꧁Odnawiając więzy꧂

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Minęło czasu wiele, nim król zdołał do swych sił powrócić. Jednak gdy tylko w stanie był chodzić, każdą chwilę poświęcał synowi, bratu i bratankowi. Wspólnymi spacerami zdobili każdy dzień. Wolnym krokiem przemierzali królewskie ogrody, by wspólnie zasiąść na pięknie zdobionej altance. Dziedzice wesoło biegali wokół, a królowie z dumą spoglądali na potomków.

- Bogu dzięki, żeś cały z twego wyszedł mój bracie. - rzekł Węgier, pomagają usiąść swemu bratu. Młodszy z lekkim bólem obdarzył go uśmiechem.

- Niejednokrotnie myślałem ja by uciec, lecz można rzec, że Imperium przeżywał mnóstwo wahań zachowania. Niejednokrotnie gotów był wolność mi zwrócić, innym razem gotów zakatować na śmierć. Ciężko było mi pojąć cóż się z nim dzieje. Przestałem ja rozpoznawać go i jego cele.

- Cóż w niego wstąpiło? Z pewnością Szatan jakiś. Mówię ci ja, on już nie jest tym kim zdawał się być od lat.

- Jedynie Bogu to wiadome. - powiedziawszy to, spojrzał RON na swego syna. - Jak bardzo żałuję, żem wcześniej się nie zjawił. Tyle mnie ominęło.

- Nie obwiniaj się bracie. Nie twą winą jest to co miało miejsce. Któż by pomyślał, że zaatakować cię postanowią? Najważniejsze, żeś wrócił. Syn twój w niebo wzięty. Tęsknota jego serce atakowała każdego dnia. Sam zacząłem zmysły tracić. Zemsta mną kierowała. Dobrze, że mam syna mądrego. Powstrzymywał mnie od gwałtownych postanowień.

- Dobrze czynił. Car jest bezwzględny nawet dla swych ludzi. Gdybyś wpadł w jego ręce... - tu przerwał król swą wypowiedź. Żal gardło ścisnął, uniemożliwiając kontynuację rozmowy. Dlatego też w ciszy pozostali. By wyciszyć emocje i ciszą duszę uspokoić. Wieczorem powrócili w mury zamku. Królestwo musiał oddalić się, aby swym państwem zarządzać. RON natomiast wraz z synem udał się do komnat dla nich wyznaczonych. Usiadł na łoże i spojrzał na syna swego. Czuł, że ich więź silną jest, lecz została wyciszona przez czas rozłąki. Starał się słowa odpowiednio dobrać, by wyrazić co spokój zakłóca. Rzeczpospolita Polska jakby rozumiał każde niewypowiedziane słowo, analizował je spokojnie i chłonął te nieme próby przeprosin. Gdy RON poddał się, syn jego zbliżył się i ujął dłonie ojca swego.

- Ojcze... Ja wszystko rozumiem. - powiedział cicho i ucałował dłonie króla. Ten spojrzał na jego oblicze. Łzy błyszczały w kącikach jego pięknych, zielonych oczu.

- Synu mój... - RON swymi dłońmi chwycił syna. Teraz to on czuł potrzebę, by ucałować dłonie syna. Tak długo nie widział jego oblicza. - Długo los skazał nas na samotność , lecz wróciłem ja by być blisko ciebie. Proszę wybacz mi. Wybacz, że nie przybyłem ja wcześniej.

- Ojcze. Ja wszystko rozumiem. Nie musisz prosić o me wybaczenie. Kocham cię ja całym swym sercem. - odparł i objął swego rodziciela. RON także objął syna swego. Czuł jak serce jego się raduje z ów bliskości. Dłonią przeczesał białe kosmyki. Zapanowała cisza, lecz nie była ona szkodliwą. Leczyła duszę dwóch stęsknionych za sobą osób. Chwila była piękna, lecz ból u dołu znak o sobie dał. Rany ponownie krwawić poczęły, przez co Rzeczpospolita osłabł. Prędko wezwano lekarzy, by rany opatrzyli.

Polska opuścił komnaty, by lekarzom nie przeszkadzać. W tym czasie znaleźć go zdołał przybrany brat. Węgry propozycję Polsce złożył, by razem udali się na spacer. Ogrody nocą były spokojne, a jedynie głosy natury było słychać wśród krzewów i drzew.

- Boję się o mego ojca. - szepnął nieoczekiwanie Polak. Starszy spojrzał na niego i ręką dotknął ramienia, by okazać wsparcie.

- Rozumiem ja cię bracie. Nasi ojcowie są sobie bliscy jak bracia. Podobnie jest z nami, dlatego też jestem w stanie wyobrazić sobie co skrywa twe serce. Muszę cię jednak zapewnić, że ojciec mój nie spocznie póki twój o własnych siłach żyć nie pocznie. Bądź więc pewny, że Rzeczpospolita Obojga Narodów jest w najlepszych rękach.

- Świadom jestem tego, lecz cóż uczynię, jeśli Bóg zadecyduje, że czas na mego ojca nadszedł? - mówił to ciężko, z żalem i załamaniem. Węgry słysząc te słowa zatrzymał się gwałtownie, a wraz z nim jego towarzysz.

- Skończcie mówić te bzdury! - Węgry zmarszczył czoło i stanął przed nim. - Bóg wie, że jesteście sobie bliscy i nie zabierze twego ojca tak szybko. Należy ci się wynagrodzenie tych chwil pozbawionych ojca.

- Lecz nie mam prawa ich oczekiwać. Życie ludzkie jest kruche. Jest sprawdzianem wierności.

- A tym którzy na to zasługują, są obiecane wynagrodzenia. Jestem pewny, że Bóg ma na uwadze wasze poświęcenie.

- Tym co nie zostanie wynagrodzone na ziemi w niebie zostanie. - zaśmiał się cicho i położył dłoń swą na ramieniu brata. - Wiem, że wszelkich starań dokonujecie, bym szczęśliwy był. Tak też jest. Ojciec mój powrócił, nie jest już skazany na rany. Dlatego też szczęście me serce opanowało.

- Ale wciąż boicie się o jego życie.

- Cóż innego czynić? Rany jego wciąż otwarciu ulegają.

- Rację macie. Obawiam się, że ręce ludzkie nie zdołają tego zatrzymać.

- Nareszcie szczerze mówicie. Nie krępując się.

- Ach bom myślał, że to w myślach powiadam. - szczery uśmiech Węgra sprawił, że towarzysz jego zaśmiał się krótko. Wspólnie na duchu się podnosili, by przetrwać żal straty, która zdawała się krążyć między nimi. Lekarze próbowali wszystkiego, by króla na nogi postawić. Królestwo Węgier niepokoił się tym, że rany poddać się nie chciały. Obwiniał Boga, że krzywdzi bez przyczyny, lecz zapomniał, że życie to tylko próba... Rzeczpospolita Obojga Narodów dobrze o tym wiedział. Podczas swych modlitw przepraszał Pana za swe winy. Błagał o wybaczenie i o jeszcze kilka dni, by móc nacieszyć się synem, nim Bóg zabierze duszę do Siebie. Najwyższy zdawał się słuchać jego próśb, gdyż udawało się zapobiegać krwawieniom. W te dni Rzeczpospolita Obojga Narodów żądał widzeń z synem. Mijały na długich rozmowach. Dni mijały, a RON zdawał się każdego dnia wyglądać nieco słabiej. Mimo to na jego obliczu gościł zawsze uśmiech. Różnicą było podejście Królestwa Węgier. On wiedział, że stan brata jego ulega pogorszeniu. Nie potrafił czerpać przyjemności z tych chwil ostatnich. Zadręczał się myśleniem o stanie zdrowia RON'a. Wiedział, że nie może poradzić nieczego, dlatego też żal serce jego ściskał. Po cóż korona i władza wielka, jeśli nad żywotem brata czuwać nie zdoła? Na szczęście oparciem mu syn był, który każdego dnia podnosił ojca swego na duchu. Przez więź bliską z Polską rozumiał, dlaczego tak wielkie nadzieje pokładali oni w Bogu. Byli to ludzie ogromnej wiary, gotowi całe życie oddać w objęcia Boga. Rzeczpospolita Polska zawsze powtarzał swemu bratu, że więź ta niezwykłą jest, oni śmiertelni nie mogą pojąć jej potęgi. Jednakże Polska wiedział, że dzięki temu, co Rzeczpospolita Obojga Narodów za życia wycierpiał, będzie wiódł piękne życie wieczne u boku Najwyższego. Dlatego też nie chcieli zbyt w wolę Boga ingerować. Skupili się na spędzaniu chwil ostatnich w najbliższym gronie. Rzeczpospolita Obojga Narodów starał się swe nauki, które od ojca poznał, przekazać potomkowi. Często w towarzystwie Węgier, który związał się z RON'em jak z drugim ojcem. Lekarze wciąż złe wieści przynosili. Królestwo Węgier w obłęd popadał, by w jakikolwiek sposób brata swego przy sobie zatrzymać. Dnia pewnego, nie mogąc się oprzeć wezwał na dwór swój kobietę, którą mianem wiedźmy określano. Prawiła ona, że blisko niej duchy są i chętnie tajemnice zdradzają. Król wybłagał, by przepowiedziała cóż RON'a czeka.

- Panie, dziękuję ci, żeś we mnie nadzieję położył. Będę ja potrzebować pukiel włosów tego, któremu mam przyszłość obnażyć.

- Zajmę się tym, lecz pewność mieć muszę, żeś ty prawdziwą znawczynią, a nie uliczną prostaczką. - groźny ton króla nie wpłynął na niewiastę. Ta wciąż z uśmiechem na obliczu spoglądała w jego oczy.

- Ach Wasza Wysokość, jacyś wy niecierpliwi. Przysięgam na wszelkie me talizmany, żem jest prawdziwą wróżbitką.

Na słowa te Król się skrzywił. Wiedział, że ów czyn bardzo z Bogiem go poróżni. Jednakże Królestwo nie myślał o niczym innym, jak tylko o swym bracie. Czemuż mu tak zależało? Od dnia pierwszego poznania poczuł, że musi RON'a przed złem chronić. Już pierwszego dnia poczuł, że jest mu starszym bratem, a RON to piękny mały diament, na który czają się liczne sroki. Udał się więc król do komnat Rzeczpospolitej. Młodszy spał niespokojnie, gdyż gorączka zaatakowała jego osłabione ciało. Trzech lekarzy nad łożem stało i żywo o stanie zdrowia dyskutowało. Król ignorując ich obecności przemknął do głowy swego brata. Sprawnym ruchem przyciął ów kosmyk potrzebny i pogłaskał rozpalone czoło.

- Przysięgam ci bracie, że życie oddam, byś zdrów znów był. - szepnął i złożył pocałunek na rozpalonej skórze. Lekarze zamilkli, gdy tylko króla zauważyli. Ze strachem i obawą nań patrzyli. Cóż teraz z nimi? Bali się, że ich też wygnać król zamierza. Lecz on tylko minął ich i znów do kobiety zmierza. Niewsiata w niewielkiej miseczce, coś na wzór paści przygotowała. Wtem króla dostrzegła i czynności zaprzestała.

- Wasza Wysokość. - cicho rzekła, a głowa jej lekko pochyliła się w celu ukłonu. Bez zbędnych słów król pukiel włosów jej podał. Ta pochwyciwszy go, wrzuciła go do miseczki i z maścią zmieszała. Po chwili dwa drewienka nią posmarowała, by następnie podpalić je ogniem. Ogień barwę na zieloną przyjął. Niewiasta westchnęłam i głową pokręciła.

- Cóż?! - rzekł król niecierpliwie, lecz ta jakby w transie, nie zważając na słowa władcy, milczała. Jakąś melodię nucić poczęła. Król znów miał odezwać się zirytowany, lecz ona łapczywie nabrała powierza. Źrenice jej jakby czernią zaszły, a w nich ogniki tańczące się odbijały.

- Śmierć i zaraza wśród niego krąży. Ich zapachem i jadem jest przesiąknięty. Czuję ja słabą nic życia, którą wesoło choroba podszarpuje. Nitki jedna za drugą puszczają, by niedługo całe włókno zerwać się miało. - przerwała na moment. Cisza komnatę opanowała, lecz po chwili niewiasta dodała:

- Widzę ja orła, piękny i silny, lecz ranny leży w kałuży swej krwi. Widzę też dwa kroki, którw nad nim krążą. Wylądowały, lecz nie pragną one orła. Zbliżają się do strumienia jego krwi, by łapczywie począć jej spożywanie. Oba wręcz się krztuszą jej obfitością. Kraczą o zemście, zabawie i nowym ładzie. Chcą więcej, lecz krew powoli zanika. Nagle barwę swą zmienia i trucizną się staje. Dwa kruki padają martwe. Orzeł na nowo powstaje. Jakby z ciała jego, nowy powstał. Kałuży krwi nie ma, jedynie biel jego pięknych skrzydeł...

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro