Rozdział 10

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Grace

Siedziałam na kanapie, oglądając telewizję. Za nic w świecie nie potrafiłam skupić się na filmie, który aktualnie leciał. Najlepsze było w tym, że nie wiedziałam nawet, jaki miał tytuł, więc nie będę mogła znaleźć go potem w internecie. Moje myśli całkowicie pochłonęły niedawne wydarzenie. Te czarne róże i pijany facet, który mnie zaczepił pod monopolowym… Nie chciało mi to dać spokoju. Dezorientowało to mnie. Tylko osoby z rodziny znały moje prawdziwe imię i nazwisko. Nie licząc oczywiście mojej przyjaciółki Charlotte, ale ona za nic w świecie by mnie nie zdradziła. Byłam o tym święcie przekonana, ba, dałabym sobie obciąć nawet za to rękę. Lottie była lojalna Ufałam jej bezgranicznie. Zawsze dochowywała moich sekretów, i tym razem na pewno też tak było. Gdyby nie jej pomóc, nie wiem, czy udałoby mi się z ucieczką…

Jednak Liam i Bill to inna bajka. Oni byli do tego zdolni. Zresztą to było całkiem w ich stylu. Lubili straszyć i zwodzić ludzi. Uważali ich wtedy za łatwe cele, ponieważ spanikowane osoby popełniały błędy. Ale ja nie byłam taka sama jak tamte osoby, które dały złapać się na ich sztuczki. Wiedziałam z kim i czym mam do czynienia. Musiałam zachować zimną krew i być ostrożniejszą niż dotychczas, a przynajmniej do wizyty Charlotte. Ona powinna mi doradzić, co dalej począć, ponieważ zdążyłam polubić Alton i nie chciałam zmieniać miejsca zamieszkania. Gdybym nie mogła odwiedzać grobu matki, za którą tęskniłam, chyba pękło by mi serce. Była wspaniałą kobietą, pełną ciepła. Brakowało mi jej. I był jeszcze Aaron, mój drugi przyjaciel. Jego również byłoby mi ciężko zostawić. Jednakże pozostanie w miasteczku źle wróżyło dla mojego bezpieczeństwa. Czułam się rozdarta.

Z zamyślenia wyrwał mnie dzwoniący telefon. Podniosłam urządzenie i spojrzałam, kto do mnie dzwonił o tej porze, w końcu było już po dwudziestej pierwszy. Odebrałam, widząc na wyświetlaczu imię Aarona.

— Cześć, Grace, nie przeszkadzam? 一  zapytał.

— Nie, nie. Właśnie zaczynam zbierać się do pracy, ale mam jeszcze chwilę przed wyjściem. Coś się stało?

— Może cię odbiorę, żebyś nie musiała wracać sama po nocy? Co ty na to?
— To bardzo miło z twojej strony, ale poradzę sobie. Jestem już dużą dziewczynką — odpowiedziałam, śmiejąc się.

Nie chciałam narażać Aarona na niebezpieczeństwo, ani wyjaśniać swojego położenia. Wciąż nie byłam gotowa, aby wyznać mu prawdę na mój temat. Ukrywanie swojej prawdziwej tożsamości było łatwiejsze. Bałam się, że patrzyłby na mnie przez pryzmat zbrodni dokonanych przez moją rodzinę.

— Jesteś pewna?

— Tak. Nie wiem ile mi się tam zejdzie, a nie chce zrywać cię w środku nocy. Zwłaszcza, że sam musisz iść rano do pracy.

一  Gdybyś jednak zmieniła zdanie, to zadzwoń, dobrze?

— Jasne, będę pamiętać, a teraz już wychodzę. Papa! 一  krzyknęłam i rozłączyłam się, nie czekając na odpowiedź. Byłam pewna, że gdybyśmy porozmawiali jeszcze chwilę, namówiłby mnie na swoją propozycję.

Przed odłożeniem telefonu sprawdziłam jeszcze godzinę. Było wpół do dziesiątej.
Jasny gwint! Zostało mi tylko pół godziny.
Rzuciłam komórkę na kanapę, z której pośpiesznie się zerwałam. Z racji, że będę w lokalu sama, nie musiałam przejmować się swoim ubiorem. Włożyłam białe trampki i zabrałam ze sobą jeszcze szarą, dresową bluzę, gdyby na dworze było zimno. Wyszłam na klatkę schodową i zamknęłam mieszkanie. Miałam to szczęście, że udało mi się wynająć lokum na parterze i nie musiałam pokonywać ogromnej ilości schodów. Moja kondycja, nie oszukujmy się, była słaba.

Uśmiechnęłam się, gdy odkryłam, że na dworze jest cieplej niż podejrzewałam. Zawiązałam bluzę w pasie i ruszyłam w kierunku Dizquris słabo oświetloną drogą. Przeszłam raptem parę metrów, a już miałam dziwne uczucie, że byłam obserwowana. Czułam na sobie spojrzenie, które wypalało mi dziurę w plecach. Spowodowało, że włoski na rękach stawały dęba. Przyspieszyłam kroku, ale niepokój zdążył na dobre rozgościć się wewnątrz mnie. Coś było nie tak, byłam tego praktycznie pewna. Słyszałam za sobą wyraźny odgłos ciężko stawianych kroków. Nie przerywając marszu, ostrożnie odwróciłam głowę, ale nie potrafiłam niczego dostrzec w tych ciemnościach. Liczyłam, że to tylko wyobraźnia spłatała mi głupiego figla, żeby potem się że mnie pośmiać. Ostatnio robiła to dość często. Podsycała mój strach.

Kiedy mijałam sklep monopolowy, pijany facet, który przekazał mi wiadomość, pomachał do mnie. Skrzywiłam się, widząc jego fałszywie przyjazny gest.
Jeszcze tego brakowało mi do pełni szczęścia, prychnęłam pod nosem.
Pokonałam już połowę drogi do pracy i dalej czułam na sobie wzrok przyprawiający o dreszcze. Zaczynałam się bać.

Włożyłam rękę do kieszeni w dresach. Poczułam pod palcami chłód puszeczki z gazem pieprzowy. Trzymając go w dłoni, czułam się trochę bezpieczniej. Chociaż zdawałam sobie sprawę, że było ono złudne. Ojciec zawsze do łatwych zadań wysłał dwoje ludzi, żeby zmniejszyć ryzyko niepowodzenia. Dlaczego byłam świadoma, że gaz pomogłoby mi tylko z jednym z nich. I to też nie na długo. Byłam na przegranej pozycji, ponieważ nie umiałam się bić. Nawet gdyby udało mi się uciec, to zostałabym złapana przez tego drugiego. Musiałam wymyślić, jak sobie z nimi poradzić. Jeszcze nie wiedziałam, co zrobić, ale wierzyłam, że kryzysowa sytuacja pobudzi moje szare komórki do myślenia. Nie chciałam ryzykować z kupowaniem nielegalnej broni, która i tak nie potrafiłam się posługiwać. Znając życie to ja zostałabym ranna, próbując jej użyć. Poza tym bałam się, że gdyby została przy mnie znaleziona, skończyłabym gnijąca w pudle, a z moim szczęściem ten scenariusz był bardzo realny. Pozostawało mi tylko wykorzystać moje umiejętności, najlepiej jak umiałam.
Serce przyspieszyło bicie, kiedy kroki za mną stały się głośniejsze. Byłam przekonana, że jeżeli zatrzymałabym się w tym momencie, poczułabym oddech na karku. Spanikowana zaczęłam biec ile sił w nogach.

Gdy w oddali dostrzegłam szyld knajpy, w której pracowałam, odetchnęłam z ulgą. Koniecznie musiałam pomyśleć nad jakimś innym środkiem ochrony, z którym poczuje się bezpieczniej.
Weszłam do środka, a dzwoneczek nad drzwiami poinformował Alice i Sophie o mojej obecności. Zdziwiłam się, gdyż dziewczyny były gotowe już do wyjścia.

— W końcu jesteś 一  powiedziała rudowłosa Alice. 一  Myślałam, że już nie przyjdziesz.

— Jestem nawet parę minut przed czasem 一  odpowiedziałam, patrząc na zegar, znajdujący się za nimi. — Ale możecie już iść, zamknę 一  dodałam, widząc piorunujące spojrzenie Sophie. Wolałam już spędzić sama niż słuchać denerwującego gderania koleżanek.
— Jesteś kochana. Do zobaczenia w poniedziałek. Alice, idziesz?

— Tak, pewnie. Trzymaj się, Rey.

Skinęłam im na pożegnanie głową.
Miałam nadzieję, że już nikt więcej nie przyjdzie. Posiłki wydawaliśmy tylko do dwudziestej pierwszy, a raczej nikt nie pił kawy o takiej późnej porze, dlatego weszłam za ladę i wyłączyłam ekspres.
Odwróciłam się z powrotem w stronę drzwi. Wydawało mi się, że dostrzegłam czyjś cień, ale zniknął tak szybko jak się pojawił 一  jakby ten ktoś wyczuł, że patrzyłam na niego.

Przeszły mnie ciarki. Szybko przekręciłam klucz w zamku. Teraz nikt nie powinien dostać się do środka.
Idąc na zaplecze zabrałam ze sobą notes i długopis. Wąskim korytarzem przeszłam do magazynu w celu przeprowadzenia inwentaryzacji. Przede mną zapowiadała się długa noc pełna liczenia. Miałam tylko nadzieję, że nie pomyle się w trakcie i nie będę musiała zaczynać wszystkiego od początku. To byłoby jak strzał w kolano zadany samemu sobie.
                                 *** 

Kiedy skończyłam i upewniłam się, że zrobiłam wszystko dobrze, dochodziła prawie druga nad ranem. Zajęło mi to tylko cztery godziny. Odetchnęłam z ulgą, ponieważ spodziewałam się, że spędzę tutaj całą wieczność.

Wychodząc na ulicę, moje obawy powróciły. Bałam się wrócić pieszo do domu o tej porze. Robiłam to już wiele raz, ale wtedy nie byłam na celowniku. Rozważałam nawet skorzystanie z propozycji Aarona, ale jak na złość zostawiłam telefon w domu, co rzadko mi się zdarzało. W dzisiejszych czasach człowiek bez niego był jak bez ręki. Byłam na siebie zła, że nie wzięłam go z tej pieprzonej kanapy przed wyjściem.
Westchnęłam, zrezygnowana. Musiałam stawić czoła swoim lękom i dzielnie iść na przód. Ale jak na złość gęsta mgła utrudniała widoczność na drodze. Nie przepadałam za taką pogoda, była niczym z horrorów, a do tego zdarzenie sprzed kilku godzinach nieustannie powracało do moich myśli. Zastanawiało mnie, dlaczego ten ktoś mnie śledził zamiast od razu zaatakować. Może chciał się czegoś dowiedzieć w ten sposób? Tak czy siak, miałam kłopoty. To wszystko nie wróżyło niczego dobrego, nie w świecie, w jakim przyszło mi dorastać. W nim takie rzeczy były na porządku dziennym. Mężczyźni aż kipieli brutalnością.

Pokręciłam głową, chcą pozbyć się natrętnych myśli. Nie powinnam była do tego wracać, przecież zostawiłam przeszłości daleko za sobą, lecz ona ciągle dawała o sobie znać. Jakby nie chciałam, żeby o niej zapomnieć. Ale teraz byłam Grace, której przestępczy świat nie dotyczył. Chciałam pozostać kobietą z nudnym, całkiem normalnym życiem, a moim jedynym problemem powinno być to, że nie znalazłam żadnego porządnego faceta. Jednak byłoby to zbyt pięknym marzeniem, aby mogło być prawdziwe. Uciekając z domu, sprowadziłam na siebie gniew ojca jak i brata.

Przełknęłam ślinę i ruszyłam w stronę domu. Całe szczęście, że nie mieszkałam daleko. Jeśli się pośpiesze, droga nie zajmie mi dłużej niż dwadzieścia minut. Szłam tak szybko, na ile pozwalały mi krótkie nogi. Czasami mój niski wzrost bywał przekleństwem. Idąc z Aaronem, zawsze musiałam prosić, żeby zwolnił lub po prostu za nim truchtać, co z boku musiało wyglądać dziwnie, może nawet śmiesznie.

Została mi do pokonania ostatnia prosta, która niestety nie była oświetlona. Ostatnia latarnia została za mną daleko w tyle. Zawsze byłam przestraszona, przechodząc tędy.
Zatrzymałam się na chwilę, co było strasznie nieodpowiedzialne z mojej strony, ale rozwiązała mi się sznurówka, a inaczej wywaliłabym się. Kucnęłam i szybko zrobiłam nową kokardkę. Wstając, usłyszałam jakiś dziwny brzdęk. Wzdrygnęłam się, ponieważ do dźwięku dołączyły również kroki.
Rzuciłam się biegiem przed siebie. Skręciłam za najbliższym rogiem, wybierając drogę na skróty między blokami i to był błąd… Upadłam na chodnik, kiedy zderzyłam się z czymś dużym i twardym.

— Nie powinnaś chodzić sama o tej porze, Audrey 一  odezwał się zachrypniętym głosem mężczyzna, na którego wpadłam.

Sparaliżował mnie strach, gdy wypowiedział moje prawdziwe imię. Nie potrafiłam ruszyć się z miejsca. Miałam ochotę uciec stąd tam gdzie pieprz rośnie, ale kończyny nie chciały współpracować. Ignorowały sygnały wysyłane przez mózg. Przerażona patrzyłam na zarys dobrze zbudowanej sylwetki.

— S-skąd znasz moje imię? 一  zapytałam. To jedyna rzecz która byłam w stanie zrobić w tym momencie.
Facet zaśmiał się. Przez ten okropny rechot przeszły mnie dreszcze. Serce waliło w klatce piersiowej, a oddech stał się niespokojny, jakbym w krótkim czasie przebiegła kilka kilometrów. Chyba zaczynałam panikować. Przymknęłam powieki, żeby żadna łza spod nich nie wypłynęła.

Poczułam zimną dłoń na policzku. Wielka, chropowata łapa błądziła po mojej twarzy, badając każdy jej szczegół. Lęk nie pozwolił mi na otworzenie oczu. Byłam zbyt przerażona, aby to zrobić.
Czułam jego śmierdzący oddech. Nerwowo przełknęłam ślinę.
Krzyknęłam, kiedy pociągnął mnie za włosy, stawiając do pionu.

— Jesteś taka piękna, Audrey 一  powiedział przez zaciśnięte zęby. 一  Nawet nie wiesz, jak bardzo cieszę, że mogę poznać cię osobiście. Sprawię, że nigdy o mnie nie zapomnisz, maleńka 一  ciągnął dalej, nie zwracając na to, że się go bałam.

Jego słowa nie docierały do mnie wyraźnie, jakby mgła, która nas otaczała pochłaniała je wraz z otoczeniem.
Stałam na drżących nogach, trzymana mocno za ramiona przez nieznajomego. Nie trwało to jednak długo. Jęknęłam, gdy popchnął mnie na nierówną ścianę. Lodowata dłoń znalazła się pod moją bluzką. Zaczęłam krzyczeć i szarpać się. Chciałam się wydostać z jego stalowego uścisku, ale nie miałam wystarczająco dużo siły, by mu się sprzeciwić.

— P-proszę 一  udało mi się ledwie wykrztusić. 一  Z-zostaw m-mnie.

Ale on mnie nie słuchał. Pociągnął za bluzkę, której materiał zaczął pękać na szwie.

Łzy spływały po mojej twarzy, a ja tkwiłam nieruchomo, uwięziona pomiędzy nim a ścianą.

—Cii, maleńka, nie płacz. Spodoba się ci.

Weź się w garść! Wrzeszczałam na siebie w myślach. Rusz się! Zrób coś, cokolwiek…

Przypomniałam sobie o gazie pieprzowym. Ostrożnie wsunęłam dłoń do kieszeni i poczułam pustkę.

Kurwa! Musiał wypaść, kiedy upadłam na chodnik.

Niewiele myśląc, wbiłam zęby w rękę napastnika, którą trzymał opartą o budynek. Zaskoczony krzyknął i odsunął się ode mnie.

— Ty głupia suko! Chciałem być miły, ale skoro wolisz ostrą zabawę, dostaniesz ją.
Złapał mnie za szyję, dociskając do bloku. Zacisnął mocno palce. Otworzyłam usta, ale nie wydobył się z nich cichy skrzek.

— Co? Już nie jesteś taka waleczna? 一  wysyczał, przybliżając swoją twarz do mojej.

Przygryzł płatek mojego ucha, a ja zaczęłam się modlić do Boga, żeby nie trwało to zbyt długo, żeby skończyło się jak najszybciej.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro