Rozdział VIII

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

14.07.1933

Stefek mnie denerwuje. Przy śniadaniu znowu siedział z kajetem i pisał, jakby cały świat nie istniał. Tyle go nie widziałam, tak tęskniłam, a on mnie bezczelnie ignoruje! Z drugiej strony jednak... dzięki niemu mogę sobie robić z Romanem, co mi się podoba. On nawet nie słucha, o czym rozmawiamy.

Kiedy zeszłam na śniadanie, obaj już siedzieli przy stole z ciotką i bezczelnie zajadali się kanapkami. Typowi mężczyźni, nawet nie poczekają, aż kobieta do nich zejdzie... Ale czego ja się spodziewałam... 

Kiedy zobaczyłam Romana, cała się zaczerwieniłam, aż po korzonki włosów. Cała twarz mnie piekła. Co rusz uciekałam przed nim wzrokiem. Nie wiedziałam już sama, czy to był tylko sen, czy Roman naprawdę przyszedł do mnie wieczorem i mnie pocałował. Usiadłam przy stole, kuląc wstydliwie głowę, jakbym była jakąś dziewczynką, która ledwo co skończyła podstawówkę, a nie poważną młodą damą. Ciotce zapewne to moje zachowanie bardzo odpowiadało, bo patrzyła na mnie z zadowoleniem. 

A Roman ciągle uporczywie na mnie patrzył, wręcz prowokująco. Czy on też rozmyślał o tym, co się wczoraj stało? I jak mam się do niego odnosić? A jeśli mi się to tylko śniło? Jak miałam z nim o tym pomówić, żeby nie wyjść na głupią?

— Stefek, może pojedziemy potem samochodem do miasta? — zapytał Roman, wytrącając mnie z zamyślenia, patrzył jednak na mnie, a nie na Stefka.

— A tu to nic nie ma, ale jak chcesz, to sobie jedź, możesz wziąć Cesię. Ja muszę skończyć wiersz — odparł Stefek, przegryzając kanapkę.

— Cesia sama z panem Romkiem nie pojedzie! — sprzeciwiła się ciotka Rozalia. 

Spojrzałam na nią z wyrzutem. Co przecież mogliśmy narobić sami w mieście, no już bez przesady! Na szczęście Stefek zaraz uratował sytuację. Cała moja złość odeszła, kiedy się odezwał:

— A tam, ciocia, niech sobie jadą, Cesia nakupi pończoszek i sukienek, a Roman jej krzywdy nie zrobi, bo ja go na cztery wiatry wtedy przegonię. Poza tym ja nie mam ochoty oglądać z nią sklepów w Jasiewie, a jak Roman ma ochotę znosić jej foszki, to niech ją zabiera. 

Ciotka zamruczała ze złością, ale nic nie powiedziała. Jak dobrze, że hołdowała tym swoim staroświeckim zasadom! Dla niej zdanie mężczyzny było święte, nieważne, czy starszego, czy młodszego. 

— Chce pani ze mną pojechać? — Roman odwrócił się do mnie i popatrzył z błyskiem w oku.

— To pan umie prowadzić samochód? — zapytałam, przygryzając lekko wargę.

— Oj, pani Cecylko, to jak tu inaczej byśmy przyjechali, przecież widziała pani, jak wysiadamy...

— Fakt, ma mnie pan. Po prostu Stefek nie ma i jakoś tak założyłam, że pan też nie... Proszę mi wybaczyć! Ja to chyba sama będę musiała zdać egzamin, bo Stefek się do tego nie pali, on to taki jakiś nie do życia.

Stefan oderwał się od kajetu i popatrzył na mnie karcąco. Lubiłam, kiedy tak marszczył czoło i usta, a jego wąsy zabawnie falowały. Tak wyobrażałam sobie zawsze młodego, poirytowanego do granic możliwości chwackiego Sarmatę. Stefek mógłby grać w jakimś filmie historycznym, nawet z panią Smosarską u boku!

— Cesia, ty to mnie nie drażnij, ja tu mam ważniejsze rzeczy na głowie niż twoje głupie gadanie! Chcecie, to sobie jedźcie do tego Jasiewa, chcę mieć spokój! Tylko żebyś mi Cesi nie bałamucił, Romek!

Więc pojechaliśmy. Nie mogłam powstrzymać ekscytacji na myśl o naszej wycieczce. Po śniadaniu poszłam do pokoju, przebrałam się w moją śliwkową garsonkę, tę śliczną, co kupiłam w Warszawie na zakończenie roku akademickiego. Pamiętam, jak profesor Dębiński mnie okrzyczał za takie jaskrawe kolory! Ale nic mu do tego, jak się ubieram, długość spódnicy przyzwoita, pod spodem miałam białą bluzkę bez dekoltu, więc nie rozumiem, co mu tak przeszkadzało!

Wracając jednak do Romana, jednocześnie byłam podekscytowana możliwością spędzenia z nim wieczoru, ale obawiałam się, do czego to wszystko doprowadzi. I że przejrzy moje myśli...

Założyłam na szyję jeszcze te ładne perełki, które dostałam od mamusi na piętnaste urodziny, wzięłam torebkę i zeszłam na parter. Roman już czekał przy drzwiach w prążkowanym garniturze. Tak szalenie podoba mi się, kiedy mężczyźni noszą na co dzień garnitury! Czarne włosy miał zaczesane na Clarka Gable. Opierał się lekko o ścianę, a na ustach czaił mu się trochę cwaniacki uśmiech. Moje serce zaczęło bić w niemal szaleńczym tempie.

— Gotowa? — zapytał, wyciągając ku mnie rękę.

Uśmiechnęłam się zalotnie i podałam mu dłoń. Wziął mnie pod ramię i poprowadził do czarnego forda. Musiał go kosztować fortunę, nawet jak na to, ile Dunajewscy mieli pieniędzy. A od Stefka wiedziałam, że mieli ich mnóstwo...

Otworzył mi drzwi i zaprosił gestem do środka. Uśmiechnęłam się z wdzięcznością i usadowiłam na miejscu. Roman po chwili siedział już obok mnie. Musnął moje kolano dłonią, zaraz jednak przeprosił i ułożył ją na hamulcu.

— Przepraszam bardzo, panno Cecylio, nie chciałem — rzekł, ton jego głosu wskazywał jednak na coś zupełnie przeciwnego.

— Och, proszę tylko nie mówić do mnie tak oficjalnie, to śmieszne, żebyście z moim bratem byli na „ty", a my tu będziemy sobie panować!

— Jak sobie życzysz, Cecylio. Jedziemy więc do tego całego Jasiewa? A może wolisz się wybrać gdzieś indziej?

— Możemy tam jechać, znam doskonałą kawiarnię, spodoba ci się.

— W takim razie kurs na Jasiewo.

Jechaliśmy w skupieniu, niewiele mówiąc. Zresztą nawet nam tego nie było szczególnie trzeba. Wystarczało mi, że po prostu jechaliśmy razem i od czasu do czasu wymienialiśmy kilka zdań. Widziałam, jak Roman zerka na mnie od czasu do czasu. Podobało mi się to, nawet bardzo. W Warszawie Stefek odpędzał ode mnie wszystkich chłopców, którzy ubiegali się o moje względy, więc nigdy właściwie nie miałam żadnego poważniejszego adoratora.

A teraz Roman, mężczyzna dużo starszy i tak przystojny, że ledwo mogłam powstrzymać się od ciągłego wzdychania na jego widok, chyba się mną interesował. Czuję, że Stefek nas zabije, jak się dowie, ale nie obchodzi mnie to. Nic mu do tego, z kim się spotykam. Niedługo będę już starą panną i to przez niego!

Zajechaliśmy na miejsce około południa. Zostawiliśmy samochód przy ratuszu i poszliśmy na spacer po rynku. Lubiłam zawsze tu się przechadzać. To miasteczko było tak inne od wielkiej, tłocznej Warszawy, może nieszczególnie imponujące pod względem architektonicznym, ale te skromne kamieniczki miały swój urok i napawały mnie spokojem. 

Pierwsze kroki skierowaliśmy do małej kawiarenki na rogu. Z biało-czerwonymi markizami i żelbetowymi meblami udawała francuski lokalik. Usiedliśmy na zewnątrz i zajęliśmy się przeglądaniem karty dań. Kelnerka w białym fartuszku podeszła do nas i przyjęła zamówienie, a po chwili na naszym stoliczku zjawiły się już dwie filiżanki kawy i rogaliki z marmoladą.

Widziałam, jak ludzie przyglądają się nam z zaciekawieniem. Byliśmy ubrani bardzo elegancko i wyróżnialiśmy się z tłumu, a i widok panny i kawalera siedzących we dwójkę przy stoliku szokował tych mieszczańskich purystów. W Warszawie nikt by się nawet na nasz temat nie zająknął, ale tutaj taki widok stanowił rzadkość. Dobrze, że przynajmniej nikt nas tu nie zna, bo zaraz byłyby jakieś plotki.

— Ty też piszesz wiersze jak Stefek, prawda? — zapytałam, unosząc filiżankę z kawą do ust.

Roman poruszył głową na jeden i drugi bok.

— Powiedzmy. Raczej wolę je czytać, to mnie fascynuje bardziej, choć czasem coś sobie sklecę. Przeczytałaś już „Oniegina"?

— Zaczęłam, ale czytałam go już wcześniej na studiach i byłam zachwycona. Fascynuje mnie, jak wiele Puszkin pozostawił nam do interpretacji!

— Na przykład? Jestem ciekaw, czy i ja to zauważyłem.

Wziął kęs rogalika i spojrzał na mnie z zaciekawieniem. Jego ciemne oczy niemal się we mnie wwiercały. Czułam, że jeszcze chwila, a zemdleję z nadmiaru wrażeń. 

— Weźmy na przykład przyjaźń Oniegina i Leńskiego — zaczęłam, patrząc na niego wymownie. — Czy naprawdę darzyli się szczerym uczuciem, czy Oniegin po prostu imponował Leńskiemu i przyjaźnił się z nim, bo podobał mu się podziw Włodzimierza? Nie określono tego. Albo weźmy scenę, w której Oniegin odrzuca Tatianę. Najpierw uważałam, że jest okrutny, ale potem przemyślałam sprawę i w gruncie rzeczy zachował się chyba całkiem przyzwoicie, skoro przyznał jej się do tego, że nie nadaje się na męża. I czy potem chciał do niej wrócić, bo zdał sobie sprawę, że naprawdę ją kocha, czy może imponowała mu swoją przemianą? Każda interpretacja tych wydarzeń rzuca na niego jako na postać całkowicie odmienne światło. Można go oceniać jako człowieka do cna złego, wykorzystującego swoją pozycję do wręcz kierowania innymi ludźmi, ale możemy też odebrać go jako zagubionego we własnych uczuciach, bez pojęcia, co ze sobą zrobić. Wszystko zależy od intencji czytelnika...

— A ty kogo widzisz w Onieginie? Która wersja bardziej do ciebie przemawia?

Spojrzałam na niego kokieteryjnie spod półprzymkniętych oczu. To zawsze działa na mężczyzn. Na Romana chyba też, bo uśmiechnął się cwanie, a oczy mu błyszczały.

— Ja widzę w Onieginie po części ciebie, a w Leńskim Stefka... Mam nadzieję, że kierują tobą dobre pobudki, ale skoro wasza przyjaźń aż tyle trwa, to chyba nie utrzymujesz z nim kontaktu tylko dlatego, że imponuje ci jego podziw... Bo Stefek nie jest w ciebie tak ślepo zapatrzony.

— A w stosunku do kobiet?

— Jak widzę Oniegina czy ciebie? — Wydęłam usta.

Podobało mi się to moje nowe wcielenie. Zawsze byłam odważna, ale aż taką śmiałością wobec mężczyzny wykazałam się dziś po raz pierwszy. Chyba dlatego, że Stefek w końcu nie ględził mi nad uchem, a i mężczyzna podobał mi się szczególnie...

Poczułam, jak trąca nogą moją łydkę. Odwróciłam głowę z zawstydzeniem, choć na moich ustach czaił się na uśmiech. Podobało mi się to, chociaż nie do końca wiedziałam, jak reagować. Nie mogłam mu pokazać zbytniej przychylności. To mężczyzna winien jest zabiegać o kobietę, a nie na odwrót, bo mężczyzna jest zdobywcą i nudzi się, jeśli zdobycz zbytnio upraszcza mu sprawę. Tego się nauczyłam z książek.

— Może być i obu, skoro jestem ponoć podobny do Oniegina.

Położyłam dłoń na stoliku, tak blisko Romana, jak tylko się dało, ale na tyle daleko, by nie mógł jej złapać bez wysiłku. Musiała go kusić tak długo, jak tylko się dało.

Nie wiedziałam, co mu odpowiedzieć. Musiałam wymyślić coś, co by trafnie oddawało charakter Romana, ale jednocześnie stanowiło swego rodzaju komplement, jakiś sposób na uwiedzenie go...

— Cóż... Oniegin chyba zakochał się w obrazie Tatiany jako wielkiej damy, bo wcześniej znał ją tylko jako wiejską dziewczyneczkę... Chciał ją uwieść, bo była już światową kobietą, którą znano i podziwiano wśród elit towarzyskich. Natomiast ty... Ty jesteś dla mnie enigmą.

Na jego ustach pojawił się pełen zadowolenia z siebie uśmiech. Przepiękny uśmiech. Tak piękny, jak chyba nigdy jeszcze nie widziałam u żadnego mężczyzny. Pociągnęłam kolejny łyk z filiżanki i poprawiłam się na krześle. Założyłam nogę na nogę, zupełnie jak gwiazda filmowa. Ostatnio dużo chodzę do kina i podpatruję sztuczki tych wszystkich pięknych aktorek. Jedna z koleżanek ze studiów powiedziała mi nawet, że jestem podobna do Carole Lombard. Nie wydaje mi się, że mam aż tak olśniewającą urodę i tyle klasy co ona, ale coś w tym jest...

— Chodźmy stąd — rzekł nieoczekiwanie Roman.

Nie rozumiałam, dlaczego nic nie odpowiedział, choć był wyraźnie zadowolony. Wstałam, uprzednio dopijając kawę, i podałam mu ramię. Szliśmy dalej przez uliczki Jasiewa, patrząc na siebie co jakiś czas. Zastanawiałam się, co roi się w jego umyśle. Moje słowa nie mogły pozostać bez żadnej refleksji, bez żadnego odzewu. Miałam nadzieję, że zaraz coś powie, jakoś do nich nawiąże, lecz on nie zdawał się zbytnio zainteresowany jakąkolwiek odpowiedzią. Szedł przed siebie, nawet na mnie nie patrząc.

Coraz mniej mi się to podobało. Nie przyjechałam przecież po to, żeby patrzeć ciągle na jego niezadowoloną minę. Chciałam jakoś zacząć jakikolwiek temat, ale nic nie przychodziło mi do głowy poza pogodą, ale to nie był przecież temat do rozmów z mężczyzną sam na sam. Chyba musiałabym oszaleć, żeby wychwalać przy nim słońce, nawet jeśli faktycznie dziś mocno świeciło i tworzyło beztroską atmosferę.

Trzymał mnie mocno za rękę. Serce biło mi coraz szybciej, jakby chciało wyrwać się z klatki piersiowej, jakby coś przeczuwało, ale Roman dalej niczego nie robił. Miałam już dość.

— Obraziłeś się na mnie? — zapytałam z wahaniem.

— Nie, dlaczego?

Zatrzymał się w połowie drogi. Mocniej zacisnął uścisk wokół mojej dłoni i wbił we mnie baczne spojrzenie ciemnych oczu. Raz po raz przechodziły mnie dreszcze, choć przecież tylko na mnie patrzył. Strach pomyśleć, co by się wydarzyło, gdyby zrobił coś więcej...

Ale zrobił. Nawet nie wiedziałam, kiedy znalazł się tak blisko mnie, że już tylko kilka centymetrów dzieliło moje usta od jego. Oddychałam coraz szybciej, jakbym miała zaraz paść na ziemię bez życia.

Wtedy mnie pocałował. Nagle, bez żadnego znaku, że to właśnie zamierza uczynić. Nie bawił się w delikatność, nie przejmował się tym, jak gwałtownie na mnie działał. Po prostu trzymał mnie w ramionach tak mocno, jak tylko się dało, przyciskał do siebie tak blisko, jakby chciał, żebyśmy stopili się w jedno, całował tak, jakby jutra miało nie być, namiętnie, bez zawahania, ale jednocześnie na tyle delikatnie, żeby mnie nie wystraszyć.

Przesunął dłonią z mojego policzka na szyję, a potem schodził delikatnie na bark, a potem na plecy i talię. Przyciskał mnie do siebie coraz mocniej, a jego dotyk palił, jakby przesuwał po mojej skórze rozgrzanymi węgielkami. Zdawało mi się, że gorąc zaraz rozedrze mnie na pół.

A potem nagle przestał. Puścił mnie z objęć i popatrzył z zadowoleniem, a nawet pewną satysfakcją. Jego oczy błyszczały figlarnie.

— Czekałem na to od roku.

— Kłamiesz. — Uśmiechnęłam się sprytnie. — Gdyby to była prawda, dałbyś mi już dawno do zrozumienia, że coś czujesz.

— Jak niby miałem to zrobić, skoro Stefek ciągle cię pilnuje jak skrzyni ze skarbem?

— Mogłeś napisać — odparłam, składając usta w dziubek.

— Żeby Stefek zabrał ci listy i zamknął jak Roszpunkę w wieży?

— Wtedy byś musiał mnie ratować... To byłoby bardzo romantyczne.

Czułam się tak ośmielona, że położyłam mu dłoń na ramieniu. Widziałam, jak krew napływa mu do twarzy, czerwieniąc policzki, jakby czymś się właśnie strasznie zmęczył. Przesunął lekko językiem po wargach.

— Prawda, byłoby — odparł niskim, drżącym głosem i nie wahając się ani chwili dłużej, znów mnie pocałował.

Dużo mocniej i intensywniej, aż piekły mnie wargi. A potem po prostu wziął mnie za rękę i poprowadził w stronę samochodu. Przez całą drogę do domu uśmiechaliśmy się do siebie jak głupi. Myślałam, że Stefek od razu coś zauważy i będzie nas wypytywał, ale on zupełnie nas zignorował, kiedy weszliśmy do domu, ledwo powstrzymując się od trzymania się za ręce i prawienia sobie komplementów. Stefana jednak dużo bardziej obchodziły jego wiersze. Dobrze dla nas. Bo jak Stefek się dowie, to będzie źle. Bardzo źle.


No to Cecylia się doczekała... Jak Wam się podobało? Btw, zapraszam Was na mojego IG, jeśli jeszcze nie śledzicie, anold.autorsko, dodaję tam różne ciekawostki i gry nt. tej pracy, także czekam tam na Was! PS. Jasiewo to fikcyjne miasto obok domu Cecylii i Stefka pod Warszawą, nie znam tych okolic, więc uznałam, że sama coś wymyślę. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro