Rozdział 10

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

– Chodzę dziś znów tobie po głowie, za krokiem krok, tupet masz i nie powiesz. Chodzę dziś znów tobie po głowie i rób, co chcesz, a ja i tak wiem swoje – pośpiewywałem pod nosem piosenkę, która przyczepiła się do mnie po piątkowej dyskotece, kiedy wchodziłem w poniedziałkowy ranek do sekretariatu.

Z początku nie rozumiałem fenomenu tego utworu, przy którym wszyscy uczniowie wyśmienicie się bawili. Nawet kiedy dzieciaki wytłumaczyły mi, że to hit minionych wakacji, nie mogłem pojąć, dlaczego ludzie tak go uwielbiają. Aż do momentu, w którym przyłapałem się na tym, że sam nieświadomie go nucę. Ta piosenka przyczepiła się mnie jak rzep psiego ogona i nie mogłem pozbyć się jej przez cały weekend. Ten tekst był bardzo adekwatny – znów chodziła mi dziś po głowie.

Jeśli chodzi o samą szkolną potańcówkę, cóż, nieskromnie mówiąc, zostałem królem tej imprezy. Z początku dzieciaki patrzały nieco sceptycznie na moje wyczyny na parkiecie, ale po kilku numerach doceniły moje umiejętności taneczne i przyłączyły się do moich wygibasów. Pani Alina, z racji wieku, dość szybko się zmachała i opuściła parkiet, ale za to pojawiły się na nim ośmielone moimi wyczynami matki i nauczycielki. Udało mi się porwać do tańca kilka z nich i musiałem przyznać, że były naprawdę sympatyczne, ale w większości przypadków także zamężne. Agnieszki unikałem jak ognia, a jeśli kręciła się gdzieś w pobliżu, przyłączałem się do jakiejś grupki dzieciaków tańczących w kółku lub łapałem za ręce którąś dziewczynkę i serwowałem jej serię piruetów. I czerpałem z tego wszystkiego niezaprzeczalną frajdę. Dzieci też bawiły się świetnie. Podobnie dorosłe grono opiekunów. I nawet mimo tego, że impreza skończyła się o dziewiętnastej, dawno nie czułem się tak fantastycznie. Zapomniałem już, jak to jest odpuścić sobie i po prostu dać się ponieść zabawie. Cudowne uczucie.

Mikołaj i Kornelia także opuścili salę gimnastyczną z zadowoleniem. Dzięki mojemu bratankowi dziewczynka na dobre zapomniała o przykrej sytuacji ze swoją mamą i czerpała radość z tańca. Młody nie odstępował jej na krok i był niezbyt zadowolony, kiedy na jedną piosenkę odbiłem mu partnerkę. Wybaczył mi jednak tę zniewagę, kiedy przy pożegnaniu zapewniłem ich, żeby nie przejmowali się niepowodzeniem w kwestii mojego zapoznania z mamą Kornelii. Nie zamierzałem łatwo rezygnować z tej znajomości i liczyłem na to, że już wkrótce będziemy mieli kolejną okazję do spotkania.

Resztę weekendu też spędziliśmy z Mikołajem dość przyjemnie. W sobotę była ładna pogoda, więc poszliśmy do parku pograć w piłkę. Młody marzył o dostaniu się do szkolnej drużyny i chociaż było to możliwe dopiero w czwartej klasie, już teraz chciał jak najwięcej ćwiczyć, aby w przyszłości być najlepszy. Nie byłem ekspertem w tej dziedzinie, ale wydawało mi się, że szło mu całkiem nieźle. Niedziela okazała się deszczowa, więc najpierw sumiennie odrobiliśmy wszystkie zadania domowe, a popołudniu wybraliśmy się do kina na nowy film familijny. Wydawało mi się, że już dawno wyrosłem z tego typu filmów, ale bawiłem się na nim zaskakująco dobrze. Młody oczywiście też.

Wieczorem zadzwonił Daniel z wiadomością, że u nich właściwie nic się nie zmieniło. Dziadek Ani wyraźnie cierpiał i zostało mu niewiele czasu, ale ciężko było stwierdzić, kiedy rzeczywiście dobiegnie on końca. Brat czuł się niezręcznie z tym, że zostawił mi swojego syna pod opieką na o wiele dłużej, niż z początku zakładał, i zastanawiał się nad powrotem. Przekonałem go jednak, że nie ma takiej potrzeby. I naprawdę tak myślałem. Ku mojemu zaskoczeniu obecność Mikołaja w moim życiu stała się czymś naturalnym. Nie chciałem się nawet zastanawiać, co ze sobą pocznę, kiedy młody już wróci do domu. Na pewno będzie mi go brakować.

– Jeśli to miała być kolejna mało wyszukana próba spoufalania się, to muszę pana rozczarować – pan po mojej głowie na pewno się nie przechadza.

Z zamyślenia wyrwał mnie jak zawsze owiany chłodem głos Elizy. Z początku nie rozumiałem, o czym mówiła. Tym bardziej, że treść wypowiedzi można było uznać za zabawną, ale sekretarka oczywiście pozostawała niewzruszona. Totalny poker face. Dopiero po chwili zrozumiałem, że to aluzja do piosenki, którą sobie podśpiewywałem.

Normalnie pewnie podarowałbym sobie jakikolwiek komentarz, aby jeszcze bardziej jej nie rozeźlić, ale miałem dzisiaj dobry humor i postanowiłem obrócić tę sytuację w żart. Eliza pewnie nie będzie z tego zadowolona, ale miałem ochotę na odrobinę wygłupów i nawet jej ponury nastrój nie zepsuje mojego świetnego.

– Naprawdę? – spytałem z udawanym rozżaleniem, kładąc teatralnym gestem dłoń na piersi. – Ani przez moment? Nawet sekundę? Ułamek sekundy? – Posłała mi wymowne spojrzenie, które wyrażało więcej niż tysiąc słów. – Nie? Co z pani za sekretarka, która nawet na chwilę nie pomyśli o swoim przystojnym, zabawnym, wspaniałym szefie? Czuję się dotknięty – dodałem z rozczarowaniem w głosie, po czym spojrzałem na nią, oczekując jakiejś reakcji.

Miałem nadzieję, że zrozumie, że tylko się z niej naigrywam, i nie zrobi mi z tego powodu kolejnego wykładu w stylu „ja tu tylko pracuję, proszę mnie nie zaczepiać". Pewnie nie powinienem się w ogóle narażać na taką ewentualność, ale nie miałem dość obchodzenia się z nią jak z jajkiem. Ja lubiłem sobie w pracy trochę pożartować, wprowadzić luźną atmosferę, która sprzyjała współpracy i mieć dystans do siebie oraz otaczającego mnie świata. Jeśli Eliza tego nie rozumiała, to nie powinien być mój problem. Nie miałem zamiaru przepraszać za to, kim jestem, i zmieniać swoje nawyki tylko dlatego, że moja sekretarka nie życzyła sobie tego, abym był dla niej miły.

Sądziłem, że obrzuci mnie kolejnym wrogim spojrzeniem, ale ku mojemu zaskoczeniu kąciki jej ust na dosłownie pół sekundy powędrowały do góry.

– Czy ja dobrze widziałem? – spytałem niemal z niedowierzaniem. – Czy to był uśmiech? Wzrok mam dość dobry, więc to chyba nie zwidy. A więc pani jest jednak zdolna do jakiś pozytywnych uczuć – dodałem, zanim zdążyłem ugryźć się w język, ale postanowiłem zmienić temat, zanim zdążyłaby mi wygarnąć. – Czy ten dzisiejszy dobry humor jest związany z tą śliczną kwiatową wiązanką? – Wskazałem na niewielki bukiet, stojący na rogu biurka. – Od narzeczonego? Jakaś szczególna okazja? Urodziny? Rocznica?

Zbombardowałem ją pytaniami, mając nadzieję, że przemilczy tę moją niezbyt miłą uwagę, a przy okazji może uda mi się czegoś o niej dowiedzieć. Tak niewiele miałem informacji na jej temat, że zadowoliłbym się każdym najmniej istotnym detalem.

– Kwiaty są od pańskiego brata – odparła nieco mniej oschle niż zazwyczaj. – W ramach podziękowania za piątkową pomoc. Prosił też, aby przekazać, że zajrzy dzisiaj do pana. Podobno z jakąś niespodzianką.

Marcin dzwonił do mnie w sobotę popołudniu pochwalić się, że spotkanie poszło naprawdę dobrze. Nie chciał się jednak dzielić szczegółami, ale obiecał, że wpadnie do mnie w poniedziałek i wszystko mi dokładnie opowie. Zaznaczył tylko, że pomoc Elizy okazała się naprawdę nieoceniona i gdyby nie ona, to prawdopodobnie byłby w czarnej dupie. Widać strach przed moją sekretarką w jego wypadku zmienił się na wdzięczność.

– Cieszę się, że mój brat docenił pani poświecenie dla sprawy – odparłem z uśmiechem. – Ja oczywiście również je doceniam.

– To moja praca – oznajmiła, jakby nie chciała, aby przypisywano jej jakiekolwiek zasługi. – Staram się ją wykonywać najlepiej, jak umiem.

No jasne. Znowu ta sama śpiewka. Wiedziałem przecież, że wywiązywała się ze swoich obowiązków bez zarzutu. Nie musiała podkreślać tego na każdym kroku. Może powinienem dać jej podwyżkę, aby zrozumiała, że naprawdę cenię sobie jej pracę? Ale znając ją, pewnie uzna to za jakąś łapówkę albo coś w tym stylu. Jak okazać jej, że stanowi dla mnie ogromną pomoc i przy okazji nie narazić się na niewłaściwą interpretację moich zamiarów?

Nim zdążyłem cokolwiek odpowiedzieć, rozległo się pukanie do drzwi sekretariatu. Eliza zaprosiła gościa do środka i w progu stanął mój młodszy brat, a za jego postawną sylwetką dostrzegłem jeszcze jedną. Nieco drobniejszą.

– Cześć, Adi! – zawołał, a ja aż się wzdrygnąłem na dźwięk tego zdrobnienia. – Pani Elizo, dzień dobry ponownie – dodał z szerokim uśmiechem, który oczywiście nie został odwzajemniony przez jego adresatkę.

– Jeszcze raz powiesz do mnie Adi, a przysięgam, że cię zdegraduję, mimo że dopiero co cię właściwie awansowałem – warknąłem, odpuszczając sobie przywitanie.

Naprawdę szczerze nie znosiłem tego przezwiska.

– Mógłbyś, tak z łaski swojej, nie szantażować mnie przy mojej dziewczynie? – spytał, odsuwając się tak, abym mógł zobaczyć czającą się za nim postać w pełnej okazałości. – No chyba że już na wstępie chcesz zrobić na niej kiepskie wrażenie.

Zignorowałem durne uwagi mojego brata i na moment skupiłem się na stojącej przede mną kobiecie. Była dość wysoka i zgrabna. Długie, jasne włosy miała zaplecione w gruby warkocz, w zielonych oczach dostrzegłem jakiś błysk, który zapewne świadczył o pewności siebie. Ubrana była raczej na sportowo – w dżinsy, czarny T-shirt i adidasy. Była kompletnie nie w typie Marcina. Na szczęście w tym dobrym kontekście.

– Ty to pewnie Dagmara – odezwałem się, aby moje zapoznawcze przyglądanie się jej nie zmieniło się na nieprzyzwoite gapienie.

– A ty Adrian – odparła ciepłym, melodyjnym głosem, uśmiechając się szeroko. – Marcin dużo o tobie opowiadał. Głównie w kontekście pracy, ale i tak zdążyłam cię polubić. I z tego, co słyszałam, to się tutaj trochę opierdala, więc czasami przyda mu się mały terror. – Ostatnie zdanie dodała półgłosem, wskazując na swojego chłopaka i równocześnie puszczając mi oko.

Zaśmiałem się serdecznie, a mój brat zrobił oburzoną minę.

– Słyszałem! – zawołał, co skłoniło mnie i Dagmarę do jeszcze większego śmiechu.

– Już cię lubię – oznajmiłem, ściskając jej dłoń w geście przywitania.

Naprawdę, zamieniłem z nią dwa zdania, a już wiedziałem, że się dogadamy. Mieliśmy podobne poczucie humoru i najwyraźniej podobało nam się dogryzanie Marcinowi, więc byłem spokojny o to, czy uda nam się znaleźć wspólny język.

– I cieszę się, że w końcu mam okazję cię poznać – dodałem z uśmiechem. – Marcin tak długo trzymał cię w ukryciu, że zaczynałem wątpić w twoje istnienie.

– Cóż, to moja wina – wzięła mojego brata w obronę. – To ja nie chciałam się spieszyć. Ale również mi miło, że mogę dopasować twarz do osoby, o której słyszałam tyle dobrego.

– Dobrego? – zdziwiłem się. – Byłem największym rozrabiaką z naszej trójki. Na pewno nasłuchałaś się też kilku niechlubnych historii.

Marcin przestępował nerwowo z nogi na nogę, zapewne wkurzony tym, że czaruję jego kobietę. Mimo iż nigdy, podobnie jak ja, nie narzekał na powodzenie u płci przeciwnej, nie znosił, kiedy nawiązywałem kontakt z jego dziewczynami. Chyba czuł się zagrożony. Miałem jednak sumienie i nigdy nie odbiłbym mu laski. A już na pewno nie takiej, na której faktycznie mu zależało. Dagmara wydawała się właśnie kimś takim.

Nim jednak mój brat zdążył przerwać naszą wymianę zdań, zrobił to ktoś inny.

– Przepraszam, czy moglibyście przenieść ten wieczorek zapoznawczy do gabinetu? – Pod wpływem chłodnego głosu Elizy atmosfera w pomieszczeniu oziębiła się o jakieś dziesięć stopni. – Mam trochę papierów do przejrzenia i nie mogę się na nich skupić, kiedy tak świergoczecie mi nad uchem.

Moja sekretarka najwyraźniej nie miała już żadnych oporów przed wyrażaniem głośno swojego zdania. Z jednej strony lubiłem to – nie zniósłbym jakiejś trusi, która bałaby się własnego cienia, ale z drugiej momentami brzmiała niegrzecznie. Wiedziałem, że nie miała nic złego na myśli, a przynajmniej nie, biorąc pod uwagę jej świętą zasadę – w pracy się pracuje, a nie gada o dupie marynie – ale dziewczyna mojego brata mogła poczuć się tą uwagą nieco urażona.

– Oczywiście – odparłem uprzejmie. – Dagmaro, to moja sekretarka Eliza – dokonałem prezentacji, która może nie była konieczna, ale uznałem ją za uzasadnioną w kontekście tego, co przed chwilą usłyszeliśmy.

Blondynka rzuciła najpierw zdawkowe spojrzenie w stronę siedzącej za biurkiem kobiety, ale po chwili wróciła do niej wzrokiem i przejrzała się jej uważnie.

– Eliza? – spytała z niedowierzaniem. – Eliza Gadomska? Kopę lat, dziewczyno! – krzyknęła i niemal rzuciła się z objęciami na brunetkę, ale powstrzymała ją jej niemal przerażona mina. – No co ty, nie poznajesz mnie? Dagmara. Dagmara Matysiak. Chodziłyśmy razem do liceum! Poznałyśmy się na kółku matematycznym!

Po chwili konsternacji, Eliza odzyskała rezon, ale w żadnym razie nie odwzajemniła entuzjazmu, jakim zarzuciła ją Dagmara. Skinęła tylko nieznacznie głową.

– Faktycznie – odparła obojętnym tonem. – Nie poznałam cię w pierwszej chwili.

Dziewczyna mojego brata zupełnie się tym nie przejęła, machnęła tylko lekceważąco ręką.

– Nie ma sprawy. Kiedy ostatnio się widziałyśmy, miałam fioletowe włosy i nosiłam za duże flanelowe koszule w kratę, więc wybaczam ci to niedopatrzenie. Chętnie nadal zafundowałabym sobie trochę szaleństwa na głowie, ale prowadząc własny interes, ludzie patrzą na ciebie przychylniej, kiedy masz naturalny kolor włosów. Ty za to prawie nic się nie zmieniłaś!

Szczerze mówiąc, nie wiedziałem, kto był bardziej zszokowany całą tą sytuacją – Eliza, która wydawała się ledwo kojarzyć kobietę, która zwracała się do niej jak do najlepszej przyjaciółki, czy ja, nie mogąc pojąć, jakim cudem taka dusza towarzystwa, jaką wydawała się Dagmara, mogła kiedykolwiek kolegować się z oschłą i zamkniętą w sobie moją sekretarką. Wydawało się to tak surrealistyczne, że aż musiałem się uszczypnąć. Kurczę, a jednak to prawda.

– Co tam u ciebie słychać, kochana? – Dziewczyna Marcina nadawała jak katarynka, zupełnie nie zrażając się tym, że jej dawna znajoma prawie w ogóle nie reaguje na jej paplaninę. – Widzę, że posadę masz niczego sobie. Zawsze ciągnęło cię do tych nudnych, biurowych klimatów, co nie? Cyferki, tabelki to był twój konik. Ja za to wolałam zew natury, a skończyłam jako miejski weterynarz! I chociaż mam czasami ochotę udusić właścicieli tych zwierzaków, to za nic w świecie nie rzuciłabym tej roboty. Za bardzo kocham te wszystkie kitki i psiaki. Masz może jakiegoś? Jeśli tak, to polecam się w razie potrzeby. Możesz liczyć na jakiś rabacik po starej znajomości. – Zrobiła chwilę przerwy. Zapewne po to, aby wziąć oddech, bo miałem wrażenie, że całą tę tyradę wygłosiła na jednym wdechu. Myślałem, że chociażby z grzeczności Eliza wspomni o swojej suczce, ale zanim zdążyła chociażby otworzyć usta, Dagmara wydała z siebie okrzyk ekscytacji. – O matko! Czy to pierścionek zaręczynowy? – spytała, łapiąc brunetkę za dłoń, na której widniała rzeczona biżuteria. – Jesteś zaręczona? Z Wiktorem? Zawsze były z was takie papużki nierozłączki i wiedziałam, że to taka wielka miłość. Wiesz, taka na całe życie. Byłam pewna, że chajtniecie się jako pierwsi z naszego rocznika. No właśnie, a gdzie obrączka?

Zapadła chwila ciszy. Dagmara wpatrywała się wyczekująco w Elizę, ja starałem się nie patrzeć w ich stronę, aby moja sekretarka nie wyczytała z wyrazu mojej twarzy, że równie niecierpliwie oczekuję odpowiedzi na ostatnie zadane pytanie, Marcin stał z boku, chyba nie bardzo nadążając za tajfunem, jakim była jego dziewczyna, a Eliza milczała przez dłuższą chwilę, torturując tym samym co najmniej dwójkę z nas.

Wiedziałem, że ciekawość to pierwszy stopień do piekła, ale nie mogłem oprzeć się okazji, aby w końcu poznać nieco faktów z życia mojej sekretarki. A Dagmara dała mi właśnie taką okazję. Nawet jeśli Eliza nie będzie się chciała przed nią teraz otworzyć, będę mógł wypytać dziewczynę brata o ich czasy szkolne. Broń Boże, nie chciałem wyjść na jakiegoś stalkera. Po prostu fajnie byłoby poznać ją bliżej, a skoro ona sama mnie do siebie nie dopuszczała, to skorzystam z wiedzy osób trzecich.

– Zaręczyliśmy się na pierwszym roku studiów – odparła Eliza, tym samym nieźle mnie zaskakując, bo myślałem, że jak zwykle spławi nas jakąś nic niewyjaśniającą uwagą. – Pewne... okoliczności wciąż jednak zmuszają nas do odłożenia ślubu na później.

– Och, tak mi przykro. – Dagmara zrobiła smutną minę. – Jesteście taką piękną parą. Ale najważniejsze, że się kochacie. Ślub to w końcu tylko formalność. Mogę liczyć na zaproszenie? – spytała, a jej rozmówczyni zrobiła zaskoczoną minę. – Żartuję! Chyba nigdy nie byłyśmy na tyle blisko, abym mogła zostać twoją druhną.

Eliza jakby odetchnęła z ulgą. Chyba naprawdę nie uważała za odpowiednie zapraszanie na tak ważną dla niej uroczystość kobiety, z którą miała nikły kontakt jakieś dziesięć lat temu. Tak, moja sekretarka zdecydowanie wydawała się osobą, która wolałaby świętować poślubienie ukochanego mężczyzny tylko w gronie najbliższych. Ja też pewnie nie miałem co liczyć na zaproszenie, chociaż jeśli ktoś w firmie zmieniał stan cywilny, to zazwyczaj zapraszał kilku najbliższych współpracowników. No ale my wszyscy żyliśmy tutaj ze sobą w przyjaznej, niemal rodzinnej atmosferze. Eliza do tego grona nie przystawała.

– W każdym razie gratulacje – znów odezwała się blondynka. – Tak bardzo cieszę się waszym szczęściem. Zawsze uważałam, że świetnie do siebie pasujecie.

Spojrzałem na Elizę w momencie, kiedy przełykała ciężko ślinę, jakby miała w gardle wielką gulę. Zmarszczyłem brwi w konsternacji, bo nie tak powinna zachowywać się zakochana narzeczona. Nim jednak zdążyłem dojrzeć coś więcej, co mogłoby sugerować, że wcale nie jest taka szczęśliwa, jaką starała się grać przed Dagmarą, nietęgi wyraz jej twarzy zmienił się w coś na kształt koślawego uśmiechu.

– Dzięki – mruknęła, po czym wróciła do przeglądania leżących na biurku papierów, tym samym dając nam do zrozumienia, że wolałaby, abyśmy już sobie poszli.

Nie zadała Dagmarze żadnego pytania, więc musiało jej zupełnie nie obchodzić, co działo się w życiu jej dawnej znajomej od zakończenia liceum. A może po prostu wolała uniknąć kolejnych osobistych pytań skierowanych pod jej adresem. Zdecydowanie nie lubiła na nie odpowiadać. Sam wielokrotnie się o tym przekonałem.

– To może chodźmy do mojego gabinetu – zaproponowałem, otwierając drzwi i zapraszając Marcina i Dagmarę do środka. – Pani Elizo, moglibyśmy prosić o kawę?

Posłała mi kolejne niezadowolone spojrzenie, ale ja tym razem nie położyłem po sobie uszu, jak robiłem to do tej pory, tylko odpowiedziałem groźnym wzrokiem nieznoszącym sprzeciwu. To ja byłem tutaj szefem i ja wydawałem rozkazy. Poza tym, jeśli faktycznie chciała się nas pozbyć ze swojego królestwa, to przygotowanie trzech filiżanek kawy było chyba małą ceną za odzyskanie jej zachwianego spokoju.

Ostatecznie kiwnęła głową na zgodę i zwróciła się do Dagmary z zapytaniem, jaki dokładnie napój sobie życzy. Po uzyskaniu odpowiedzi, wstała od biurka i ruszyła w stronę pomieszczenia, który spełniał funkcję mini kuchni ze zlewem i ekspresem do kawy. Na mnie i Marcina nawet nie spojrzała. Doskonale wiedziała, czego oczekujemy.

Nie komentując tego dość dziwnego, a wręcz niezręcznego, zajścia, wskazałem nieco zdezorientowanej Dagmarze, aby weszła do mojego gabinetu. Mój brat podążył w ślad za nią.

– Boże, co to było? – spytała blondynka, kiedy drzwi za nami już się zamknęły. – Zawsze była małomówna i nieco zdystansowana, ale nie aż tak opryskliwa – dodała, wyraźnie wstrząśnięta tym spotkaniem po latach.

– Dobrze ją znałaś? – spytałem niby od niechcenia, pokazując ruchem dłoni, aby usiadła na kanapie.

Liczyłem na to, że dziewczyna mojego brata była w posiadaniu informacji, które mogłyby pomóc mi zrozumieć moją sekretarkę. Co prawda wyglądało na to, że od ich ostatniego spotkania upłynęło z dobre dziesięć lat, a przecież przez taki długi czas wiele może się zmienić, ale naprawdę zadowoliłoby mnie cokolwiek, co mogłoby mnie zbliżyć do Elizy.

– Tyle, o ile – odparła Dagmara, sadowiąc się wygodnie na sofie. – Tak jak wspomniałam, poznałyśmy się na kółku matematycznym, ale byłyśmy w różnych klasach. Ja na biol-chemie, ona na mat-fizie. Miała łeb co cyferek jak mało kto, więc na tych spotkaniach przygotowywała się do różnych konkursów i olimpiad. Ja tylko potrzebowałam jakichś zajęć pozalekcyjnych, aby mieć wyższą ocenę z zachowania, a w tamtym czasie kółko biologiczne ledwo przędło, więc z braku laku poszłam na matmę. Rozmawiałyśmy kilka razy, robiłyśmy chyba nawet razem jakiś projekt, ale nie byłyśmy najlepszymi przyjaciółkami ani nic z tym stylu. Ona właściwie trzymała się tylko z Wiktorem. Co też dla wszystkich było dość zaskakujące. Eliza zawsze była bardzo skryta i raczej trzymała się na uboczu, a Wiktora wszędzie było pełno. Należał do szkolnego chóru i kółka teatralnego, grywał na gitarze, z tego, co pamiętam, całkiem nieźle też rysował. Byli jak ogień i woda, ale nigdy nie widziałam innej pary, która tak by się kochała. To nie była jakaś zwykła licealna miłostka, która skończy się zaraz po maturze. O, nie. Byłam przekonana, że ledwo zamkną się za nimi drzwi szkoły, to w podskokach pobiegną do urzędu stanu cywilnego. Teraz to już pewnie powinni mieć dom z ogrodem, psa i gromadkę dzieci. To naprawdę zaskakujące, że jeszcze nie stanęli na ślubnym kobiercu.

Myślałem, że będę musiał się dopytywać o jakieś szczegóły, ale wyglądało na to, że Dagmara była bardziej skora do opowiadania o swoich szkolnych czasach, niż przypuszczałem. W ogóle wyglądała na taką osobę, co to jej się buzia nie zamyka. Na chwilę obecną nie miałem nic przeciwko temu – mogłem zyskać informacje, nad którymi głowiłem się od jakiegoś czasu – ale na dłuższą metę to musiało być jednak męczące. Marcinowi najwyraźniej to nie przeszkadzało, bo wpatrywał się w swoją dziewczynę jak w obrazek, co mogło świadczyć tylko o tym, że naprawdę wpadł jak śliwka w kompot. Czyżbym właśnie poznał przyszłą bratową?

– Naprawdę nie rozumiem, co ją ugryzło – kontynuowała blondynka. – Jasne, nigdy nie tryskała zbytnim entuzjazmem, ale mogłaby jednak trochę spuścić z tonu. Ja na jej miejscu skakałabym z radości, mając takiego faceta jak marzenie i porządną pracę z fajnym szefem, a nie rzucać się ludziom do gardeł.

Jeśli życie osobiste Elizy wyglądało tak, jak opisywała to Dagmara, to faktycznie nic nie usprawiedliwiało jej oschłego zachowania. Szczęśliwi ludzie nie są obrażeni na cały świat i nie demonstrują tego tak ostentacyjnie. Coś tu wyraźnie nie grało. Coś musiało się wydarzyć przez te dziesięć lat. I nie wiem czemu, ale miałem przeczucie, że miało to jakiś związek z tymi okolicznościami, przez które Wiktor wciąż był tylko jej narzeczonym, a nie mężem.

– Jedno jednak trzeba jej oddać – do rozmowy niespodziewanie włączył się Marcin. – Swoją pracę wykonuje bez zarzutu. Gdyby nie pomogła mi w piątek, to byłbym w czarnej dupie. Przy okazji okazało się, że ma znacznie większą wiedzę na temat funkcjonowania firmy budowlanej niż zwykła sekretarka. Kilka dokumentów była w stanie przygotować całkiem sama.

Skoro do tej pory sceptyczny co do jej osoby Marcin nagle stanął w jej obronie, to naprawdę musiała mu zaimponować owocną współpracą. Wydawał się być pod naprawdę dużym wrażeniem jej wiedzy i umiejętności obracania się w budowlanej papierologii. Stąd pewnie ten bukiet. Cóż, czasami mój braciszek miał gest.

Nie zdążyłem nijak skomentować jego pochwał, bo rozległo się pukanie do drzwi. Po pozwoleniu do środka weszła Eliza z tacą, a ja dziękowałem w duchu, że akurat zamilkliśmy na moment przed jej pojawieniem się. Pewnie nie byłaby zadowolona, że ją obgadujemy. Zresztą nikt by nie był, ale jej wyjątkowo nie miałem ochoty podpaść.

– Może wymieniłybyśmy się numerami telefonów? – zaproponowała Dagmara, kiedy Eliza stawiała na stoliku filiżanki. – Dawno straciłam kontakt z większością znajomych z liceum, a w sumie fajnie byłoby je odnowić. Może umówiłyśmy się na jakiś babski wypad? Czasami spotykam się z Baśką i Karoliną. Pamiętasz je? Byłoby fajnie.

Moja sekretarka dała się wygadać dawnej koleżance, po czym spojrzała na nią z tym swoim chłodem w oczach.

– Nie mam czasu na takie spotkania – wyjaśniła, ściągając z tacy talerz z ciastkami, które nie mam pojęcia, skąd wytrzasnęła.

– Nie przesadzaj – odparła lekceważąco Dagmara. – Jak poprosisz ładnie szefa, to pewnie da ci trochę wolnego, nie? – spytała, puszczając mi oczko. – Tym bardziej, że podobno ostatnio zostałaś po godzinach, ratując tyłek mojego nieogarniętego pysiaczka – dodała, uśmiechając się słodko do mojego brata.

Pysiaczka? On się dobrowolnie zgadza na takie określenia? Ja w życiu nie pozwoliłbym, aby ktokolwiek się tak do mnie zwracał. Nawet ukochana. A przynajmniej nie w miejscu publicznym.

Kątem oka zauważyłem, że Marcin przewrócił oczami. A więc wcale tak bardzo mu się to nie podobało. Nie zająknął się jednak na ten temat ani słowem. Widocznie wiedział, że i tak nic nie wskóra. Albo nie chciał robić dziewczynie przykrości. Matko, co ta miłość robi z człowiekiem.

– Dopiero niedawno zaczęłam tu pracować – tłumaczyła się dalej Eliza. – Niestosowne byłoby proszenie o wolne dla własnej przyjemności.

Chyba wiedziałem, jaka była prawdziwa intencja tej wypowiedzi, ale postanowiłem zrobić jej nieco na złość. Chociaż każdy inny pracownik pewnie przyjąłby to jako oznakę sympatii i dobrego serca.

– Ależ nie ma żadnego problemu – oznajmiłem nonszalancko. – Przyszły tydzień zapowiada się nieco luźniej, więc mógłbym przez jeden dzień obejść się bez pani pomocy. Właściwie to może nawet sam zrobiłby sobie wolne – dodałem z uśmiechem.

Na twarzy Dagmary odmalowało się zadowolenie z osiągniętego celu, natomiast Eliza patrzała na mnie, jakby chciała mnie zabić. Wiedziałem, że ją to zezłości, ale udawałem, że nie rozumiem powodu jej niezadowolenia. Przecież dobrowolnie zaproponowałem jej wolny dzień. O co się tutaj obrażać?

– Ale super! – Dziewczyna Marcina niemal podskoczyła, klaszcząc w dłonie niczym pięciolatka. – Podaj mi swój numer, to dam ci znać na temat szczegółów, jak już wszystko ogarnę.

Eliza była wyraźnie niechętna do podzielenia się z dawną znajomą numerem prywatnego telefonu, ale chyba w końcu zrozumiała, że została pokonana i jeśli nie chce zrobić z siebie niepotrzebnego przedstawienia, to dla świętego spokoju powinna podyktować te dziewięć cyfr. I tak właśnie zrobiła. Dagmara zapewniła, że zaraz pośle jej sygnał, aby ona też miała do niej kontakt. Widząc minę mojej sekretarki, byłem przekonany, że raz po opuszczeniu mojego gabinetu wykasuje to połączenie na dobre albo zapisze numer tylko po to, aby wiedzieć, żeby nie odbierać, kiedy wyświetli się na ekranie.

Dagmara chciała chyba nawiązać jeszcze jakąś luźną rozmowę, ale Eliza oznajmiła, że musi wracać do pracy i, nie czekając na naszą reakcję, ruszyła do wyjścia. Po tym, jak drzwi się za nią zamknęły, jeszcze chwilę siedzieliśmy w ciszy.

– Jesteś pewna, że to dobry pomysł z tym spotkaniem? – zapytał swoją dziewczynę Marcin. – Przecież to istna królowa lodu. Nie musisz próbować znów się z nią zakumplować tylko dlatego, że kiedyś siedziałyście w jednej ławce.

Mój brat nie chciał być złośliwy. Po prostu martwił się o swoją ukochaną. Nie chciał jej narażać na przykrości i rozczarowanie, które mogło jej grozić ze strony Elizy.

– Spokojnie, pysiu, nie bez powodu mam dar zjednywania sobie ludzi. Dowiem się, co tam siedzi jej w głowie i sercu, i jeszcze zrobię z niej miłą, uroczą kobietkę. Zobaczysz – dodała z uśmiechem, a w jej oczach dostrzegłem błysk, który mógł sugerować, że ma już na to wszystko jakiś plan i nie może się doczekać, kiedy wprowadzi go w życie.

Miałem nadzieję, że na tym wszystkim sam również skorzystam, ale póki co postanowiłem odłożyć temat Elizy na bok. Marcin przyprowadził do mnie Dagmarę, abym lepiej ją poznał, i to na tym powinienem się teraz skupić. Ta dziewczyna przynajmniej nie miała oporów przed tym, aby uchylić chociaż rąbka tajemnicy dotyczącej jej życia osobistego.

– Może opowiesz mi coś o sobie? – zaproponowałem, zwracając się do blondynki i pociągając łyk kawy.

Dwa razy nie musiałem powtarzać. Dagmara uśmiechnęła się szeroko, po czym bez wahania zaczęła z entuzjazmem snuć opowieść swojego życia.  

*************************************************** 

Hej :) I jak podoba się Wam rozdział? Co myślicie o Dagmarze? Mam nadzieję, że przypadła Wam do gustu, bo pewnie jej postać jeszcze kiedyś się pojawi ;) 

Dzięki za gwiazdki, następny za tydzień. 

Do napisania :) 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro