Rozdział 4

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Michael

Rok później

Od dobrych dwudziestu minut kręciłem się w kółko, jeżdżąc wokół cmentarza. Nie byłem pewien, czy powinienem tam iść dzisiejszego wieczora. Miałem złe przeczucie, które nie chciało opuścić mnie od samego rana. Nie mogłem jednak zrezygnować ze spędzenia rocznicy śmierci moich dziewczyn przy ich grobie. Zoe nigdy by mi tego nie wybaczyła. Ivy również. Dlatego też w końcu zebrałem się na odwagę i zaparkowałem samochód na wolnym miejscu, tuż obok bramy wejściowej. Byłem dorosłym facetem, który nie może zachowywać się jak tchórz tylko dlatego, że ma jakieś tam podejrzenia.

Wziąłem głęboki wdech i przeszedłem przez furtkę. Moim oczom ukazało się miasto umarłych, pełne żałobników, takich jak ja. To nadal było dla mnie trudne. Czas wcale nie sprawił, że poczułem się lepiej. Nie zagoił rany. Miałem wrażenie, że z każdym kolejnym dniem rozdrapywał je coraz bardziej. Nie potrafiłem pogodzić się ze stratą rodziny. Nie, kiedy byłem przekonany, że to moja wina. Gdybym tylko wiedział, że sprawy przybiorą taki obrót, nigdy nie podjąłbym się tego zadania. Pozbawiło mnie ono szansy na szczęście. Zmieniło na gorsze całe moje życie.

Kiedy tylko skręciłem w dobrze znaną mi alejkę, natychmiast się zatrzymałem. Nikt nie odwiedzał tego miejsca poza mną. Nawet rodzice Zoe nie byli w stanie pojawić się na cmentarzu 一 przynajmniej w to chciałem wierzyć, że strata córki i wnuczki była dla nich tak bardzo bolesna, że nie umieli przyjąć tego do świadomości. A tymczasem nad grobem stała jakaś młoda kobieta. Spojrzenie miała utkwione w wieńcu z żółtych kwiatów - był to ulubiony kolor Zoe. Temu zawsze przynosiłem je w takim odcieniu. Kojarzył mi się z jej sposobem bycia. Moja żona przypominała słońce. Chodziła zawsze rozpromieniona, a ciepło i miłość, aż od niej biły jaskrawym blaskiem.

Zrobiłem parę kroków, zmniejszając odległość od celu. Przyglądałem się kobiecie, ale nie wyglądało na to, abym ją znał. Nigdzie w pamięci nie potrafiłem znaleźć jej twarzy. Gdy stanąłem obok, zetknęła na mnie zza kurtyny swoich płomiennych włosów. Wyglądała na speszoną. Odsunęła się ode mnie na bezpieczeństwo odległość.

- Przepraszam... - Spojrzała prosto w moje oczy. Jej wzrok palił moją skórę. Nie wiedziałem czemu, ale nie dałem radę dłużej na nią patrzeć. - Nie powinnam była tu przychodzić.

Słowa nieznajomej wzbudziły we mnie ciekawość Czemu w ogóle mnie przepraszała? Przecież nic nie zrobiła, prawda?

- Kim jesteś? - zapytałem, zainteresowany. Może jej imię bądź nazwisko zapali zieloną lampkę w mojej głowie.

- Jeszcze raz pana bardzo przepraszam, to nie powinno było się wydarzyć - powiedziała, kręcąc głową. Odwróciła się na pięcie i ruszyła przed siebie szybkim krokiem.

-Hej, zaczekaj! - krzyknąłem za nią, ale nie zwróciła uwagi na to, co mówiłem. Nie odwróciła się.

Wróciłem spojrzeniem do nagrobka. Skrzywiłem się. Nie tak wyobrażałem sobie naszą przyszłość, a to z pewnością nie było miejsce, w którym chciałem widzieć swoją rodzinę. Nawet w najgorszych koszmarach o tym nie śniłem.

- Tak bardzo was przepraszam 一 wyszeptałem, chociaż wiedziałem, że to nie zwróci im życia. Że te głupie przeprosiny nic nie pomogą, nie zmienią. - Wybaczcie mi. Kocham was najmocniej na świecie, pamiętacie o tym zawsze, gdziekolwiek jesteście.

Położyłem świeże kwiaty tuż obok poprzedniego bukietu, który dalej wyglądał jak nowy. Ale to przecież urok sztucznych ozdób - są bardziej wytrzymałe.

Nie było dnia, w którym nie zastanawiałem się, jakby wyglądało teraz, gdybym wtedy podjął inną decyzję. Czy jeśli wypuściłbym McLeana, gdy tylko mi to zaproponował, to moja rodzina by żyła? Czy jeśli wtedy bym zginął, one by przeżyły? A może zabiłby nas wszystkich? Nie wiedziałem tego, ale byłem pewien jednej rzeczy - cholernie żałowałem tego, że puściłem go wolno.

Podniosłem głowę do góry. Patrzyłem w zachmurzone niebo, z którego zaczynały spadać krople deszczu. Jedna z nich rozbiła się na mojej twarzy. Za każdym razem, kiedy tu byłem, padało. Miałem wrażenie, że niebiosa wyczuwały mój nastrój i szlochały, tak jak ja w głębi duszy to robiłem.

Kiedy byłem małym chłopcem, mama mówiła mi, że to anioły płaczą, gdy było nam źle. A ich łzy spływają na ziemię, oczyszczając ją ze zła.

Ale czy było ich wystarczająco tyle, aby to uczynić?

Zaśmiałem się gorzko na tę myśl. Musiałem być głupi, że kiedyś w to wierzyłem. Nasza planeta była przesiąknięta złem do szpiku kości, którego nie dało się wyplenić. Policja nie była w stanie tego zrobić, ja również. Kiedy sprawa Zoe i Ivy została umorzona, zwątpiłem w wymiar sprawiedliwości. Mieli tyle dowodów, a mimo to nie potrafili wskazać sprawców, którzy zamordowali je z zimną krwią. Nawet komendant nie chciał wysłuchać oskarżeń wobec Liama McLeana i jego wspólnika. Wszystkie poszlaki uważał za bezpodstawne, dlatego przełamałem się i pokazałem nagranie, które znalazłem w dniu pogrzebu na progu. Obejrzałem je razem z nim i badałem jego reakcję, ale on pozostał niewzruszony. Z grymasem niezadowolenia malującym się na twarzy, Black wysłał mnie na urlop, uprzednio zabierając broń i odznakę. Nigdy już nie wróciłem z niego do pracy. Nie potrafiłem tego zrobić, wiedząc, że je zawiodłem. Pozwoliłem, by ci bandyci chodzili na wolności, krzywdząc innych. Zamierzałem przetrząsnąć całe niebo i ziemię, aby Liam poniósł konsekwencje swojego czynu. Nie zawalę nigdy więcej.

Chyba zaczynałem wariować. Nieprzespane noce zaczynały dawać o sobie znać, lecz nie potrafiłem zmrużyć oka. Ciągle śniły mi się Ivy i Zoe 一 ich krzyki i cierpienie. Dręczyły mnie wyrzuty sumienia. Czułem nienawiść, która rosła z dnia na dzień. Chciałem, żeby każdy człowiek, który brał udział w morderstwie, zapłacił za nie najwyższą cenę. Pragnąłem, aby dowiedzieli się, co oznacza utrata ukochanych osób. Aby poczuli tak sam ból.

Po zdobyciu informacji dowiedziałem się, że Liam miał siostrę. Ale kiedy zacząłem jej szukać, zapadła się pod ziemią. Jednak postanowiłem się nie poddawać. Była najbliższą mu osobą, a zarazem słabym ogniwem w łańcuchu. Zamierzałem zacząć od niej, stopniowo wspinając się w górę po kolejnych.

Dam radę to zrobić. Zemszczę się.

Miałem się dziś spotkać ze Scottem, który pomagał pozyskiwać mi dane. Był jednym z nielicznych, którym ufałem. Mogłem na nim polegać i miałem pewność, że mnie nie zawiedzie. Mieliśmy okazję poznać się dobrze w pracy. Wspólne dyżury pomogły nawiązać nam nić porozumienia, ale wszystko, co dobre, kiedyś się kończy. Kiedy poinformował mnie o zaginięciu wszelkich dowodów wskazujących winę McLeana, wpadłem w szał. Pojechałem na komisariat, żądając wyjaśnień od Blacka, ale on nie umiał mi niczego powiedzieć. Motał się w tym, co mówił, a to wzbudziło moje podejrzenia - jednakże musiałem je uargumentować. James kazał trzymać mi się od tego z daleka, po czym wyrzucił na zbity pysk z gabinetu. To wtedy całkowicie się załamałem. Trudno było mi uwierzyć w to, jak zmieniła się moja egzystencja od tamtego tragicznego napadu na konwój. Wszystko szło nie tak, jak potrzeba, ja nie byłem w stanie tego zmienić. Albo może nie chciałem? Sam do końca nie wiedziałem. Nie mogłem ruszyć dalej. Nie, kiedy umarły przeze mnie. Ta świadomość mnie dobijała.

Pożegnałem się z dziewczynami, po czym wróciłem do samochodu. Nie wiedziałem, co ze sobą zrobić przez resztę czasu, jaki pozostał mi do przyjazdu Scotta.

Niechętnie wróciłem do pustego mieszkania, które wynajmowałem od jakiegoś staruszka. Czasami bywały dni, w których żałowałem podpalenia naszego domu, bo spędziłem w nim miłe chwile. Jednak każdy jego zakamarek był przesiąknięty wonią śmierci. Te złe wspomnienia przebijały się ponad tymi dobrymi. Musiałem to zrobić, żeby uwolnić dusze moich dziewczynek od cierpienia. Przynajmniej wtedy myślałam, że mi się to uda...

Otworzyłem drzwi, a następnie wszedłem do środka, nie zawracając sobie głowy ściąganiem butów. Od razu po przekroczeniu progu w oczy rzuciła mi się półlitrowa butelka czystej, która została moją dobrą znajomą w ostatnim czasie. Udało nam się znaleźć wspólny język, więc gościła na stole dzień w dzień.

Pociągnąłem dużego łyka. Na trzeźwo nie potrafiłem zasnąć. Dzięki temu, chociaż na chwilę, zapomniałem o tym, co mnie dręczyło. Wyrzuty sumienia niekiedy umiały być zabójcze...

一 No to do dna, Michael 一 powiedziałem, po czym się zaśmiałem. Musiałem wariować, skoro rozmawiałem już sam ze sobą.

Wziąłem następnego łyka, a potem jeszcze jednego i kolejnego. Nie skrzywiłem się ani razu, gdy gorzka wódka spływała do żołądka.

Siedzę w pustyni mieszkaniu i piję na umór, aż nie stracę przytomność. Tak właśnie wyglądało dno, w którym jestempomyślałem.

Znajdowałem się w głębokiej, spowitej ciemnościami studni bez wyjścia.

Chęć zemsty, to ona jeszcze trzymała mnie wśród żywych. Zamierzałem dotrzymać obietnicy złożonej mojej rodzinie. Pragnąłem tego tak mocno, jak jeszcze niczego innego. Zemsta była silniejsza niż każde inne towarzyszące mi uczucie. Przebijała się przez nie powyginanymi szponami i zakorzeniła w moim sercu na stałe.

Podniosłem z łatwy ostatni znaczek z LSD z namalowanym małym misiem. Przypomniał mi tego, z którym wszędzie chodziła Ivy.

Włożyłem znaczek pod język i czekałem, aż się rozpuści. Tego właśnie potrzebowałem. To mi pomoże. Na krótką chwilę, ale pomoże...

Dopiłem resztki z butelki i rzuciłem nią o ścianę. Rozpadła się na kawałeczki. Nie wiem, co mną kierowało, ale musiałem się wyżyć, a tylko to cholerne szkło miałem pod ręką.

Poczułem okropny ból w kościach. Sprawił, że osunąłem się z kanapy na zimne płytki. Podniosłem dłonie do góry i zacząłem ciągnąć za przydługie kosmyki czarnych włosów. Z szeroko otwartymi oczami patrzyłem na sufit pożółknięty od dymu papierosowego. Głośny krzyk opuścił moje usta. Wrzeszczałem jak nigdy dotąd, wyrzucają z głębi duszy rozpacz, która pustoszyła moje wnętrze. Chciałem się jej pozbyć raz na zawsze, lecz skazałem się na nią do końca życia.

Lodowata dłoń dotknęła mojego ramienia, wzdrygnąłem się.

Zlustrowałem dokładnie pokój. Nie zauważyłem niczego prócz falujących ścian.

Z ciemności wyłoniła się malutka blondwłosa dziewczynka. Tęczówki miała czerwone, a po policzkach spływała krew. Była taka podobna do Zoe.

Patrzyła na mnie przeszywającym wzrokiem. Nie ruszyłem się z miejsca, nie dałem rady, wciąż klęczałem na ziemi, patrząc przed siebie, wprost na nią. Płynnym ruchem zbliżyła się do mnie. Uniosła swoją malusieńką, pulchną rączkę i dotknęła mojego policzka. Jej dotyk parzył mnie, ale nie zamierzałem tego pokazać. Wytrzymam to dla niej.

一 Moja mała, słodka Ivy 一 wyszeptałem.

Ufnie wtuliłem się w jej dłoń. Nie mogłem uwierzyć, że ją widzę. Wyglądała dokładnie, tak jak ją zapamiętałem. Miała dwa krótkie kucyki, które codziennie robiła jej mama oraz białą sukienkę umorusaną szkarłatem i błotem, a na szyi sine odciski palców. Z trudne przełknąłem ślinę.

一 Cii, nic nie mów, tato. 一 Przytaknąłem. 一 Czemu nas zostawiłeś same? Czemu cię nie było, tato? - spytała, sepleniąc i przekręcając wyrazy, ale doskonale zrozumiałem sens jej słów. Sprawił mi potworny ból.

- Przepraszam, Ivy, tak bardzo cię przepraszam, promyczku 一 odpowiedziałem, nie odrywając od niej wzroku. Nie potrafiłem tego zrobić, nawet gdy mnie przerażała. Chciałem napawać się jej widokiem. Zachować go jak najdłużej w pamięci. W końcu była moim dzieckiem.

一 To twoja wina. Ty nas zabiłeś, tato 一 zapłakała.

- Dziecinko... - Otworzyła usta, a z nich wydobył się przeraźliwy pisk. Miałem wrażenie, że za chwilę popękają mi bębenki. - Zemszczę się, obiecuję. Potem już zawsze będziemy razem.

Przymknąłem powieki. Czułem silne pulsowanie w skroniach. Słyszałem, jak krew przepływała przez naczynia krwionośne, a główne bicie serca przyprawiło mnie o mdłości. Rejestrowałem każdy dźwięk nad wyraz dokładnie. Spomiędzy moich wagę wydobył się skowyt. Musiałem pomścić moje dziewczynki. Oczyszczę świat z tych złych kreatur, kryjących się w ludziach ciałach. Zrobię to dla nich.

Wstrząsnęła mną fala nudności.Wstałem i chwiejnym krokiem udałem się do łazienki. W ostatniej chwili złapałemsię futryny, która ocaliła mnie przed upadkiem. Zwymiotowałem w samym progu. Było mi wstyd, że Ivy widziała mnie w takim stanie.Odwróciłem głowę w jej stronę, ale jej już nie było. Znowu zostałem sam.

@[email protected] czy to może zostać czy zalicza się jako powtórzenie jak mu to jest źle? xd

_Przypisano użytkownikowi Wierszcz Niebieskopióry_

Zbyt opisowo, brakuje emocji

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro