Diagnoza VIII: Bankiet

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Z samochodu wybiegliśmy spóźnieni jakieś piętnaście minut. Na szczęście miły pan taksówkarz, podjechał pod samo wejście, więc nie zmokliśmy zbyt mocno na tym cholernym deszczu. Sala była duża, z nabłyszczanym, eleganckim parkietem. Wszystko było tam eleganckie i utrzymane w stylu czegoś na kształt Rokoko? Nie wiem, nie uważałem na Historii, na Polskim i Artystycznych w sumie też nie... Zdążyliśmy załapać się na jeszcze dziesięć minut jakiejś nudnej pogadanki prezesa. Mimo wszystko, i tak pół sali obrzuciło nas niechętnym spojrzeniem, kiedy z impetem otworzyłem drzwi. Potem wtopiliśmy się w tłum...

Kiedy nadszedł czas, żeby wreszcie każdy zajął się sobą, natychmiast podleciała do mnie mamusia. Pierwszy raz od dawna widziałem ją w tak ładnej kreacji. Błękitna sukienka przed kolana, do tego czarne buty na niebezpiecznie wyglądających szpilkach, robiły wrażenie, jak na nią. Chociaż śmiem sądzić, że Feliks w swoim początkowym look'u wyglądał dużo lepiej. Mama obleciała wzrokiem skurczonego za mną blondyna, witając się z nim krótko. Jako psychoterapeutka świetnie ukrywała emocje, ale wiedziałem, że jest zaskoczona. Dowodem na to, było jej późniejsze posunięcie. Wzięła mnie pod rękę, przepraszając przerażonego chłopaka, przy okazji informując go, że zabiera mnie tylko na chwilę. Stanęliśmy przy szwedzkim stole z zachęcająco wyglądającymi przekąskami, o których aktualnie mogłem sobie tylko pomarzyć, bo z tego co wywnioskowałem szykowała się pogadanka...

-Wziąłeś ze sobą Feliksa?- Miałem rację...

-Powiedziałaś, że mogę wziąć kogo chcę...- Spróbowała mi przerwać, ale powstrzymałem ją pauzującym gestem ręki- A, że nie mam dziewczyny- Tu spostrzegłem, że to nie najlepszy argument, więc, się poprawiłem.- nie mam specjalnie dużo przyjaciół.- Kobieta rozluźniła mięśnie twarzy, w geście ulgi.- Wziąłem Felk... Feliksa.

-Rozumiem... Tylko proszę, nie zwracajcie już na siebie uwagi. To, że ja znam Feliksa, nie znaczy, że ci ludzie nie zrobią jakiejś sensacji. Wiesz o czym mówię, prawda? - Zirytowała mnie ta uwaga. Miałem wielką ochotę przypomnieć, kto zrobił z nas homo ostatnim razem... Na jej szczęście zajęła się rozmową ze stojącą nieopodal, wysoką blondynką, raczącą się kawą.

Mimochodem wzruszyłem ramionami i odwróciłem się. Musiałem znaleźć Felka, przecież on tu zejdzie na zawał zaraz.

Dojrzałem go po chwili na przeciwległym końcu sali. Ku mojemu zdziwieniu nawet z kimś rozmawiał. Jego rozmówca stał tyłem do mnie, więc początkowo nie widziałem za wiele. Po chwili spostrzegłem jednak, że konwersacja jest raczej jednostronna, a zielonooki jest blady jak ściana. Biegać nie wypadało, więc kulturalnie podszedłem do wysokiego, łysawego mężczyzny. W połowie drogi zorientowałem się... że to mój ojciec... Teraz to już biegłem. Stanąłem za wyższym mężczyzną, kładąc mu dłoń na ramieniu.

-Toris!- Ucieszony moim widokiem zapomniał na chwilę o Łukasiewiczu, który zaczął zza pleców taty komunikować mi gestami podcinanie gardła, duszenie czy różne niesprecyzowane sposoby śmierci. - Jesteś. Dawno się nie widzieliśmy, czemu nie dzwonisz?

Pominę tą część dialogu, ponieważ jest nudna. Z kolei ta druga jest zbyt drastyczna, żeby ją tu przytaczać słowo w słowo. Sednem była moja orientacja... tak, mój tatuś jest dość bezpośrednim homofobem... Uprzedzając pytania... tak, Felek cały czas był obok...

Kiedy mój kolejny nienormalny rodzic odszedł poszukać mojej matki, postanowiłem zabrać blondyna na zewnątrz. Wyglądał naprawdę mizernie, a w oczach dodatkowo pojawiły mu się świeczki. Świerze powietrze dobrze mu zrobi, na szczęście już nie padało.

Za restauracją rozciągał się dość duży ogród. Zza chmur wyjrzał księżyc, jego nikły blask był jedyną poświatą, z racji braku latarni.

Szliśmy w ciszy, wsłuchując się w cichy dźwięk rozchlapywanych kałuż pod naszymi butami. To milczenie było dość kłopotliwe, postanowiłem je jakkolwiek przerwać.

-Przepraszam, za mojego tatę...-Położyłem mu dłoń na ramieniu, chyba, żeby dodać mu otuchy.

-Nie, spokojnie...- Westchnął, unosząc przesadnie ramiona.

-Oczywiście, nie chcę, żebyś myślał, że mogłem się w tobie... na wiesz... Jesteśmy kumplami, nie?

- Klepnąłem go po plecach przyjaźnie, ale on tylko gorzko się uśmiechnął.

-Tak, kumplami...- Gdybym był biernym obserwatorem, pomyślałbym, że kłamie... Ale po co miałby kłamać?

Znowu milczeliśmy, to wszystko idzie w dziwnym kierunku. Przeszliśmy jeszcze kilkanaście metrów, kiedy usłyszałem czyjeś kroki. Ewidentnie dwóch osób. Odwróciłem się, a Feliks w ślad za mną. W srebrnym świetle księżyca ujrzałem niską szatynkę i wyższego od niej o głowę chłopaka. Chłopaka rozpoznałem, to był Michał, rok starszy syn przyjaciółki mojego taty, przyjaźniliśmy się jako dzieci. Wymieniliśmy krótkie przywitania, po czym przedstawił mi swoją dziewczynę, Weronikę. Zachowywała się dość dziwnie, zerkała niby to ukradkiem raz na mnie, raz na Łukasiewicza, uśmiechając się coraz bardziej. Wyglądała, jakby chciała coś powiedzieć, ale nie mogła.

-Coś nie tak, Weroniko?- Bardziej mnie irytowały jej uśmiechy, niż chciałem uzyskać odpowiedź, ale ostatecznie ją uzyskałem.

-Nie, ja tylko o was słyszałam i podobno mieszkacie razem, tak?

-Owszem.- W tej chwili Feliks do ucha szepnął mi słowo, którego definicji tu nie przytoczę, bo nie mam pojęcia, co znaczy „Jaoistka" nie wiem czy tak to się pisze...

-A, jeśli mogę spytać. Jesteście parą?- Michał wyglądał na zażenowanego, ale i przyzwyczajonego do tego typu zachowań. Ja się przeraziłem, kolejna osoba? Co jest nie tak? Z kolei mój potencjalny partner, postąpił w najmniej oczekiwany sposób.

-Owszem- Odpowiedział, jakby nigdy nic!- Toris to mój chłopak.- Dziewczyna wydała z siebie dziki pisk szczęścia albo podniecenia, w tym czasie ten dureń mrugnął mi okiem. Nie wiem co on odjaniepawla, ale dostanie mu się w domu...

-Opowiedzcie coś o życiu homo.- W jej oczach pojawiły się niebezpieczne iskry.- Kto jest uke?-Wyszczerzyła się. Michał tylko próbował ją powstrzymać, ale wyglądała, jakby wpadła w trans. Co to jest uke? Czy tylko ja nie wiem?!

-Jasne, że Toriś jest uke- wskazał na mnie z wyższością kciukiem.- Wiesz jak słodko wyglądał w mojej pidżamie?- Szatynka wyglądała przerażająco, oczy jej błyszczały, a z nosa lała się krew, którą usilnie próbował zatamować jej przerażony chłopak. Czym do cholery jest uke i czemu on wspomniał o pidżamie?!

-A, czy...- Tu przerwał wyższy chłopak, oświadczając, że to koniec wywiadu, bo to złe dla zdrowia Weroniki. Dziewczyna wyglądała na bardzo smutną, ale zaraz nas pożegnała i poszła za Michałem. O co chodziło?!?

Nie będę opisywać co działo się dalej, bo to oczywiste. Nawrzeszczałem go. Śmiał się... bardzo się śmiał. Ostatecznie stwierdził, że chciał jej sprawić radość. Nie wyjaśnił mi też żadnego z wyżej wymienionych słów, a ja, sądząc po grymasach Michała, nie googlowałem ich, chociaż mnie kusiło...

************************

Wróciłam... trwało to, ale wróciłam, przepraszam...

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro