Rozdział 8

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Grace

Kartka wypadła mi z dłoni. Przerażona cofnęłam się pod samą ścianę. Chciałam znaleźć się jak najdalej od tego przeklętego bukietu. To nie mogło być możliwe, żeby znaleźli mnie po tak długim czasie. Nie mogłam zostać zdemaskowana. Ukrywanie dobrze mi szło. Ale dowody mówiły same za siebie. Może przez ten cały czas mieli mnie na oku. Pozwolili, abym doznała złudnego poczucia bezpieczeństwa, a kiedy opuściłam gardę, postanowili dać o sobie znać.

一 Nie, nie, nie 一 szeptałam, kręcąc głową.

To nie mogła być prawda. Byłam przecież ostrożna. Nie wychylałam się z tłumu. A jednak ta przeklęta karteczka śmiała mi się teraz w twarz... Nie brałam pod uwagę takiej możliwości. Na początku, przez kilka pierwszych miesięcy owszem, ale nie teraz. Nie miałam przygotowanego awaryjnego planu na wypadek takiej sytuacji, a walizkę, która tkwiła pod łóżkiem już dawno rozpakowałam. Poczułam się zbyt swobodnie. Pozwoliłam, żeby mnie to zgubiło. Miałam mętlik w głowie. Czułam się bezradna i zagubiona. Myślałam, że Alton okaże się dla mnie bezpieczną przystanią. Rodzina miała mnie tutaj nie odnaleźć. Nie chciałam wracać do domu. Zostałabym ponownie uwięziona w znienawidzonej klatce. Chociaż widząc przed sobą te pieprzone, czarne róże, nie byłam pewna, czy nie czekał mnie jeszcze gorszy los. Raz miałam okazję zobaczyć, co stało się z kobietą, która takie otrzymała... Na drugi dzień trąbiły o tym wszystkie stacje radiowe i kanały telewizyjne. W końcu niecodziennie na ulicach widzi się trupa z ciernistą koroną z różami.

Usiadłam na drewnianym krześle, kiedy zawroty głowy zaczęły przybierać na sile. Musiałam się uspokoić i przemyśleć wszystko jeszcze raz, ale tym razem na spokojnie.

Przymknęłam powieki, po czym przetarłam twarz spoconymi dłońmi.

Myślami wróciłam do dziecięcych lat. Uczęszczałam wtedy na zajęcia z terapeutką, która była jedną z dobrych przyjaciół rodziny, Miałam zaledwie siedem lat, gdy ojciec zamordował kogoś bardzo mi bliskiego. Mama była dla mnie wszystkim. Słońcem w pochmurne dni, które promieniami powodowało uśmiech na twarzy. Gwiazdą na nocnym niebie próbującą rozświetlić mrok dookoła nas swym blaskiem. Niestety nie udało się jej. Rodzina McLean była pogrążona w głębokiej otchłani. Nikt nie mógł jej uratować, nawet tak wspaniała kobieta, jaką była Renee. Zmarła, próbując. Zginęła przeze mnie, ponieważ prosiłam o zbyt dużo...

Siedziałam po ciemku w swoim pokoju, czekając na mamę. Obiecała, że zabierze mnie na wycieczkę, która z pewnością przypadnie mi do gustu. Jeszcze nigdy nie byłam na żadnej wyprawie. Na samą myśl o wielkiej przygodzie czułam się podekscytowana. Przez cały czas wpatrywałam się w drzwi, wesoło machając nogami. Gdy w końcu się otworzyły, wstałam pośpiesznie i podbiegłam do mamy, która uśmiechała się do mnie nieśmiało.

一 Teraz musimy być bardzo cichutko, myszko 一 wyszeptała do mojego ucha.

一 Dobrze 一 powiedziałam równie cicho co ona.

Wyciągnęła dłoń, a ja ochoczo ją chwyciłam. Idąc długim korytarzem, mama co chwilę odwracała głowę do tyłu. Byłam zdziwiona jej zachowaniem, nigdy tak nie robiła, gdy chodziliśmy po domu.

一 Mamusiu...

一 Cii, nie teraz, dobrze? Porozmawiamy w samochodzie.

Będąc już praktycznie pod samym wyjściem, nie potrafiłam powstrzymać cisnącego się na usta pytania. Odezwałam się nieco głośniej niż powinnam.

一 Czy tatuś i Liam też z nami jadą?

一 Nie, kochanie. Jedziemy tylko we dwie, ale też będzie fajnie.

一 Dlaczego? 一 dociekałam dalej.

一 Tata i twój brat nie mogą z nami jechać.

一 Ale ja chcę, żeby Liam przeżył przygodę razem ze mną,

一 Dla nich jest już za późno, ale ciebie jeszcze uda mi się uratować, skarbie. Nie pozwolę, żeby i tobie zniszczyli życie.

Niespodziewanie w holu zapaliło się światło. Przymrużyłam oczy, ponieważ mnie raziło.

一 Więc uważasz, że niszczę ci życie? 一 zapytał tata lodowatym głosem, aż przeszły mnie ciarki.

Wystraszona przytuliłam się do boku matki.

一 Rey się źle poczuła. Chciałam ją zabrać na chwilę przed dom, żeby mogła odetchnąć świeżym powietrzem. Myślałam, że już śpisz, Bill. Nie chciałam cię budzić 一 zaczęła się tłumaczyć, ale z każdym słowem jej głos stawał się coraz mniej pewny.

一 I to, dlatego pod bramą stoi samochód pełen walizek?! 一 warknął, zmniejszając dzielącą nas odległość. Spojrzałam na twarz mamy. Strasznie pobladła, ale nie odwróciła wzroku od uporczywego spojrzenia ojca. 一 Przyznaj się. Chciałaś uciec.

一 To nie tak jak myślisz, Bill.

一 Nie?! To może z łaski swojej mi wytłumaczysz? 一 spytał, szarpiąc ją za ramię, przez co straciłam równowagę i upadłam tyłkiem na zimne płytki.

一 Ja...

一 Ty co?! Próbowałaś dać nogę i to jeszcze z tym bachorem! 一 Podniósł rękę do góry i uderzył mamę w policzek, który od razu zrobił się czerwony. Jej głowa odwróciła się w moją stronę. Miała zaszklone oczy. Pisnęłam przerażona.

Chciałam stanąć w obronie mamy i załagodzić jakoś tą napiętą sytuację, więc odezwałam się drżącym głosem:

一 Mama chciała mnie tylko zabrać na wycieczkę...

Wycieczkę? Dobre mi sobie 一 prychnął 一 Jesteś cholerną zdrajczynią, Renee. A wiesz, co z takimi robimy?

一 Bill, proszę 一 wyszeptała, błagalnie.

一 Teraz będziesz mnie prosić? 一 Zaśmiał się. 一 Trzeba było przemyśleć wcześniej swoją decyzję, teraz już jest za późno. Zdradziłaś rodzinę, a takich czeka tylko śmierć, Renee. Jesteś stracona.

一 Mamusiu, boję się.

Tata wyglądał na bardzo złego, a ja nie potrafiłam zrozumieć tego, co właśnie miało miejsce. Dlaczego ją uderzył? Przecież miałyśmy jechać tylko na wycieczkę, to nic złego, prawda?

一 Mamusia była bardzo niegrzeczna, więc musi dostać teraz karę 一 zwrócił się do mnie. 一 Jeśli będziesz zachowywała się tak samo, to i ciebie też będę musiał ukarać, a tego bardzo nie chcę, rozumiesz Audrey?

Pokiwałam głową.

- Bill, proszę, nie przy dziecku.

- Zamknij się! Już wystarczająco zepsułaś naszą rodzinę, a Audrey niech zobaczy, jaka jest kara za złamanie zasad.

一 Ja? Ja ją zepsułam? Naprawdę, Bill? 一 zapytała z żalem. 一 To ty jesteś złym człowiekiem! Nasza rodzina od początku była przesiąknięta złem!

Tata złapał mamę za szyję i przycisnął do ściany. Wiedziałam wszystko jakby w zwolnionym tempie. Wystraszona zamknęłam oczy. Siedziałam skulona na podłodze, koło drzwi, kołysząc się w przód i tył. Zaczęłam nucić piosenkę, tak jak kazała mi robić mamusia, gdy kłóciła się z ojcem, ale i tak docierały do mnie krzyki. Zasłoniłam uszy. Bałam się, tak bardzo się bałam. Pragnęłam, żeby ten koszmar skończył się jak najszybciej.

Nie wiedziałam, jak dużo czasu spędziłam w takiej pozycji. Z transu wybudził mnie głośny huk. Szybko otworzyłam oczy i zamarłam. Mama leżała na podłodze, patrząc prosto na mnie.

一 Mamusiu! 一 zawołałam, ale nie odpowiedziała, nawet się nie poruszyła.

Nie mogłam połapać się w tym, co przed chwilą miało miejsce. Chciałam do niej podbiec, ale silne ramiona jednego z ochroniarzy mi to uniemożliwiały. Zaczęłam krzyczeć, szarpać się i wierzgać nogami, ale byłam od niego słabsza.

Mój wrzask wybawił na korytarz Liama, który z szeroko otwartymi oczami patrzył na scenę, która rozgrywała się przed nim.

- Zabierz stąd siostrę 一 powiedział ojciec.

Byłam zawiedziona, że Li nie odezwał się ani słowem. Tylko posłusznie wykonał polecenie.

-Czy mamie nic nie będzie? - spytałam, naiwnie.

- Głupia jesteś. Ona nie żyje...

Ona nie żyje... te słowa jeszcze długo huczały mi w głowie.

To było dla mnie traumatyczne przeżycie, z którym nie potrafiłam sobie poradzić. Do tej pory nie umiałam pozbyć się tego wspomnienia. Czasami dręczyły mnie koszmary nocne, podczas których budziłam się cała spocona z głośnym krzykiem. Wyrzuty sumienia pożerały mnie żywcem. Może gdyby coś wtedy zrobiła, mama pozostałaby przy życiu...

Nie mogłam pozwolić, aby teraz spotkało mnie to samo. Nie chciałam zostać zabita i porzucona w jakimś odludnym miejscu, gdzie dzikie zwierzęta żywiłyby się moim ciałem.

Policzyłam do dziesięciu i wzięłam głęboki wdech. Mroczki przed oczami powoli zaczęły zanikać.

Znajdowałam się w pracy. Tu na pewno nic złego mi się nie stanie, przynajmniej nie przy ludziach. W tej chwili byłam bezpieczna.

Wstałam z krzesła, a następnie wyciągnęłam kwiaty z wody. Wrzuciłam je do kosza wraz z kanapką, na którą straciłam apetyt.

Może wraz ze zniknięciem róż problemy same wyparują?

Chciałabym w to wierzyć.

Na drżących nogach wróciłam na salę. Nie mogłam zostawić Aarona samego na długo. Mógłby potrzebować mojej pomocy, gdyby ludzie zeszli się na obiad. Ale lokal był pusty. Dwie nastolatki, które siedziały przy stoliku. musiały się ulotnić pod moją nieobecność.

Anderson dalej patrzył się w wyświetlacz telefonu. Byłam zdziwiona, że nie padła mu jeszcze bateria. Ostatnio skarżył się, że trzyma coraz krócej.

- Już jestem. Możesz teraz iść na zasłużoną przerwę.

Oparłam się biodrem o szafkę z ekspresem.

- Tak szybko? Nie było cię raptem kilka minut.

- Naprawdę? 一 zapytałam zaskoczona. - Myślałam, że minęło już jakieś pół godziny 一 dodałam, ale tym razem nie udało mi się powstrzymać drżenia w głosie.

Aaron odwrócił się w moją stronę, a uśmiech zniknął z jego twarzy na rzecz poważnej miny, której tak nie lubiłam.

一 Dobrze się czujesz, Grace? Cała się trzęsiesz.

- Chyba coś mnie bierze, trochę mi zimno.

- A tak naprawdę?

Wpatrywał się czujnie w moje oczy, czekając na odpowiedź. Zaczęłam mrugać, aby odpędzić łzy. Byłam przekonana, że jeszcze chwila, a wypaliłby we mnie dziurę. Zastanawiałam się, dlaczego natura musiała zrobić z mężczyzn wzrokowców. Aaron zdecydowanie widział zbyt wiele. Zawsze skądś wiedział, kiedy kłamałam.

- Dostałam kwiaty od rodziny 一 westchnęłam. 一 Nie widzieliśmy się od bardzo dawna. Nasze relacje są dość mocno skomplikowane... Ja nie spodziewałam się tego, wiesz? Myślałam, że wszyscy o mnie zapomnieli... proszę, nie każ mi więcej mówić. Nie jestem na to gotowa 一 wyszeptałam, spuszczając wzrok na białe trampki, które miałam na stopach.

一 Jasne, sprawy rodzinne, nie wnikam. 一 Podniósł dłonie w obronnym geście. 一 Idę coś zjeść. Niedługo wrócę, poradzisz sobie? 一 Skinęłam głowa. - Wołaj mnie w razie czego.

Aaron wyminął mnie i zniknął na korytarzu. Dopiero wtedy zebrałam się na odwagę, żeby ruszyć z miejsca. Szybko zrobiłam te pięć kroków, które dzieliło mnie od lady. Usiadłam na wysokim taborecie. Oparłam się łokciami o blat, a następnie przyłożyłam dłoń do policzka. Nie spuszczałam oczu z drzwi. Liczyłam, że zaraz ktoś wejdzie do środka i uratuje przed wstrętnymi myślami, które nie chciały zostawić mnie w spokoju. Moja noga samowolnie zaczęła podrygiwać, robiła tak zawsze, gdy się denerwowałam. Ułożyłam na niej wolną rękę, ale na nic się to zdało. Nie umiałam nad tym zapanować, co tylko zaczęło mnie irytować. Byłam zestresowana. Nie mogłam temu w żaden sposób zaprzeczyć.

Wydawało mi się, że minęły całe wieki nim wrócił Aaron. Byłam praktycznie pewna, że zamiast jeść, grał dalej w te swoje układanki. Czasami miałam wrażenie, że był uzależniony od tego ustrojstwa. Bywały takie dni, że praktycznie w ogóle nie odkładał telefonu. Musiałam to kiedyś sprawdzić i zabrać mu telefon, aby przekonać się, jak długo bez niego wytrzyma, ponieważ zapewnienia Aarona wydawały mi się fałszywe.

- Przepraszam, że tak długo. Musiałem wykonać pilny telefon. Za godzinę kończymy zmianę, jeśli chcesz, to możesz wyjść trochę wcześniej i tak nikogo nie ma.

- Nie wiem czy to dobry pomysł 一 powiedziałam niechętnie. W końcu szef mógł wpaść tutaj w każdej chwili.

一 O nic się nie martw 一 rzekł pośpiesznie, kiedy zauważył, że biłam się z myślami. 一 No już, zbieraj się i odpocznij. Widzę, że właśnie tego potrzebujesz.

- Dziękuję, Aaronie. 一 Podniosłam się ze stołka i przytuliłam przyjaciela. 一 Jesteś najlepszy 一 wymamrotałam w jego klatkę piersiową. Uniosłam głowę do góry i spojrzałam w niebieskie oczy, w których ponownie tańczyły wesołe ogniki. - Odwdzięczę się, obiecuję.

一 Nie musisz 一 odpowiedział, zbliżając swoją twarz do mojej.

一 Ale chcę.

Odsunęłam się od niego i szeroko uśmiechnęłam, widząc malujące się zadowolenie na jego buzi.

- W takim razie umów się ze mną.

- Wiesz, że nie mogę tego zrobić.

- Wiem, ale nigdy nie zaszkodzi zapytać. 一 Podrapał się po karku, zawsze tak robił, gdy czuł się niezręcznie. - A teraz uciekaj, nim zmienię zdanie.

Wiedziałam, że nie żartował, dlatego też pośpiesznie zniknęłam z jego pola widzenia. Aaron był do tego zdolny, znałam go nie od dziś. Nie zdziwiłabym się, nawet gdyby wyszedł wcześniej, a ja musiałabym czekać sama na Alice i Sophie, które wiecznie się spóźniały. Uważały, że im wolno było to robić, ale kiedy to my nie przyszliśmy na czas, aby je zmienić, wtedy potrafiły wszcząć awanturę, która trwała długo. Szkoda było mi marnować na to czasu, więc zawsze pośpieszałam przyjaciela, żeby pojawić się punktualnie w Dizquris. Ale jego bawiło zachowanie dziewczyn, nabijał się potem z nich przez kilka godzin, co rozbawiało mnie do łez. Idealnie wychodziło mu naśladowanie piskliwego głosu Alice. I może było to niegrzeczne z naszej strony, ale ciężko było się nam temu oprzeć. Nadawaliśmy na innych falach niż one, co sprawiło, że tak dobrze się dogadywaliśmy od samego początku.

Kiedy wyszłam na zewnątrz, owinął mnie delikatny wietrzyk. Cieszyłam się, że wzięłam ze sobą bluzę, gdyż pomimo słońca, które górowało wysoko na niebie, na dworze było chłodno.

Przezorny zawsze ubezpieczony, zaśmiałam się.

Z racji, że mi się zerwać wcześniej, miałam nadzieję, że uda mi się zrobić zakupy w markecie, nim zaleją go tłumy zmęczonych po pracy ludzi.

Skręciłam na skrzyżowaniu i skrzywiłam się, widząc sklep monopolowy. Zawsze tak reagowałam na jego widok, widząc tylu pijanych mężczyzn, którzy woleli spędzić swój wolny czas pijąc niż robiąc cokolwiek ze swoim życiem. Zdawałam sobie sprawę z tego, że alkoholizm to choroba. Ale dało się z tego wyjść. Istniało przecież wiele grup wsparcia, a nawet odwyków. Jednak do tego trzeba było samozaparcia.

一 Hej, zaczekaj! 一 Usłyszałam krzyk za plecami. 一 Mam dla ciebie wiadomość!

Niechętnie odwróciłam się i poczekałam, aż chwiejnym krokiem podejdzie do mnie jeden z pijaczyna. Był chudy niczym patyk, a jego duży, czerwony nos rzucał się w oczy z daleka.

Przełknęłam ślinę.

Z każdym jego krokiem coraz mocniej czułam odór alkoholu, przez co robiło mi się niedobrze. Miałam nadzieję, że uda mi się nie zwymiotować na środku chodnika, gdy stanie naprzeciw mnie.

W sumie to nawet nie wiedziałam, czemu się zatrzymałam. Nie powinnam była przecież tego robić. Nie znałam tego mężczyzny, a on mógł mnie z kimś pomylić. Zaczęłam tłumaczyć to sobie zwykłą, ludzką ciekawością, która nie miała granic. Kiedyś mnie to zgubi, ale nie umiałam się powstrzymać.

- Jestem bliżej niż myślisz. Obserwuje cię 一 wybełkotał starszy człowiek.

一 Nie rozumiem pana.

- Tak brzmi treść wiadomości, Audrey.

- Musiałeś mnie z kimś pomylić.

Cofnęłam się. Czułam się zdenerwowana, to przecież niemożliwe, aby obcy człowiek znał moje imię. To musiała być jakaś pomyłka, prawda?

一 Jestem pewny, że to ty. Widziałem twoje zdjęcie. - Wyszczerzył się, ukazując ubytki w uzębieniu.

- Kto kazał ci to powiedzieć?

- Nie wiem. Nie przedstawił się - Wzruszył ramionami, po czym zostawił mnie samą z własnymi myślami.

Rozejrzałam się dookoła, wcale się z tym nie kryjąc. Nie wierzyłam w zbiegi okoliczności. Wiedziałam, że to sprawia Liama. Był marionetką ojca. Wypełniał każdy jego rozkaz. Nie dadzą mi spokoju, dopóki nie dorwą w swoje łapska.

Najpierw te kwiaty, a teraz jeszcze to... Alton nie było już dla mnie bezpieczną przystanią. Musiałam pozostać czujna, to jedyne co mogło mnie teraz ocalić.

Przez całą drogę do domu miałam wrażenie, że byłam obserwowana. Dyskretnie zetknęłam na boki, ale nie dostrzegam nikogo podejrzanego. Chyba zaczynałam wariować.

Wyciągnęłam komórkę i wybrałam numer do Charlotte.

- Znaleźli mnie 一 powiedziałam spanikowana, kiedy odebrała.

- Czekaj, co?!

- Liam i Bill mnie znaleźli. Muszę znaleźć nową kryjówkę.

- Spokojnie, Rey. Nie podejmuj żadnej pochopnej decyzji. Przyjadę do ciebie w sobotę i wszystko omówimy, dobrze?

- Dobrze, postaram się.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro