꧁Przeciw Bogu꧂

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

UWAGA W TYM ROZDZIALE ZNAJDUJĄ SIĘ OPISY PRZEMOCY I OBRAZY WIZERUNKU MATKI BOŻEJ, A TAKŻE CHRYSTUSA.
Pojawienie się owych scen nie ma na celu obrażenia czyichś poglądów religijnych. Sama jestem katoliczką i osobą wierzącą. Dlatego proszę o zrozumienie.

Miłego czytania ~

W komnacie zapanowała cisza, której przeszkadzał jedynie wiatr, pukający w okno z zaciekawieniem. Moskal spoglądał na leżącego w jego łożu z uwagą. Cóż znaczyły jego słowa? Z pewnością spowodowane były one gorączką, która towarzyszyła Rzeczpospolitej Obojga Narodów. Imperium westchnąwszy  stanął przy łożu chorego.

- Odpocznijcie. Zaczynacie majaczyć z powodów gorączki. - mruknął, a jego dłoń lekko zetknęła się z rozpalonym czołem młodszego. "Cóż mnie się dzieje, że wciąż nie potrafię po prostu od niego odejść?" - spytał samego siebie w myślach, by następnie zabrać dłoń, opamiętawszy się.

- Ja naprawdę to uczynię, by móc wrócić do syna mego. - słaby głos RON'a przyczynił się do tego, że Imperium znów spojrzał nań.

- Tak ci tęskno za nim? Niedługo już rok minie, odkąd przebywasz u mego boku.

- Rok wystarczył, by me serce pojęło, że liczy się dla mnie tylko jedna osoba. Syn mój mi najważniejszym. Jestem gotów poświęcić wszystko, by móc zapewnić szczęśliwe i spokojne życie jemu.

- Także gotów jesteś do grzechu się nakłonić?

- Kiedyś powstrzymywało mnie wiele, lecz dziś? - RON zamilkł na chwilę, by następnie spojrzeć prosto w oko Moskala. Jego oblicze spoważniało niezwykle, czym zaskoczył Rosjanina. - Nic nie będzie hamować mnie przed owym czynem.

- Pewnyś swego. - odparł cicho Imperium.

- Zdradziłeś mnie Imperium. Zdradziłeś i zniszczyłeś nie tylko mnie, ale także wszystko co ze mną było związane.

- Cóż powiadasz? Jakie twe myśli? Wprost racz powiedzieć, a nie okrężną drogą zmierzasz.

- To co kwitło w nas, zdążyło już uschnąć. Jestem pewien, że twe uczucie uschło jaki pierwsze. Nie chcę cię w ten sposób winić, lecz takie dałeś mej osobie odczucie. Pytając się o śmierć, oznajmując, że nic nie jest ci ważne, dałeś jasny znak, że to koniec. Jednakże ja wciąż czułem to, co było mi tak przyjemnym. Liczyłem w głębi, że ów uczucie także wróci do ciebie, lecz to nie nastąpiło. Zamiast tego, skutecznie ugasiłeś także mój płomień. Teraz nie łączy nas już nic prócz tego, że jam twym więźniem, a ty mym oprawcą. - Słysząc to starszy ścisk w klatce piersiowej poczuł. Skulił się, a ręką swą złapał się za pierś. Zanikło powietrze, a duchota ściskała płuca. Serce poruszyło się niespokojnie, jakby protestując. Cóż się stało? Moskal nie mógł przyswoić swej osobie tego wyznania. Rzeczpospolita Obojga Narodów przestał go kochać? Posądził o brak miłości? Przecież car od zawsze miłował go ponad wszystko, to dla niego popadł w ten szaleńczy świat. Stracił zdolność bycia rozsądnym. Teraz jedynie uczucia prowadziły go przez życie. Uczucia, które związane były z królem. Cóż miał począć po tym wyznaniu? Spojrzał na młodszego, który po wypowiedzeniu tych słów, które zaburzyły równowagę Moskala, udał się w krainę snów.

- Więc to już koniec... - odparł ciężko i opuścił komnatę. Udał się do kapliczki, gdzie na przybyłych spoglądała boska matka. Car klęknął i rozpoczął modlitwy. Jednakże po nich nie odczuł spokoju. Spojrzał na pogodne oblicze Królowej Świata.

- Czemuż czynisz mi to najwspanialsza? - spytał, lecz cisza była mu jedyną odpowiedzią. Rozdrażniło to cara. Po raz pierwszy wszelkie plany nie szły po jego carskiej myśli. Cóż było tego przyczyną? Rozgniewany znów spojrzał w piękne oczy Matki.

- Czemuż to na mnie zsyłasz Pani?! - pretensja w jego głosie rosła. Car był sam przed jej obliczem, więc był pewien, że spogląda tylko na niego. Mimo wszystko jednak milczała, a wyraz jej twarzy pozostał niezmiennym.

- Służyłem ja wiernie memu państwu! Dbałem o dobrobyt, o życie szczęśliwe! Słuchałem ja ojca, gdyż doświadczeniem przerastał mnie za życia. Prawdą jest, żem grzeszył, lecz w imię dobra! Czyniłem to, co czynią inni, a kara spotkała jedynie mą osobę! To zwać się ma sprawiedliwość?! Bóg miłosierny i sprawiedliwy kara wybranych?! Mym egoizmem zaślepiony, kroczyłem ścieżkami, które nakazywali uczeni w piśmie! Skupiłem się na mym ludu, a siebie zaś zaniedbałem i cóż mi z tego?! Pozbawiony wszystkiego, a posiadający jedynie skrzywdzonego anioła pod opieką, tracę także i go! Prosiłem ja, byś sprawiła, że pokocha i będzie u mego boku! Modliłem się słowami, których syn twój nakazywał. Dlaczego więc to się dzieje?! Każda noc i dzień. Każda modlitwa była poświęcona właśnie temu. Miał kochać i być, a teraz nie czuje nic! Chce opuścić i wracać... Wtedy, gdy zrozumiałem, że śmierć nie będzie mym wybawieniem, a każdy jego uśmiech, słowo czy czyn. Zrozumiałem, że jako jedyny serce skute lodem potrafi rozpalić. A teraz! - car uderzył o rzeźbioną ramę, przy której klęczał. Drewno jęknęło pod silnym uderzeniem, a figura jakby zwróciła się nieco w bok.

- Więc to twa odpowiedź? Ignorancja i milczenie? - spytał przeraźliwym tonem. Wstał i spojrzał na figurę wściekły. - Więc i ja odpowiem tym samym na wasze prośby. - powiedział i odszedł. Matka zdawała się patrzeć za nim w trosce, lecz nie mogła go zatrzymać. Ów jego życie jest i jego wybory. Ona sama mogła jedynie syna prosić, by przebaczył mu winy których dokonał i których zamierza dokonać.

Wrócił do swych komnat i nakazał sprowadzić medyka. Zagroził, że jeśli nie zjawi się w ciągu godziny, każde powiesić go i jego rodzinę. Wystraszony zjawił się najszybciej jak było to możliwe, pozostawiając innych chorych. Obejrzał śpiącego w gorączce, a następnie mógł podać swą diagnozę.

- Panie mój... - jego głos lekko drżał przez obawę.

- Mów, cóż mu. - odparł chłodno car.

- Jego organizm walczy, lecz on umiera... Gorączka staje się zbyt wysoka, by samo ciało było w stanie ją znieść. Musiał zachorować z powodu mrozów, które następują po sobie nie dając ludzią odpocząć. Lekarstwem dlań będzie jeśli w ciepłe będzie przebywać, a na głowę jego będą chłodne rzeczy kładzione. Ważne jest aby gorączkę zbić. Także ziół mogę przepisać, lecz trudne będą one do zdobycia w tych warunkach.

- Mów cóż za zioła.

- Oto lista ich. - medyk podał swemu władcy kawałek z owymi ziołami. Car uważnie przyjrzał się liście i nakazał przyprowadzić kupca, który zakupi je w najszybszym czasie. Zjawiło się dwóch, którzy byli gotowi by podołać zadaniu. Car podał im listę. Pierwszy z nich skrzywił się lekko.

- Wasza Carska Mość. Przykro mi, lecz nie uda się zdobyć ostatniego składnika.

- Czemuż to? - Imperium spojrzał na mężczyznę, a on przełknął ślinę.

- Należałoby wyjechać na wschód, a droga zajmie koło tygodnia. Po tym czasie on umrze, więc może lepiej odpuścić i pozwolić, by Bóg mógł zabrać swe dziecko do siebie?

- Masz rację. - odparł chłodno car i podszedł  do owego kupca. Szybkim ruchem wyjął krótką broń białą ze swej laski i przeciął gardło kupcowi. Krew splamiła jego szaty i ręce. Car spojrzał na drugiego kupca.

- Masz trzy dni by znaleźć te składniki. Jeśli nie zdołasz, spotka to i ciebie. - warknął tym razem w kierunku drugiego, który całkiem zbladł z przerażenia. Szybko skinął głową i oddali się, by nie tracić cennego czasu. IR spojrzał na medyka, który stał w milczeniu obok niego.

- Jak należy podać ów zioła?

- Doustnie, najlepiej by były one zmielone i zalane wodą. Wtedy łatwiej będzie podać ów lekarstwo pacjentowi.

- Możecie odejść jeśli to wszystko. - po tych słowach medyk ukłonił się i oddalił pospiesznie. Car podszedł do leżącego i dotknął jego czoła. Było rozpalone, lecz dłoń cara przyjemnie chłodna. Dlatego też po cichym jęknięciu ze strony chorego, leżący uspokoił się na obliczu.

- Nie pozwolę byś umarł. Nie chcę byś cierpiał. Nie oddam cię nikomu, nawet Bogu

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro