Rozdział 11

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Dwa dni wcześniej

Aaron

Kiedy udałem się na przerwę, od razu w oczy rzuciły mi się czarne róże wystające z kosza. Uświadomiło mi to, dlaczego Grace tak nagle pobladła. Miałem nadzieję, że to nie było tym, o czym myślałem. Podszedłem do pojemnika na śmieci i wyciągnąłem z niego pogięta karteczkę, która leżała na wierzchu. Rozłożyłem ją, dokładnie czytają dwa razy jej zawartość.

W końcu Cię znalazłem, Audrey.

Nie miałem pojęcia, kto wysłał tę wiadomość, ponieważ została wydrukowana, a nie napisana odręcznie, jak miał to w zwyczaju mój przyjaciel. Ale tylko on przychodził mi tylko do głowy. To było do niego podobne. Nie wiedziałem tylko jaki miał cel w wystraszeniu dziewczyny, skoro pragnął zdobyć jej zaufanie.

Wyrzuciłem kartkę z powrotem do kosza i wściekły wybrałem pierwszy numer z listy kontaktów. Musiałem się dowiedzieć, co ten idiota znowu wymyślił. W końcu plan, na który się zgodziłem, miał wyglądać całkiem inaczej. Obiecał trzymać się z daleka do Grace, przynajmniej na razie, więc czemu zmienił zdanie i mnie o tym nie poinformował? Powinienem wiedzieć o wszelkich zmianach, aby móc odpowiednio zareagować w razie komplikacji. Ten kretyn nie mógł pozwolić sobie na samowolkę, inaczej wszystko będzie skończone. Przez ten czas udało mi się poznać dobrze Grace i byłem pewny, że drugi raz nie da się podejść tak samo, a jeśli przez to zniknie, nie uda mi się znaleźć jej drugi raz.

— Co ty odpierdalasz? 一 Naskoczyłem na niego od razu, gdy odebrał.

一 O co ci znowu chodzi?

— Dlaczego postanowiłeś się ujawnić? Nie taki był plan, pamiętasz? Nie było żadnej mowy o zmianach w trakcie.

— Nie wiem, kurwa, o co ci chodzi 一 wysyczał. 一 Lepiej mi to wszystko wytłumacz, zamiast oskarżać bezpodstawnie.

— Wysłałeś jej czarne róże! Chcesz, żeby znowu się wystraszyła i uciekła? Tego właśnie chcesz?

— To nie byłem ja. Nic jej nie wysłałem 一 powiedział ze spokojem. 一 Wiesz dobrze, że zależy mi na jej szczęściu. Nigdy bym jej nie skrzywił w porównaniu do... 一 urwał w połowie, chociaż nie musiał kończyć zdania. Doskonale zdawałem sobie sprawę kogo miał na myśli.

一 Skoro nie ty, to kto? 一 Musiałem się tego dowiedzieć jak najszybciej, aby zapewnić bezpieczeństwo Audrey, chodź nie przewidywałem innego niż ze strony McLeana.

一 Nie wiem, kurwa, nie wiem. Pilnuj jej, Aaron. Tylko o to cię teraz proszę. Możesz zastosować wszelkie środki, aby tylko nie spadł jej włos z głowy. A sam zajmę się już resztą.

Uwierzyłem mu na słowo, w końcu byliśmy przyjaciółmi od lat. Audrey wydawała się dla niego ważna. Troszczył się o nią, jak tylko mógł. Odizolował ją od rodziny, a mnie wynajął do sprawowania opieki nad nią. Bez nas nie dałaby sobie rady. Dalej pozostałaby na celowniku. Dlatego też nie mogłem polegać jedynie na zapewnieniach kumpla. Musiałem trzymać się teraz na baczność i dowiedzieć się, kto stanowi zagrożenie. Wszyscy ludzie z kręgu, w jakim przebywaliśmy, wiedziało czyim znakiem rozpoznawczym były czarne róże, a rodzina McLeanów miała wielu wrogów. Któryś z nich mógł odnaleźć dziewczynę i próbować nastraszyć. Pytanie tylko brzmiało: kto był na tyle głupi, żeby to zrobić?

Obecnie

Krótko po dwudziestej drugiej zaparkowałem, pożyczonym samochodem naprzeciwko Dizquris. Nie mogłem pojawić się tutaj swoim fordem, ponieważ Grace od razu by go rozpoznała, a wtedy moja przykrywką zostałaby spalona. Wolałem uniknąć zdemaskowania i tłumaczeń, które tylko pogorszyłoby i tak napięta już sytuację. Oficjalnie byłem jej przyjacielem i chciałem, żeby zostało tak nawet po wykonaniu powierzonego mi zadania. Grace nigdy nie dowie się o roli, jaką odgrywałem w tym przedstawieniu. Nie zawiodę jej zaufania. Nasz plan wydawał się idealny w każdym calu i oby pozostał takim do samego końca...

Stojąc pod lokalem, nie zauważyłem nic, co mogłoby mnie zaniepokoić. Nikt podejrzany nie kręcił się w pobliżu. Ulica o tej porze była już pusta, co było normalne, biorąc pod uwagę późną porę. Jedynie mgła zaczynała robić się coraz gęstsza, a na to nie miałem już wpływu.

Byłem znudzony bezustannym gapieniem się w szybę, w której co jakiś czas migała sylwetka Grace, więc podniosłem telefon z deski rozdzielczej. Nic się stanie, jeżeli ma chwilę oderwę od niej wzrok i pogram.

Zbijanie klocków tak mnie pochłonęło, że nie zauważyłem nawet, kiedy wybiła pierwsza nad ranem. To przeklęte urządzenie zdecydowanie zabierało za dużo mojej uwagi. Powinienem coś z tym zrobić. Nie miałem w życiu czasu na uzależniona, a już z pewnością nie będę go miał, kiedy wrócę do mojej starej roboty.

Poderwałem głowę do góry, gdy usłyszałem huk dobiegający z zewnątrz. Wyjrzałem przez okno, ale nic nie potrafiłem dostrzec przez tą mgłę. Rzuciłem telefon na fotel pasażera. Otworzyłem drzwi i opuściłem nagrzany samochód. Wydawało mi się, że widziałem przed sobą jakiś kontur, ale równie dobrze mogła być latarnia. Dla pewności raz jeszcze rozejrzałem się dookoła. Nic nie zobaczyłem. Było czysto. Musiało mi się coś przesłyszeć.

Odwróciłem się z zamiarem wrócenia do auta, a wtedy poczułem mocne uderzenie w potylicę. Obraz przed oczami zaczął się rozmazywać. Pokręciłem głowa, ale to nic nie dało. Oszołomienie nie przeszło. Złapałem za drzwiczki, by się nie wywrócić. Mroczki przed zaczynały robić się coraz większe. Upadłem z sykiem na kolana...

Gdy się ocknąłem, siedziałem w samochodzie z głową opartą o kierownicę. Zdziwiło mnie to, gdyż nie przypominałem sobie, żebym do niego wsiadał. Gwałtownie poderwałem się z miejsca, gdy uświadomiłem sobie, że to, co miało niedawno miejsce, wcale nie było snem.

Wystraszyłem się, ponieważ światło w Dizquris było zgaszone. Nie wiedziałem, jak dawno Grace opuściła lokal.

Niech to szlag!

Miałem nadzieję, że nie byłem zbyt długo nieprzytomny. Ten cios nie mógł być przypadkowy, tym bardziej po wiadomości, jaką dostała moja przyjaciółka. Byłem już teraz przekonany, że Grace miała poza Liamem jeszcze jednego obserwatora. Zamierzałem dowiedzieć się, kim był ten człowiek. A gdy już to zrobię, zabiję go.

Oby tylko nie było za późno.

Odpaliłem samochód i ruszyłem z piskiem opon w stronę dzielnicy, w której mieszkała Grace. Na wszelki wypadek wyłączyłem radio i uchyliłem okno, aby móc wyłapać jakieś niepokojące dźwięki z zewnątrz. Trzymałem mocno kierownicę, rozglądając się co chwilę na boki. W głębi serca wierzyłem, że dziewczyna była we własnym domu. Cała i zdrowa. A przede wszystkim bezpieczna.

Kiedy byłem już prawie pod blokiem Grace, usłyszałem głośny wrzask i błaganie o pomoc. Zamarłem. Doskonale wiedziałem, do kogo należał ten głos. Gwałtownie zahamowałem i wyskoczyłem z samochodu na chodnik. Nie przejmowałem się tym, że zostawiłem otwarte drzwi, a ktoś mógłby skorzystać z okazji, żeby ukraść pojazd. Grace była ważniejsza. Musiałem jej pomóc. Inaczej nigdy bym sobie tego nie wybaczył. To przez brak mojej czujności znalazła się w podbramkowej sytuacji.

Wbiegłem w boczną dróżkę między budynkami. Nie mogłem pozwolić, aby ten typ wyrządził jej jeszcze większą krzywdę. Nie potrafiłbym żyć z wiedzą, że stało się to tylko dlatego, że jej nie dopilnowałem.

Wyciągnąłem rękę, łapiąc faceta za ramię, tym samym odciągając go od Grace. Odwrócił się w moją stronę, a ja od razu wycelowałem pięścią prosto w jego nos. Zachwiał się, co wykorzystałem, zadając kolejny cios.

Czułem się dalej lekko otumaniony przez wcześniejsze uderzenie, ale nie mogłem poddać teraz słabości. Zwłaszcza, że zawładnęła mną furia, nad którą nie potrafiłem zapanować. Miałem wrażenie, że nie panowałem nad własnym ciałem. Byłem obserwatorem, który przyglądał się temu z boku temu, co wyprawiałem.

Ten wstrętny typ leżał pode mną, a jego twarz był cała zakrwawiona, a ja nie umiałem się zahamować. Pięści raz za razem zderzały się z nim, aż w końcu stracił przytomność. Ale mi to nie wystarczało, chciałem go zabić za to, co zrobił Grace.

Podniosłem się z napastnika i nie mogłem powstrzymać od kopnięcia go w żebra. Pomimo tego, że typ leżał u moich stóp, nie dając znaku życia, nie dałem rady mu odpuścić.

Był potworem. Zasłużył sobie całkowicie na taki los.

一 P-proszę p-przestań. 一 Usłyszałem przerażoną Grace.

Spojrzałem w jej kierunku. Siedziała zapłakana w porwanej bluzce, opierając się o ścianę. Jej drobna dłoń była przyciśnięta do ust. W oczach nie dostrzegłem niczego innego poza strachem. Wyglądała, jakby miała zaraz się rozpaść. Jeszcze nigdy nie widziałem jej w takim stanie.

Przysunąłem się do niej i wyciągnąłem zakrwawioną rękę z nadzieją, że ją złapie, ale ona dalej nie ruszyła się z miejsca. Wpatrywała się w swojego oprawcę, który leżał za moimi plecami.

一 Już dobrze. Już wszystko będzie dobrze, Grace. Obiecuję, że już nic więcej ci nie grozi 一 powiedziałem, chociaż sam nie wierzyłem w moje słowa. Musiałem spróbować jakoś podnieść ją na duchu. 一 Wstań, zabiorę cię do domu.

一 N-nie d-dam rady.

Pokonałem dzielącą nas odległość i pomogłem jej wstać. Wzdrygnęła się, czując mój dotyk. I wtedy uświadomiłem sobie, że spierdoliłem całą sprawę.

To, kurwa, moja wina.

Byłem głupi, bawiąc się w normalne życie. Przez ten pierdolony rok zapomniałem o najważniejszej zasadzie. O zachowaniu czujności. Dałem się podejść. Odwróciłem się tyłem, chociaż nie powinienem był tego robić w podejrzanej sytuacji. Pozwoliłem się znokautować i tym samym przyczyniłem się do upadku Grace. Zawiodłem ją.

一 C-co t-ty tu robisz? 一 zapytała.

一 Nie odbierałaś telefonu, martwiłem się o ciebie, Grace.

一 Zostawiłam go w domu. Przepraszam, że przeze mnie musiałeś zrywać się w nocy z łóżka. Prze...

一 Nie, nawet nie waż się powtarzać tego słowa. 一 Otworzyła usta. 一 Wiem, że chciałaś to zrobić, znam cię nie od dziś. To moja wina. Mogłem nalegać, żeby odebrać cię z pracy. To ja powinienem cię przepraszać i błagać o wybaczenie, Grace.

一 Aaronie... Zabierz mnie do domu, proszę 一 wyszeptała.

一 Dasz radę iść?

Nie odpowiedziała na moje pytanie. Od razu zaczęła stawiać niepewne kroki, powoli przesuwając się do przodu. Widać, że miała z tym problem, ponieważ cała drżała. Wcale mnie to nie dziwiło. To, co miało miejsce jeszcze parę minut temu z pewnością łatwe nie było. Grace była silną kobietą. Jednakże tym razem nie miałem pewności, czy uda jej się z tym uporać. Obawiałem się, że popadnie w obłęd, przypominając sobie wciąż na nowo o napadzie. Zamierzałem zrobić wszystko, co w mojej mocy, aby pomóc nie myśleć o wydarzeniach z dzisiejszej nocy. Na pewno to będzie nie lada wyzwaniem, ale nie poddam się. Pomogę Grace zachować spokój ducha. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro