꧁Nowe życie꧂

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Ciężkie powieki nie chciały ulec jego woli. Starał się on zmusić je do posłuszeństwa, by ukazały gdzież obecnie się znajduje. Jednakże one uparcie unikały współpracy. W końcu udało się je podnieść, lecz przez panujący wokół mrok, król nie był w stanie zorientować się, gdzie obecnie znajduje się jego osoba.

- Gdzież jam jest? - spytał słabym, obolałym głosem. Odpowiedziała mu jedynie cisza. Położył swą rękę na boku, a czując bandaż zdziwił się nieco. Ktoś opatrzył jego osobę. Ale któż?

- Jakże Bóg potrafi zaskakiwać. Nawet ludzi tak wiekowych jak ma osoba. - RON rozejrzał się, lecz nie dostrzegł niczego. Ktoś skrywał się w mroku, a jego oko nie było w stanie dostrzec któż i gdzie dokładnie.

- Ktoś ty?! - podniósł nieco głos, lecz ból opamiętał go. 

- Jam? Gospodarz. Jednakże nie jesteś mym gościem, syna mego. - Po tych słowach Rzeczpospolita był pewien, że mówił z nim Carstwo Rosyjskie, największy wróg jego ojca.

- Cóż ze mną czynić będziecie?!

- My? Ah! Nie wiecie. Ja prawa nie mam tknąć was choćby opuszkiem palca. Należycie do mego syna. To jego trofeum stanowić będzie. Jednakże wpierw musi sprawy załatwić. Planuję mianować go carem, gdyż to czego dokonał, jest fascynujące. Dotrzymał swej obietnicy. Zaskoczył mnie tym. Obiecał, że Rzeczpospolita będzie cierpieć, azaisz proszę. Powoli spełnia się przepowiednia, jeżeli tym słowem można ją określić.

- Cóż prawisz? Jakaż obietnica? - król pragnął poznać odpowiedzi na jego pytania. Jednakże Carstwo świetnie zdawał sobie z tego sprawę i nie odpowiadał mu na nie. Krążył wokół wszystkiego, drążył tematy niezwykle interesujące, a następnie przerywał je, aby pozostawiać króla w niewiedzy. 

- Syn mój waści opowie. Jam miał się jedynie upewnić, żeście przeżyli. Syn mój piękną ranę wam zdał. Tak ostrze was zraniło, że szanse na przeżycie mieliście niewielkie. Jednakże Imperium uparł się o medyka dla was. Widać zależy mu byście pożyli jeszcze. 

- Gdzież on jest? 

- Sprawy musi dokończyć z sojusznikami. Twoje królestwo dzielą między siebie. Ah! Miałem ci ja przekazać ważną wiadomość. Żona twa zmarła. Lekarze nie zdołali jej pomóc, więc zmarła we śnie. 

- Czemuż mi to mówisz w tej chwili?! - król zapragnął zerwać się. Jednakże ból przytrzymał go na ziemi. Carstwo zaśmiało się z wyższością. 

- Czemuż? Ponieważ uwielbiam spoglądać na klęskę wrogów. - odparł car i odszedł bez słowa. RON skulił się i rękę położył na swym boku. Ból był nie do opisania. Poczucie obecności ostrza w ciele nie znikło. Wciąż dawało o sobie znać i sprawiało, że RON miał ochotę zdjąć cały opatrunek, by upewnić się, że ostrza na pewno nie ma. Król następne kilka godzin był sam. Ciężko znosił ciszę i chłód lochów. Miał nadzieję, że szybko uda mu się uciec w jakikolwiek możliwy sposób. Wtem ktoś znów przemierzał korytarz. Chłód rozproszył się po całej atmosferze. 

- Żyjecie. - do uszu władcy dograł głos Imperium Rosyjskiego.

- Tak, ktoś tego naprawdę pragnął. - odparł chłodno RON.

- Jam jest tym kimś. Pragnę twego życia. - zapewnił go IR.

- A czyś to nie ty zaatakował me królestwo i wróżył zgubę? - spytał kpiąco unosząc brew.

- Słowa twe ranią mą osobę.

- Aż dziwne, że jednak posiadacie sumienie.

- Napominam cię, żeś jest mym więźniem.

- Cóż? Powinienem zachowywać się szczególnie?

- Unikać konfliktów z mą osobą. Chyba, że pragniecie kary.

- Karą mom już jest pozbawienie wolności.

- Cóż za pozbawienie? Opiekować się wami będę.

- Na odkupienie win was wzięło?

- Zawsze byłem ja pewien, że tak się to zakończy.

- Tak? - spytał zdziwiony król.

- Że będziecie u mnie. Pod mą opieką. Będę ja was szanować i pielęgnować.

- To żarty?! Wy chcecie nas pielęgnować?! Podbiliście me królestwo!

- RON. Oszczędzaj siły. Nie marnuj ich na zbędne unoszenie się.

- Jesteście chorzy. - warknął Rzeczpospolita.

- A wy ranni. - zauważył i podszedł bliżej. - Jesteście na mej łasce, lecz mimo to wciąż jesteście gotowi skoczyć mi do gardła. - odparł, kucając przy leżącym na materacu królu.

- Nie zbliżaj się! - ostrzegł go RON. Cofnął się do ściany najbardziej jak mógł. Imperium klęknął przy jego osobie. Spoglądał beznamiętnie w jego zielone oko. RON chwycił się za bok, który zabolał pulsującym po całym ciele bólem.

- Nie zrywaj się tak mój drogi. Rana jest świeża u głęboka. - odparł IR, kładąc rękę na jego policzku. Król zaskoczył się, lecz jego duma nie pozwoliła na takie zachowanie. Zabrał twarz i spojrzał w bok. Imperium westchnął i nieco brutalnie chwycił twarz RON'a i nakierował ją tak, by władca spoglądał na niego.

- Zrozum, że to pozostanie twym miejscem już na resztę twego życia. Jeżeli w ten sposób będziesz traktował mą osobę, będziesz błagał o to, by umrzeć. Możesz mieć tu naprawdę dobrze. Wystarczy odrobina szacunku z twej strony.

- Szanuje tych, którzy zasługują na mój szacunek. Wyście gorsi od szczurów! - warknął RON, za co został ukarany policzkiem.  Zagryzł wewnętrzną część policzka i powstrzymał się od przekleństwa. Spojrzał na Imperium, który z obojętnością patrzył na jego osobę. Cóż stało się z nim przez te wszystkie lata? Czemu stał się tak obojętny na wszystko? RON nie miał pojęcia dlaczego jego dawna miłość zachowuje się w ten sposób. Pragnął dowiedzieć się co miało miejsce i dlaczego IR zachowuje się w tak haniebny sposób. 

- Stłumię waszą pewność siebie. Będziecie się lękać mego imienia. 

- Nie będę lękał się waszej osoby! Bez względu na wszystko. 

- Wasza duma zgubi was. - odparł i wstał. Wyszedł bez słowa. Rzeczpospolita znów pozostał sam. Miał gdzieś co będzie z jego osobą. Mógł umrzeć choćby i dziś. Przejmował się jedynie tym, czy jego ukochany pierworodny jest bezpieczny. Tylko to się liczyło. 

- Boże, chroń moje ukochane dziecię. - wyszeptał i zamknął oczy czując jak opada z sił. 


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro