Rozdział 14

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng


Michael

Siedziałem przy barze, popijając piwo. Umówiłem się tutaj ze Scottem, który miał podać mi adres domu, w którym wychowywał się ochroniarz Audrey. To jedyna informacja o Aaronie, jaką udało mu się ustalić. Ale mój przyjaciel jak zwykle się spóźniał, chociaż doskonale zdawał sobie sprawę, że tego nienawidziłem. W ten sposób okazywało się brak szacunku drugiej osobie.

Dopiłem piwo i spojrzałem na zegarek. Ten skurczybyk powinien zjawić się już pół godziny temu... Westchnąłem zirytowany. Chwyciłem telefon leżący na blacie, po czym wybrałem numer Scotta.

一 Cześć, gdzie jesteś?

一 Nie będzie mnie.

一 Jak to cię, kurwa, nie będzie?

一 Normalnie, adres wyślę ci sms'em.

一 Żartujesz sobie ze mnie, prawda? 一 zapytałem zły.

一 Nie. Chciałem, żebyś pojawił się tam z innego powodu. Znalazłem tego drugiego kolesia z nagrania. Rozejrzyj się dokładnie, a może uda ci się wypatrzeć go w tłumie. Mam nadzieję, że dobrze wykorzystasz tę informację.

Nie czekając na moją odpowiedź, zakończył połączenie. Koniecznie musiałem uciąć sobie z nim krótką pogawędkę na ten temat. Nie powinien brać mnie tak z zaskoczenia. Musiałem przecież mieć wszystko dobrze przemyślane, aby nie nabawić się kłopotów. Nie przepadałem też zbytnio za improwizacją. Istniało za duże ryzyko niepowodzenia, ale nie mogłem przepuścić takiej szansy. Nie wiadomo, kiedy nadarzyłaby się taka druga okazja.

Rozejrzałem się po sali i zamarłem na chwilę w bezruchu. Scott się nie pomylił. W progu stał roześmiany Raphael Lee, którego twarzy nie potrafiłem zapomnieć, przynajmniej nie w tym życiu. To on zabił moją malutką Ivy, a teraz zachowywał się jak gdyby nigdy nic, co wkurzyło mnie jeszcze bardziej.

Schowałem komórkę do kieszeni kurtki, nie spuszczając przy tym wzroku z mężczyzny. Zastanawiałem się, jak mógłbym mu się odpłacić. Do głowy przyszła mi tylko jedna myśl, a mianowicie śmierć. Chciałem, żeby cierpiał tak mocno, jak Zoe, gdy musiała patrzeć, jak łamał kark naszemu aniołkowi.

Położyłem pieniądze na ladzie, po czym szybko wyszedłem z baru na zewnątrz. Musiałem się upewnić, czy dalej miałem w bagażniku łom, który spakowałem na wypadek, gdybym musiał włamać się do domu Andersona, jeśli okazałby się zamknięty.

Otworzyłem klapę i uśmiechnąłem się na widok kawałka metalu. Przed wyjęciem go, rozejrzałem się ostrożnie dookoła. Na szczęście nikogo nie było. Miałem wolną drogę. Wystarczyło tylko poczekać, aż koleś opuści bar. Akurat to umiałem zrobić. Byłem cierpliwym człowiekiem, kiedy wymagała tego sytuacja.

Po cichu zamknąłem bagażnik, a następnie oparłem się o drzwi samochodu. Łom trzymałem schowany za plecami. Nie chciałem wzbudzić paniki w jakimś przechodniu, który mógłby się napatoczyć w każdej chwili. Wolałem tego uniknąć, ponieważ znalezienie odpowiedniej wymówki mogło mnie rozproszyć w obserwacji terenu, a musiałem jeszcze wymyślić, jak zwabić tego faceta w ślepy zaułek, mieszczący się tuż za ścianą lokalu. Najlepszym sposobem wydawała mi się prowokacja. Gdybym tylko wiedział, który z samochodów należał do niego, na pewno bym go zniszczył. Po czymś takim od razu poszedłby za mną bez zastanowienia, ale czekanie, żeby zobaczyć, do którego auta wsiada i odjeżdża, byłoby bez sensu. Nie chciałem tracić cennego czasu na śledzenie go. Wolałem załatwić wszystko od ręki.

Najgorsze w tym wszystkim było to, że nie wiedziałem, ile będę musiał na niego czekać. Dlatego postanowiłem zrobić, coś czego nie lubiłem – zaimprowizować. Nie miałem innego wyboru.

Na chwilę opuściłem punkt obserwacyjny i udałem się w ślepą uliczkę. Rozejrzałem się dookoła. Światło latarni ledwie docierało za róg budynku. Z łatwością mogłem schować tutaj swoją broń, byłem pewny, że mój cel jej nawet nie zauważy. Oparłem łom o ścianę, po czym przykryłem kawałkiem kartonu. To chyba powinno wystarczyć.

Może będę miał to szczęście i sam również go nie przeoczę ani żaden bezdomny nie zwinie łomu pod moją nieobecność. Chociaż i bez niego byłem w stanie sobie poradzić. Jednak jak mawia przysłowie, przezorny zawsze ubezpieczony.

Miałem nadzieję, że podczas mojej krótkiej nieobecności, facet nie zdążył opuścić lokalu. Byłbym wściekły na siebie samego, gdyby okazało się, że sterczenie tutaj kilka godzin poszło na marne.

Ponownie oparłem się o impalę i czekałem. Czekałem wraz z zemstą, która zaczynała szeptać mi do ucha. Czułem jej chłodny oddech na karku i długie pazury, zaciskające się na umyśle. Nie przepadałem za jej obecnością. Jej wizyty nie należały do najprzyjemniejszych. Zwłaszcza kiedy mąciła w głowie i namawiała do złego. Tłamsiła zdrowy rozsądek, śmiejąc się przy tym głośno. Przy niej znowu czułem się jak dzieciak, którego trzeba było prowadzić za rączkę. Jednak miała ona też swoje plusy. Zemsta była moją siłą napędową. Łaknąłem jej jak nikt inny. Kierowały mną silne emocje, które tylko ona potrafiła zrozumieć. Nie próbowała hamować mojego gniewu, rozsadzającego mnie od środka. Był akumulatorem żywiącym potwora, mieszkającego we mnie. Zemsta chciała go coraz więcej i więcej, a ja nie wiedząc, czemu pragnąłem jej to dać.

一 Pamiętaj o emocjach, Michael. Pozbądź się ich, one tylko cię osłabiają 一 wyszeptała.

一 Wiem 一 odpowiedziałem, a wtedy uścisk trochę osłabł.

Miałem wrażeniem, że Zemście spodobała się moja odpowiedź. I właśnie w ten sposób mnie nagrodziła

一 Pozwól mi się poprowadzić. Pomogę ci.

一 Dlaczego chcesz to zrobić? 一 spytałem. Chciałem wiedzieć, co nią kierowało.

Pierwszy raz miałem okazję z nią porozmawiać. Wcześniej tylko słuchałem i podążałem za jej głosem, ale teraz chciałem wiedzieć, co zyska, stając u mego boku.

一 Michael, obiecałeś nam to. Mnie i Ivy, pamiętasz? Chcę ci pomóc. Chcę patrzeć, jak wypełniasz naszą ostatnią wolę.

一 Zoe? 一 zapytałem z niedowierzaniem.

一 Jestem Zemstą, Michael. Mam wiele twarzy. Mogę być kimkolwiek tylko zechcesz. Wystarczy, że mi zaufasz 一 powiedziała wprost do mojego ucha. 一 Pozwól mi sobą zawładnąć, a uczynię wszystko, abyś wygrał tę wojnę.

一 Jak? Jak mam to zrobić?

一 Przestań myśleć. Dopuść do głosu pierwotne instynkty. Poczuj, jak krew przepływa przez twoje żyły. Poczuj to i daj się ponieść!

Posłuchałem jej kolejny raz. Słowa Zemsty niosły ze sobą siłę, której nie chciałem się oprzeć. Zawładnęła mną, gdy zniszczyłem mur, który nas dzielił. Byliśmy teraz jednością. Jednością, która mogła wszystko. Pozwoliłem, by mrok na dobre zagościł w moim sercu.

Kiedy otworzyłem oczy, ujrzałem, jak moja ofiara w końcu wyszła na zewnątrz. Plan był prosty. Podszedłem do niego szybkim krokiem, a gdy znalazł się na wyciągnięcie dłoni, klepnąłem go w ramię. Odwrócił się w moją stronę ze zdezorientowaną miną, niczego nie podejrzewając.

一 Mam towar 一 oznajmiłem, starając się ukryć podekscytowanie.

一 Jaki znowu towar? 一 zapytał, unosząc brew do góry, Rozejrzał się, jakby czegoś szukał, ale gdy mu się to nie udało, wrócił spojrzeniem do mnie.

一 Od McLeana. Tu za rogiem. Kazał ci go przekazać. Ponoć będziesz wiedział, co z tym zrobić,

Wzruszył ramionami i powiedział:

一 Prowadź.

Nie wiem, jak wielkim trzeba być debilem, aby uwierzyć człowiekowi, którego widziało się pierwszy raz na oczy. Powinien mnie najpierw jakoś sprawdzić, by przekonać się, czy mówiłem prawdę, ale jak widać, sama wzmianka o McLeanach wystarczyła.

一 To tam pod tą ścianą 一 wskazałem na zakończenie uliczki. 一 Nie chciałem, żeby nam ktoś przeszkodził, więc myślę, że to rozsądne miejsce.

一 Jasne. 一 Wyminął mnie i zrobił parę kroków naprzód. 一 Idziesz czy nie? Nie mam całej nocy,

一 Idę, idę 一 odparłem, szczerząc się szeroko.

Złapałem za łom, a potem w kilku susach dogoniłem faceta, który na zawsze zapamięta, żeby nigdy nie ufać nieznajomym. Może w innym życiu ta lekcja do czegoś mu się przyda.

Niespodziewanie odwrócił się w moją stronę i zaczął głośno śmiać. Spojrzałem na niego, mocno zdezorientowany. Zrobił krok do tyłu.

一 Myślałeś, że jestem taki głupi? Że nabiorę się na taką sztuczkę? 一 Pokręcił głową, rozbawiony. 一 Doskonale zdaje sobie sprawę z tego kim jesteś, Waston. Popełniłeś błąd, przychodząc do mnie.

一 Zaufaj mi, Michael. Poprowadzę cię! 一 odezwała się piskliwym głosem Zemsta.

Barwa jej głosu uległa zmianie. Przypominała teraz bojowy okrzyk. Śpiewała nieznaną mi pieśń, która sprawiła, że adrenalina zaczęła buzować w moim ciele.

Zrobiłem tak, jak chciała. Zaufałem jej.

Zbliżyłem się do mężczyzny i wyciągnąłem łom zza pleców. Zamachnąłem się na niego, ale on wyczuł moje zamiary i uchylił się przed ciosem.

一 Podobały mi się krzyki twojej żonki. Te jej kwilenie było jak muzyka dla moich uszu. Szkoda, że Liam postanowił ją zabić. Z ogromną przyjemnością pobawiłbym się z nią jeszcze raz 一 powiedział wyraźnie chcąc wyprowadzić mnie z równowagi. I udało mu się to. Podpalił zapalnik, o którego istnieniu nawet nie wiedziałem.

一 Zabije cię! 一 wykrzyczałem, rzucając się na niego.

一 Zawsze możesz spróbować.

Ponownie machnąłem kawałkiem metalu. Wymachiwałem nim jak dureń na prawo i lewo, ponieważ furia przejęła nade mną kontrolę. Ten kpiący uśmieszek na jego twarzy sprawiał, że gotowało się we mnie. Miałem ochotę zatrzeć mu go raz na zawsze. Zemsta wyła, żebym się zatrzymał, bo moje zachowanie nie doprowadzi do niczego dobrego, ale jej nie słuchałem. Nie mogłem. Nie mogłem pozwolić, aby wyszedł z tego pojedynku w jednym kawałku. Ten pierdolony zaułek opuści dopiero w czarnym worku.

Niespodziewanie upuściłem łom, a moim ramieniem wstrząsnął rozdzierający ból. Zaskoczony cofnąłem się o kilka kroków. Ten pojeb mnie postrzelił.

一 Mówiłam, żebyś się uspokoił 一 warknęła Zemsta. 一 Zaraz wszystko zepsujesz. Skup się, póki nie jest jeszcze za późno.

一 Nie mam zamiaru cię słuchać. Nie teraz.

一 Nawet się nie odezwałem koleś 一 powiedział mój przeciwnik. 一 Wykończę cię jednym strzałem, psycholu. Zaraz zobaczysz się z żonką po drugiej stronie.

一 Zdążył wyciągnąć broń 一 usłyszałem cichy szept Zoe. 一 Dlaczego nie chciałeś mnie słuchać? Pomogłabym ci, a tak pozwoliłeś uzyskać mu przewagę.

一 Przepraszam, Zoe.

一 Od teraz rób, co mówię, dobrze? 一 Skinąłem głową.

Odsunąłem butem łom na bok. Facet miał wyciągniętą rękę z pistoletem, trzymając palec na spuście. Ruszyłem przed siebie, prosto na niego.

一 Więc taki jesteś mocny, co? Zamierzasz strzelić do mnie z tej swojej małej zabaweczki? 一 Zaśmiałem się. 一 Nie masz jaj, żeby stanąć ze mną twarzą w twarz do prawdziwej walki, bo wiesz, że i tak przegrasz, Więc śmiało, strzelaj. I tak nie mam już nic do stracenia.

一 Właśnie tak, Mike. Dobrze ci idzie.

一 Wystrzał tylko sprawi, że zaraz ściągniesz tutaj gapiów. I co z nimi zrobisz? Ich też zabijesz? Do tego czasu ktoś już zdążył wezwać policję. Jak myślisz, ile lat za to dostaniesz, kiedy złapią cię tu z bronią w ręku i kilkoma trupami? Ten twój cały McLean ci już nie pomoże. Takich dowodów nie da się już podważyć.

一 Kurwa, przestań pierdolić. Nie potrzebuje spluwy, żeby cię zabić. Uduszę cię gołymi rękami.

一 Spróbuj, może uda ci się to zrobić.

Dałem mu czas na schowanie gnata, a potem ruszyłem do ataku. Zasłoniłem twarz ramieniem, kiedy przeciwnik próbował uderzyć mnie pięścią.

一 Ma problem z nogą, spróbuj powalić go na ziemię 一 powiedziała Zoe, wskazując na jego prawe kolano.

Przeniosłem spojrzenie w to miejsce. Miała rację, lekko utykał. Opuściłem gardę i pozwoliłem, żeby przywalił mi w nos, z którego od razu zaczęła lecieć krew.

一 Pozwól mu myśleć, że wygrywa. Uśpij jego czujność.

I tak też uczyniłem. Przyjąłem od niego jeszcze kilka ciosów, udając, że próbuję się przed nimi obronić.

一 Jesteś słabszy niż myślałem.

一 Tak myślisz? 一 Spytałem, kopiąc go w prawe kolano, które od razu się ugięło.

Raphael zachwiał się i poleciał na ścianę, co postanowiłem wykorzystać. Od razu go do niej docisnąłem i zacząłem okładać pięściami jego tors i twarz, która po chwili zaczęła zmieniać się w krwawą miazgę. Plunął czerwoną cieczą wprost na moją twarz. Odsunąłem się od niego i pozwoliłem upaść mu twarzą prosto w kałużę.

一 Sam wymierzę sprawiedliwość, skoro inny nie potrafili tego zrobić.

Po tych słowach znowu ruszyłem do ataku. Kopałem go w żebra. Czułem się niezwyciężony, widząc jak oprawca moich dziewczynek, leżał u moich stóp. Tak bardzo podobało mi się to uczucie, że nawet kiedy przestał się ruszać, nie umiałem przestać. Uderzałem raz po raz, słysząc tylko chrzęst kości.

Tak, właśnie tak, Michael 一 zawył mój wewnętrzny demon z zachwytu.

Tym razem byłem spokojny. Nie przerażało mnie już to, ponieważ wiedziałem, że postępowałem prawidłowo.

Zemsta po tak długim czasie smakowała jeszcze lepiej. 

Wjechałem tyłem w ślepy zaułek i otworzyłem bagażnik. Musiałem zabrać stąd Raphaela, aby żaden bezdomny się nim nie zainteresował. Miałem już pomysł, jak wykorzystać to w swoim planie, ale najpierw musiałem zająć się raną postrzałową. Z trudem udało mi się wepchnąć go do samochodu 一 czasami zapominałem, jak ciężkie potrafi być bezwładne ciało.

Aby nie pozostawić po sobie żadnych śladów, znalazłem jeszcze łom i wrzuciłem na tylną kanapę. Przed odjazdem miałem jeszcze nadzieję, że deszcz chociaż trochę zmyje krew z ulicy, albo nikt ze strachu nie zwróci na nią uwagi. To by mi wiele ułatwiło zadanie. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro