Rozdział 26

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Kolejne dni upłynęły mi na typowej przedświątecznej krzątaninie. Uporałem się z całą papierkową robotą, więc nie groziło mi ślęczenie nad dokumentami w przerwie między świętami a Nowym Rokiem, którą zmierzałem spożytkować na chwilę odpoczynku. Udało mi się także całkiem sprawnie załatwić sprawę prezentów dla bliskich. Podarunki nie były może zbyt wyszukane, ale za to niezaprzeczanie od serca. Znalazłem również chwilę na porządki zarówno w biurze, jak i w mieszkaniu oraz przystrojenie choinki. No i oczywiście nie zabrakło też czasu na spotkania z Elizą.

Co prawda oboje byliśmy przez miniony tydzień nieco zabiegani, ale wspólna praca sprzyjała spędzaniu czasu w swoim towarzystwie. W biurze nadal staraliśmy się nie przekraczać czysto zawodowych relacji, ale któregoś wieczoru zostaliśmy dłużej, aby dopracować końcowe raporty i uznając, że nikt nam nie przeszkodzi, pozwoliliśmy sobie na odrobinę swobody. Nie była to randka najwyższych lotów, jeśli wziąć pod uwagę, że de facto znajdowaliśmy się w pracy, a na kolację jedliśmy zamówioną pizzę, ale i tak cieszyłem się, że mogłem spędzić z nią te kilka godzin, a w przerwach między przeglądaniem kolejnych tabelek i wykresów pozwalała mi skraść sobie całusa. Udało nam się też spotkać w sobotę, kiedy to wybraliśmy się na pobliski jarmark świąteczny. Tym razem też połączyliśmy przyjemne z pożytecznym, bo oprócz miło wspólnie spędzonego czasu, mieliśmy też okazję dokupić jeszcze jakieś ozdoby czy upominki dla naszych bliskich. Tak więc podsumowując, póki co układało się między nami naprawdę świetnie.

Skłamałbym jednak, gdybym przyznał, że to w zupełności mi wystarczało. Wiem, że sam jeszcze niedawno upierałem się, aby nie obnosić się z naszym rodzącym się związkiem, ale frustrowało mnie trochę, że kiedy rano wchodziłem do sekretariatu i widziałem jej promienny uśmiech, nie mogłem tak po prostu do niej podejść i namiętnie pocałować. To znaczy, w sumie nic strasznego by się nie stało, gdybym to zrobił, ale czułem, że Eliza naprawdę nie chciała byśmy przypadkiem znaleźli się w takiej sytuacji, że ktoś by nas na tym przyłapał. Z drugiej jednak strony musiała liczyć się z tym, że nie będziemy się przecież wiecznie ukrywać. Kiedyś w końcu będzie musiała ogłosić światu, że spotyka się ze swoim szefem. I w gruncie rzeczy nie było przecież w tym nic wstydliwego. Zwłaszcza że to nie był tylko jakiś chwilowy romans, a poważny związek z przyszłością. A przynajmniej ja tak to widziałem. I miałem nadzieję, że już niedługo nasza relacja nabierze nieco rozpędu. Nie miałem nic przeciwko trzymaniu się za ręce czy niewinnym pocałunkom, ale w końcu byłem tylko facetem i byłbym głupcem, gdybym nie pragnął tej pięknej, cudownej kobiety, jaką miałem u swojego boku. Oczywiście nie miałem zamiaru niczego na Elizie wymuszać. Wiedziałem, że potrzebuje czasu, aby oswoić się z nową sytuacją, w jakiej się znaleźliśmy. Chociaż, jeśli miałem być szczery, to czasami posyłała mi tak zalotne spojrzenia, że naprawdę ostatkami sił powstrzymywałem się przed tym, aby się na nią nie rzucić. To zdecydowanie nie byłoby dobre posunięcie. Zwłaszcza gdy znajdowaliśmy się w sekretariacie lub moim gabinecie. Czułem jednak, że moje pokłady samokontroli są już na wyczerpaniu, a ona z każdym dniem coraz bardziej mnie prowokowała. Nie wiedziałem, czy robiła to świadomie, czy nie, ale chyba dawała mi do zrozumienia, że zaczyna być gotowa na coś więcej. Uznałem jednak, że zanim do czegokolwiek dojdzie, dobrze byłoby o tym wcześniej porozmawiać. Nie chciałem się zbyt pospieszyć i jej zranić. Do tej pory nie było jednak na to dobrego momentu, więc postanowiłem, że podejmę temat rozwoju naszej relacji i jej ujawnienia dopiero po świętach. Tym bardziej, że mieliśmy spędzić je osobno. A przynajmniej wigilię.

Eliza oczywiście miała w planach spędzić ten wieczór z Kornelią, Aliną i swoją matką. Do obecności tej ostatniej nadal podchodziła dość sceptycznie, ale postanowiła dać jej szansę ze względu na córkę. Natomiast jeśli chodziło o mnie, to właściwie do ostatniej chwili miałem wątpliwości co do tego, czy moja matka będzie skłonna chociaż na czas świąt puścić w niepamięć nasz konflikt. Chociaż to i tak nie rozwiązywałoby całego problemu. Nie zaglądałem do rodzinnego domu od trzech miesięcy, więc pewnie dziwnie bym się tam czuł podczas uroczystej kolacji ze świadomością, że wcale tak do końca nie jestem tam mile widziany. Na szczęście Ania i Daniel, chcąc zapewne uniknąć niepotrzebnie napiętej atmosfery, zaproponowali, aby w tym roku wigilia odbyła się u nich. Chętnie na to przystałem, chociaż w gruncie rzeczy niewiele to zmieniało. I tak czekało mnie spotkanie z matką, która wciąż żywiła do mnie urazę za coś, w co w ogóle nie powinna się wtrącać. A przynajmniej tak sądziłem, że nadal była na mnie obrażona, skoro od czasu tamtej kłótni nie próbowała nawiązać kontaktu. Okej, ja też nie byłem synem roku, bo również się do niej nie odezwałem. Nie byłem dumny ze swojego zachowania, ale ona także się nie popisała. Cóż, byliśmy jednakowo uparci, więc żadne nie chciało pierwsze wyciągnąć ręki na zgodę. Czułem jednak, że najwyższa pora, aby wreszcie zakończyć te śmieszne niesnaski. Dzisiejszy wieczór wydawał się ku temu całkiem dobrą okazją.

Kiedy dotarłem, obładowany prezentami, do domu starszego brata, pozostali członkowie rodziny już tam byli. Ania krzątała się po kuchni, Daniel kończył nakrywać do stołu, Mikołaj siedział przy oknie, wypatrując pierwszej gwiazdki, a Marcin i rodzice siedzieli w salonie, prowadząc luźną rozmowę. Na mój widok nagle ucichli, a w pomieszczeniu dało się wyczuć narastające napięcie. Nie umknęło mojej uwadze, że młodszy brat i ojciec wodzili wzrokiem między mną i matką w oczekiwaniu, jak przebiegnie nasza konfrontacja. Nie zamierzałem robić wielkich scen, więc skinąłem tylko wszystkim na powitanie, po czym ruszyłem w stronę rozłożystej choinki, aby zostawić pod nią upominki. Mama przyglądała mi się z uwagą, ale się nie odezwała. Spodziewałem się, że wyraz jej twarzy będzie surowy, ale kiedy zerknąłem na nią kątem oka, dostrzegłem raczej skupienie i obojętność. Hm, może nie będzie tak źle, skoro nie ciskała we mnie piorunami.

Uznałem, że najlepiej będzie się zachowywać jak gdyby nigdy nic. Nie miałem zamiaru wylewnie jej przepraszać, bo właściwie nie miałem za co, ale z drugiej strony święta to podobno czas zgody i pojednania. Miałem więc nadzieję, że matka doszła do podobnych wniosków i chociaż tego jednego wieczoru odpuści mi wszelkie tyrady.

Miałem właśnie rzucić jakąś błahą uwagę, aby nieco rozładować napiętą atmosferę, ale w tym samym momencie w salonie zjawił się Daniel.

– Skoro jesteśmy już wszyscy, to zapraszamy do stołu – zakomunikował niczym przykładny pan domu, po czym wskazał na jadalnię.

Zgodnie przenieśliśmy się do obszernego pomieszczenia, gdzie czekał na nas odświętnie nakryty stół z tradycyjnymi wigilijnymi potrawami. Nim przystąpiliśmy jednak do ich konsumpcji, oczywiście nastąpiło dzielenie się opłatkiem. Zwykle nie miałem nic przeciwko temu zwyczajowi, ale tym razem nie umiałem zebrać myśli, aby sklecić dla każdego jakieś sensowne życzenia. Oczywiście najtrudniej było z matką, więc przypilnowałem, aby do niej podejść na sam koniec, nie chcąc, aby przypadkiem wcześniej zepsuła mi humor. Zacząłem od Mikołaja, któremu najłatwiej było mi powiedzieć coś dobrego. Rozczuliłem się nieco, kiedy młody życzył mi przede wszystkim tego, abym był szczęśliwy, i puścił mi przy tym porozumiewawczo oczko. Poprosiłem go, aby na razie nie mówił nikomu o tym, że spotykam się z mamą Kornelii i oczywiście dotrzymał słowa, ale doskonale wiedziałem, co miał na myśli, składając mi te życzenia. Od ojca, braci i bratowej usłyszałem niemal to samo – powodzenia w pracy i szczęścia w miłości. Wiedziałem jednak, że w przypadku tego drugiego nie były to żadne złośliwe aluzje pod adresem mojego wciąż kawalerskiego stanu. Chcieli po prostu, abym miał szansę spotkać tę jedną jedyną kobietę i ułożyć sobie z nią życie. Doceniałem ich troskę, bo chociaż już kogoś takiego poznałem, póki co nie chciałem się z tym zdradzić.

Wziąłem głęboki wdech, zanim ruszyłem w stronę matki. Obiecałem sobie w duchu, że nie dam się sprowokować i nawet jeśli znów usłyszę od niej jakieś przytyki, przyjmę to ze spokojem. Nie chciałem, aby nasze nieporozumienia zepsuły święta reszcie rodziny.

Kiedy do niej podszedłem, z jej twarzy zniknął uśmiech, którym jeszcze przed sekundą obdarowywała Marcina. Postanowiłem się tym jednak nie przejmować. Powiem, co mam powiedzieć, wysłucham, co mam wysłuchać i nie będę się nad tym roztkliwiał. Żadne gorzkie słowa z jej strony nie zepsują tego dobra, które spotkało mnie w ciągu ostatnich tygodni.

– Synu – zaczęła stanowczym tonem głosu, a ja już wiedziałem, że cokolwiek powie, na pewno w jakiś sposób wbije mi szpilę. – Życzę ci, abyś nauczył się podejmować właściwe decyzje.

Hm, nie było tak źle. Chociaż oczywiście drugie dno tej wypowiedzi było aż nadto wyczuwalne. To oczywiste, że w jej mniemaniu pod pojęciem „właściwych decyzji" kryło się jak najszybsze znalezienie sobie żony. Doceniałem jednak, że zdecydowała się nie mówić tego wprost. Przynajmniej mój uśmiech nie musiał być wymuszony.

– Dziękuję, mamo – odparłem, łamiąc kawałek jej opłatka. – A ja życzę ci, abyś potrafiła docenić miłość i bliskość osób, które chcą ci ją zaoferować – dodałem, również nie mogąc powstrzymać się od aluzji do sytuacji, w której obecnie się znajdowaliśmy.

Matka zacisnęła usta, ale nijak tego nie skomentowała. Uznałem więc, że jesteśmy kwita. Udało nam się zamienić kilka słów, stwarzając przy tym pozory uprzejmości. To chyba całkiem nieźle, jeśli wziąć pod uwagę, że nie rozmawialiśmy ze sobą od paru miesięcy. Może więc jednak przetrwamy ten wieczór we względnym spokoju, bez tłuczenia szklanek i latających talerzy.

Kiedy już wszyscy wymieniliśmy się życzeniami, zasiedliśmy do stołu. Początkowa rozmowa kręciła się wokół potraw, które w tym roku w znacznej mierze przygotowała Ania. Wyraźnie stresowała się tym, że coś może nam nie zasmakować, ale niepotrzebnie. Wszystko było naprawdę pyszne. Potem tata zapytał, jak tam koniec roku w firmie, więc przez kilkanaście następnych minut relacjonowaliśmy mu z Marcinem, jak sprawy się mają. Ojciec był z nas naprawdę zadowolony. Oddając swój interes w moje ręce, miał chyba pewnie obawy co do tego, jak poradzę sobie z taką odpowiedzialnością, ale z każdym kolejnym rokiem udowadniałem mu, że jego wątpliwości były zupełnie nieuzasadnione. Szkoda tylko, że na matce nie robiło to równie sporego wrażenia. Zresztą przez całą kolację prawie się nie odzywała, jak to nie ona. Czyżby uznała, że lepiej milczeć niż wywołać kolejną słowną burzę? Cóż mocno w to wątpiłem, ale byłem wdzięczny, że postanowiła odsunąć nasze spory na bok i pozwolić cieszyć się pozostałym niezamąconą naszymi wzajemnymi pretensjami radosną atmosferą. I miałem cichą nadzieję, że ten stan rzeczy utrzyma się do końca wieczoru. Niestety mama jednak nie byłaby sobą, gdyby podarowała sobie przytyk skierowany pod moim adresem.

– Wpadniecie jutro do nas z Dagmarą? – zwróciła się do Marcina.

Z tego, co wiedziałem, zapoznanie mamy i dziewczyny mojego brata przebiegło całkiem pomyślnie, a panie nawet przypadły sobie do gustu. Nic więc dziwnego, że matka nalegała na wizytę ewentualnej przyszłej synowej.

– Jutro raczej nie damy rady, bo wybieramy się do rodziców Dagi – odparł Marcin. – Ale możemy przyjść w czwartek.

Mama kiwnęła głową na zgodę, po czym przeniosła wzrok na swojego najstarszego syna.

– Daniel, w takim razie też wpadnijcie w drugie święto. Upiekłam tyle pierników, że ktoś to musi teraz zjeść – dodała z uśmiechem.

– Jasne, mamuś – odparł mój brat. – Nie pogardzimy takimi słodkościami, nie, młody? – zwrócił się do Mikołaja, który tylko pokiwał entuzjastycznie głową, bo właśnie wepchnął do buzi wielki kawałek pieroga z kapustą i grzybami.

Czekałem w napięciu na moment, kiedy rodzicielka w końcu zawiesi swój wzrok na mnie i oznajmił z łaską, że również mogę się zjawić. Nic takiego jednak nie nastąpiło. Wróciła do zajadania karpia, jakby w ogóle mnie tu nie było. Naprawdę zamierzała tak to rozegrać? Myślałem, że zrobiliśmy dzisiaj mały kroczek do przodu, a tymczasem chyba cofnęliśmy się od dwa milowe. Nie mogłem uwierzyć, że mimo wszystko postanowiła udawać, że ma tylko dwóch synów, których należało zaprosić do domu na święta.

– A ja nie jestem zaproszony? – spytałem, starając się utrzymać lekki ton głosu, jakby to pominięcie w ogóle mnie nie dotknęło.

Przy stole zapanowała cisza jak makiem zasiał. Wszyscy skupili wzrok na mnie, ale ja świdrowałem spojrzeniem tylko matkę. Obiecałem sobie, że nie będę robił scen, ale nie potrafiłem pozostać obojętnym na jej lekceważące zachowanie. Należałem do tej rodziny na takich samych zasadach jak Daniel i Marcin. Nie powinienem być wykluczany tylko dlatego, że matce nie podobało się, iż u mojego boku nie było żadnej kobiety. To był czysty absurd. Wiedziałem, że nie byłem idealnym synem, ale brak żony nie powinien mnie skreślać w oczach rodzicielki. Były w życiu znacznie ważniejsze rzeczy i wartości.

– Cóż – zaczęła matka, odkładając sztućce. – A miałbyś kogo ze sobą przyprowadzić?

No jasne. Czego innego mogłem się spodziewać? Gdybym rozmawiał z kimkolwiek innym, tego typu pytanie zabrzmiałby naprawdę niewinnie, ale w wykonaniu mojej matki aż ociekało pretensjami. Wiedziałem, że nie powinienem wdawać się w dyskusję i krótką, trafną ripostą zakończyć całą sprawę, ale miałem już serdecznie dosyć tego upokorzenia. I dlatego pod wpływem impulsu powiedziałem coś, czego zupełnie nie miałem w planach.

– Owszem, miałbym – odparłem hardo, posyłając matce odważne spojrzenie.

Rodzicielka zastygła z rękę wyciągniętą w połowie drogi do szklanki z kompotem. Pozostali wydawali się równie skonsternowani. Zapewne zastanawiali się, czy przypadkiem nie wymyśliłem tego na poczekaniu, aby tylko dopiec matce. Jedynie Mikołaj mógł się domyślić, że moje słowa nie mijały się z prawdą, ale zgodnie z tym, co ustaliliśmy, nie odezwał się ani słowem.

– Ekhem – mama odchrząknęła wyraźnie zmieszana. Ha, czyli jednak da się ją zaskoczyć. – W takim razie może nam ją pojutrze przedstawiasz – zaproponowała z wciąż surowym wyrazem twarzy.

Nie okazała ani krzty zadowolenia na wieść o tym, że postanowiłem posłuchać jej wyrzutów i kogoś sobie znaleźć. Chyba nie uwierzyła, że mówię szczerze i chciała mnie podejść tym zaproszeniem. Ale nic z tego. Nie dam sobie w kaszę dmuchać.

– To raczej niemożliwe – odparłem, ani na sekundę nie tracąc rezonu. Byłem pewny swego i czułem, że tym razem mam nad matką przewagę.

– A dlaczego nie? – spytała, zapewne spodziewając się jakiegoś wyssanego z palca uzasadnienia, które utwierdzi ją w przekonaniu, że próbuję ją tylko zirytować.

Wahałem się przez moment nad odpowiedzią. Prawdziwym powodem było oczywiście to, że powinienem taką ewentualną wizytę omówić najpierw z Elizą. Wciąż byliśmy w fazie „ukrywania się", więc nie byłem pewien, czy była gotowa na starcie z moją rodzicielką. Nie wątpiłem, że koncertowo by sobie z nim poradziła, ale mimo wszystko powinienem ją o czymś takim uprzedzić. Poza tym już chyba wystarczająco namieszałem, mówiąc o nas mojej rodzinie, chociaż mieliśmy jeszcze jakiś czas zatrzymać to dla siebie. Świąteczne odwiedziny u wścibskiej matki nie były dobrym pomysłem. Nie miałem jednak zamiaru dzielić się tym spostrzeżeniem z pozostałymi, więc postawiłem na inne, równie prawdziwe wyjaśnienie.

– Bo spędza święta ze swoją córką.

Oczy matki zrobiły się wielkie jak pięciozłotówki. Cóż, myślę, że nieważne, w jaki sposób oznajmiłbym, że spotykam się z kobietą z dzieckiem, reakcja byłaby podobna, więc ta opcja była dobra jak każda inna. Przynajmniej miałem tę rewelacje szybko z głowy.

– Rozwódka? – wykrztusiła z takim obruszeniem, jakby to była jakaś choroba zakaźna.

– Wdowa – sprostowałem, nie wdając się w szczegóły, które i tak nic by nie zmieniły.

Stwierdzenie, że moja kobieta straciła ukochanego nie z własnego wyboru, zupełnie nie zrobiło matce różnicy. Zero współczucia czy jakiegokolwiek rozczulenia. Nadal była zdegustowana i patrzyła na mnie z jawnym rozczarowaniem, jakby umawianie się z samotną matką było jeszcze gorsze niż wyrywanie lasek na jedną noc.

– Synu, chyba nie wiesz, w co się pakujesz – oznajmiła swoim typowym rodzicielskim tonem. – To nie jest kobieta dla ciebie.

– A skąd możesz to wiedzieć? – syknąłem, pilnując się, aby nie przesadzić ze złością. – Nawet jej nie poznałaś. Nic o niej nie wiesz i nie masz prawa jej oceniać.

– Nie muszę jej znać, aby wiedzieć, że stać cię na kogoś lepszego – odparowała. – Uwierz mi, ta kobieta to będą same kłopoty. Wdowa i do tego z dzieckiem. To nie wróży niczego dobrego.

Zacisnąłem dłonie w pięści pod stołem, ale wyraz mojej twarzy pozostał niewzruszony. Nie mogłem dać się sprowokować, bo chyba właśnie na to liczyła moja matka. Chciała zdobyć kolejny pretekst do krytykowania mnie i wypominania, jak to nie spełniam jej oczekiwań. Ale czym jej tak zawiniłem? Czy naprawdę taki okropny ze mnie syn?

– Ta kobieta to najlepsze, co mnie ostatnio spotkało – oznajmiłem najbardziej opanowanym tonem głosu, na jaki było mnie w tamtej chwili stać. – Tak, ta kobieta ma ośmioletnią, uroczą córkę, która nie miała okazji poznać ojca, bo zginął w wypadku samochodowym zaledwie kilka dni po jej narodzinach. Tak, ta kobieta wiele w życiu przeszła, ale jest niezwykle silna, mądra i niezależna. I nigdy jeszcze nie spotkałem kogoś tak wyjątkowego – wygłosiłem z pełnym przekonaniem, za każdym razem akcentując „ta kobieta", tak aby nikt już nie miał wątpliwości, co do tego, że naprawdę sporo dla mnie znaczyła. – Ta kobieta ma na imię Eliza i jest moją sekretarką.

Ostatnie zdanie mogłem sobie podarować, ale uznałem, że skoro matka i tak nie zmieni zdania na jej temat, to mogę zbombardować ją wszystkimi istotnymi informacjami na raz. Proszę bardzo, niech sobie używa do woli.

Chwila głuchej ciszy, która zapadła po moim wyznaniu, została przerwana, o dziwo, nie przez zbulwersowaną matkę, ale głupio szczerzącego się Marcina.

– Wiedziałem! – krzyknął triumfująco. – Tak coś czułem, że kręcisz z Elizą, tylko nie chcesz się przyznać! Ale zaraz... Ona ma dziecko? – Dopiero po chwili zorientował się, że jest w tej układance element, który gdzieś mu umknął.

– Tak, to moja przyjaciółka Kornelia – w odpowiedzi wyręczył mnie Mikołaj, który wyraźnie był szczęśliwy, że nie musi już przed nikim ukrywać naszego małego sekretu.

– A więc Elsa i ta sexy mamuśka, z którą nie miałeś szansy się spotkać, to jedna i ta sama osoba? – nie dowierzał mój młodszy brat. – Ale numer!

Tak, inaczej chyba nie można było tego skomentować. I nasłuchałbym się pewnie jeszcze trochę na temat niespotykanych zbiegów okoliczności, ale mama, która przez ostatnie dwie minuty trawiła moje buńczuczne wystąpienie, odzyskała rezon i oczywiście postanowiła dobitnie dać mi do zrozumienia, co o tym wszystkim myśli.

– A więc spotykasz się z samotną matką, która w dodatku u ciebie pracuje – skwitowała. – Zdajesz sobie sprawę z tego, jak to będzie wyglądać? Naprawdę sądziłam, że poszedłeś po rozum do głowy i znajdziesz sobie kogoś godnego uwagi.

Tego było już za wiele. Mnie mogła sobie obrażać, ale nie mogłem pozwolić na to, aby pomiatała moją kobietą. Jak w ogóle mogła uznać, że Eliza nie jest dla mnie dość dobra? Bo co? Bo ma dziecko z innego związku? Bo jest moją podwładną i to nie wypada? Na jakim świecie ona żyła? To nie jest żadne pieprzone średniowiecze, żeby ktokolwiek wmawiał mi, w kim powinienem się zakochać.

Wziąłem kilka głębokich wdechów, aby przypadkiem nie wypalić czegoś, czego później będę żałował. A w obecnej chwili było o to bardzo łatwo, bo mój wewnętrzny spokój, który starałem się zachować przez cały wieczór, znalazł się już na skraju wyczerpania. Mimo wszystko byłem jednak nauczony szacunku do kobiet, a przede wszystkim do matki, więc nie miałem zamiaru na nią nakrzyczeć czy zwyzywać, chociaż bardzo mnie korciło, bo nie mogłem słychać tego, jak naubliżała Elizie. Zamiast tego postanowiłem jednak powiedzieć coś, co jak miałem nadzieję, da jej trochę do myślenia.

– Wiesz co, mamo? – zacząłem, przeszywając ją wzrokiem. – Jest mi przykro, że moja własna matka bardziej przejmuje się tym, kim jest albo jaka nie jest kobieta, z którą zmierzam ułożyć sobie życie, nawet jej nie poznawszy, niż tym, jak ja się przy niej czuję i czy jestem z nią szczęśliwy. A to chyba właśnie na tym powinno ci najbardziej zależeć.

Wyraz jej twarzy nieco złagodniał, więc chyba udało mi się trafić w jakąś czułą strunę. Ciekawe tylko, czy da to jakieś efekty. Obawiałem się, że te słowa mogą przejść bez echa, ale nie chciałem już dzisiaj się tym przejmować. Miałem po dziurki w nosie tego, co uważała moja matka. Jeśli obrała sobie za cel pozbycie się jednego z synów ze swojego życia, to była na dobrej drodze do jego osiągnięcia. I to na własne życzenie. Bo ja nie miałem zamiaru prosić się o aprobatę kogoś, kto krytykował każdy mój wybór.

– Idziemy otworzyć prezenty? – zwróciłem się do Mikołaja, tym samym przerywając kolejny moment ciszy i uznając rozgrywkę z matką na dziś za zakończoną.

– Jasne! – zawołał młody, podrywając się ze stołu, jakby nie był właśnie świadkiem ostrej wymiany zdań między babcią i wujkiem.

Chwyciłem jego dłoń, po czym ruszyliśmy do salonu, gdzie stała choinka, a pod nią stos prezentów. Nie miałem ochoty dłużej siedzieć przy stole i udawać, że wszystko jest w porządku. Wolałem resztę wieczoru spędzić w towarzystwie bratanka, który się o mnie troszczył, niż matki, która miała w poważaniu moje potrzeby.

Zanim przekroczyliśmy próg jadalni, kątem oka spojrzałem na matkę. Znów przybrała maskę surowości, ale w jej oczach dostrzegłem coś dziwnego. Coś jakby iskierkę uznania.

***

– Uwaga, jadę! – krzyknęła Kornelia, po czym odepchnęła się od barierki i nieco niepewnymi ruchami zaczęła przemieszczać się na przeciwległą stronę lodowiska.

– Świetnie ci idzie! – zawołałem, a następnie obróciłem się w stronę mojej drugiej, zdecydowanie bardziej opornej uczennicy. – No, a teraz twoja kolej – zarządziłem, uśmiechając się zachęcająco.

– Nie ma mowy – oznajmiła stanowczo Eliza z naburmuszoną miną. – Nigdzie się stąd nie ruszam – dodała, kurczowo trzymając się bandy.

Po wczorajszym niezbyt udanym wieczorze w rodzinnym gronie, postanowiłem, że resztę świąt spędzę w innym towarzystwie. Zresztą dzisiaj i tak nie bardzo miałem inne wyjście. Do rodziców z oczywistych względów nie miałem zamiaru się wybierać, Marcin pojechał z Dagmarą do jej rodziny, a Ania, Daniel i Mikołaj postanowili zrobić sobie świąteczną wycieczkę do Krakowa. W sumie mogłem zabrać się z nimi, ale jakoś nie miałem na to ochoty. Bałem się, że brat będzie próbował skierować rozmowę na matkę, a to był ostatni temat, jaki chciałem poruszać.

Do południa siedziałem więc w mieszkaniu i rozwalony na kanapie przed telewizorem, skakałem po kanałach. Ilość radosnych, naiwnych, świątecznych filmów tak mnie przytłoczyła, że szybko zrezygnowałem z oglądania telewizji. Nie uśmiechało mi się też spędzać tego dnia w zupełnej samotności, więc zaryzykowałem telefon do Elizy z zapytaniem, czy mają z Kornelią plany na popołudnie. Okazało się, że nic konkretnego, więc zaproponowałem im wyjście na łyżwy. Eliza nie była do tego pomysłu zbytnio przekonana, ale jej córka, kiedy tylko usłyszała o lodowisku, już biegła do przedpokoju ubierać kurtkę i buty. Ostatecznie matka uległa dziecku, ale wciąż nie wykazywała większego entuzjazmu dla rozrywki, jaką chciałem im zaoferować. I chociaż z początku zupełnie tego nie rozumiałem, teraz już wiedziałem, czym były spowodowane te tak skrajnie różne reakcje.

– No skarbie, nie dąsaj się – poprosiłem, odrywając jedną z jej dłoni od barierki i mocno ściskając w swojej. – To nie wstyd, że nie umiesz jeździć na łyżwach – dodałem, próbując pociągnąć ją za sobą, aby ujechała chociaż metr. – Coś nie tak? – spytałem, kiedy spojrzała na mnie lekko skonsternowana.

– Nazwałeś mnie skarbem – wyjaśniła, nie odrywając ode mnie wzroku.

– A to źle? – spytałem lekko zaniepokojony, dopiero teraz zdając sobie sprawę, że faktycznie to zrobiłem.

Do tej pory nie zwracaliśmy się do siebie żadnymi pieszczotliwymi określeniami. A tak właściwie to ja nigdy nich nie używałem. Przynajmniej nie wobec kobiet, z którymi się spotykałem. Teraz jednak było to tak naturalne, że zrobiłem to zupełnie bezwiednie. Sądząc po minie Elizy, chyba się jej to nie spodobało. A szkoda, bo mnie jak najbardziej.

– Nie, po prostu... – zawiesiła na moment głos, jakby szukała odpowiednich słów. – Dawno nikt się tak do mnie nie zwracał – dodała, jakby z lekkim zawstydzeniem.

Poczułem na placach oddech ducha Wiktora, ale nie miałem zamiaru się tym przejmować. Jeśli chciałem być z Elizą, musiałem pogodzić się z faktem, że nie jestem pierwszą wielką, miłością jej życia i mimowolnie zawsze będzie mnie w jakiś sposób porównywała do swojego narzeczonego. Należało przywyknąć do tego, że nawet najzwyklejsze, najdrobniejsze rzeczy czy sytuacje będą wywoływać w niej nostalgiczne wspomnienia i nie miałem prawa mieć o to pretensji.

– Mogę tego nie robić, jeśli nie chcesz – zaproponowałem, bo przede wszystkim zależało mi na tym, aby ona dobrze się z tym czuła.

– W żadnym razie – zaprzeczyła gwałtownie. – To naprawdę miłe, tylko muszę do tego na nowo przywyknąć.

Kiwnąłem głową z aprobatą, po czym uśmiechnąłem się cwanie pod nosem. Chyba właśnie znalazłem sposób na to, jak zmusić ją do przemieszczenia się po lodzie. Wystarczyło ją zagadać i pociągnąć za rękę. Była zupełnie nieświadoma tego, że w ten sposób przejechaliśmy kilka metrów.

– Nelcia, uważaj! – krzyknęła nagle, widząc, jak jej córka prawie wpadła na wielkiego faceta, który kompletnie nie przejmował się tym, że nie jest sam na lodowisku. – To był zły pomysł – mruknęła, nie spuszczając wzroku z Kornelii, która mimo chwilowego zachwiania złapała znów równowagę i ruszyła dalej. – Zaraz coś się jej stanie – dodała z wyraźną troską i obawą.

Do tej pory nie miałem okazji przyjrzeć się, jak właściwie wyglądała relacja Elizy z córką, ale brunetka wydawała się całkiem rozważną matką. Oczywiście martwiła się o swoją pociechę i chciała dla niej jak najlepiej, ale nie popadała w żadne skrajności. Umiała zachować zdrowy rozsądek, jednocześnie dbając o dobro dziecka.

– Nie panikuj, bardzo dobrze sobie radzi – uspokoiłem ją, również przyglądając się Kornelii, która na pewno nie była jeszcze mistrzynią łyżew, ale naprawdę nieźle dawała sobie radę. – A swoją drogą, jak to możliwe, że ona zna chociaż podstawy, a ty kompletne nic?

To nie był żaden przytyk. Naprawdę interesowało mnie to, czemu córka była entuzjastką lodowej ślizgawki, podczas kiedy matka ledwo zgodziła się postawić na niej nogę.

– Tadek w młodości grywał w hokeja – odparła, a ja chwyciłem jej ręce na wysokości łokci i pociągnąłem lekko za sobą, mając nadzieję, że na nic nie wpadnę, jadąc tyłem. – Uznał, że skoro nauczył synów jazdy na łyżwach, to wnuczkę też musi. Mnie również próbował namówić na kilka lekcji, ale zawsze wykręcałam się brakiem czasu. Niestety nie zdążył pokazać Nelci wszystkich sztuczek, bo zmarł tamtej zimy, kiedy zaczęli chodzić na lodowisko. Małej bardzo się to spodobało, ale po odejściu Tadka, nie miał kto zabierać jej na lodowisko. Kiedy więc usłyszała twoją dzisiejszą propozycję, była wniebowzięta. Wczoraj wyjątkowo mocno odczuła nieobecność dziadka, a dzięki temu – skinęła dookoła – znów mogła poczuć się, jakby była bliżej niego.

Kiwnąłem głową ze zrozumieniem, bo to wiele wyjaśniało. Chciałem rzucić jakąś uwagę, że jeśli pozwoli mi nauczyć się jeździć, to będzie mogła zabierać córkę na lodowisko i tym samym sprawiać jej ogromną radość, ale nie chciałem, aby znów wpadła w popłoch, skoro podczas rozmowy udało nam się zrobić niemal ćwierć okrążenia. Postanowiłem więc, że pociągnę dalej jakiś temat, aby zbyt szybko nie zorientowała się, że nieświadomie robi postępy.

– A jak tam wczorajsza wigilia? – spytałem, na moment odrywając od niej wzrok, aby zlokalizować Kornelię i upewnić się, że nic jej nie jest. – Matka dała wam popalić?

Uznałem, że rozpoczęcie rozmowy o jej rodzicielce poskutkuje tym, że niedługo później temat zejdzie na moją. Co prawda nie miałem ochoty o niej rozmawiać, ale musiałem powiedzieć Elizie o tym, że moja rodzina już o nas wie. Wolałem zrobić to sam, bo bałem się, że nie spodoba się jej, jeśli dowie się tej rewelacji od Marcina, który na bank się wygada, kiedy tylko po Nowym Roku wrócimy do pracy. Nie chciałem jednak mówić jej tego tak z grubej rury, więc doszedłem do wniosku, że dojdzie do tego tak niby mimochodem.

– O dziwo, zachowywała się całkiem przyzwoicie – odparła. – Co prawda nie wierzę w jej wielką przemianę, ale muszę przyznać, że faktycznie się stara. Nawet kupiła Nelci grę z „Krainy lodu", którą mała tak bardzo chciała, więc nie mogę się czepiać. No może poza tym, że trochę przystawiała się do Kuby – dodała z lekkim politowaniem w głosie.

Miałem ochotę zapytać, czy przypadkiem Kuba nie przystawiał się do niej, ale nie chciałem wyjść na zazdrośnika, skoro Eliza przekonywała mnie, że nic do niego nie czuje. Chciałem, aby wiedziała, że jej ufam i nie mam zamiaru robić jej scen zazdrości bez powodu.

– A jak tam u ciebie? Zakopałeś ze swoją matką topór wojenny?

Właśnie na to pytanie czekałem. Miałem tylko nadzieję, że odpowiedź zbytnio jej nie zdenerwuje.

– Niestety nie – odparłem z westchnieniem. – I tak właściwie, to chyba wyciągnęliśmy nawet cięższą artylerię – dodałem, a Eliza posłała mi pytające spojrzenie. – Wiem, że nie powinienem tego robić i pewnie ci się to nie spodoba, ale mnie sprowokowała i wygadałem się o nas.

Tak właściwie nie miałem pojęcia, jakiej reakcji mogę się spodziewać. Zacznie krzyczeć? Uraczy mnie oburzonym spojrzeniem? Pokręci głową z dezaprobatą, po czym machnie lekceważąco ręką? A może uzna, że nic się nie stało? Miałem tylko nadzieję, że nie będzie się długo gniewać.

– A co dokładnie jej powiedziałeś? – spytała nadzwyczaj spokojnie.

– Cóż... – zacząłem, przekonując w duchu samego siebie, że nie ma sensu ściemniać. – Że jesteś wdową, samotną matką i moją sekretarką – wyrzuciłem z siebie na jednym wdechu.

Całą swoją uwagę skupiłem na twarzy Elizy, doszukując się przejawu jakichś emocji, ale nie nastąpiła żadna zmiana. Wciąż wpatrywała się we mnie ze stoickim spokojem.

– Jak mniemam, nie była tym zachwycona – odparła obojętnym tonem, który w myślach nazywałem elsowym.

– No niezbyt – przyznałem, bo nie miałem zamiaru jej okłamywać. – Ale zupełnie się tym nie przejmuj – dodałem szybko. – Jej zdanie nie ma żadnego znaczenia. Chcę być z tobą i moja matka nie ma w tej kwestii nic do gadania.

– Wcale się tym nie przejmuję – zapewniła. – Sama nie mam najlepszych relacji z matką, więc wiem, jak to jest. Martwi mnie raczej to, że nie chciałabym być kością niezgody między wami. Tym bardziej, że ona ma trochę racji. Nie jestem najlepszą partią dla takiego faceta jak ty.

Co to niby miało znaczyć? Czy ona naprawdę uważała, że zarzuty mojej matki mogły być uzasadnione? Przecież to jakiś absurd! To chyba ja decydowałem o tym, czy ktoś jest dla mnie wystarczająco dobry.

 – Nie wygaduj głupot – skarciłem ją. – Poza tym co to znaczy „dla takiego faceta jak ja"?

– Przystojnego, bogatego, czarującego, zabawnego, z dobrego domu, świetnie w życiu ustawionego, z smykałką do interesów – wymieniła. – Kapryśna kobieta po przejściach i w dodatku z dzieckiem nie powinna znajdować się na szczycie twojej listy kandydatek na żonę.

W jej głosie nie było słychać żadnej goryczy. Mówiła tak rzeczowo, jakby prowadziła serwis informacyjny na TVN24 i bardzo mi się to nie spodobało. Czy naprawdę nie wierzyła w to, że zasługiwała na coś wyjątkowego, a jej przeszłość nie stanowiła w osiągnięciu tego żadnej przeszkody?

– Ale właśnie tam się znajduje – zapewniłem ją gorliwie, zatrzymując nas i kładąc dłonie na jej zaczerwienionych od chłodu policzkach. – I proszę cię, nigdy nie wątp w to, że jest inaczej. Sam jestem zaskoczony tym, jak to wszystko się rozwinęło, ale jestem też w stu procentach pewny, że właśnie tego chcę. Chcę ciebie bez względu na to, co inni o tym sądzą. Nic ich nie powinno obchodzić, co do ciebie czuję. A już zawłaszcza mojej matki.

Spojrzałem jej prosto w oczy, aby wiedziała, że mówię w pełni poważnie. Każde to słowo pochodziło prosto z serca. Byłem zdziwiony, z jaką łatwością mi to przyszło, bo nigdy niczego podobnego nie powiedziałem żadnej innej kobiecie. Ale wiedziałem, że to było właściwe. Bo i adresatka tych słów była właściwa, o czym przekonywałem się z każdą kolejną wspólnie spędzoną chwilą.

– Ale wiesz, że jeśli chcesz mnie, to musisz przyjąć cały pakiet? – spytała, nie przerywając kontaktu wzrokowego. – Kornelię, moje beznadziejne dzieciństwo, tragicznie utraconą miłość, niechęć do świata, wspomnienia o Wiktorze, wszystkie demony przeszłości, które we mnie tkwią. Naprawdę chcesz się z tym męczyć?

Niepewność w jej oczach sprawiała mi niemal fizyczny ból. Jak bardzo musiała być gdzieś tam wewnętrznie zraniona, że nie mogła uwierzyć w to, że ktoś jest gotów pokochać ją z całym tym bagażem doświadczeń, jaki w sobie nosiła? Raz już oddała komuś swoje serce i zapewne bała się zrobić to ponownie. Musiałem jednak ją przekonać, że nie powinna mieć żadnych wątpliwości, bo chociaż wiedziałem, że może nie być nam łatwo, nie miałem zamiaru się poddawać.

– Chcę – oznajmiłem stanowczo. – Bo to jesteś cała ty.

Wyraz jej twarzy momentalnie się zmienił. Zniknęło gdzieś napięcie, a jego miejsce zajął szczery uśmiech. W oczach dostrzegłem natomiast iskierki radości i chyba... miłość. Przełknąłem ciężko ślinę, zdając sobie sprawę z tego, że w moich może czaić się coś podobnego. Czy to był ten moment, w którym powinienem bezpośrednio zapewnić ją o moich uczuciach? Czy to nie za wcześnie? Czy byłem na to gotowy?

Nim jednak zdążyłem podjąć decyzję lub Eliza się odezwać, dobiegł nas radosny, dziewczęcy krzyk.

– Mamo, ty jeździsz!

Kornelia podjechała do nas i wyhamowała w ostatnim momencie, o mało co nas nie taranując. Eliza za to rozejrzała się dookoła i ze zdziwieniem zorientowała się, że znajdujemy się w zupełnie innym miejscu, niż kiedy zaczęliśmy naszą rozmowę. Pokręciła głową i spojrzała na mnie z dezaprobatą.

– A więc taki jesteś cwany – stwierdziła, krzyżując ręce na piersi.

– Z niektórymi inaczej się nie da, skarbie – odparłem, puszczając jej oczko. – Wziąłem sobie za punkt honoru, że nauczę cię jeździć na łyżwach i tak właśnie będzie – dodałem, po czym pochyliłem się i cmoknąłem ją krótko w usta.

Kiedy się wyprostowałem, natrafiłem na czujne spojrzenie Kornelii. Cholera, zupełnie o niej zapomniałem. Miałem tylko nadzieję, że nie będzie miała nic przeciwko temu, że okazujemy sobie z jej mamą tak beztrosko uczucia. Mała jednak nijak tego nie skomentowała. Widocznie jednak jej to nie przeszkadzało.

– A nauczysz mnie jeździć do tyłu? – zwróciła się do mnie. – Mama może sobie chwilę odpocząć.

Głupio czułem się, kiedy Kornelia zwracała się do mnie per pan, bo w końcu, jakby na to nie patrzeć, byłem facetem jej matki, więc zaproponowałem, aby mówiła mi po prostu po imieniu. Obie uznały, że to całkiem dobre rozwiązanie, więc na nim poprzestaliśmy.

– Jasne – odparłem z uśmiechem. – Jeśli tylko mama zgodzi się zostać chwilę sama przy barierkach – dodałem, zwracając się w stronę Elizy.

– Pewnie, idźcie trochę poszaleć, a ja sobie na was stąd popatrzę – zasugerowała, posyłając mi szeroki uśmiech.

Przez następne dwie godziny dzieliłem uwagę między Kornelię i Elizę. Ta pierwsza szybko robiła postępy, więc moja pomoc była jej potrzebna tylko sporadycznie. Zupełnie inaczej miała się sprawa z jej matką. Przez chwilę znów się opierała moim próbom nauki, ale w końcu dała za wygraną i pozwoliła mi przeciągnąć się wkoło lodowiska. Pod koniec czuła się już na tyle swobodnie, że nawet udało się jej przejechać kilkanaście metrów bez trzymania się barierki czy mnie. Nie było to żadne kolosalne osiągnięcie, ale i tak byliśmy z Kornelią z niej naprawdę dumni.

– Przyjdziemy tu jeszcze kiedyś? – spytała mała z nadzieją w głosie, kiedy szliśmy w stronę wypożyczalni, aby oddać łyżwy.

– Pewnie – odparłem z uśmiechem. – W końcu muszę nauczyć twoją mamę porządnie jeździć – dodałem, spoglądając z czułością na Elizę, która przewróciła oczami.

– Super! Już się nie mogę doczekać! – krzyknęła Kornelia, po czym pobiegła przed siebie, wyprzedzając nas o kilka kroków.

Cieszyłem się, że była zadowolona z tego naszego wyjścia. Z początku miałem pewnie obawy, czy będziemy potrafili się dogadać, bo do tej pory raczej nie mieliśmy okazji dłużej pobyć w swoim towarzystwie, a nawet jeśli, to zawsze był z nami Mikołaj. Okazało się jednak, że złapaliśmy naprawdę fajny kontakt. Miałem nadzieję, że z biegiem czasu nie ulegnie to zmianie na gorsze. Naprawdę lubiłem Kornelkę i liczyłem na to, że ona mnie też.

Zerknąłem na Elizę, która także wydawała się usatysfakcjonowana ze wspólnie spędzonego czasu. Myślę, że mimo początkowego marudzenia i niechęci, nie żałowała, że dała mi się namówić na to lodowisko. Zależało jej na szczęściu córki, a ta była wręcz wniebowzięta.

– Dziękuję, że nas tu zabrałeś – powiedziała po chwili. – Nelcia dawno nie była tak radosna – dodała z rozrzewnieniem, patrząc na córkę.

– Cała przyjemność po mojej stronie – odparłem z uśmiechem. – I mówiłem poważnie o tej dalszej nauce. Możemy się umówić nawet jeszcze w tym tygodniu.

Co prawda chciałem też pobyć z Elizą trochę sam na sam, ale wiedziałem, że ze względu na przerwę świąteczną dzieciaki nie chodziły do szkoły, więc pewnie miała zamiar spędzić ten czas z córką. Uznałem jednak, że równie dobrze możemy się przecież spotykać we trójkę. To pozwoli mnie i Kornelii bliżej się poznać i oswoić ze swoim towarzystwem.

A co do kolejnej randki tylko we dwoje też miałem pewien pomysł.

– Masz jakieś plany na sylwestra? – spytałem, kiedy już oddaliśmy łyżwy i skierowaliśmy się na parking.

– Nic konkretnego – odparła. – Przeważnie siedzimy z Nelcią przed telewizorem, przeskakując po kanałach między koncertami lub oglądamy jakiś film. Mała pada jak mucha koło w pół do jedenastej, więc siedzę sama do północy. Popatrzę sobie trochę na fajerwerki za oknem, a potem idę spać.

W sumie nie spodziewałem się niczego bardziej porywającego. Liczyłem jednak na to, że w tym roku mogę dostarczyć jej trochę rozrywki.

– A miałabyś może ochotę wpaść do mnie? – spytałem, starając się brzmieć swobodnie. – Ugotuję coś, pogadamy, wypijemy szampana, miło spędzimy czas.

Byłem gotowy na odmowę. Być może było dla niej ważne, aby wejść w nowy rok w towarzystwie córki, a nie moim. Po cichu miałem jednak nadzieję, że chociaż przemyśli moją propozycję.

– Bardzo chętnie – odparła po chwili. – Musiałabym tylko zapytać Nelcię i Alinę, czy nie mają nic przeciwko.

Uśmiechnąłem się szeroko. Wyglądało na to, że jednak też zaczynałem zajmować dość istotne miejsce w jej życiu. Obym tylko tego nie schrzanił.

– Na pewno nie będą miały – stwierdziłem żartobliwym tonem, po czym przyciągnąłem Elizę do siebie i lekko ją pocałowałem.

Przylgnęła do mnie i oddała pocałunek. Na moment zapomnieliśmy, że znajdujemy się w miejscu publicznym i pozwoliliśmy sobie na nieco więcej. Z każdym dniem coraz bardziej pragnąłem tej kobiety i miałem wrażenie, że nigdy nie będę w stanie w pełni się nią nasycić.

– Idziecie czy nie?! – Doszedł nas krzyk, który sprawił, że się od siebie oderwaliśmy.

Spojrzeliśmy na Kornelię, która stała już przy aucie i patrzyła na nas ponaglająco. No tak. Dzieci nie sprzyjają swobodnemu mizianiu się, kiedy tylko ma się na to ochotę.

– Ciągle o tym zapominam – westchnąłem, biorąc dłoń Elizy w swoją i kierując się w stronę jej córki.

– Spokojnie, przywykniesz – zapewniła, posyłając mi szeroki uśmiech i wtulając się w moje ramię.

Szczerze? O niczym innym nie marzyłem. 

********************************************* 

Dzień dobry, wita Was pani inżynier :D 

Świąteczny klimat spóźniony o dwa miesiące, ale ma nadzieję, że Wam to nie przeszkadza. Mnie się to całkiem zgrywa, bo ja też mam dzisiaj co świętować, chociaż z innej okazji :P Liczę na to, że rozdział się podobał :) 

Dziękuję za komentarze i gwiazdki. 

Do napisania za tydzień ;) 


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro