Rozdział IV "Ależ mi z tego powodu wszystko jedno"

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Lara ruszyła przed siebie, składała w głowie urywki swojego planu i mając nadzieję, że Muskata biega wolniej niż mu staje.
Na szczęście i zarazem wielkie zdziwienie, usłyszała, że drzwi za jej plecami się zatrzaskują.
-Czyżby sobie odpuścił? I co? Zablokuje mi drogę odwrotu? - Rudowłosa zatrzymała się i odwróciła za siebie.

-Mam nadzieję, że rozwali sobie ten głupi ryj jak tu dobiegnie. - Skwitował sarkastycznie Johann, jednak już po chwili usłyszał wściekłe pukanie za swoimi drzwiami. -Obyś miała plan jak się z tego wydostać.

-Nie uwzględniałam w nim ciebie, ale zobaczymy. - Wzruszyła ramionami Żydówka i porwała młodzieńca za rękaw wgłąb gospodarczej części zamku. - Co to? Nagle odwracamy się od Biskupa i księcia Wacława? - Kontynuowała rozmowę usiłując po nasilajacym się zapachu gotwanych warzyw, dotrzeć do głównej kuchni.

-Biskupa. Ale Księcia Wacława...musisz go zabijać? Nie ma innej możliwości? - Zapytał Johann stając obok niej.

-Nie obejdzie się bez jego śmierci. Jeśli uspokoi cię taka forma, to pomogę mu pogodzić się z nieuniknionym. - Lara wzruszyła po raz kolejny ramionami i bez cienia emocji zaczęła rozglądać się po pomieszczeniu, analizując stare, kamienne ściany, finalnie skupiając się na kominie. -Sypialnie są 3 kondygnacje nad nami, 8 stóp na lewo od okna...

-Czy ty właśnie liczysz w którym miejscu zatkasz komin, zadusisz księcia i zwalisz winę na gruźlicę? - Zapytał młody naukowiec obserwując jak Lara zbiera wszelkiej maści fartuchy i materiały.

-Taki mądry, a marnuje się u Muskaty. - Uśmiechnęła się krótko. - U Święców będziesz kimś. Zabieram cię ze sobą o ile mi pomożesz i wyjdziemy z tego cało.

-Nie mam zamiaru przyłożyć ręki do zamordowania Księcia Wacława. Dałem mu słowo, że znajdę lek na jego chorobę i dzięki temu mogę tu studiować. Nie zaprzepaszczę tego w imię spisku z jakimiś...- Nie dokończył, bo rudowłosa zdzieliła go w burzę czarnych loków.

-Po pierwsze ciszej von Treskow, a po drugie już i tak mi pomogłeś i jesteś podejrzany. Muskata ci tego nie przepusci. Z resztą Wacław II nie ma szans w tej wojnie. Jeśli nie dojedzie go Łokietek, to zrobię to ja z księciem Piotrem. Twój wybór młody, czy zostajesz w zamku na pewną śmierć, czy brniesz w ten spisek dalej. A szkoda by było takiego bystrego umysłu...- Lara zmrużyła oczy nieco zalotnie i ruszyła w stronę ceglanych schodów.

Johann rozejrzał się po ciepłym, pachnącym wnętrzu, które jeszcze kilka minut temu mógł nazywać czymś na wzór domu.
-Szaleństwo. To jakieś Szaleństwo...- Szepnął do siebie, jednak nie podążył za Larą, a odbił w drzwi prowadące na główny dziedziniec zamku.
Jakby nie patrzeć, reszta załogi Wawelu nie wiedziała jeszcze o jego występku i pewnie mógł przemieszczać się w stronę Królewskiej komnaty.

~♧~

W końcu drzwi u podmurza uchyliły się nieznacznie, wypuszczając na deszczową noc kilka ciepłych błysków z zamkowych świec.
–Tęskniliście panowie? – Lara rozejrzała się po podmurzu, za twarzami swoich natrętych rycerzy.
Przez chwilę wydawali się być jakby odmienieni, zdystansowani i poważni.
-A więc mają podejrzenia? Wielka szkoda, już myślałam, że znów pójdę na grzańca z Ezechielem. Nie można jak widać wygrać wszystkiego. - Pomyślała, już przestając liczyć, który raz dzisiaj jest jej szalenie wszystko jedno i zniknęła w ciemnościach, ciągnąc ich za sobą.

–Dokąd Idziemy? –Zapytał Ezechiel, próbując przyzwyczaić oczy do mroku.

–Zabije nas ta Święcowska kurwa. Zobaczysz. –Odparł mimowolnie Florian, nie zastanawiając się nad tym, czy przypadkiem zdradzi się ze swoją wiedzą. Szczerze i jemu było wszystko jedno. Nie chciał jej widzieć i znać, marzył tylko o pozbyciu się tej krętaczki z życia Ezechiela i ze sprawy księcia Władysława.

–A zatem już wiesz? Coś mi traciło kozłem za plecami. W takim razie zmieniamy narrację jełopy. Pomagacie mi bo wam się to opłaca, a z resztą beze mnie już z tego zamku nie wyjdziecie, zatem żadnych krzywych akcji Piastowskie kundle, zrozumiano?

Florian Prychnął tylko w odpowiedzi i zajął się obmyślaniem planu, na zamordowanie Lary zaraz po wykonaniu misji.
Gorzej przyjął tę zmianę nastawienia Doktor Wójcik, który powoli uwierzył, że znów będą z Żydówką przyjaciółmi.

–Więc wszystko stracone. Te drogi się już nie zejdą...cholera. powinno mnie to nie obchodzić, gdybym potrafił tak jak ona, nie mieć żadnych skrupułów, czy sentymentu. Z drugiej strony, czy to właśnie to nie czyni mnie na prawdę człowiekiem? – Ezechiel zamyślił się przez chwilę, jednak jakaś przeszkoda na wysokości brzucha kazała mu wrócić na ziemię.

Stali przy wyjściu na zamkowy dziedziniec, a Lara przytrzymała ramieniem doktora, zauważając dwie tajemnicze postaci, sunące przez mrok.
Zdawali się gdzieś spieszyć, jakby mięli
Zamiar uciec z obleganego zamku.

Lara ukryła się pośpiesznie w cieniu za drzwiami, pociągajac za soba rycerzy.
Przez chwilę bezskutecznie próbowali ustalić kim są tajemniczy osobnicy, dopiero gdy jeden z nich, wyprowadzony na chłodne powietrze, zaniósł się ostrym kaszlem, zrozumiała, że jak na wyciągnięcie ręki ma przed sobą księcia Wacława.

-A więc Treskow zagrał po swojemu? Co za dzieciak...- Pomyślała łapiąc za broń, jednak uświadomiła sobie, że dezercja księcia wystarczy, by Łokietek opanował zamek, co więcej Johann pozostałby w zgodzie z samym sobą ratując życie swojego dobrodzieja. - Twoje szczęście szeniaku, że mi dzisiaj wszystko jedno...- Pomyślała spoglądając na towarzyszy.
–Odpuśćcie. Jak ucieknie to i tak wyjdziemy na swoje.

–A co to za smarkacz razem z księciem?
Znasz go? –Zapytał Ezechiel, niemal z zazdrością, wyczuwając sympatię Lary do młodego Niemca.

–Od kilku minut. To von Treskow. Naukowiec, zagorzały teista. Wyświadczył mi małą przysługę gdy po was szłam, a właściwie jak jestem w temacie– Odwróciła się szybko i z refleksem modliszki, rzuciła krótkim sztyletem w stojącego za nimi Biskupa.

–Nie tym razem ptaszynko. Już mnie dość pokaleczyłaś. –Wyszczerzył się obrzydliwie Muskata, wypuszczając obojętnie złapany w locie sztylet.

–Jak on to...– Zaczął Florian.

–To nieosiagane dla ludzkiego organizmu, to nie ma racji bytu...

–Diabeł. –Skwitowała krótko Lara. – Nie wierzę nagle w te wasze krzyże i świętego męczennika, ale w pakty z demonami owszem. Gdybyśmy byli przyjaciółmi, to bym wam o tym opowiedziała, teraz mogę jedynie w myśl zasady uczciwej rywalizacji pociecić nam... wiać! – Zakomendowała szybko i rzuciła się do ucieczki.

W oczach Muskaty zapaliły się czerwone ognie, jednak gdy tylko wypadł na dziedziniec jego uwaga zupełnie się rozproszyła. Z jednej strony Lara, z drugiej intruzi, a z trzeciej niewdzięczny smarkacz Johann.

–A jemu co!? – Wacław złapał się mocniej swojego konia.

–Już mu diabły namieszały w głowie, od dawna to czułem...– Treskow nerwowo Zaczął grzebać w torbie.

-Ty! Ty ich wszystkich sprowadziłaś do tego punktu! Heretycka żmijo...– Biskup wyciągnął miecz i ruszył w stronę Lary. – Wielka szkoda, że żaden z nich nie zechce cię po tym wszystkim uratować~

–Patrz. W istocie mi się nie śpieszyło...– Rzucił Florian śmiejąc się nerwowo. –Nie. Nie pomogło mi. Nadal się boję jak cholera. –Wywrócił oczami zastanawiając się nad zawróceniem w stronę kuchni. –Ezechiel. Zwijamy się, szybko. – Szepnął pociagając przyjaciela za szatę.

Doktor stał wpatrzony w Larę jakby zastanawiał się, czy gdyby ją teraz ocalił, cokolwiek by to zmieniło.

-Ezechiel do diabła! – Potrzasnął nim Szary spoglądając mu stanowczo w oczy. – Dość już. Dość tej wiedźmy. Teraz idziesz przez życie ze mną! Choćbyś i nie chciał! – Florian odsunął się po chwili zdziwiony własną reakcją.

–Ja...nawet tak nie myśl. Chcę bardzo. –Zadeklarował zdecydowanie Doktor i zwinął się w ciemności kuchni.

–Słodkie, usiądę w pierwszym rzędzie na ich weselu. – Lara wywróciła oczami z politowaniem i odskoczyła spod rozpędzonego w jej stronię miecza.

Już po chwili w powietrzu rozległ się dźwięk szkła, tłuczonego na czaszce.
mroczny biskup zawył z bólu jak rażony kwasem.

–Nie smakuje woda święcona? Zawsze mówiłem, że w tym wieku alkoholizm szkodzi! – Mlody Niemiec złapał Larę za ramię i wciągnął na śnieżnobiałego ogiera.

–Pędem do północnej bramy. – Nakazał Johann, czekając, aż średnio rozgarnięty w tym wszystkim, książę Wacław pozbiera się w sobie.

~♧~

Noc była nieznośna. Ulewa i mróz nie dawały za wygraną, przez co Książę ledwo utrzymywał się na koniu, co zmusiło podróżników do zatrzymania się w pobliskiej karczmie, gdzie Wacław rozchorował się już na dobre.

–Jest Po nim. Obawiam się, że na pomorze dotrzemy już bez niego. – Stwierdziła Lara, spoglądając na krzątającego się w nerwach Johanna.
Szczerze nie interesował jej los księcia, ale sympatia która obdarzyła młodego naukowca, zmuszała ją przynajmniej do udawania.

–Nie, nie i jeszcze raz nie!  Nie po to przebyłem taką drogę, naraziłem się na jakiś spisek, żeby teraz wszystko szlag trafił! Obiecałem księcia ratować, pamięta Pan? Przysięgałem na biskupi krzyż!

–Krzyż Muskaty chłopcze, zatem chuja warta ta twoja przysięga...– Wacław rozkaszlał się przez dłuższą chwilę i popadł wykończony na łóżko. – Nie mam do ciebie żalu Johann, nie ocalisz mnie, ale jeśli mogę mieć do ciebie inną prośbę...zajmij się proszę– Nie dokończył, von w tym momencie do pomieszczenia wpadł zdyszany i przemoknięty mężczyzna.

Był w średnim wieku, szalenie podobny do księcia Wacława, jednak o młodszej i silniejszej postawie.
–Jesteś! Opuściłeś zamek bez słowa, lada moment nas tam Łokietek wszystkich wytłucze! W sumie lepsze to niż ten nawiedzony klecha...

–I masz go...o wilku mowa. Wytlukłby i bez tego synu. Dobrze, żeś uszedł.

–Aby cię sprowadzić spowrotem! Nie dam grodu! Wstawajżesz i wracamy! – Lara ledwo powstrzymała pobłażliwy Uśmiech, widząc młodszego Wacława tupiącego nóżką jak rozkapryszone dziecko.

–On ledwo oddycha, słuchaj ojca chłopie, to może przeżyjesz w tych ciężkich czasach. – Lara Skrzyżowała ręce na piersi, chcąc jak najszybciej uspokoić całe towarzystwo.

–A zatem wrócę i powiem, żeś martwy. A Wawel pod własnym berłem utrzymam. – Butny modzieniec westchnął, jakby decydując się na ostateczność.

–Polegniesz tam synu! Nie wracaj skoro ci dano szansę!

–Nie znajdziesz mi takiego konia, który uwiezie mój honor! Bywaj ojcze! A jak Bóg da to się spotkamy niedługo. – Wacław odwrócił się w uniesieniu i skierował do wyjścia.

–Twój rozkaz panie. – Johann skłonił się i już ruszał za młodym księciem, gdy Lara przytrzymała go mocno za ramię. –I tobie rozum odebrało von Treskow? – Zapytała jednak szybko zabrała ręce z ramienia Niemca, widząc jego zdecydowany wzrok.
–Nie zrob nic głupiego...proszę...– Dodała jakby sama była zaskoczona żywieniem zmartwień o kogokolwiek.

~Next, nie wiadomo, nic nie obiecuję bo skłamię :3

OD AUTORA:
Dzisiejszy rozdział Dedykuję LiliaWodna0311 i jeszcze raz życzę jej wszystkiego najlepszego z okazji ostatnio obchodzonych urodzin ❤️

Oraz Ruudziuutka z ktorej powiedzonka zaczerpnąłem pomysł na tytuł i motyw przewodni rozdziału ❤️

Obie panie nie dały mi spokoju z gnaniem mnie do roboty, dziękuję za cierpliwość i oddanie!

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro