Rozdział 19

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Nie pamiętałem, kiedy ostatnio tak bardzo stresowałem się randką. W dużej mierze zapewne dlatego, że de facto dawno na żadnej nie byłem. Moje spotkania z kobietami w ciągu ostatnich kilku lat trudno było nazwać randkami w klasycznym tego słowa znaczeniu. Tym razem chciałem jednak, aby było kulturalnie i staroświecko. W końcu to przyjaciółka mojej bratowej. Jak coś spieprzę, to będę miał u Anki przechlapane do końca życia.

Kiedy w poniedziałek zadzwoniłem do Michaliny, ta nie była zbytnio zdziwiona moim telefonem. Najwyraźniej Ania musiała jej napomknąć coś o tym, że mam zamiar się odezwać. I dobrze, że to zrobiłem, bo gdybym się rozmyślił, pewnie wyszedłbym na dupka. Rozmowa nie trwała długo, góra dziesięć minut, ale dobrze przypomniała mi, dlaczego kręciłem się koło tej dziewczyny na weselu brata. Michalina była sympatyczna, zabawna, z świetnym poczuciem humoru i dystansem do siebie, czyli dokładnie taki typ, jaki mi odpowiadał. Do tego nie zgrywała niedostępnej, tylko bez wahania przystała na moją propozycję spotkania. Oboje jednak mieliśmy niemało obowiązków zawodowych, więc umówiliśmy się dopiero na piątkowy wieczór.

Długo zastanawiałem się, jakie miejsce byłoby odpowiednie na taką okoliczność. Typowo taneczne kluby kategorycznie odpadały. Po pierwsze dlatego, że nie mielibyśmy szans normalnie o czymkolwiek porozmawiać, a po drugie takie miejsca sprzyjały raczej innym rodzajom znajomości – tym bardziej przelotnym i niemającym wiele wspólnego z poznawaniem się. No chyba że od strony fizycznej, ale nie na tym mi zależało. Nie chciałem też, żeby wyszło zbyt drętwo i pompatycznie, więc wolałem uniknąć jakiejś wykwintnej, cholernie drogiej restauracji. Nie żebym był skąpy, ale myślę, że oboje źle czulibyśmy się w takim sztywnym otoczeniu. Osobiście nie przepadałem za przepychem, a Michalina też nie wydawała się osobą, której zależałoby na takich luksusach. Zdecydowałem się więc na coś pośredniego. Niewielka, przytulna włoska knajpa wydawała się optymalną opcją. Tym bardziej, że byłem tam parę razy i jedzenie było naprawdę pyszne, a atmosfera przyjemna. Miałem nadzieję, że mojej towarzyszce również przypadnie do gustu.

Stawiłem się na miejscu kilka minut przed umówioną godziną. Odetchnąłem z ulgą, zerkając na zegarek, bo bałem się, że się spóźnię. Miałem zamiar wyjść wcześniej z pracy, ale w ostatniej chwili wpadł z niezapowiedzianą wizytą i pilną sprawą jeden z kluczowych klientów. Odesłanie go byłoby raczej kiepskim posunięciem, więc zrobiłem co w mojej mocy, aby jak najszybciej załatwić sprawę, z którą się zjawił. Poszło całkiem sprawnie, ale ostatecznie i tak została mi tylko nieco ponad godzina do spotkania z Michaliną. Na sprincie wpadłem do mieszkania, ogarnąłem się szybko, przebrałem w nieco mniej formalny strój i pognałem na randkę. Byłem z siebie dumny, że udało mi się dotrzeć na czas.

Kiedy wszedłem do knajpy, okazało się, że Michaliny jeszcze nie było. Zająłem więc zarezerwowany stolik i starałem się uspokoić nerwy. Głównie te związane ze spotkaniem, do którego miało zaraz dojść, ale nie tylko. W firmie mieliśmy naprawdę gorący okres, a do tego jeszcze ta konferencja w przyszłym tygodniu. Przez cały tydzień zbierałem się do przygotowania prezentacji, która miała stanowić naszą wizytówkę, ale ciągle znajdowało się coś ważniejszego do roboty. Skończyło się więc na tym, że otworzyłem PowerPointa i zrobiłem stronę tytułową. Tak, wiem, szału nie ma, a czasu coraz mniej. Miałem jednak nadzieję, że ze wszystkim się wyrobię.

– Cześć, przepraszam za spóźnienie. – Z zamyślenia wyrwał mnie ciepły, kobiecy głos, a zaraz potem stanęła przede mną wysoka, uśmiechnięta szatynka.

Przyjrzałem się jej uważnie, chcąc połączyć obecny widok z mglistym wspomnieniem sprzed lat. Mimo upływu dekady Michalina wciąż prezentowała się młodo i świeżo. Sięgające ramion, brązowe włosy układały się w zwiewne fale. Lekki makijaż podkreślał bursztynowe oczy i pełne usta. Dopasowana kremowa sukienka uwydatniała zgrabną figurę, a szpilki dodawały kilku centymetrów do i tak dość sporego wzrostu. Całość wieńczył szeroki, szczery uśmiech.

– Cześć – odparłem, podnosząc się z krzesła. – Nic się nie stało, sam dotarłem kilka minut temu – dodałem z uśmiechem i, jak na dżentelmena przystało, odsunąłem jej krzesło.

Posłała mi pełne podziwu spojrzenie, po czym zajęła miejsce. Najwyraźniej nie spodziewała się, że wykażę się tak dobrymi manierami. Ale właśnie tak mnie wychowano. Przynajmniej w tym jednym przypadku byłem wdzięczny matce za czepliwość. Zawsze dbała o to, aby jej synowie traktowali kobiety z należytym szacunkiem.

– Och, to dobrze – odparła z ulgą. – Już się bałam, że będę musiała odwołać nasze spotkanie, bo w ostatniej chwili przypomniało mi się, że dzisiaj dzień rodzicielskich konsultacji, ale na szczęście nikt się nie zjawił, więc mogłam wyjść wcześniej. Najwidoczniej całkiem niezła ze mnie nauczycielka, skoro nikt nie przychodzi na skargi – dodała ze śmiechem, chwytając za leżące na stoliku menu.

Z tego, co udało mi się dowiedzieć podczas naszej krótkiej rozmowy telefonicznej, Michalina uczyła języka angielskiego i niemieckiego w jednej z pobliskich podstawówek oraz udzielała także domowych korepetycji. Była to dość istotna informacja. Po pierwsze dlatego, że wiedziałem już do kogo się zwrócić, jeśli potrzebowałbym tłumacza – angielski znałem dość dobrze, ale z niemieckim było znacznie gorzej, a po drugie skoro pracowała z dziećmi, musiała je lubić i mieć do nich dobre podejście. To zdecydowanie punktowało przy rozpatrywaniu jej kandydatury na ewentualną matkę. Nie żebym już tak daleko zapędzał się w planach, ale warto mieć to na uwadze.

– Na nauczycieli z powołania nie na ma potrzeby składać skarg – odparłem, mając nadzieję, że nie był to chybiony komplement.

Michalina zarumieniła się lekko, a więc chyba udało mi się zapunktować. Zresztą naprawdę wierzyłem w to, że są osoby z naturalnym talentem do przekazywania wiedzy, na które zazwyczaj nie można powiedzieć złego słowa. Sam pamiętałem kilka nauczycielek, które pojawiły się na mojej wyboistej drodze edukacji, a miały ugodowe podejście i anielską cierpliwość do nawet najbardziej opornych uczniów. I nie wydawało mi się, aby jakikolwiek rodzic miał do nich o coś pretensje.

– Oj, w dzisiejszych czasach różnie to bywa – westchnęła. – Czasami rodzice są gorsi od uczniów i wymyślają jakieś niestworzone problemy. Ale fakt faktem, mnie udaje się jakoś je omijać – dodała z uśmiechem, a ja oddałem gest, po czym również sięgnąłem po menu. – A co tam u ciebie? Ania wspominała, że przejąłeś firmę ojca?

Nie bardzo miałem ochotę rozmawiać o pracy, ale na początek był to chyba dość bezpieczny temat. Nie znaliśmy się za dobrze, a właściwie to wcale, więc to chyba naturalne, że powinnyśmy omówić coś tak prozaicznego. Nie chciałem jednak zanudzać Michaliny tym, czym się faktycznie zajmowałem, bo w tonach papierologii nie było nic interesującego. Rzuciłem kilka ogólnych zdań, zanim podszedł do nas kelner. Złożyliśmy nasze zamówienia, po czym zaproponowałem, aby to Michalina opowiedziała więcej o swojej robocie, bo to zapewne o wiele ciekawsze.

I rzeczywiście tak było. Michalina miała smykałkę od barwnego opowiadania historii z życia wziętych. Jej uczniowie byli naprawdę kreatywni, co przekładało się na zabawne anegdotki, których bardzo miło się słuchało. Było widać, że ta kobieta kocha to, co robi. Już dawno nie widziałem, aby ktoś z takim przejęciem i entuzjazmem opowiadał o tym, jak zarabia na życie.

– Słyszałem, że przez jakiś czas miałeś pod opieką Mikołaja – zagadnęła, kiedy na stole pojawiły się już nasze dania. – Zniechęciło cię to do posiadania własnych dzieci czy wręcz przeciwnie? – spytała, uśmiechając się lekko.

Trochę zaskoczyło mnie takie bezpośrednie pytanie, ale w sumie nie było w nim nic niewłaściwego. Najwidoczniej, podobnie jak ja, próbowała wybadać grunt.

– Wręcz przeciwnie – odparłem, również się uśmiechając. – Mikołaj to naprawdę fajny dzieciak. Świetnie się z nim bawiłem. I przy okazji doszedłem do wniosku, że chyba jestem już gotowy założyć własną rodzinę.

Michalina kiwnęła głową z aprobatą. Cóż, chyba nie było sensu ukrywać, dlaczego się tutaj znaleźliśmy. Oboje znajdowaliśmy się już na takim etapie życia, kiedy coraz poważniej zaczyna się myśleć o mijającym czasie i niewykorzystanych okazjach. Człowiek uświadamia sobie, że jeśli szybko czegoś nie zrobi, to to, co najlepsze w życiu, przeminie bezpowrotnie. Dla mężczyzn nie było to może aż tak dotkliwe, ale kobiety chyba dość mocno były wyczulone na punkcie swojego „tykającego zegara biologicznego". Patrząc na Michalinę, widziałem kobietę, która bardzo chciałaby mieć własne dzieci i kochającą rodzinę, ale los jakoś jej nie sprzyjał. Nie była jeszcze zdesperowana, ale wyraźnie z nadzieją łapała się każdej możliwości. Ja też byłem jedną z nich. Nie czułem się jednak jakkolwiek zgorszony, bo ja traktowałem ją bardzo podobnie.

Uznałem jednak, że na poważną rozmowę przyjdzie jeszcze czas, więc zmieniłem temat i zapytałem, co lubi robić w wolnym czasie. Odparła, że często chodzi na siłownię, pływa lub jeździ na rowerze, co potwierdzała jej zgrabna sylwetka i wysportowane ciało. Poza tym zajmowała się także ręcznym robieniem biżuterii – głównie wisiorków i bransoletek. W większości nosiła je sama, ale można też złożyć zamówienie, które chętnie zrealizuje. Kiedy opowiedziałem nieco o sobie, okazało się, że mamy podobny gust, jeśli chodzi o książki i filmy. Kilkanaście minut dyskutowaliśmy więc o naszych ulubionych pozycjach, które w znacznej mierze się pokrywały.

Później wzięło nas na wspominki z wesela Ani i Daniela. Bez bicia przyznałem się, że niewiele pamiętam, za to Michalina uznała, że to jedna z najlepszych imprez na jakiej kiedykolwiek była.

– Tak przeciągnąłeś mnie przez parkiet, że na drugi dzień nie mogłam zwlec się z łóżka – oznajmiła ze śmiechem.

– Ja też, ale z zupełnie innego powodu – odparłem, również się uśmiechając. – Chyba przez tydzień leczyłem kaca.

Cóż to był dopiero początek mojej przygody z życiem pełnym imprezowania i organizm jeszcze niezbyt dobrze znosił końskie dawki alkoholu.

– Rzeczywiście piłeś równo, ale trzymałeś się nieźle niemal do samego rana – dodała, sięgając po kieliszek z winem.

Przyglądałem się jej chwilę ze szczególną uwagą. Czy faktycznie mogłem związać się z tą kobietą na resztę życia? Przez ten krótki czas spotkania, naprawdę zdążyłem ją polubić. A do tego wydawało się, że niczego jej nie brakowało. Była otwarta, miła, zabawna i urocza. Miała pracę, którą kochała, świetne podejście do ludzi, zwłaszcza dzieci, i zainteresowania, które mnie też były bliskie. Wydawała się mieć zdroworozsądkowe podejście do życia, które sobie ceniłem. No i do tego uroda niczego sobie. Nie miałem się do czego przyczepić. Kobieta niemal idealna. A mimo to nie potrafiłem wyobrazić sobie, abym mógł poczuć do niej coś więcej niż zwykłą sympatię.

Nie miałem pojęcia, skąd wzięła ta konkluzja, bo nieraz słyszałem, że miłość przychodzi z czasem, ale akurat w tym wypadku byłem pewien, że nic z tego nie wyjdzie. Było to naprawdę osobliwe przeświadczenie, bo właściwie była w moim typie i można było się spodziewać, że coś zaiskrzy, ale tak się jednak nie stało. Najwyraźniej coś takiego się po prostu wie i już. Zresztą często było tak, że ludzie z pozoru dla siebie stworzeni nie potrafili zbudować trwałego związku, a ci ewidentnie niedobrani cieszyli się wspólnym szczęściem przez długie lata. I teraz miałem chyba do czynienia z tym pierwszym przypadkiem.

Jaki to paradoks – Michalina, która wpisywała się w mój obraz kobiety doskonałej, nie wywoływała we mnie żadnych głębszych uczuć, a tymczasem Eliza, która była zupełnym zaprzeczeniem tego, czego szukałem u płci przeciwnej, sprawiała, że przechodziły mnie dreszcze. I to właściwie od samego początku naszej znajomości. I o ile przez długi czas udawało mi się tłumić te niechciane uczucia, tak teraz przychodziło mi to z coraz większym trudem. Nie dość, że sama chłodna postawa Elizy poszła w zapomnienie, więc zniknął czynnik, który przekonywał mnie do zachowania dystansu, to jeszcze ostatnio wyjątkowo często zdarzało nam się nawiązywać, zazwyczaj zupełnie przypadkowy, kontakt fizyczny. Nadal nie wychodziło to poza podanie dłoni czy muśnięcia palców, ale moje reakcje na ten dotyk stawały się coraz silniejsze. Była to dla mnie pewna nowość, bo zwykle działało to na odwrót. Początkowe kontakty przysparzały intensywnych doznań, a im dalej w las, tym pociąg malał. To, co działo się teraz, było dla mnie niemal niepojęte. Nie wiedziałem, co o tym myśleć, jak się do tego ustosunkować. Starać się tłumić te niespodziewane uczucia czy zaryzykować i dać im wyraz? Gdyby nie chodziło o moją pracownicę, pewnie postawiłbym na to drugie, licząc, że kiedy ta dziwna fascynacja zostanie urealniona, może z czasem sama wygaśnie. W obecnej sytuacji nie mogłem jednak sobie na to pozwolić. Nie, jeśli nie chciałem wyjść na nietycznego szefa i napalonego dupka jednocześnie. Znalazłem się między młotem a kowadłem i naprawdę nie miałem pojęcia, w którą stronę zrobić następny ruch, aby wszystkiego nie spieprzyć.

– Dobra, jak ma na imię? – Z zamyślenia wyrwał mnie głos Michaliny, która oparła łokcie o stół, pochyliła się w moją stronę i posłała uważne spojrzenie.

– Słucham? – odparłem półprzytomnie, nie mając zielnego pojęcia, o czym przed chwilą mówiła i czego właściwie dotyczyło pytanie.

– Jak ma na imię? – powtórzyła, po czym uśmiechnęła się lekko, widząc moją nadal zdezorientowaną minę. – Ta kobieta, o której tak intensywnie rozmyślasz, zamiast słuchać mojego fascynującego wywodu o szalonych czasach studenckich.

Poczułem, jak krew odpływa mi z twarzy. Matko, czy to było aż tak oczywiste? Fakt, niekontrolowanie odpłynąłem myślami w niebezpieczne rejony, ale nie spodziewałem się, że moja rozmówczyni tak szybo się zorientuje w sytuacji. I do tego, ku mojemu nieszczęściu, tak trafnie.

– Ja wcale... – próbowałem się jakoś ratować, żeby nie robić jej przykrości, ale nie dała mi dokończyć.

– Nie ściemniaj – zarządziła, ale nie wyczułem w jej tonie nawet nutki oburzenia. – Przecież widzę, że się rozmarzyłeś i to na pewno nie ja byłam obiektem tych marzeń.

O, Boże, ale lipa. Chyba jeszcze nigdy mi się nie zdarzyło, abym zaprosił dziewczynę na randkę, a potem przez pół spotkania myślał o innej. I to w dodatku takiej, która w ogóle nie powinna mnie obchodzić. Zwłaszcza że ta siedząca na przeciwko powinna być moim właściwym wyborem. No tak, ale to, co właściwe, nie zawsze jest tym, czego naprawdę pragniemy.

– Przepraszam, ja... – Chciałem jakoś ratować sytuację, ale mina Michaliny wyraźnie dała mi do zrozumienia, że nie da się oszukać. – Masz rację – dodałem z westchnieniem. – I jest mi naprawdę głupio. To ja zaproponowałem spotkanie, a teraz zachowuję się, jakby wcale mnie tutaj nie było. Nie tak powinno to wyglądać.

Wiedziałem, że moja skrucha niewiele zmieni, ale naprawdę czułem się podle. Najwyraźniej moja niezawodna dotąd technika, polegająca na wybiciu sobie z głowy jednej kobiety inną kobietą, tym razem nie zdała egzaminu. A Michalina była tego faktu równie mocno świadoma jak ja. A może nawet i bardziej. I to chyba było w tym wszystkim najgorsze.

– Nie zadręczaj się tak – odparła, posyłając mi uśmiech pełen otuchy. – Nie mam prawa mieć do ciebie pretensji, bo sama też nie przyszłam tu z zupełnie czystymi intencjami.

Spojrzałem na nią z autentycznym zdziwieniem. Ani przez moment nie odniosłem wrażenia, że zjawiła się na to spotkanie z jakimiś ukrytymi zamiarami. W końcu była w pełni skupiona na przyjaznej rozmowie, podczas kiedy ja bujałem w obłokach.

– Ja też od jakiegoś czasu mam kogoś na oku – odpowiedziała na moje nieme pytanie. – Sprawy jednak nie bardzo idą do przodu, więc zastanawiałam się, czy sobie jednak nie odpuścić. I wtedy Ania dała mi cynk, że masz w planach się odezwać. Od lat trułam jej głowę, że taki fajny z ciebie facet i chętnie bym się z tobą umówiła, ale jakoś zawsze brakowało mi na to odwagi. Kiedy więc oznajmiła, że to ty masz zamiar wykonać pierwszy krok, nie miałam serca mówić jej, że próbuję się zakręcić koło kogoś innego. Stwierdziłam więc, że ta randka mogłaby być takim testem. No wiesz, czy zaiskrzy z jakimś inny facetem, czy jednak próbować dalej z tamtym. Widzę, że u ciebie sprawa ma się podobnie.

Niezupełnie, ale słysząc te wyjaśnienia, nie mogłem nie odetchnąć z ulgą. Uf, jednak nie jestem dupkiem. To znaczy jestem, bo taka sytuacja w ogóle nie powinna mieć miejsca, ale wyznanie Michaliny zdecydowanie zmniejszyło moje wyrzuty sumienia.

– I jak wyszedł test? – spytałem lekkim tonem, nie chcąc za bardzo nawiązywać do swoich miłosnych zawirowań. Przyznanie się do fantazjowania o własnej sekretarce nie było chyba zbyt pochlebne.

– A jak myślisz? – odparła zaczepliwie. – Wygląda na to, że czeka mnie niezła walka o serce opornego agenta nieruchomości, który albo udaje, że nie dostrzega moich sygnałów, albo jest naprawdę wyjątkowo ślepy – dodała ze śmiechem. – A może po prostu nie jestem dla niego dość dobra – mruknęła z westchnieniem.

– Nie gadaj głupot – próbowałem podnieść ją na duchu. – Jesteś naprawdę świetną dziewczyną. Jeśli ten facet tego nie dostrzega, to jego strata.

Michalina zarumieniła się lekko, co dodało jej uroku, ale i tak nie umywało się do widoku Elizy z wypiekami na twarzy. Kurczę, znowu o niej myślę. Ogarnij się, Wolski!

– Dzięki za miłe słowa – odparła. – Tobie też niczego nie brakuje i kiedyś pewnie wiele bym dała za tę randkę, ale teraz...

– Nic z tego nie będzie – dokończyłem, wskazując na nią a potem na siebie.

– Zdecydowanie nie – potwierdziła, po czym posłała mi szeroki uśmiech. – Boże, co za ulga – dodała po chwili. – Jeśli zaiskrzyłoby tylko z jednej strony, to nie byłaby za wesoła sytuacja. A tak przynajmniej nie ma problemu!

Cóż, w tej kwestii akurat rzeczywiście dobrze się stało. Oboje czuliśmy, a właściwie to nie czuliśmy, to samo więc w tym zestawieniu złamane serce nikomu nie groziło. Problem jednak nadal istniał, tylko na innej płaszczyźnie. Z tym jednak musiałem już jakoś poradzić sobie sam.

– Ale i tak cieszę się, że doszło do tego spotkania – oznajmiła z uśmiechem. – Przynajmniej uświadomiłam sobie, czego naprawdę chcę i że nie warto wmawiać sobie, że jest inaczej.

Oszukiwałbym samego siebie, gdybym nie przyznał, że w moim przypadku wnioski były podobne. Musiałem przyznać się sam przed sobą – czułem do Elizy coś, co nie było tylko przyjacielsko-pracowniczą sympatią. I ta świadomość przerażała mnie bardziej niż jakiekolwiek inne uczucie, z jakim przyszło mi się zmierzyć do tej pory. Nigdy nie zdarzyło mi się zakochać w kimś, kto powinien pozostać poza moim zasięgiem, a w tej chwili niebezpiecznie się do tego zbliżałem. I nie miałem zielnego pojęcia, jak sobie z tym poradzić.

– To co? Może toast za powodzenie w zdobywaniu miłości? – zaproponowała Michalina, unosząc swój kieliszek.

– I za budowanie własnego szczęścia – dodałem, powielając jej gest, po czym stuknęliśmy się kieliszkami.

Reszta wieczoru minęła w przyjaznej, luźnej atmosferze. Michalina opowiedziała mi nieco o swoim obiekcie westchnień, a ja bardzo zdawkowo napomknąłem o Elizie, nie wyjawiając, kim tak naprawdę dla mnie jest. Nie dlatego, że się wstydziłem, ale wolałem, aby te rewelacje przypadkiem nie dotarły do Ani, a potem reszty mojej rodziny. I tak mieli już wystarczająco dużo powodów, aby sobie ze mnie kpić. Nie chciałem się narażać na kolejne docinki, póki sam nie ogarnę swoich niesprecyzowanych uczuć.

Zaproponowałem Michalinie, żebyśmy pojechali jedną taksówką, ale okazało się, że mieszkamy po przeciwnych częściach miasta, więc by się nam to nie opłacało i pożegnaliśmy się na parkingu. Podziękowała mi za miły wieczór i jeszcze raz życzyła powodzenia w ułożeniu sobie życia osobistego. Odwzajemniłem życzenia, jeszcze raz zapewniając, zgodnie z prawdą, że jest wspaniałą kobietą i zasługuje na kogoś wyjątkowego. Oby ten oporny agent nieruchomości był skłonny dostrzec, jaki ma przed sobą skarb.

Jej taryfa przyjechała pierwsza, więc pomachałem na pożegnanie, kiedy do niej wsiadała, a chwilę później samochód zniknął mi z pola widzenia. Zostałem na parkingu sam ze swoimi rozbieganymi myślami. Miałem nadzieję, że to spotkanie nieco rozjaśni mój umysł i uczucia, a tymczasem wszystko jeszcze bardziej się zagmatwało. A najgorsze było to, że kompletnie nie wiedziałem, jak ogarnąć ten emocjonalny bałagan.

***

– Czy ta czcionka nie jest zbyt fikuśna? – spytałem, spoglądając krytycznie na ekran laptopa, na co odpowiedziało mi ciche parskniecie. – No co? – obruszyłem się, przenosząc wzrok na swoją towarzyszkę.

– Nie, nic – odparła Eliza. – Po prostu chyba nigdy nie słyszałam, aby jakiś facet użył słowa „fikuśna" – dodała, nie mogąc powstrzymać się od chichotu.

Przewróciłem oczami, bo w tej chwili miałem naprawdę większe problemy niż zwracanie uwagi na odpowiedni dla porządnego mężczyzny dobór słów. Było już dawno po godzinach pracy – dochodziła dziewiętnasta, jutro z samego rana czekał mnie wyjazd do Wrocławia na tę nieszczęsną konferencję i powinienem właśnie się pakować, a potem wcześniej położyć spać, ale zamiast tego utknąłem w biurze nad durną prezentacją. Narzekałem na Marcina, że zostawia tak istotne sprawy na ostatni moment, a w chwili obecnej sam nie byłem lepszy. Nic nie mogłem jednak poradzić na to, że ostatnie dwa tygodnie to była jakaś zawodowa gehenna. Spotkanie za spotkaniem, tona papierów do przejrzenia i podpisania, a do tego problemy z materiałami niezbędnymi na jednej budowie. I to wszystko było oczywiście dużo ważniejsze od jakiejś prezentacji, której pewnie i tak prawie nikt nie poświęci zbytniej uwagi.

PowerPoint ze stroną tytułową odpaliłem dopiero po siedemnastej, z nadzieją, że uda mi się jakoś szybko z tym uwinąć. Właściwie mogłem zabrać tę robotę do domu, ale po pierwsze wiedziałem, że w mieszkaniu ciężej będzie mi się do tego zmotywować, a po drugie nie chciałem taszczyć ze sobą sterty raportów, które należało wykorzystać. Tak więc rozsiadłem się wygodnie na kanapie (od siedzenia cały dzień przy biurku bolały mnie już plecy) i wziąłem się do roboty. Niestety ogólne zmęczenie i zniechęcanie dało o sobie znać, więc szło mi jak krew z nosa.

Już miałem ochotę się poddać i olać tę całą konferencję, kiedy rozległo się pukanie do drzwi gabinetu, a po chwili w progu stanęła Eliza z kubkiem kawy w ręku. Zdziwiłem się na jej widok, bo byłem przekonany, że już dawno poszła do domu. Nigdy, poza tym jednym razem, kiedy pomagała Marcinowi, nie prosiłem jej o to, aby została dłużej. Jeśli nie wybiegała z biura zaraz po zakończeniu ustawowego czasu pracy, to tylko i wyłącznie ze swojej inicjatywy. Przyłapałem ją na tym parę razy i zawsze tłumaczyła się, że jeśli już się czymś zajmie, to nie lubi przerywać w połowie, ale woli skończyć to, co zaczęła. Zaproponowałem jej, że skoro tak, to niech odliczy sobie ten czas, który nadłożyła i przyszła następnego dnia później. Zawsze jednak zjawiała się punktualnie, a nawet wcześniej. Podziwiałem jej profesjonalizm, więc postanowiłem dorzucić jej coś ekstra do pensji w ramach zapłaty za nadgodziny.

Tym razem też musiała zostać dłużej, zapewne aby dokończyć jakąś papierkową robotę, której nagromadziło się przez te kilka ostatnich dni. Wiedziała też, że jestem w czarnej dupie z prezentacją, więc najwidoczniej chciała mi jakoś dodać otuchy tą kawą, która okazała się prawdziwym zbawieniem. Podziękowałem jej wylewnie, po czym poleciłem, aby udała się do domu. Przez te trzy dni, kiedy mnie nie będzie, powinna mieć nieco mniej rzeczy do załatwienia na bieżąco, więc będzie mogła się skupić na nadrabianiu ewentualnych zaległości. Zaskoczyła mnie jednak, kiedy zaproponowała, że zostanie jeszcze chwilę i pomoże mi ogarnąć prezentację.

W pierwszej chwili nie wiedziałem, co powiedzieć, bo nie spodziewałem się takiego obrotu sprawy. Przez chwilę chciałem przyjąć pomoc, bo naprawdę nie miałem ochoty się z tym babrać, ale szybko doszedłem do wniosku, że nie powinienem od niej wymagać, aby siedziała ze mną po nocy i próbowała stworzyć coś, co na dobrą sprawę jej nie dotyczyło. Nim jednak zdążyłem przekonać ją, że świetnie poradzę sobie sam, usiadła na drugim końcu kanapy, chwyciła za jeden z raportów i zaczęła go przeglądać pod kątem przydatnych informacji. Kiedy po niecałej minucie, zaczęła dyktować mi to, co powinno się znaleźć na kolejnym slajdzie, uznałem, że ta współpraca może okazać się bardzo pomocna i postanowiłem z niej skorzystać.

I tak oto, prawie dwie godziny później, prezentacja była niemal gotowa. Tak właściwie to całą robotę merytoryczną odwaliła Eliza, a moja rola sprowadzała się w większości do przelania danych z papieru na ekran komputera. Patrząc na to, jakie pełniliśmy w tej firmie funkcje, zdecydowanie powinno być na odwrót, ale naprawdę byłem zbyt zmęczony, aby się tym przejmować. Zresztą Eliza nie narzekała na tę zamianę ról i poradziła sobie naprawdę wyśmienicie. Niby nie znała się zbytnio na budownictwie, ale z łatwością wyłapywała informacje, które pozwolą zaprezentować naszą firmę z jak najlepszej strony. Gdybym wiedział, że tak świetnie sprawdzi się w tym zadaniu, poprosiłbym ją o przygotowanie tej prezentacji już dawno temu. Oj, zemściła się na mnie niewiara w kompetencje pracowników.

– Ale ja pytam poważnie – obruszyłem się. – Ta czcionka naprawdę wydaje mi się zbyt wymyślna. Chyba lepiej wybrać coś bardziej klasycznego.

Do tej pory Eliza, zajęta wertowaniem raportów, nie spoglądała w stronę laptopa. Ja również nie skupiałem się na tym, jak wyglądał tekst, tylko na tym, co głosił. Kiedy jednak zacząłem przeglądać slajdy, coś zaczęło mi zgrzytać. Nigdy nie zwracałem zbytniej uwagi na coś takiego, jak szablon prezentacji czy styl czcionki, ale tym razem chyba jednak wypadało wziąć to pod uwagę. W końcu to miała być nasza wizytówka i należało zadbać o każdy najmniejszy szczegół.

– Może rzuci pani na to okiem? – zaproponowałem, mając na uwadze, że kobiety zwykle bardziej przywiązują wagę do tego typu detali i chyba łatwej skomponować im poszczególne elementy tak, aby ze sobą współgrały.

– Pewnie – odparła, odrywając wzrok od ostatniej kupki papierów i posyłając mi lekki uśmiech.

Starałem się ignorować ciepło, które rozeszło się po moim ciele, i obróciłem laptop ekranem w jej stronę. Siedziała jednak zbyt daleko, aby dostrzec szczegóły, więc odruchowo przesunęła się w moją stronę. Do tej pory dzielił nas bezpieczny dystans, który pozwalał mi zachować jasność umysłu, mimo że przez ostanie dni na samo wspomnienie o Elizie moje myśli i uczucia szalały niczym rollercoaster. Teraz jednak, kiedy jej udo znalazło się jakieś pięć centymetrów od mojego, ramię prawie stykało się z moim, a do moich nozdrzy dotarł słodki zapach jej perfum, naprawdę zakręciło mi się w głowie. Miałem nadzieję, że nie dostrzegła mojej dość łatwej do zinterpretowania reakcji. Na szczęście była tak skupiona na komputerze, że chyba nawet nie zorientowała się, jak blisko siebie się znajdowaliśmy.

– Rzeczywiście trochę za dużo zawijasów – oceniła, po czym pochyliła się nad laptopem i zaczęła wprowadzać szereg zabiegów korekcyjnych.

Zajęło jej to kilka minut, podczas których mogłem bezwstydnie się jej przyglądać. Wszystkie atuty, które zdążyłem już wcześniej zauważyć, z bliska okazały się jeszcze bardziej pociągające. Zwłaszcza zachęcająca wydawała się smukła szyja, która wyjątkowo dzisiaj była kusząco odsłonięta, bo Eliza zazwyczaj rozpuszczone włosy spięła w wysoki kucyk. Dość głęboki dekolt, chociaż nie aż tak, jak ten w czerwonej sukience, także pobudzał moją wyobraźnię. Zerknąłem też na nogi, które wyciągnęła i oprała o belkę pod stolikiem, co sprawiło, że wydawały się jeszcze dłuższe niż w rzeczywistości. A do tego wszystkiego pełne skupienie na twarzy, które dodawało jej nie mniejszego uroku niż uśmiech czy rumieńce.

Przełknąłem ciężko ślinę, czując, że to wszystko zmierza w bardzo złym kierunku. Bóg mi świadkiem, że chciałem nad tym zapanować, ale czasami natura jest silniejsza od człowieka. I tak niestety było w tym przypadku. Wiedziałem, że nie powinienem nic czuć do Elizy. Że nie powinien pożerać jej wzrokiem w momencie, kiedy mogła mnie na tym przyłapać. Że nie powinienem niezauważalnie przysuwać się bliżej, aby jej dotknąć w sposób, który jasno sugerowałby moje niepochlebne intencje. Wszystko to wiedziałem, a mimo to robiłem to z pełną świadomością konsekwencji.

Nie pomagał nawet fakt, że jak mantrę starałem sobie powtarzać, że to moja sekretarka i nie mogę się tak wobec niej zachowywać. Zresztą relacja zawodowa nie była jedynym argumentem przeciw próbie zbliżenia. To była głęboko zraniona kobieta, która zawiodła się na szczęściu i miłości. A ja nie byłem odpowiednim facetem dla takiej kobiety. Myślę, że nie potrafiłbym się nią odpowiednio zaopiekować i obdarzyć tym, na co zasługiwała. Po prostu nie nadawałem się do tego typu związków. O ile do w ogóle jakichkolwiek się nadawałem.

Ta świadomość nie miała jednak szans w starciu z pociągiem fizycznym, jaki mną zawładnął. Choćbym nie wiem, jak się starał, nie umiałem go stłumić. Nie panowałem nad sobą, jak napalony nastolatek, a byłem przekonany, że ten etap miałem już dawno za sobą. Co się ze mną działo? Czy to było coś więcej niż zwykłe pożądanie? Czy naprawdę zaczynałem się zakochiwać w swojej sekretarce?

– Gotowe. – Z zamyślenia wyrwał mnie radosny głos Elizy. – Teraz chyba wygląda to nieco lepiej – dodała, po czym przekręciła głowę w moją stronę.

Pech chciał, że za późno zorientowałem się w sytuacji i nie zdążyłem na czas odsunąć się na bezpieczną odległość, a Eliza aż do tego momentu nie była świadoma, jak blisko niej się przysunąłem. W konsekwencji nasze twarze znalazły się dosłownie jakiś centymetr od siebie.

Czas na moment się zatrzymał. Oboje zastygliśmy w bezruchu, patrząc sobie prosto w oczy. Nie wiem, co czaiło się w moich, zapewne coś dobitnie sugerującego, o czym jeszcze przed chwilą rozmyślałem, ale w oczach Elizy dostrzegłem coś, czego zupełnie się nie spodziewałem. Rzadko się myliłem w kwestii kobiecych intencji, a w tej chwili moja sekretarka wyraźnie dawała mi do zrozumienia, że ta bliskość działa na nią równie intensywnie jak na mnie. Mimowolnie mój wzrok na chwilę skierował się nieco niżej na jej pełne usta. Sekundę później przygryzła lekko dolną wargę, a ja przepadłem.

Pieprzyć konsekwencje. Miałem dziką ochotę pocałować tę kobietę i to właśnie miałem zamiar zrobić!

Pochyliłem się nieznacznie i już niemal musnąłem jej usta, kiedy nagle pełną napięcia ciszę przeszył dzwonek mojego telefonu.

Odskoczyliśmy od siebie jak oparzeni, po czym przez chwilę patrzyliśmy na siebie, jakbyśmy byli dawnymi znajomymi, którzy wpadli na siebie niepodziewanie i nie wiedzieli, jak się zachować. Z tym ostatnim to akurat była prawda. Byłem kompletnie zdezorientowany i nie miałem pojęcia, jak wybrnąć z tej niezręcznej sytuacji, w którą sam się wpakowałem. Cholera. Co ja sobie, u diabła, myślałem?

– Proszę odebrać ten telefon – pierwsza odezwała się Eliza, a jej zachrypnięty głos dobitnie świadczył o tym, że była równie wstrząśnięta co ja. – Może to coś pilnego.

Zerknąłem na ekran, leżącego na stoliku obok laptopa, smartfonu. Wyświetlało się na nim imię mojego młodszego brata. Sięgnąłem po telefon, chociaż nie bardzo miałem ochotę na jakąkolwiek rozmowę. Liczyłem jednak na to, że pozwoli mi ona nieco ochłonąć i da czas na zastanowienie się, jak wykaraskać się z tego bagna, w które się władowałem.

– Co jest? – rzuciłem do słuchawki, wbijając wzrok w ścianę przed sobą. Patrzenie na Elizę na pewno tylko jeszcze bardziej by mnie zdekoncentrowało.

Zamiast odpowiedzi, po drugiej stronie rozległ się jakiś dziwny, przytłumiony dźwięk, który najprawdopodobniej był kichnięciem, a po chwili wtórował mu obrzydliwy, suchy kaszel.

– Umieram. – Usłyszałem charkot, który z dużym prawdopodobieństwem wydobył się z gardła Marcina. – Tak że, sorry Adi, ale nigdzie jutro z tobą nie pojadę.

No, po prostu świetnie. Tylko tego mi jeszcze brakowało.

– Nie przesadzasz trochę? – spytałem z przekąsem. – Brzmi to na zwykłe, nieszkodliwe przeziębienie.

– Nieszkodliwe przeziębienie? – oburzył się. – Mam trzydzieści osiem stopni gorączki, zapchany nos i zatoki, bolą mnie wszystkie mięśnie i kaszlę tak, że zaraz wypluję sobie płuca! Daga powiedziała, że pod żadnym pozorem mam się nie ruszać z łóżka i najlepiej to powinienem wziąć antybiotyk. To profesjonalna lekarska opinia i nie śmiej jej podważać!

Prychnąłem lekceważąco, co na pewno nie uszło jego uwadze.

– Wiesz, że twoja dziewczyna jest weterynarzem, prawda? – zakpiłem. – I leczy zwierzęta, a nie ludzi.

– Lekarz to lekarz – obstawał przy swoim. – Jeśli tak bardzo chcesz wlec ze sobą zwłoki i samemu narażać się na ewentualność zarażenia się tym paskudztwem, to proszę bardzo, ale nie polecam.

Westchnąłem ciężko, wiedząc, że sprawa jest już przesądzona. Z chorobą nie ma co dyskutować.

– No dobra, mówi się trudno – mruknąłem. – Będę musiał jakoś sam to ogarnąć.

A ta wizja naprawdę mi się nie podobała. Tak naprawdę zgodziłem się na uczestnictwo w tej konferencji, bo wiedziałem, że brat będzie mi towarzyszył. Teraz moja początkowa niechęć tylko wzrosła. Nie mogłem się już jednak wycofać. Cóż, będę musiał jakoś przetrwać te trzy dni męki.

– To może zabierz ze sobą Elsę – zasugerował, pociągając nosem. – Skoro nie będzie cię w biurze, to i tak nie będzie tam miała wiele do roboty, a może ci się przydać na miejscu. We dwójkę zawsze raźniej.

Jeszcze jakieś dziesięć minut temu taka sugestia byłaby całkiem trafna. Niestety po tym, do czego doszło, a właściwie to na szczęście ostatecznie nie doszło, takie rozwiązanie raczej nie wchodziło w grę. Nie byłem pewien, czy przez najbliższe kilka dni będę w stanie spojrzeć Elizie w oczy, a co dopiero prosić ją, żeby wybrała się ze mną na służbowy wyjazd, na którym bylibyśmy niemal skazani na swoje towarzystwo. Nie, to zdecydowanie nie był dobry pomysł. Ale oczywiście nie mogłem tego powiedzieć Marcinowi.

– Zastanowię się – odparłem na odczepnego. – Sam ostatecznie też dam sobie radę.

– Nigdy nie śmiałem w to wątpić – zapewnił, po czym znowu rozkaszlał się tak, że aż musiałem odsunąć słuchawkę od ucha. – Dobra, ja kończę i idę szukać jakiegoś lekarstwa na te wszystkie bóle. Powodzenia na konferencji.

– Dzięki – mruknąłem. – A ty się kuruj!

Rzucił w odpowiedzi jakiś charkot, po czym się rozłączył.

Wpatrywałem się jeszcze chwilę w telefon, po czym odłożyłem go powoli na stolik, aby jak najdłużej opóźnić moment, w którym spojrzę na Elizę i będę się musiał zmierzyć z konsekwencjami swoich lekkomyślnych czynów. Kiedy w końcu przeniosłem wzrok w jej stronę, zdałem sobie sprawę, że odsunęła się na bezpieczną odległość drugiego końca kanapy. Przez te kilka minut musiała wyraźnie ochłonąć, bo nie wyglądała na spiętą czy zmieszaną. Patrzyła na mnie uważnie, ale w jej oczach nie było już tego żaru, co jeszcze parę chwil temu, ale tak dobrze znana mi obojętność.

– Coś się stało? – spytała neutralnym tonem głosu, jakby w ogóle nie przejęła się tym, że niemal się na nią rzuciłem.

Pytanie miało raczej na celu próbę rozładowania nieręcznej atmosfery niż faktyczne zaspokojenie ciekawości, bo z kontekstu mojej wypowiedzi musiała się domyślić, czego dotyczyła rozmowa. Postanowiłem póki co pociągnąć jednak tę oczywistą wymianę zdań, zanim zdecyduję się, co chcę powiedzieć odnośnie naszego niedoszłego pocałunku.

– Marcin się rozchorował, więc na konferencję będę musiał pojechać sam – odparłem, wzdychając i opadając ciężko na oparcie kanapy.

Ugh, czemu wszystko musi się komplikować w jednym czasie? I to na wszelkich możliwych płaszczyznach. Nie dość, że moje życie osobiste było w ruinach, to teraz jeszcze na dodatek to zawodowe też nie wyglądało najlepiej. A najbardziej dotkliwy był fakt, że w większości aspektów sam byłem sobie winien.

– Może ja z panem pojadę – zaproponowała nieśmiało Eliza, a ja przeniosłem na nią zaskoczone spojrzenie.

Po pierwsze nie byłem przygotowany na to, że sama wyjdzie z taką sugestią. Do tej pory to ja musiałem ją prosić o podobne przysługi, jak chociażby pójście ze mną na tę nieszczęsną aukcję charytatywną. Była więc to dla mnie pewna nowość i nie bardzo wiedziałem, jak ją odebrać i jak na nią zareagować. Natomiast drugie, co mnie uderzyło, to fakt, że wciąż wracała się do mnie per „pan", chociaż jeszcze kilka minut temu byliśmy o krok od przekroczenia granicy, za którą nieprzejście na ty byłoby po prostu komiczne.

– To nie jest konieczne – odparłem, uznając, że uprzejma odmowa będzie bezpiecznym posunięciem, ale na jej twarzy odmalowało się coś na kształt rozczarowania, co zbiło mnie nieco z pantałyku. – Ale jeśli ma pani ochotę, to w sumie czemu nie? – dodałem, starając się lekko uśmiechnąć. – W końcu to pani przeglądała raporty, więc jest chyba lepiej przygotowana ode mnie.

I w kwestii prezentacji mogła się okazać naprawdę pomocna. Może nawet bardziej niż Marcin. Co prawda nie była tak wygadana jak on i nie miała takiej łatwości w nawiązywaniu kontaktów, ale w gruncie rzeczy lepszy taki towarzysz niż żaden. Poza tym przecież nie mogłem jej unikać do końca życia. Może paradoksalnie ten wspólny wyjazd pozwoli nam nabrać nieco dystansu do tego, co się między nami wydarzyło. Albo wręcz przeciwnie, jeszcze bardziej nas do siebie zbliży. Nie byłem pewien, która wizja bardziej mnie niepokoiła.

– W takim razie chętnie się z panem wybiorę – odparła ze szczerym uśmiechem, którego nie mogłem nie odwzajemnić.

Zapadła chwila ciszy, podczas której przyglądaliśmy się sobie uważnie. Nie z takim pożądaniem jak wcześniej, ale zdecydowanie bardziej intensywnie, niż wypadało w przypadku szefa i jego sekretarki.

Zmusiłem się, aby przerwać ten wkraczający na niebezpieczne tereny kontakt wzrokowy, po czym odchrząknąłem znacząco.

– Skoro tak, to proszę jechać do domu i przygotować się na jutrzejszy wyjazd – zasugerowałem, klikając na laptopie przycisk „zapisz", po czym go zamknąłem. – Przyjadę po panią o siódmej, dobrze?

Kiwnęła głową na zgodę, po czym zaczęła podnosić się z kanapy. Starałem się nie śledzić jej ruchów, ale to było silniejsze ode mnie. Cholera, jak tak dalej pójdzie, to naprawdę wkopię się w kłopoty, z których się już nie odgrzebię.

– To do jutra – rzuciła z uśmiechem, ruszając w stronę wyjścia.

– Do jutra – odparłem, odprowadzając ją wzrokiem.

Stała już niemal w progu, kiedy coś mnie tknęło i zasugerowało, że zanim wyjdzie powinienem chociaż spróbować jakoś wyjaśnić ten niedoszły pocałunek. Już nawet otworzyłem usta, ale w ostatniej chwili zrezygnowałem. Skoro ona nie podjęła tematu i zachowywała się, jakby nic się nie stało, to może tak było lepiej. Puścić to w niepamięć i udawać, że nigdy nie miało miejsca. Moje nieudolne tłumaczenia mogły tylko pogorszyć sprawę.

Nim zdecydowałem, jak to właściwie rozegrać, drzwi za Elizą się zamknęły, a ja zostałem sam w cichym gabinecie. Oparłem głowę o zagłówek kanapy i wlepiłem wzrok w sufit. Westchnąłem ciężko, karcąc się w duchu za wszystko to, czego się dzisiaj dopuściłem, jednocześnie mając nadzieję, że ten wyjazd nie okaże się najgorszą decyzją, jaką ostatnio podjąłem. 

********************************************************* 

Witam Was pod kolejnym rozdziałem. Jak się podobał? Między Adrianem i Elizą zaczyna iskrzyć, a co z tego wyjdzie, przekonamy się już niedługo ;) 

Dziękuję za gwiazdki pod poprzednią częścią. 

Pozdrawiam i do napisania za tydzień :) 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro