꧁Dzień zagłady cz.1꧂

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

❦Poranek❦

Gdy tylko słońce ukazało się na sklepieniu nieba, rozległy się głównie okrzyki wojska. Głosy wojny dotarły do pałacu. Gdy wieści o zbliżającym się wojsku dotarły do Rzeczpospolitej Obojga Narodów, ten nie mógł uwierzyć w słowa swych zaufanych doradców i sług.

- Panie mój? - Sługa pokornie starał się zwrócić uwagę monarchy na swą drobną jednostkę.

- Mówicie mi, że Imperium?... Imperium zbliża się z wojskiem? - spytał władca. Wyraz twarzy jego wyrażał zaskoczenie, niedowierzanie i nutę lęku.

- Tak mój panie ... Wielki orszak jest już w zasięgu wzroku. Lada moment przybędą do waści pałacu... - Władca milczał. Szok i niedowierzanie opanowało jego osobę. Nie tracił on w oczach swych poddanych. Wiedzieli oni, że to cios dla króla, lecz ten z łatwością mógł odnaleźć rozwiązanie z zaistniałej sytuacji. Tak też się stało. Po chwili powstał z tronu i donośnie zawołał wszystkich posłańców.

- Nakazuję wam przygotować się do obrony! Sprowadźcie mi Królestwo Węgier! Pragnę się z nim spotkać najszybciej jak to możliwe. - niektórzy słudzy pokłonili się i odeszli. Pewien z nich pozostał i zrobił krok w przód.

- Cóż z waszą królową? Chora leży w swym łożu...- wtrącił niepewnie.

- Udam się do niej zaraz przed wyprawą. Musimy oddalić ich. Nie mogą wtargnąć na nasze ziemie. Nie poddamy się bez walki! - stanowczy ton władcy ukazywał, w jak poważnej sytuacji znalazło się państwo. Słudzy pośpiesznie udali się i wykonali rozkazy władcy. Rzeczpospolita Obojga Narodów prędko przygotował się z pomocą sług do wojny. Rozkazał, by wyprowadzono Szafira i przygotowano go do drogi. W tym czasie król odwiedził swą ukochaną. Niepewnie wszedł do środka. Królowa leżąc, wpatrywała się w okno. Oczy jej powolnie zamykały się, by następnie równie wolno się otworzyć.

- Pani... - jego głos tylko przy niej stawał się delikatniejszy i ostrożny tak wielce.

- Mój królu... - jej ton głosu był równie spokojny, lecz ukrywał żal i smutek.

- Wyruszamy w obronę kraju... - zaczął niepewnie po krótkiej chwili milczenia.

- Słyszałam, jak to słudzy głosili... Słyszałam także, kto jest temu winien. Czemuś oddał mu swe serce? Wiedziałam, że mi nigdy nie będzie się ono należeć, lecz teraz? Jak chcesz bronić się przed nim?

- Wyjawiłem ci prawdę, by nie żyć z tobą w kłamstwie. - jego głos lekko się zawahał, władca wszedł do komnaty i stanął przy łożu.- Miałem ja nadzieję, że zrozumiesz mnie... Myliłem się... Wciąż poszukujesz w tym mej winy. Pragniesz, bym padł na kolana przed tobą, lecz niestety tak się nie stanie. Wyznałem, co me serce czuje. Liczyłem ja, że będziesz mi wsparciem. Myliłem się... Tobie jedynie ma miłość w głowie... A raczej jej brak.

- Zrozum najdroższy, że dla mnie zawsze jedynie to się liczyło... Pragnęłam być przez twą osobę kochaną.

- Wybacz mi na Boga, żem nie potrafił ci jej ofiarować. Me serce stało się nieczułe na miłość, gdy zostało rozbite... lecz syna naszego kocham ponad wszystko, dlategom posłał po Królestwo Węgier.

- Cóż planujesz? - spojrzała na niego. Jej oczy nie miały już swego blasku, były szare i spowite zmęczeniem.

- Oddać Rzeczpospolitą Polskę pod jego opiekę.

- Nie oddam syna... - odparła stanowczo i snów spojrzała w okno.

- Taka ma wola. Tu jest w niebezpieczeństwie. Pewien nie jestem, ile zdołam wroga odpierać.

- Czemuś wybrał taki moment? Czemu musiałeś mi się spowiadać właśnie dziś?

- Czułem, że coś się szykować będzie. Nie myślałem o wojnie... lecz skoro ona nastała... Spieszno mi... Muszę się stawić na czele mych wojsk.

- Ruszaj więc. Czasu nie trać. Modlić się będę o twe zdrowie i życie.

- Proś Boga o zdrowie dla siebie i syna naszego. Mnie nic nie zdoła ocalić... - Odparł władca i wyszedł. Czuł pustkę. Z początku związek ich był niezwykle piękny. Jednak szybko okazało się, że miał on charakter czysto polityczny. Brak gorejącego uczucia dawał się we znaki. Królowa pragnęła miłości, a on... nie potrafił ofiarować jej tego uczucia. Walczył dzielnie, lecz serce nie dało rady. Pękło na miliony kawałków. Jednak, gdy spojrzał w oczy swojego nowo narodzonego syna, zrozumiał, że jeszcze niewielka jego część jest cała, Dlatego ofiarował całą resztkę swej miłości jemu.

Odgłosy kroków roznosiły się po korytarzach zamku. Władca śpiesznym krokiem udał się do komnaty swego syna. Gdy wrota otworzyły się, ujrzał on Rzeczpospolitą Polskę, jak spogląda w okno. Jego rączki oparte były o ceglany parapet.

- Synu mój... - król wszedł do środka.

- Ojcze, co to za wojska? - spytał dziedzic, odwracając się w kierunku rodziciela. Jego zielone oczka spoglądały wprost w jego. RON westchnął i stanął obok syna. - Twe?

- Nie mój synu... Są to wojska wrogie...

- Wrogie? - nutka obawy zjawiła się w jego spojrzeniu. RON uległ emocjom i padł na kolana. Łzy poczęły spływać z jego oczu, a Polska widząc to, stanął przed nim. Jego maleńkie dłonie spoczęły na policzkach ojca.

- Tatusiu? Wszystko w porządku? - spytał. RON podniósł swój wzrok na syna.

- Tak, ale muszę cię oddalić stąd synku mój. Pragnę twego bezpieczeństwa, lecz nie jestem pewien, czy zdołam ci je zapewnić sam.

- Nie płacz. - lekki uśmiech zagościł na jego dziecięcej twarzyczce. RON uśmiechnął się i przytulił syna, który od razu wtulił się w niego.

- Kocham cię mój synu. Od zawsze byłeś mym oczkiem w głowie.

- Ja też cię kocham tatusiu. - odparł Polska.

- Schronisz się u twego wuja, Królestwa Węgier, zgoda?

- Dobrze, będę czekał na ciebie, a co z mamusią?

- Porozmawiam z nią, dobrze?

- Dobrze ojcze. - odparł Polska. Wtem rozległo się pukanie do wrót. Król nakazał, aby wejść. Sługa znalazł się w środku, pokłonił się i oznajmił, że Królestwo Węgier przybył. RON był zaskoczony tym faktem, lecz sługa wyjaśnił, że właśnie zmierzał do monarchy z wizytą. RON dziękował Bogu, za ten zbieg okoliczności. Nakazał słudze, by zajął się Polską, a on sam udał się prędko do przybysza.

- Królestwo! - zawołał władca na widok przyjaciela. Węgry z uśmiechem przytulił RON'a. Po czułym przywitaniu przyjaciele spojrzeli po sobie. Pierwszy zabrał głos Węgry.

- Widział ja wojska zmierzające ku twemu państwu. Gdy tylko to zobaczył, udałem się do waści. Wiecie, o co chodzi?

- Tak, wojna przyjacielu. Wojna sięga ku mnie, a ja? Boję się, że nie podołam.

- Nie mów takich bzdur mój drogi.

- Ależ to prawda Królestwo... To wojska... Imperium Rosyjskiego...

- Cóż on chce?

- Pojęcia nie ma, lecz wiem, że jest bezwzględny. Mógł wdać się w swego ojca... Mam prośbę do ciebie przyjacielu.

- Chciałbym cię wesprzeć, lecz wojska me nie mogą ci pomóc.

- Nie przyjacielu. Wiem, że nie mogą, lecz mnie nie o to chodzi. Pragnę, byś schronił mego syna.

- Rzeczpospolitą? Oczywiście, zapewnię mu schronienie. Aż tak nie wierzysz w swój sukces?

- Wiem, że gdy spotkam go, siły me osłabną, lecz muszę być pewny, że syn będzie bezpieczny. Tylko on mi pozostał.

- A twa żona?

- Wiesz, jak sytuacja z nią wygląda...

- Tak, wiem...

- Lekarz wyznał, że nie przeżyje ona bez walki. Minął tydzień, a ona nie dostosowała się do jego zaleceń. Pragnie śmierci, gdyż nie potrafię jej pokochać...

- Nie obwiniaj się mój drogi. Obaj wybraliśmy nie te osoby, co trzeba.

- Cóż masz na myśli? - spytał RON. Królestwo uśmiechnął się lekko.

- Wyjawię ci, gdy wrócisz po swego syna. - odparł z uśmiechem. RON pokręcił głową z uśmiechem. Po chwili słudzy przyprowadzili Polskę. Jego biała grzywka opadała na zielone oczka. Chłopiec szedł niepewnie, lecz gdy ujrzał ojca, podbiegł do niego.

- Ojcze! - przytulił się do jego nóg. RON pogłaskał go po włoskach. Spojrzał na Królestwo z błaganiem. Węgier zaśmiał się i kucnął.

- No proszę. Nasz mały książę. - odparł z uśmiechem. Polska wyjrzał nieśmiało zza nóg ojca.

- Dzień dobry. - przywitał się niepewnie.

- Witaj mój drogi. Zechciałbyś wraz ze mną udać się do Węgier? Syn mój bardzo chciałby cię poznać. - Polska niepewnie spojrzał na swego ojca. RON skinął głową z uśmiechem.

- Pragnę oddać się pod opiekę Królestwa Węgier. - oznajmił monarcha. Polska skinął głową i znów spojrzał na Węgra, który wciąż kucał z uśmiechem.

- Dobrze. - odparł.

- A więc przygotuj się do drogi. Ruszamy jak najszybciej.

- Straż! - zawołał RON. - Poślijcie posłańca. Niechaj prosi o bezpieczeństwo przejazdu orszaku Węgier i mego syna. - rozkazał. Strażnik skinął głową i wyruszył.

Imperium wyczekiwał odpowiedniej pory, by wyruszyć wraz z wojskami. Rycerze przygotowywali konie i broń. Słudzy wciąż krążyli przy dziedzicu, czekając na rozkazy. Wtem dostrzegli konia, a na nim człowiek ubrany dostojnie, lecz w ręku trzymał białą flagę. Wojacy puścili go na rozkaz carskiego syna, do jego osoby.

- Panie. Król mój pragnienie prosić o wysłuchanie. - oznajmił polski posłaniec. Imperium z obojętnością spoglądał na przybysza. Jeden ze sług jego zbliżył się i pochylił nad władczym uchem.

- Panie, pragnę zauważyć, że przystanięcie na prośbę, może sprawić, że Rzeczpospolita Obojga Narodów stanie się pewniejszym. - wtrącił. Imperium machnął dłonią, nakazując posłańcowi zabrać głos.

- Król mój pragnie prosić o możliwość bezpiecznego przekroczenia granic orszaku węgierskiego.

- Po cóż miałby o to prosić? - spytał Imperium.

- Syna jego zabierają, by bezpiecznym był.

- Czemuś mi to przekazał? Czy nie sądzisz, że mógłbym wykorzystać tę wiadomość i uderzyć w orszak?

- Władca mój wierzy w twe dobro. - odparł posłaniec. Imperium zdziwił się i zamyślił. Milczenie z jego strony niepokoiło zarówno posłańca, jak i jego służących.

- Panie?

- Oczywiście, nie zaatakujemy orszaku, lecz niech król będzie gotów. Wyruszymy, a nasza armia pozostanie bezlitosna względem jego wojsk.

- Naturalnie, pragnę podziękować w imieniu mego Pana.

- Ruszajcie i przekażcie mu mą decyzję. Niech będzie gotów. - posłaniec skinął głową na słowa carskiego syna. Następnie oddalił się, a sługa rosyjski, chyląc się pokornie, zbliżył się do IR.

- Panie mój? Czemuś tak postanowił? Przecież zabicie królewskiego syna, wygasi dynastię.

- Tak, a atak na orszak sprawi, że wdamy się również w wojnę z Królestwem Węgier. Nie tak plan wygląda. - odparł z powagą, a sługa wycofał się, kłaniając się przed obliczem przyszłej głowy Rosji. Imperium potarł skroń i obserwował oddalającego się posłańca. Następnie powstał, by nieco się przejść. Ocenił swym okiem tereny, na których mieli rozpocząć walki. Nie były w stu procentach równe, więc mogli w pewien sposób to wykorzystać, lecz musieli również na nie uważać. Wróg mógłby pomyśleć o tym samym.

RON znał swe państwo i jego tereny, więc Imperium się nie mylił. Władca pragnął skorzystać ze wszystkiego, co było możliwe, by zwiększyć szanse swej wygranej. Gdy Polska wraz z Królestwem oddalili się, ostatni raz zajrzał do swej królowej. Ta leżała i nie raczyła nawet spojrzeć na oblicze władcy.

- Księstwo?

- Ruszaj na wojnę. Będę ja ci czekać na ciebie. Wtem powiesz, co chcesz powiedzieć.

- Jeżeli nie wrócę?

- Tom i ja zginę, przecież i tak pozostało mi niewiele czasu. Mogę dnia nie dożyć ni nocy.

- Czemuż twe serce stało się tak nieczułe? Nawet naszego syna nie raczyłaś pożegnać...

- Tyś nieczuły dla mej osoby, tom i ja stała się nieczuła.

- Zachowanie twe kary godne. - mruknął nieco obudzony. Pragnął on usłyszeć, choć gram ciepłych słów, lecz żona jego w rozpaczy pogrążona, całkiem zapomniała o tym, ci powinna czynić i jak. Zaniedbała wszystkie swe obowiązki, a także zdrowie. Nic nie mogło jej przywrócić do porządku. Jedynie śmierć mogła przynieść ukojenie. Król czuł się temu winny. Ciągle uważał się za przeklętego. Nie zaznał już spokojnie nocy. Odkąd się pobrali. Zawsze miewał koszmary. Przez pewien czas o niczym nie raczył wspomnieć, lecz gdy wyjawił ukochanej wszystko, ta nie okazała się wyrozumiała. Odnajdywała jedynej pesymizm we wszelkich dobrach, które ją napotykały. To raniło jego duszę. Sprawiało, że nie mógł zasnąć spokoju.

Po pożegnaniu, jeżeli można było tak nazwać ostatnie ich spotkanie, wyruszył król do swych wojsk. Oddział potężnej husarii wyruszył spod bram królestwa. Na czele dumnie stał król. Rycerze podążali za nim. Bez względu na wszystko, byli oni gotów oddać życie za monarchę. Konie kroczyły ociężale, głosy metali rozpraszały się po świecie. RON z niepokojem spoglądał na stojące wojska rosyjskie. Te, gdy tylko ujrzały orszak królewski, poczęły się zbierać. Powstały nowe i poukładane szyki. Wtem na białym koniu wyłonił się dowódca. Imperium z uwagą spoglądał na Szafira i jego właściciela. Widział bowiem, że on będzie głównym jego celem. Car ruszył, a za nim ruszyły wojska. Padły rozkazy od obu władców. Celem była wygrana bitwa, a następnie wojna. RON czuł, że nawet jeśli uda im się wygrać, to wojna wciąż będzie trwać. Imperium zawsze zdawał się, być osobą nieuległą i władczą. Dążącą do celu, bez względu na wszystko. Nawet jeśli miał splamić się krwią niewinnych.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro