrych intencji. On tylko je... uwodzi, a potem porzuca. Wiem, że to zapewne rozbije twoje naiwne, dziewczęce wyobrażenia o Romku, że ci będzie przykro, ale ja jestem w obowiązku ci o tym powiedzieć. Ty już sama zrobisz, co zechcesz.

Nic mu nie odpowiedziałam. Założyłam ręce na piersiach i zaczęłam patrzeć w sufit, czekając, aż wyjdzie. Nie zamierzałam z nim mówić na takie tematy. On wiecznie był zakochany tylko w jakichś poetyckich nimfach, które go zostawiały dla mężczyzn w typie Romana, z żadną nigdy związku nie stworzył, bo nie potrafił ich przy sobie utrzymać. Mógł pisać wiersze, ale to przecież nie była jedyna rzecz na świecie! Od Romana to on się powinien uczyć, a nie go krytykować.

— Cesia... — szepnął Stefek, ale ja nie zamierzałam na niego patrzeć.

Wstał z fotela i usiadł na dywanie, obok moich kolan. Zaczął gładzić moje dłonie w ten uspokajający, pełen czułości sposób, którym zawsze mnie koił, kiedy płakałam jako mała dziewczynka albo tuż po śmierci rodziców... Ale teraz jedynie mnie tym rozwścieczał, bo bezczelnie grał na moich uczuciach.

— Kochanie, nie obrażaj się na mnie, mówię to tylko z poczucia obowiązku. Nie chcę, żeby Roman cię skrzywdził. To mój przyjaciel i nie powinienem o nim źle mówić, ale taka prawda, przyjacielem jest świetnym, ale kobiety traktuje źle. Martwię się o ciebie, bo jestem teraz za ciebie odpowiedzialny. Zasługujesz na najlepszego mężczyznę, jaki istnieje, a Roman nim nie jest... Dobrze?

— Dobrze... — powiedziałam cicho, bez przekonania, byle już poszedł.

— No to dobrze. Jutro muszę do Warszawy, mam rozmowę z wydawcą o moich wierszach — oświadczył nagle z uśmiechem.

— Naprawdę? To cudownie! — wykrzyknęłam i ucałowałam go w policzek. — Tak się cieszę, braciszku!

Może te wiersze w końcu się na coś zdadzą! Byłoby tak pięknie, jakby mu je przyjęli! Bo już dość mam utyskiwań na to, jak to świat nie chce ich docenić, choć są takie piękne. No i mój brat będzie sławnym poetą! To już coś, czym można się chwalić. 

— Ja też. Mam tylko nadzieję, że ciotka Rozalka cię tu upilnuje... — zaśmiał się głupio, jak byle łobuz z podwórka.

Wiedziałam, że ciotce nie przyjdzie to tak łatwo. O nie, ja i Roman byliśmy na to za sprytni. 


Nie mam pojęcia, jak ten rozdział wyszedł, chyba za mocno pojechane w poetyckość, ale widać, jak na Cecylkę to wszystko działa hahha. Myślę, że już teraz będę dawać rozdział na tydzień, zwłaszcza że zaraz już pierwsze egzaminy, jaki dzień jest wg Was najlepszy? Piątek?

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro