14

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Zawsze byłem pierwszy. Nie, nie w miłości czy w jakichkolwiek rywalizacjach. Tylko w wczesnym wstawaniu. Jedyna 'dyscyplina' w której nikt nie potrafił mnie pokonać. Nie dlatego, że jestem rannym ptaszkiem, który od początku ma postanowienie ,,zrobie coś dobrego i nowego". Nie, nie. Tu chodzi o moją tożsamość. Gdyby ktokolwiek chciał zdjąć mi maskę, domyślił by się od razu. Może nie od razu, ale mógł by połączyć różne wątki i wszystko poszło by w błoto. Ale dzisiaj... Dzisiaj chce sobie odespać wszystkie te dni bezsenności. Oczywiście nie mogłem tego zrobić bo po jakimś  czasie usłyszałem dosyć głośne szepty. Czy nie mogą być cicho?

– [imię]. Dzisiaj jest ten dzień, hm. Możemy zobaczyć jego twarz– mówił podniecony swoim planem Deidara.

Chyba zbyt dużo sie masturbował...

– Deidara, przecież może mieć swoją prywatność, nie sądzisz? Ma swoje zainterowania jak i osobowość, którą z jakiegoś powodu chce ukryć. Nie możemy mu mieć tego za złe i powinniśmy to uszanować.– powiedziała nadal zaspanym głosem.

– Hm, w porządku. Masz nawet rację. Ale nie interesuje cie jego twarz?

– Być może, ale czy tylko ta część ciała sie liczy?– ziewnęła i  podniosła się do siadu– Jest fajny nawet z maską. Nic na to nie poradzimy.

– Jesteś bardzo tolerancyjna. – przyznał– nie spotkałem jeszcze takiej osoby,hm. Nie oceniasz po pozorach, szanujesz cudzą prywatność,zawsze jesteś miła i szukasz w człowieku jakiś dobrych cech.

Od dzieciństwa taka była. Dziwnie mi o tym myśleć, ale czasami zazdrościłem jej tego.

– Po prostu...nie oceniam po pozorach, bo ja też nie chciała bym być tak oceniana.– wstała i prawdopodobnie się przeciągnęła bo słychać było jej pstrykające kości.– I nie dla każdego jestem zawsze miła.

– Raczej jesteś.– mruknął – nie wiem jak ty możesz być sama z takim charakterem, hm.

– Po prostu nie chce. Może kiedyś ci o tym opowiem. Teraz trzeba obudzić cukrowego księcia.

Tak mnie nazywa? Nawet słodko brzmi. Chociaż... Cukrowy książę! Kto by pomyślał by nazwać tak jednego z najsilniejszych członków Akatsuki. Choć... Ona zawsze nadawała mi dziecinne przezwiska.
Poczułem szturchnięcia w ramię co sprawiło, że postanowiłem przestać udawać że śpię.

– Tobi-kun chce jeszcze pięć minut– Naprawdę chciałem te pięć minut.

Należały mi się, skromnie mówiąc. Kogo ja próbuje oszukać? Za te wszystkie kłmstwa i zbrodnie, nic mi się nie należy. A już na pewno, nie coś takiego jak boski i długi sen.

– Tooobi.– wydłużyła moje imię na co sie uśmiechnęłem– Mamy dzisiaj plany.

– [imię]-chan może iść sama z Deidarą-senpai. Tobi nie będzie przeszkadzać.– uniosłem się na łokciach i przywarłem do ściany.

– Co ty gadasz.– usiadła obok mnie i spojrzała na mnie swoimi [kolor] oczami. Pasują do niej.– Bez ciebie to nie to samo. Będzie fajnie, choć.

Może tak będzie? W sumie czemu by nie iść. Choć w tym czasie mógłbym mieć spokój... Ale cóż. Czego się nie robi dla przyjaciół którzy myślą,  że nie żyjesz, po tym jak zabiłeś ich wszystkich bliskich?

– Dobrze!– wyskoczyłem z łóżka i wbiegłem do łazienki, z której wykrzyczałem następujące słowa– Jeeeej! Tobi ma plany!

Jednak wchodząc tam moja postawa się diametralnie zmieniła.
Zamknąłem drzwi na klucz, zdięłem maskę, którą położyłem gdzieś obok i oparłem ręce o umywalkę, przyglądając sie swojemu odbiciu w lustrze. Kim tak naprawdę jestem? Kim się tak naprawdę stałem? Nie zasługuje na nowy ład. Na to wszystko, co chciałem w przyszłości osiągnąć. Może gdybym zmienił postanowienia i był znowu... Dobrym? Wrócił do wioski, do Kakashiego i Rin?
   Na samo jej wspomnienie, pojawił się na mojej twarzy mały grymas bólu.
   Jej już nie ma. Przez Kakashiego. Nie, to nie jego wina. choć gdybym się nad tym zastnowił...

– Pamiętasz Obito? To wszytko? – spytałem sam siebie zmęczonym głosem.

Cierpiałem z bólu, przygnieciony tym cholernym głazem. Kurz i piasek unoszący się przez różne podmuchy wiatru sprawiały, że czułem się coraz gorzej. Do dziś nie potrafiłem dowiedzieć się jak to się stało. To wszystko.... To wszystko działo się za szybko. Zamknąłem oczy. Przestałem czuć jakikolwiek ból czy zmęczenie. Nagle poczułem coś miękkiego pod głową. Bałem się. Nie wiedziałem jak długo ktoś jest tu ze mną i jak długo tu leże. Cała ta katorga trwała dla mnie kilka godzin, choć czy w tym czasie nie powinienem się wykrwawić?
    Otworzyłem oczy... Jedyne co ujrzałem to błękitne obłoki i przerażoną i stroskaną twarz nieznajomej mi dziewczyny. Zaczęła coś mówić, a może krzyczeć... Do dziś także tego nie wiem. Była dosyć... Roztrzęsiona. Jednak próbowała się uśmiechnąć. Sam nie wiem. Poczułem wtedy nadzieje. Nadzieje dla mnie i dla lepszego jutra. Nawet swego rodzaju... Ciepło?

Potrząsłem niedowierzająco głową. Nadal to pamiętam. Na samą myśl o tym sie uśmiechnąłem. To był jeden z najgorszych dni w moim życiu, ale ta jedna osoba sprawiła, że zaczęłem mieć nadzieję o te lepsze jutro. O to, że z każym bólem dam sobie radę. Wiarę...
    Słyszałem kiedyś od [imię], że najtrudniejszą religią jest wiara w siebie. Miała racje. Szkoda, że ona sama nie potrafiła się nawrócić.
   Dotknąłem delikatnie swoich blizn, których nie uważała nigdy za szpecące, ale w swoim rodzaju piękne. Jej podejście do świata... Było inne, a zarazem wyjątkowe. Tak jak jej przyjaźń wobec mnie.  
   Z powrotem założyłem maskę i wyszłem z łazienki przy tym ubierając sie w normalny strój na wyjście z dala od bazy.

– Więc, co? Wszyscy gotowi? – uśmiechnięta [kolor] włosa pociągnęła nas za nadgarstki na zewnątrz, nie czekając nawet na naszą odpowiedź. Ciekawe gdzie zmierzamy...








Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro