Rozdział 13

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Grace

Kiedy się obudziłam, miałam nadzieję, że próba gwałtu okaże się tylko jednym z wielu moich nocnych koszmarów, ale wielka, czerwona malinka na obojczyku mówiła sama za siebie. Byłam przerażona, a ślad pozostawiony na moim ciele przypominał o tym, co miało miejsce nad ranem. Bałam się jak nigdy dotąd. Nawet pierwsze dni po ucieczce z domu nie napawały mnie aż takim lękiem, jaki czułam w tym momencie. To nie mógł być zwykły. To nie mógł być zwykły zbieg okoliczności, zresztą dawno przestałam w nie wierzyć. W moim wcześniejszym życiu nic nie działo się bez przyczyny; zawsze istniał jakiś powód. Tym razem było nim moje zniknięcie. Stałam się zdrajczynią, która zdaniem rodziny nie zasługiwała na łaskę. Jednakże zastanawiało mnie, dlaczego dopiero po roku zaczęli swoją grę. Chcieli dać mi poczucie złudnego bezpieczeństwa? To nie było w ich stylu. Wszystkich wrogów zabijali od razu, aby nie mogli im zagrozić w żaden sposób. Nie wiedziałam, czemu Liam albo ojciec nasłali na mnie tego typa. Zazwyczaj sami pojawiali się, aby wykonać egzekucję. Ich maniakalne ego pragnęło, aby ich twarz była ostatnią rzeczą, jaką zobaczyła ofiara przed śmiercią. Nie rozumiałam tego.

Wiedziałam, że mój brat był człowiekiem pozbawionym skrupułów, ale w głębi serca wciąż miałam nadzieję, że zrozumie swoje błędy i w końcu uda mu się wrócić na właściwą ścieżkę. Myliłam się. Tacy ludzie nigdy się nie zmieniali. Stawali się gorsi z dnia na dzień. Zwłaszcza że Bill miał na niego ogromny wpływ. To on zaszczepił w jego sercu ziarno zła, które pielęgnował przez wiele lat. Napadem udowodnili mi, że dla ich dusz nie było już ratunku. Byli zepsuci, tak jak mówiła matka.

Odsunęłam się od lustra, w które wpatrywałam się od dłuższego czasu i udałam się do kuchni. Na stole znalazłam talerz pełen kolorowych kanapek. Chyba nawet byłam w stanie skusić się na jedną z nich. Uśmiechnęłam się delikatnie na ich widok.

Obok zauważyłam karteczkę, zapisaną starannym pismem Aarona.

Przyjadę do Ciebie po pracy. Odpoczywaj.

Byłam ogromną szczęściarą, mając takiego przyjaciela. Gdyby nie on... Nie chciałam nawet myśleć o tym, co by się stało. Musiałam koniecznie podziękować mu za ratunek.

Czułam złość. Przez strach, który sparaliżował moje ciało, nie umiałam się obronić. Znałam przecież podstawy samoobrony, ponieważ przez krótki czas uczęszczałam na zajęcia dla początkujących. Nie wiem, dlaczego nie potrafiłam wykorzystać tej wiedzy w praktyce. Zamiast się bronić, spanikowałam. I jeszcze na domiar złego musiałam zgubić ten cholerny gaz pieprzowym. Wszystko tej felernej nocy było przeciwko mnie. Los chyba naprawdę postanowił sobie ze mnie zakpić.

Dałam się wciągnąć w grę, pomimo tego, że starałam nie wychylać się z tłumu. Aaron miał świetnie wyczucie czasu. Zjawił się dosłownie w ostatnim momencie, a ja nawet nie powiedziałam mu żadnego miłego słowa. Emocje wzięły nade mną górę i nie potrafiłam skleić żadnego sensownego zdania. I chociaż nadal byłam spanikowana, a ciało trzęsło się na każdy najmniejszy szmer, musiałam wziąć się w garść. Nie mogłam teraz się rozpaść i panikować. Musiałam zachować trzeźwości myśli, żeby jak najszybciej zniknąć niepostrzeżenie z Alton. Dalsza zwłoka była zbyt niebezpieczna. Nie chciałam ryzykować, zwłaszcza że mogło mnie to dużo kosztować. A ja nie byłam w stanie zapłacić ceny, którą było moje życie. Może kolejna ucieczka okaże się udana. Jednak tym razem musiałam zaplanować ją lepiej.

Wzdrygnęłam się, słysząc hałas na schodach przeciwpożarowych. Miałam nadzieję, że to tylko szary, prążkowany kot sąsiadki z góry, który często lubi wylegiwać się u mnie na parapecie, ale tak na wszelki wypadek wróciłam do sypialni, aby przekonać się, czy miałam rację.

Otworzyłam szeroko oczy. Do szyby została przyklejona kartka z napisem:

Jestem bliżej niż myślisz. Przesyłka została dostarczona.

W tym samym czasie usłyszałam walenie do drzwi.

— Kurwa!

Nie chciałam ich otwierać, ale hałas z korytarza mógł niepokoić sąsiadów, a nie chciałam nikogo z nich narażać.

— Już idę!

Wyjrzałam przez wizjer. Po drugiej stronie zobaczyłam małego chłopca w znoszonych i brudnych ubraniach. Okey, dziecko nie powinno być niebezpieczne, prawda?

Przekręciłam klucz i nacisnęłam na klamkę.

一 To dla pani 一 wskazał rękę na karton, leżący koło jego nóg.

— Kim jesteś?

— Trochę się pobrudził, przepraszam. — Zignorował moje pytanie

— Kto cię tu przysłał.

— Nie wiem. 一 Wzruszył ramionami. — Ale dostałem za to jedzenie, więc się zgodziłem.

— Wiesz może, co jest w środku?

— To tajemnica, ale ten pan powiedział, że na pewno ci się spodoba.

— Poczekaj chwilę, zaraz ci coś przyniosę.

— Nie trzeba, ale dziękuję. Dowodzenia 一 machnął rękę i zbiegł po schodach, zostawiając mnie zaskoczoną na klatce schodowej.

To zdecydowanie było bardzo dziwne.

Niechętnie podniosłam lekkie pudełko, które od dołu było praktycznie czarne.

Zaniosłam je do kuchni i postawiłam na stole. Zastanawiałam się co z nim zrobić. Z jednej strony nie chciałam go rozpakować, ponieważ bałam się tego, co mogłam w nim ujrzeć, a z drugiej byłam cholernie ciekawa jego zawartość.

Chrzanić to! Już gorzej być nie może.

Przecięłam taśmę nożem, który akurat znajdował się pod ręką. Otworzyłam pakunek, rękojeść wypadła mi z ręki z brzękiem na podłogę. Zakryłam dłonią usta i biegiem zerwałam się w stronę łazienki. Takiego widoku się nie spodziewałam. W środku znajdował się rozpatroszony kot, którego wnętrzności wywalały się z brzucha. Karton wcale nie pobrudził się ziemią. Był przesiąknięty krwią.

Padłam na kolana nad muszlą klozetową i zwymiotowałam. Cała dygotałam. Nie potrafiłam powstrzymać łez, przez które obraz się rozmazywał. Dudniło mi w uszach, a serce waliło jak oszalałe. Klapnęłam na tyłek, po czym podsunęłam się do ściany, w którą uderzyłam tyłem głównym.

一 Nie, nie, nie... 一 kręciłam głowa, starający się wyrzucić wizję kocura. — To się nie dzieje naprawdę. To się nie dzieje...

Głośny szloch rywal się z mojego gardła. Próbowałam przełknąć rosnąca w nim gulę, ale z marnym skutkiem. Zaczęłam się krztusić. Brakowało mi powietrza.

— Cholera, Rey. Spójrz na mnie 一 usłyszałam przytłumiony głos.

Nerwowo rozejrzałam się dookoła. Ujrzałam niewyraźną sylwetkę w drzwiach, która szybkim krokiem zbliżyła się do mnie.

— Oddychaj. Wdech i wydech. Kurwa, twoja twarz jest cała sina. Wybacz, ale muszę to zrobić. — Poczułam uderzenie w policzek. — Spójrz na mnie! — Podniosłam głowę. — Doskonale, a teraz rób to, co ja, dobrze? Wdech i wydech.

Z każdym kolejnym oddechem ból w klatce piersiowej stawał się lżejszy. Powoli zaczynałam wracać do siebie. Wierzchem dłoni przetarłam oczy.

— Już się bałem, że...

— J-jak m-mnie n-nazwałeś? — ledwie wydukałam.

— Grace. Nazwałem cię Grace.

— Myślałam...

— Wszystko w porządku, Grace? Miałaś atak paniki. Gdybym przyszedł chwilę później, mogłabyś się udusić. Co się stało? — Przerwał mi w połowie Aaron.

— Dostałam paczkę. Jest w kuchni na stole.

— Nie ruszają się stąd. Zaraz do ciebie wrócę. I proszę tym razem mnie posłuchaj, nie chcę, żebyś rozwaliła sobie głowę, próbując wstać.

Niechętnie przytaknęłam.

Wątpliwości, które targały jeszcze mną rano, wyparowały. Teraz miałam pewność, że powinnam opuścić mieszkanie jak najbardziej, lecz nie mogłam wzbudzić przy tym żadnych podejrzeń. Nie chciałam, żeby rodzina ponownie wpadła na mój trop. Uświadomiłam sobie, że popełniłam błąd, zamieszkując w Alton. Powinnam była się domyślić, że to będzie pierwsze miejsce, w którym zaczną poszukiwania. Jednak Charlotte powiedziała, że będę tutaj bezpieczna. Mówiła to z takim przekonaniem w głosie, że uwierzyłam jej na słowo. Tym bardziej że nigdy mnie nie okłamała, więc nie miałam podstaw do doszukiwania się kłamstwa w jej słowach. Z tego, co się orientowałam nasze rodziny były ze sobą w dobrych stosunkach, więc na pewno miała jakieś informacje. Będę musiała z nią porozmawiać na ten temat, gdy się spotkamy. W jakiś sposób dowiedzieli się o miejscu, w którym się ukrywałam. Rozmowa z Lottie na pewno pomoże podjąć mi następne kroki. Ale znając życie, ponownie ucieknę niczym tchórz z podkulonym ogonem. To było bezpieczniejszą opcją niż walka. Sama nie miałam najmniejszych szans. Z McLeanami nie dało się wygrać, nie kiedy ktoś stawał się ich ofiarą. Wtedy tylko śmierć stanowiła ratunek, a ja nie chciałam jeszcze umierać. Nie czułam się na to gotowa.

Siły zaczynały mi wracać, więc nie czekałam na Aarona, tylko wstałam z zimnych płytek i wróciłam do sypialni.

Wyjrzałam przez szybę. Uliczka za blokiem była pusta. Odetchnęłam z ulgą, wiedząc, że nikt podejrzany się nie kręci. Otworzyłam okno i oderwałam kartkę, po czym wróciłam do kuchni i wyrzuciłam ją do kosza. Następnie usiadłam na krześle, głośno wzdychając. Przejechałam dłońmi po twarzy. Starałam się udawać twardą, ale w środku aż cała drżałam. Zaczynałam odczuwać lęk, który nasila się z każdym moim oddechem. Dzisiejszy dzień był popierdolony, ale mogłam za to winić wyłącznie siebie. Nikt nie odchodził z rodziny, no, chyba że w czarnym worku.

— Miałaś na mnie poczekać. — Na dźwięk głosu podskoczyłam do góry. — Przepraszam, nie chciałem cię wystraszyć.

— Nie sądziłam, że wrócisz tak szybko. Co zrobiłeś z...

— Wyrzuciłem do kosza, to było najszybsze rozwiązanie problemu. Jak się czujesz, Grace?

— Nie wiem, Aaron, nie wiem.

Nie wiedziałam, czy dam radę walczyć z rodziną. Oni byli ode mnie o wiele silniejsi, nie tylko fizycznie, ale i psychicznie. Pod tym względem nie mogłam się z nimi równać. W końcu mężczyźni od małego uczyli się walki i manipulacji, a nam, kobietom, wpajano, że mamy zajmować się domem, ponieważ tylko do tego zostałyśmy stworzone. Mieli nas za gorsze od siebie. Dopiero po ucieczce przekonałam się, że wcale tak nie było. Byliśmy równi. Mieliśmy te same prawa.

— Grace... — Z zamyślenia wyrwał mnie Aaron. Jego wyraz twarzy złagodniał.

— Nic nie mów, proszę. Chcę o tym zapomnieć. Nie wracajmy do tego już więcej, dobrze? — Skinął głowa. — Jak było w pracy?

— Nawet mnie nie pytaj. Cały dzień spędziłem z Alice, która próbowała wejść w tyłek szefowi. Jeszcze nigdy nie widziałem tak namolnego człowieka.

— Alice jest dość specyficzną osobą.

— Nawet nie próbuj jej bronić 一 powiedział tonem nieznoszącym sprzeciwu.

Podniosłam ręce w obronnym geście, ponieważ nie chciałam się z nim kłócić. To by całkiem rozbiło mi dzień, a tak w jego towarzystwie mogłam zaznać chociaż trochę normalności.

— Chcesz coś do picia, jedzenia? 一 zapytałam, od razu kierując się do lodówki. Anderson nigdy nie odmawiał, gdy proponowałam mu posiłek.

— Może być kawa — odpowiedział. 一 Grace... 一 jego wypowiedź przerwał dzwonek do drzwi. 一 Zapraszałaś kogoś?

一 Nie, chyba nie. Otworzysz?

Aaron nie odpowiedział, tylko od razu udał się do drzwi, a ja w tym czasie wyciągnęłam kanapki, które przygotował rano mój przyjaciel.

Zaniepokoiła mnie cisza panująca na korytarzu, dlatego też postanowiłam sprawdzić, co się stało. Charlotte stała z otwartą buzią, jakby chciała coś powiedzieć, ale ruch głowy Aarona sprawił, że zamilkła.

一 Znacie się?

— Nie 一 odparł Aaron.

— Wydawało mi się, że kogoś mi przypominasz 一 odezwała się niepewnie. Czerwona lampka zapaliła mi się nad głową. To było do niej niepodobne. Litrów zawsze była pewna siebie. 一 Musiałam cię z kimś pomylić, przepraszam.

Na jej okrągłej twarzy pojawił się wymuszony uśmiech. Teraz już byłam pewna, że ta dwójka nie mówiła mi prawdy, ale to nic. Zamierzałam wyciągnąć wszystko od przyjaciółki, częstując ją dobrym, schłodzonym winem. Miała słabą głowę, nie będzie długo się opierała.

Aaron wpuścił Charlotte do środka i odwrócił się w moją stronę. Posłałam mu pytające spojrzenie, które zignorował.

一 Skoro już masz towarzystwo, to będę się zbierał do domu.

— Przecież dopiero co przyszedłeś. Na pewno nie chcesz z nami posiedzieć i trochę pogadać?

— Nie, nie będę wam przeszkadzał w babskim wieczorze. Przyszedłem tylko zobaczyć, jak się czujesz, ale widzę, że dajesz radę. Bardzo się z tego cieszę 一 powiedział, przytulając mnie na pożegnanie.

一 Czy ja o czymś nie wiem? 一 zapytała zdezorientowana Charlotte.

— Grace została napadnięta nad ranem.

— Co?! Nic ci nie jest? Zgłosiłaś to już na policję? — Z jej ust zaczęły wpływać pytania, niczym pociski z karabinu.

Spojrzałam krzywo na Aarona.

— Właśnie dlatego nie chciałam ci nic mówić. Jak widać, mam się świetnie... A z tobą sobie jeszcze porozmawiam Anderson.

— Jasne 一 zaśmiał się. 一 Widzimy się w poniedziałek. Miło było cię poznać Charlotte. — Mrugnął do niej, przez co się skrzywiła.

—A więc Grace...

— Zamknij się 一 powiedziałam, a Lottie pokręciła rozbawiona głową. — Co powiesz na buteleczkę słodkiego wina?

Jej oczy rozbłysły na tę propozycję, była miłośniczka słodkich trunków. Wtedy już wiedziałam, że złapała haczyk i wyciągnę od niej wszystko, co chciałam wiedzieć. Na trzeźwo nie powiedziałaby mi, skąd znała Aarona. Znałam ją aż za dobrze.

Wyciągnęłam butelkę i wlałam nam wina do dwóch kieliszków.

— Muszę uciec, Lottie.

— To przez ten napad?

— Tak, ale nie tylko. Dostałam też czarne róże z wiadomością, że w końcu mnie znaleźli, a dziś dostałam kolejną wiadomości i paczkę, w której był wypatroszony kot sąsiadki. To nie mogą być zbiegi okoliczności. Jest ich za dużo, na tak krótki odstęp czasowy.

— Byłam przekonana, że będziesz tutaj bezpieczna. Przecież nikt od was nigdy nie przyjeżdżał do Alton.

— Wiem, nikt z nich nie chciał postawić nogi na ziemi, gdzie została pochowana mama. Więc to też dla mnie duże zaskoczenie, tym bardziej że minął już rok...

— Nie wiem, co powiedzieć. Gdyby nie to, co mi wyznałaś, proponowałabym ci pozostanie tutaj dalej, ale to całkowicie zmienia postać rzeczy.

— Czy byłabyś w stanie drugi raz załatwić mi nowe dokumenty?

— Tak, myślę, że tak.

— Czekaj, zaraz przyniosę pieniądze.

— Nie trzeba. Mój brat zrobi to za darmo.

— Ale...

— Żadne ale, jesteśmy przecież rodziną, Grace. Nie chcę cię stracić. Pomogę ci, jak tylko będę mogła.

— Lottie...

— Tylko mi tu bez takich. No weź Grace, nie maż się, bo i ja zaraz zacznę płakać.

***

— A więc „ Ty i Aaron", tak? — zapytałam, gdy Lottie była już lekko wstawiona.

— Co? Nie, nigdy w życiu 一 zaprzeczyła ciut za szybko. Zmrużyłam oczy. — Dobra już, dobra, powiem ci wszystko. Tylko tak na mnie nie patrz, Rey. Wyglądasz przerażająco.

— Więc czekam na gorące ploteczki.

— To nic takiego. — Wzruszyła ramionami. — W sumie to tylko jednorazowy numerek w klubie. Nie sądziłam, że kiedyś go jeszcze spotkam. Nawet nie wiedziałam, jak miał na imię, aż do dzisiejszego wieczora.

Jej wyznanie mnie zaskoczyło. Musiałam przyznać szczerze, że nie tego się spodziewałam, ale zakłopotanie na jej twarzy świadczyło, że mówiła prawdę. Pewnie dlatego też Aaron powiedział, że się nie znają. Chciał unikać niezręcznej sytuacji.

— Wow, nie spodziewałam się tego po tobie, kocico.

— Ja też, Audrey, ja też...

Reszta wieczoru minęła w zaskakująco szybkim tempie, ale tego właśnie potrzebowałam. Dzięki przyjaciółce udało mi się trochę wyluzować i choć trochę zapomnieć o szalejącej burzy wewnątrz mnie.

Miałam nadzieję, że uda nam się spotkać raz jeszcze nim opuszczę ją tym razem bez słowa pożegnania, przez co z pewnością mnie znienawidzi. Ale nie chciałam, żeby coś jej się stało. Jej odwiedziny był zbyt ryzykowne. Wystarczy, że widziałam śmierć matki. Nie chciałam tego samego powtarzać z nią. Nigdy bym sobie tego nie wybaczyła. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro