2. Senność w Londynie

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Elizabeth Fairchild poczuła pod sobą chłód wilgotnego bruku, na którym musiała leżeć od dłuższego czasu i otworzyła oczy. Zaraz potem do jej nozdrzy doleciał intensywny odór. Całe szczęście, że upadła na względnie czysty chodnik, a nie wprost na stertę śmieci gnijącą nieopodal. Ostrożnie się podniosła, podpierając o zmurszałą ścianę, i natychmiast pożałowała, że jednak nie trafiła w odpadki. Głowa jej pękała, a lepka ciecz kleiła się do skóry i włosów na potylicy. Nie miała pojęcia, jak długo spała, ale zmrok już dawno zapadł, a jedynym światłem była słaba poświata lamp gazowych na głównej ulicy. Było jej zimno, mokro i śmierdziało niemiłosiernie. Bez wątpienia znajdowała się w Londynie.

Zamrugała kilka razy, rozglądając się dookoła. Coś musiało spowodować, że zasnęła. Jakiś bodziec emocjonalny. Nie zawsze było to oczywiste; często potrzebowała chwili, żeby zorientować się w sytuacji. Może ktoś ją napadł? Nie, wtedy bolałoby ją znacznie więcej części ciała niż tylko głowa. W dodatku ciągle miała na ramieniu swoją wysłużoną, skórzaną torbę. Szybko zajrzała do środka, lustrując, czy czegoś nie brakuje. Było wszystko, co do pensa. Niestety znalazła też przy okazji przyczynę, dla której odpłynęła.

Wyjęła pomięty kawałek papieru i rozprostowała w dłoniach. Z niewielkiego plakatu spoglądała na nią jej własna podobizna, a poniżej kwota, którą oferowali za pomoc w jej ujęciu. Siarczyście przeklęła w myślach i schowała ulotkę z powrotem. To oznaczało niespodziewane komplikacje. To przeklęte miasto było jej ostatnią nadzieją, a okazało się pułapką. Miała poważne problemy. Wpakowała się w kłopoty przez nieostrożność. Przez chwilę rozważała, czy nie lepiej byłoby znowu zasnąć i poczekać, aż ktoś ją znajdzie. Szybki proces i zapewne stryczek, a potem nie miałaby się już czym przejmować. Pusty żołądek podszedł jej do gardła. Odgoniła ponure myśli i pozwoliła instynktowi przetrwania przejąć kontrolę. Musiała się ogrzać i coś zjeść.

— Hej, piękna, zgubiłaś się? — usłyszała chrapliwy głos mężczyzny, który znienacka pojawił się na końcu zaułka.

Co najmniej sześć stóp wysokości i dwieście funtów wagi, oszacowała machinalnie. I zapewne sporo złych intencji. Sylwetka mężczyzny była nieco przekrzywiona. Chora lub zraniona noga. Nie miała szansy w otwartej walce, nie w jej obecnym stanie. Wybrała więc jedyną alternatywę. Wraz z ubywającą liczbą dostępnych opcji, życie stawało się prostsze. Bez wahania ruszyła biegiem w przeciwnym kierunku, starając się uciec jak najdalej od zagrożenia.

— Nic bym ci nie zrobił księżniczko! — usłyszała jeszcze rechot za plecami, ale na szczęście nieznajomy nie podjął pościgu.

Biegła, nie oglądając się za siebie. Zwolniła, dopiero gdy zauważyła zmianę w otaczających ją zabudowaniach. Kamienice były tutaj większe, bardziej zadbane, okolone ogródkami, z okien bił ciepły blask, a na ulicach nadal może było mokro i brudno, za to mniej cuchnęło. Zwalniając kroku, poczuła, jak serce powoli wraca do normalnego rytmu. Potrzebowała schronienia. Może gdyby wynajęła pokój albo skorzystała z hotelu, nikt by jej nie rozpoznał. W świetle lampy spojrzała w swoje odbicie w kałuży. Sama ledwo się poznawała. Zmęczona, brudna, z potarganymi włosami i w niechlujnym stroju wyglądała wyjątkowo mizernie.

Skręciła jeszcze kilka razy, aż znalazła się w alejce, gdzie domy wydały się jej nieco bardziej zapuszczone. Wysokie, ciemne, ponure budowle wznosiły się po obu stronach. W większości okna zasunięto ciemnymi zasłonami, zza których jednak zazwyczaj przebijało się światło. Ona potrzebowała znaleźć taki, w którym aktualnie nikt nie przebywa. Udało się jej dopiero na końcu alejki. Bryła budynku była podobna do pozostałych, ale niestrzyżone od długiego czasu zarośla w ogródku i okna pogrążone w mroku świadczyły, że właściciele prawdopodobnie wyjechali na dłużej. Sam dom wyglądał nieźle, zapewne znajdzie w środku coś do jedzenia, nie miała nic w ustach od przynajmniej dwóch dni. Żołądek zareagował wzmożonym bulgotem na samą myśl o posiłku. Rozejrzała się, upewniając się, że nikt nie zobaczy jej niecnego czynu, po czym kilkoma zwinnymi susami, niczym kot, przeskoczyła ogrodzenie.

Drzwi nie stanowiły problemu. Ze standardowym zamkiem poradziła sobie w niecałą minutę. Przewróciła oczami na niefrasobliwość właścicieli. Jak można instalować tak nieskuteczne zabezpieczenia, sami sobie są winni najścia. Szybko wślizgnęła się do środka i zamknęła ciężkie skrzydło za sobą. W końcu odetchnęła głęboko. Wyjęła z torby przenośną lampkę olejową i paczkę zapałek, które jakimś cudem nie przemokły kompletnie w tej wilgoci. Po chwili korytarz rozjaśnił się w migoczącej łunie, co nie dodało mu wiele uroku. Smętne, podniszczone tapety w ciemnych kolorach stanowiły wątpliwej urody dekorację. Deski podłogowe trzeszczały złowieszczo, choć poruszała się nadzwyczaj ostrożnie. Ktokolwiek tu mieszka, nieczęsto raczej tu bywa. Czyżby tym razem uśmiechnęło się do niej szczęście? Zapowiadało się, że dzisiejszą noc spędzi pod dachem. Być może zaśnie też wykąpana i najedzona. W nieco lepszym nastroju ruszyła przeszukać posiadłość. Była w końcu w swoim żywiole.

Rezydencja okazała się dość rozległa, jednak bardziej opuszczona niż początkowo przypuszczała. Po zwiedzeniu pomieszczeń kuchennych i czegoś, co wyglądało na spiżarnię, udało jej się znaleźć jedynie spore ilości domowej roboty nalewek. Szereg butelek zajmował całe półki, jednak po odszpuntowaniu jednej, gdy w jej nozdrza uderzył zapach alkoholu zmieszanego z dziwną metaliczną wonią, stwierdziła, że nawet w obecnej desperacji nie odważy się wziąć amatorskiego trunku do ust. Że też musiała trafić akurat na dom kawalera-alkoholika.

Rozchmurzyła się, gdy trafiła do łazienki. Dopiero tu widać było, że właściciel przybytku nie należał do biednych. Ani nawet do klasy średniej. W słabym świetle lampki zalśniły bogato zdobione ceramiczne płytki, marmury i mosiężne zdobienia. Jej uwagę przyciągnął od razu masywny geyser, przytwierdzony do ściany nad ogromną ozdobną wanną. Podgrzewacz wody! Dawno nie widziała czegoś takiego, a jeszcze rzadziej miała okazję z niego korzystać. Alleluja, Boże Narodzenie przyszło w tym roku wcześniej. Dobrze się składa, bo dotrwanie do prawdziwych świąt może być problematyczne.

Znalazła zawór gazowy i przekręciła go ostrożnie, słysząc syk wypuszczanego gazu. Wyjęła zapałki i podpaliła jedną, trzymając ją przy wylocie gazu, aż zapłonął. Ciepły płomień zaczynał podgrzewać wodę przepływającą przez wężownicę. Powoli zaczęła napełniać wannę gorącą wodą, czując, jak napięcie w jej ciele zaczyna ustępować. Ściągnęła z siebie brudne ubrania i weszła do wanny, ciesząc się ciepłem, które rozgrzewało jej zmarznięte ciało. Chociaż sytuacja była daleka od idealnej, przynajmniej teraz miała chwilę wytchnienia.

Gdy skończyła ablucje, a raczej, gdy woda ochłodziła się na tyle, że nie było sensu dłużej w niej siedzieć, postanowiła doprowadzić się nieco do ładu. Z pewnym żalem stwierdziła, że w pomieszczeniu brakuje lustra. Zapewne właściciel jest tak brzydki, iż nie chce oglądać swojego oblicza. Wzruszyła ramionami i wyszperała z torebki przenośne lusterko oraz grzebień. Rana z tyłu głowy raczej nie była poważna. Czuła już jedynie delikatne pieczenie. Rozczesała włosy i przyjrzała się swojemu odbiciu, od czubka głowy, do odsłoniętej szyi, na której momentalnie wyobraziła sobie zaciśnięty sznur. Poczuła wzbierające łzy, zacisnęła powieki i wzięła głęboki oddech. Może kiedyś. Ale na pewno nie dzisiaj. Zobaczmy, czy sypialnia będzie równie luksusowa.

Metodą prób i błędów, znalazła w końcu to, czego szukała. Nie zawiodła się. Dużą część przestronnego pomieszczenia zajmowało wielkie łóżko z baldachimem. Wyglądało zachęcająco. Zmęczenie dało o sobie znać z pełną mocą. Niemal słyszała jak puchowe poduszki i kołdry wzywają do siebie jej obolałe mięśnie i ciężką głowę. Okna za ciężkimi zasłonami nie wpuszczały światła z ulicy, ale w tonącym w mroku pokoju dostrzegła jeszcze mały stolik. Odstawiała właśnie na niego lampkę, gdy kątem oka dostrzegła niewielki świstek. Intensywnie czerwona czcionka jakby ociekała krwią. "Scarlet Sanctuary" - przeczytała nagłówek i nagle zalała ją fala przerażenia, gdy zaczynała rozumieć, w czyim domu się znajduje. Elementy układanki zaczęły wskakiwać na swoje miejsca. Jak mogła być tak głupia? Zasunięte story, butelki podejrzanego płynu, brak lustra i ta ulotka. I w tym momencie usłyszała kroki na schodach. Gwałtownie obejrzała się w stronę drzwi i odruchowo cofnęła się od zagrożenia. Było już stanowczo za późno. Krew w żyłach zapulsowała, serce załomotało w klatce piersiowej, a Elizabeth Fairchild osunęła się bezwładnie w mrok, padając na miękkie łoże niczym apetyczna przekąska.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro