11. Wyścigi w Epsom cz. 4

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Namiot Henriego łączył w sobie konserwatywną brytyjską elegancję z nutą francuskiej finezji. Obok ciężkich dębowych mebli i wyeksponowanych trofeów z poprzednich zawodów, znajdowały się tu liczne, subtelne dodatki, jak pastelowe draperie i kwieciste parawany, przywodzące na myśl paryskie saloniki. Elizabeth miała swoje przypuszczenia, na czyją cześć właściciel stajni "Pinehill Ranch" zdecydował się na tak eklektyczny wystrój, choć większość odwiedzających prawdopodobnie łączyła go z nazwiskiem Beaumonta. Henry przywitał ich pogodnie, aczkolwiek wyraz jego twarzy zdradzał znamiona pewnej powściągliwości i być może ostrożności.

— Cieszę się, że zdecydował się pan przyjąć zaproszenie, lordzie Ashwood — powiedział bezpośrednio do Benedicta. — Mam nadzieję, że dzisiejszy wyścig nie zostawi jedynie negatywnych wrażeń — kontynuował, niepewnie zerkając w stronę Lizzy, która tymczasem próbowała przypomnieć sobie jeden z wielu scenariuszy rozmowy, jakie zdążyła w międzyczasie obmyślić.

— Wyścig był niezwykle emocjonujący, panie Beaumont. Moja przyjaciółka, panna Catherine Chatterton zapewne potwierdzi moje słowa — odpowiedział Ben, przedstawiając zarazem swoją towarzyszkę skinięciem głowy.

— Panno Chatterton, ogromnie miło panią poznać. Przykro mi z powodu przegranej. Ufam, że ta wizyta odrobinę osłodzi pani porażkę — mężczyzna zwrócił się do Elizabeth, wieńcząc słowa nieco figlarnym uśmiechem.

Lizzy nie mogła omówić Henriemu elegancji i uroku. Wysoki dobrze zbudowany blondyn przypuszczalnie na wielu kobietach robił wrażenie. Był to jeden z tych mężczyzn, dla których kobiety traciły głowy i to wcale nie ze względu na urodę, czy majątek. To było coś w stylu bycia, delikatnych, troskliwych gestach i długich, głębokich spojrzeniach, sprawiających, że dziewczyna przez krótką chwilę czuła się najważniejsza na świecie, otoczona aurą opiekuńczości i zainteresowania. Niewiele niewiast było na ten czar odpornych. A Henry wydawał się w pełni świadomy tego, jak działa na płeć przeciwną.

— Cała przyjemność po mojej stronie, panie Beaumont — powiedziała, dygając z gracją, jak nakazywała etykieta. — Ten wieczór był fascynujący i zapamiętam go na długo — dodała dość dwuznacznie. — Widząc konsternację na twarzy gospodarza, szybko zmieniła temat: — Bardzo dziękuję za zaproszenie. Niezwykle hojnie z pana strony. Liczę na to, że będę miała okazję zobaczyć Black Prince'a z bliska. To wyjątkowo piękny koń.

— Oczywiście z wielką przyjemnością pochwałę się moim najlepszym ogierem — ożywił się Henry, jakby prośba szczerze go ucieszyła. — Zanim jednak odwiedzimy boksy, zaproponuję coś do picia. Mamy lokalne trunki, ale też doskonałe francuskie wina.

— Wino brzmi cudownie — podchwyciła Lizzy natychmiast, a gdy tylko otrzymała pełny kieliszek lekkiego, słodkiego  Château Guiraud i wzięła pierwszy łyk, delektując się wspaniałym, bogatym bukietem, zauważyła od niechcenia: — Widzę, że kultywuje pan dziedzictwo rodowe — rzekła, rozglądając się znacząco po wnętrzu.

Przez chwilę mężczyzna przyglądał się pannie Fairchild zdezorientowany. Dopiero po chwili z ulgą domyślił się, o czym mówi Elizabeth.

— Tak — zaczął ostrożnie. — Cenię sobie francuską subtelną elegancję, choć nie jest to raczej związane z moim dziedzictwem, po którym pozostało jedynie obco brzmiące nazwisko po dalekim przodku — zakończył wywód, nie spuszczając Elizabeth z oczu.

— Och, tak mi przykro. Rozmowa o przodkach musi być dla pana obecnie trudna — odparła z nie udawanym przejęciem. — Proszę przyjąć szczere kondolencje. To straszne, co się wydarzyło. Mam nadzieję, że szybko pojmą... sprawczynię tej okropnej zbrodni. — Głos Lizzy drżał, a twarz gwałtownie pobladła, gdy na jednym wydechu wypowiadała te słowa, modląc się w duchu o coś zgoła przeciwnego. Miała nadzieję, że mężczyzna przypisze jej emocjonalną reakcję kobiecej wrażliwości.

— Niepowetowana strata — Benedict szybko przejął inicjatywę, widząc wzburzenie Lizzy. — Pamiętam jeszcze czasy, jak pański ojciec zarządzał stadniną "Pinehill Ranch". Już wtedy niezwykle ogiery zdobywały najwyższe tytuły. Sam wielokrotnie stawiałem na jednego, szczególnie obiecującego konia. Gniady wierzchowiec, niestety nie mogę sobie przypomnieć jego imienia — lord Ashwood zmarszczył brwi, jakby faktycznie szukał czegoś w pamięci i zakołysał wytrawnym Bordeaux w kieliszku, przyglądając się, jak karminowy płyn wolno spływa po kryształowych ściankach.

Lizzy słuchała tego wywodu w osłupieniu, a jej oczy coraz bardziej się rozszerzały. Czyżby lord Ashwood jednak był zainteresowany wyścigami i wiedział znacznie więcej, niż jej zdradzał? Niemniej była mu niezwykle wdzięczna za odwrócenie uwagi od kwestii morderstwa.

— Amber Blaze! To był faktycznie wspaniały wierzchowiec — podchwycił Henry szybko. — Rzeczywiście mój ojciec włożył wiele serca w rozwój stadniny, choć jak pan być może wie, jakiś czas temu porzucił tę pasję całkowicie. Od przeszło roku samodzielnie zarządzam stajnią. Na szczęście "Pinehill Ranch" pozostało w rodzinie. — W głosie Beaumonta zabrzmiała nuta goryczy. Elizabeth zastanawiała się, czy był to żal po ojcu, czy może do niego. Jasne jednak było, że temat nie jest dla niego łatwy, jakiekolwiek byłyby tego przyczyny. Jedno było pewne, Henry nie miał żadnych motywacji finansowych do popełnienia zbrodni. Stadnina faktycznie zdawała się prosperować bez zarzutu, a fakt, że stać go było nam wykupienie udziałów ojca, świadczył, że dysponował on własnym, pokaźnym majątkiem.

— Przyznam, że od dawna nie śledziłem wyścigów konnych — stwierdził Ben z ledwie wyczuwalnym smutkiem. — Dopiero panna Chatterton zdołała skłonić mnie do przypomnienia sobie, co niegdyś sprawiało mi przyjemność. Catherine posiada pewną słabość do podejmowania ryzyka, a ja zdaje się, posiadam pewną słabość do mojej przyjaciółki — dokończył, spoglądając wymownie na Elizabeth z uśmiechem, podczas gdy ona próbowała zachować powagę i nie zakrztusić się winem. Najwyraźniej Ben świetnie się bawił jej kosztem, ale nie miała zamiaru zostać mu dłużna.

— Moje zamiłowanie do ryzyka dorównuje jedynie mojej miłości do szybkich rumaków, a co jeśli nie Derby w Epsom mogłoby zaspokoić obie te namiętności? — rzekła beztrosko, odpowiadając Benowi równie znaczącym spojrzeniem. — Panie Beaumont, czy zechce pan zaprezentować nam Black Prince'a? Przyznam, że nie mogę się doczekać.

— Naturalnie! — Henry znowu się rozpogodził, jego twarz promieniała. Być może ulżyło mu również, że będzie mógł uniknąć dalszej wymiany dwuznaczności pomiędzy swoimi gośćmi. — Proszę tędy. — Wskazał ręką drogę na tyły namiotu, gdzie znajdowało się wyjście w kierunku tymczasowej stajni.

***

Boksy były niemal puste, nie licząc zwierząt. Trwał właśnie ostatni wyścig, który zazwyczaj szczególnie absorbował widownię, natomiast właściciele koni, które już wystartowały, zajęci byli przyjmowaniem gości i świętowaniem sukcesów, bądź omawianiem porażek swoich wierzchowców.

Elizabeth od razu poznała karego konia, którego łeb wystawał ponad niewysoką furtką oddzielającą boks od długiego pasażu pomiędzy poszczególnymi przedziałami. Duży, trzyletni wierzchowiec odznaczał się lśniąca, kruczoczarną, sierścią i przenikliwymi, błyszczącymi oczami. Ogier zarżał wesoło, gdy tylko rozpoznał Henriego.

— Mogę podejść bliżej? — zapytała spontanicznie i żwawo ruszyła przed siebie, gdy tylko pan Beaumont dał jej przyzwolenie skinięciem głowy i szczerym uśmiechem. Henry patrzył na dziewczynę z wyraźnym uznaniem.  Nie przeszkadzała jej ani ostra, zwierzęca woń, ani surowe warunki panujące w stajniach.

— Rzadko widzę, żeby damy były tak śmiałe wobec koni — rzekł z aprobatą, podążając za Lizzy, która tymczasem zbliżyła dłoń do pyska Black Prince'a, by mógł oswoić się z jej zapachem. Elizabeth spojrzała kątem oka na Bena. Lord Ashwood stał kilka metrów z tyłu, zupełnie nie zainteresowany jej poczynaniami. Ze spuszczoną głową wolał najwyraźniej podziwiać ściółkę wyłożoną na klepisku, w której aktualnie grzebał leniwie czubkiem buta. Choć widok był komiczny, rozumiała, że tym razem daje jej możliwość wyciągnięcia z Henriego nieco bardziej prywatnych informacji, do czego nadawała się zdecydowanie lepiej niż on.

— Od dziecka kochałam konie, choć dawno nie miałam okazji na nich jeździć — przyznała nostalgicznie, wyciągając rękę w stronę łba i delikatnie go głaszcząc. — Ale z pewnością nie jestem jedyną znaną panu kobietą, która doskonale radzi sobie z tymi majestatycznymi zwierzętami, czyż nie? — Jej wymowny wzrok sprawił, że Henry na moment stracił pewność siebie. — Proszę się nie obawiać. Jestem ostatnią osobą, która mogłaby kogokolwiek oceniać. Pana tajemnice są ze mną bezpieczne — dodała z serdecznym uśmiechem, patrząc na niego ze zrozumieniem.

— Kiedy się pani domyśliła? — zapytał, kapitulując. Spoglądał na nią niczym dziecko przyłapane na podkradaniu ciasteczek z kredensu.

— Chyba pierwszy raz przyszło mi to do głowy, gdy zobaczyłam w gazecie fotografię z poprzednich wyścigów. Ale widząc pana i Jackie razem, trudno się pomylić. Pana przyjaciółka musi mieć niezwykłą więź z wierzchowcem. Podczas wyścigu wydawali się idealnie zsynchronizowani — zauważyła.

— Widzę, że niewiele umyka pani uwadze — Henry roześmiał się krótko, zdając sobie sprawę, że panna Chatterton nie ma złych zamiarów. — Jackie... Jacqueline jest faktycznie niezwykła. I znaczy dla mnie dużo więcej niż przyjaciółka. Prawdę mówiąc, mieliśmy niedługo ogłosić nasze zaręczyny, jednak okoliczności... Sama pani rozumie. Przynajmniej ojciec nie będzie musiał tego oglądać. Gdyby nie to, że został zamordowany, zapewne dobiłby go mój ślub z Jackie — wyrzucił z siebie spontanicznie, jakby pierwszy raz mógł pozbyć się ciężaru, od dawna spoczywającego na jego barkach. — Proszę mi wybaczyć ten wybuch — dodał zaraz ze skruchą, która wydawała się równie szczera co wyznanie. — O śmierci ojca dowiedziałem się dość niespodziewanie. Nie było mnie wtedy nawet w kraju. Mimo wielu różnic między nami to jednak on zaszczepił we mnie miłość do koni. Żałuję, że nie był w stanie nigdy zaakceptować mojej drugiej największej miłości życia.

— Wybory życiowe niektórych kobiet trudno zaakceptować niektórym mężczyznom. — Lizzy obdarzyła młodego pana Beaumonta spojrzeniem pełnym współczucia i zrozumienia.

— I równie trudno nakłonić niektóre damy do zmiany zdania — dodał Henry, uśmiechając się do niej porozumiewawczo — po czym poklepał czule Black Prince'a po karku. — Panno Chatterton... — zaczął niepewnie po chwili wymownego milczenia — proszę mi wybaczyć, to nie moja sprawa, ale... proszę na siebie uważać — rzekł odwracając na moment głowę w kierunku lorda Ashwooda.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro