Diagnoza VII: Sukienka

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

To zdarzyło się pewnego niedzielnego popołudnia, kiedy siedziałem z mamą w małej kawiarni na rogu ulicy. Świeciło piękne słońce, a kawa smakowała bardzo dobrze. Niebo było czyste jak łza, natomiast słońce świeciło idealnie w twarz brunetki, rażąc ją w oczy... idealny dzień. Rozmawialiśmy o Feliksie, o pogodzie i różnych takich tam pierdołkach.

-Wiesz, że tata przyjeżdża we wtorek?- Zapytała, raczej informując mnie niż pytając, bo nie mogłem wiedzieć.

-Naprawdę?- Ucieszyła mnie ta wiadomość. Mój ojciec od kiedy pamiętam jeździł w sprawach służbowych w dalekie podróże. Był zapracowany, rzadko bywał w domu...- To super, ile zostanie?

- Nie wiem- wzruszyła ramionami, odstawiając pustą filiżankę.- ale, jego firma organizuje bankiet. Na który zostałeś również zaproszony.- Bankiety w firmie taty, odbywały się dość często. Mama szła jako osoba towarzysząca, a ja zostawałem grzecznie w domu. Tak było zawsze... aż do teraz.

-Poważnie?

-Nie... na żarty.- wywróciła nieznacznie oczami i podała mi białą kopertę z wypisanym moim imieniem i nazwiskiem. Wziąłem od niej świstek i otworzyłem niedbale. Szybko przeleciałem wzrokiem po linijkach ozdobnie pisanych liter. W oczy rzuciło mi się najbardziej jedno zdanie...

-Mamo, tu pisze, żeby wziąć osobę towarzyszącą... - Przytaknęła, jakby nie rozumiejąc moich wątpliwości.- Bo... wiesz, ja nie mam dziewczyny ani nic... a tak na marginesie...- W tym momencie rozbrzmiał dźwięk dzwonka telefonu.

Kobieta spojrzała na wyświetlacz i krzywiąc się ze zirytowaniem nacisnęła zieloną słuchawkę. Już po chwili usłyszałem jej miły, całkiem odmieniony głos lekarza. Zdążyła szepnąć mi jeszcze, że to pacjentka, i że musi lecieć, a ja mogę wziąć kogo mi się podoba. Podniosła się, wzięła granatową torebkę i szybko wyszła trzaskając drzwiami. Znowu zostałem sam, ale przynajmniej już wiedziałem kogo wezmę ze sobą na sobotni bankiet...

************************** *

Felek zaproszenie przyjął dość spokojnie. Oprócz objawienia się jego lęku przed moją matką, ludźmi i spotkaniami towarzyskimi, było dobrze... chociaż marudził, że nie ma się w co ubrać, a tak w ogóle, pewnie będzie niedobre jedzenie. Mimo przeszkód zdołałem przekupić go dwudziestoma paczkami żelków, czekoladą i wycieczką do zoo (nie wiem kiedy zdołam się z tego wypłacić). Z początku starał się wynegocjować też Disneyland, ale po pewnym czasie sobie odpuścił...

************** *

Nadszedł w końcu sobotni wieczór. Impreza miała być w mieście, a mama nie paliła się do podwiezienia nas, więc mieliśmy zamiar zamówić taksówkę. Były jeszcze dwie godziny do wyjścia, a my przezornie ubieraliśmy się od dłuższego czasu. Oboje nie mieliśmy zielonego pojęcia co nakłada się na bankiety firmowe. Ostatecznie padło na garnitur i czerwony krawat. Włosy związałem w luźny kucyk, a na stopy włożyłem te nieszczęsne różowe skarpetki, modląc się, aby tylko nikt ich nie zobaczył. Mieliśmy jeszcze trochę czasu, a ja byłem gotowy... i nudziło mi się.

Postanowiłem zajść do Felka, żeby sprawdzić jak tam przygotowania z jego strony. Przed wejściem grzecznie zapukałem, kiedy usłyszałem przyzwalające „proszę", uchyliłem drzwi, a moim oczom ukazał się straszny widok.

Blondyn siedział na łóżku, oglądając na telefonie najwyraźniej jakieś poradniki makijażowe, wystrojony w najśliczniejszą sukienkę jaką miał w szafie. Włosy polokował i schludnie ułożył, wyglądał jak... (tu zaskoczenie) DZIEWCZYNA! W sumie to ładna dziewczyna. Dalej działałem jak w transie. Kazałem mu zdjąć te ciuchy, szło to bardzo opornie, bo uparł się, że on chce tak. Ostatecznie siłą perswazji przekonałem go do nałożenia garnituru i jedynej jaką miał- różowej koszuli. Pożyczyłem mu też, pasujący do mojego-czerwony krawat. Okazało się, że zdążył nałożyć podkład pod makijaż, prawie się popłakał,kiedy usłyszał, że musi go zmyć, więc wspaniałomyślnie, pozwoliłem mu go zostawić... będę tego żałował... Włosy wyprostowaliśmy i zostawiliśmy rozpuszczone. Po tym wszystkim zostało max pół godziny do rozpoczęcia. Wszystko sprzysięgło się przeciwko nam, taksówkarz nie wiedział gdzie w ogóle ma jechać, zaczęło padać a Feliks znowu marudził, że boi się ludzi, a w szczególności mojej mamy... To było ciężkie, ale najgorsze jeszcze przed nami...


**************************

Przepraszam za to, ale moja wena poszła się rąbać. Proszę, niech każdy postawi w komentarzu znicza dla niej [*]

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro