Rozdział VI Książęca krew

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Rozdział dedykowany najwierniejszej fance- Ruudziuutka 💗

Nie spodziewała się, że mnie wreszcie doprosi :')))

~*~

*4 sierpnia 1306, Ołomuniec*

Burze szalały przez całe lato tego roku, jakby wpasowując się— w rozpalone ogniami wojen— ziemie Rzeczypospolitej.
Mijały miesiące, a niepokój i wzajemna rywalizacja, nawet teraz- w godzinę po zmroku- nie myślały położyć się spać.

Stary Perun, którego wiara nadal tliła się po wioskach chrześcijańskiej już słowiańszczyzny— miał tej nocy wyjątkowe natchnienie i pełen nienawistnej pasji— akompaniament szalejących w ciemnościach płomieni.

Zamek stał w ogniu, a z bijących żarem komnat dobiegały jęki konających ludzi, Krzyki rozpaczy i uderzenia mieczy.
Walka trwała pomimo tego, że drewniany sufit gotów był zwalić się zgromadzonym na głowę.
Rozjuszonego młodzieńca to jednak nie obchodziło, wszystko na czym kiedykolwiek mu zależało, wszystko czemu ślubował wierność i ochronę leżało w zgliszczach już dawno.

Każde spojrzenie w stronę trawionego przez ogień ciała, wzbudzało w Johannie kolejne fale nienawiści. Siekł oprawców księcia niemal na oślep, zanosząc się bezsilnym płaczem, myślał, a nawet marzył tylko o tym, by któryś z przeciwników wymierzył mu cios prosto w serce.
Czuł, że zawiódł po raz kolejny.

Nie dotrzymał słowa staremu Wacławowi, sobie, ani Bogu...chciał już stanąć przed nimi wszystkimi i paść na twarz, błagając o ich przebaczenie.

Te myśli z każdą chwilą zdawały się mniej odległe, bowiem temperatura w otoczeniu zaczęła wzrastać niebezpiecznie, powodując pierwsze oparzenia, a chaotyczny oddech von Treskowa— przyśpieszał proces jego powolnego omdlewania.
Przed nieuchronnym ciosem, zdawała się go ratować tylko krytyczna sytuacja zewnętrzna.
Ocaleni przeciwnicy skupieni byli bardziej na ucieczce z płonącego zamku, niż na zabiciu młodego rycerza, w imię jakiegoś tam odwetu.

Skuleni wpół wycofali się z sali, patrząc jak potężna drewniana belka odgradza ich od wściekłego młodzieńca.

Johann został sam. Bez wyjścia, jedynie ze stosem śmierdzących spalenizną ciał.
Stał tak przez chwilę jak pijany, któremu zakręciło się w głowie. Duszności nagle wzięły nad nim górę, fiołkowe oczy zasnuła mgła, a lekki, jednoręczny miecz— opadł na posadzkę z żałosnym łoskotem.

~*~

Świat na pomorzu zupełnie nie przypominał tego, który Lara znała na południu.
Zdawać by się mogło, że wielcy książęta nadal nie wyciągnęli rąk po tutejsze miasta. Było po staremu— to jest— dzielnicowo. Nadal, dawną koleją rzeczy, władzę sprawowali tu Święcowie i Zakon Krzyżacki.

Rudowłosa z satysfakcją zauważyła, że jej imię— wzbudza respekt wśród tutejszej ludności.
Dozorca zamku powitał ją chłodno, niemal agresywnie, lecz gdy tylko usłyszał z kim ma przyjemność, jego ton zmienił się tak drastycznie, jakby stanęła przed nim prawowicie koronowana głowa.

Larę ugoszczono po królewsku.
Od zaraz przysłano jej czerwoną suknię z jedwabiu, spinki, grzebienie, a nawet kucharz polecił posłać delikatne wino.

Trzeba było przyznać, że bez czarnego płaszcza i rozwianych włosów wyglądała jak prawdziwa dama, jak osoba godna wpływów które posiada, a co najważniejsze— cały ten luksus nie był w stanie odebrać jej tego co najważniejsze— Wrażenia powagi i lisiego sprytu.

—Jak królowa... –Rozległ się za nią przepełniony zachwytem głos. — Którą już wkrótce zostaniesz u mojego boku. —Mężczyzna w średnim wieku, wysokiej postury i jasnych ułożonych wlosach (ubrany wręcz książęco), zbliżył się do niej i kurtuazyjnie pomógł dosznurować suknię na jej plecach.

—Nic się nie zmieniłeś Piotrze...— Uśmiechnęła się zalotnie, pozwalając by rozmówca przerzucił jej rude włosy na jedną stronę.

Książę Święca był nią autentycznie zafascynowany.
Nigdy dotąd nie spotkał w całej Rzeczypospolitej tak wygadanej i nie dającej się ujażmić kobiety.
Z jednej strony wiedział, że jej serce należy do niego, że może jej dotkąć i podziwiać każdy cal jej smukłego ciała, a z drugiej strony, zdawał sobie sprawę, że jeśli zechce uczynić ją tylko rzeczą, lub zachcianką— gorzko się to na nim zemści.

Ten niezwykły strach, przeradzał się w nim w obsesję, a nawet w gorączkę.
Lara była dla niego świętą figurą, zjawiskową i równie niebezpieczną, wiedział, że jeśli uda mu się zwojować Rzeczpospolitą to właśnie ona– będzie potrzebna u jego boku.

—Zatem Nadal masz ambicje, na królewską koronę? — Zapytała utkwiwszy swój bystry wzrok w zwierciadle, z którego mogła swobodnie obserwować, jak zmieniła się twarz Piotra, przez tak długie lata rozłąki.

—Dla ciebie. Dla nas... —Zaczął, układając dłonie na jej biodrach. —Wciąż czuję tę rozpierajacą gorycz, gdy odmówiono nam ślubu, w moim państwie będzie inaczej. Nikt nie rozdzieli Króla I jego Królowej...— Mówiąc to przymknął oczy i wtulił usta w bladą szyję Żydówki.

—To takie slodkie, wyrachowany i wcale niegłupi Piotr Święca, niezachwianie wierzy w to, że jestem tą jedyną? Jego wielką miłością i tylko dla mnie zwojuje Rzeczpospolitą? — Odparła, jak na siebie, mało podejrzliwie.

—Gdyby sławna Lara spod Krakowa, nie traktowała mnie poważnie, to już dawno miałbym jej sztylet między żebrami. — Ku jej zdziwieniu, zamiast merytoryczego i rzeczowego argumentu, Piotr po prostu czule się zaśmiał i przytulił ją do siebie. —Czyż nie mam racji?

—Zupełną rację mój Książę. —Uśmiechnęła się czule i przymknęła swoje jadowicie zielone oczy.
Miał rację, a nie dość że rację, to przy tym ogromne szczęście, że był pośród niewielu znanych Larze ludzi, których na prawdę lubiła.

Przez chwilę rudowłosa czuła się jak w niebie, nie było żadnych spisków, zmartwień czy problemów.
Dla tego tak lubiła chować się w ramionach Piotra. Jemu jednemu ufała, że nie trzyma na nią noża w kieszeni.

Spokój jest sceny nie trwał jednak długo, bowiem w dzikim pędzie i w towarzystwie zdyszanych strazników- do sali wpadła postać w zaplamionym płaszczu, po którym już nie dało się poznać pierwotnego koloru.
Był mokry, brudny od błota, zachnietej krwi i...popiołu?

~*~

—Tylko Żywy, odkupisz winy. — Usłyszał w swojej głowie Niemiec, nie mówiła do niego jedna osoba, a cały chór znanych mu głosów.
Ludzie których tak zawiódł, widzieli dla niego sens tylko na ziemi, czy chodziło o zemstę, a może o to by odpokutował to co zawinił jakimś niebotycznym cierpieniem?

Poza tym jednym zdaniem nie usłyszał już nic więcej, żadnej odpowiedzi, żadnego pytania.
Został mu tylko szum, ginący z każdą chwilą w narastającej fali światła.
Zamknął oczy.
Nagle poczuł, że wszystko go piecze, leży na mokrej ziemi, oślepiany promieniami słońca.

Wrócil do rzeczywistości.
Do zgliszczy zamku w Ołomuńcu, gdzie obficie dobierał się do niego deszcz.

—Musiał wygasić pożar...— Burknął podnosząc się z niemałym bólem. —A liczyłem, że już jest po wszystkim...

Pomimo oparzeń von Treskow był w stanie samodzielnie stanąć na nogi I wydostać się między zwalonymi belkami na dziedziniec zamku.
Ku jego uldze— wierny jak pies— kręcił się po nim zestresowany biały ogier.

—Blömchen! Jak dobrze! —Młodzieniec przypadł osłabiony do szyi zwierzęcia i jeszcze na chwilę przymknął fiołkowe oczy.

~*~

W ten sam kurczowy sposób, jak uchwycił się starego rumaka, trzymał się teraz aksamitnej szaty "księżnej na pomorzu".
Nie miał już na świecie nikogo, dla tego udał się za pierwszą osobą, która przyszła mu do głowy.

Lara szybko rozpoznała czarne loki młodego Niemca i skinęła uspokajająco na strażników.
—Co ci von Treskow? —Zapytała po raz kolejny nie zauważając, że szczerze się o niego martwi.

—Książę Wacław...zamordowany...Znowu nic nie zrobiłem...— Wydusił roztrzęsiony, wbijając paznokcie w jej suknię.

Lara z niezidentyfikowanego, macierzyńskiego odruchu przeczesała jego włosy. —Życie mój chłopcze, nie zna litości. Jeszcze wielu stracisz na swojej drodze...taka kolej rzeczy. O biedactwo.— pocałowała jego rozpalone czoło.

Piotr obserwował całą scenę z pewnym dystansem, z początku nawet z zazdrością, jednak ta szybko ustąpiła, gdy dotarło do niego jakie wieści przynosi ten cały von Treskow. Ostatni z rodu Wacława II zamordowany. Wszystkie jego układy pokrzyżowane...

—Jeśli Łokietek dojdzie teraz do władzy, nasze panowanie na pomorzu jest skończone. Musimy szukać sojuszników i wmieszać się natychmiast w wojnę. —Rzucił w przeciwieństwie do Lary, ignorując prywatne rozterki Johanna.

Ukochana przytaknęła mu jedynie, cieszyła się, że w takiej chwili ma kogoś, kto potrafi pomyśleć trzeźwo za nią.
—Dobrze, że jesteś Piotrze...— Pomyślała oddalając się w zaciszne miejsce z roztrzęsionym Niemcem.

*do napisania....kiedyś!*

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro