Rozdział 5

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Grace

Nie wiem, co mnie podkusiło do pójścia na ten przeklęty cmentarz. Nie powinnam tego robić, nie po tym, jak moja rodzina wyrządziła temu człowiekowi tyle krzywd. To był bardzo zły pomysł, a i tak to zrobiłam. Moja mama też była pochowana w tym miejscu, zaledwie dwie uliczki dalej. Często widziałam go stamtąd, jak płakał nad grobem bliskich. To sprawiło, że czułam się jeszcze gorzej. Za pierwszym razem miałam ochotę podejść do niego i przeprosić, ale nie potrafiłam tego zrobić. Brakowało mi odwagi, by spojrzeć mu w twarz.

Czułam się winna, mimo że nie pociągnęłam za spust ani nie miałam z tym nic wspólnego. Każda krew przelana przez mojego brata i ojca budziła we mnie wstręt. Nie mogłam zrozumieć, dlaczego w tak okrutny sposób potraktowali tego człowieka. On tylko wykonywał swoje obowiązki. To nie była przecież jego wina, że nie chciał wypuścić Liama, który na własne życzenie wpakowała się w kłopoty. Taką miał pracę, za to mu płacili. Mój brat wyszedł cało z tej potyczki, bez prawie żadnego zadrapania. A ten mężczyzna zapłacił bardzo wysoką cenę. Było mi go żal.

Nigdy nie pochwalałam tego, co robiła moja rodzina. Nie podobało mi się, że żyłam z pieniędzy splamionych krwią. I dlatego, kiedy w końcu udało mi się zebrać się na odwagę, uciekłam z pomocą mojej przyjaciółki. Zapadłam się pod ziemię, zmieniając imię i nazwisko. Nie chciałam, żeby udało im się mnie odnaleźć.

Rok temu coś we mnie pękło. Gdy usłyszałam rozmowę ojca z Liamem, który chwalił się jak zniszczył życie temu policjantowi, zabijając tę biedną malutką dziewczynkę. Moje serce rozsypało się na drobne kawałeczki. Nie potrafiłam zrozumieć, dlaczego posunął się to czegoś tak bardzo złego. Nie spodziewałam się po nim w ogóle, że jest w stanie uśmiercić niewinne dziecko. Tej nocy Liam stał się potworem w moich oczach. On i reszta mojej rodziny, której nienawidziłam. Moja mama miała od samego początku do nich rację. Cieszę się, że wychowała mnie inaczej. Że jej poświęcenie nie poszło na marne. Pomogła dostrzec mi prawdę.

Nie wiedziałam, czy gdybym nie usłyszała tego, co wtedy zdecydowałabym się na taki krok. Jednak ta chora sytuacja sprawiła, że spakowałam swoje rzeczy i niczym złodziejaszek uciekłam przez okno. Ale teraz jestem dumna z siebie, że podjęłam taką, a nie inną decyzję.

Nie zostawiłam po sobie listu pożegnalnego. Nawet nie wiedziałam, co miałabym w nim napisać.

Zmieniłam się, żeby nie mogli mnie rozpoznać na ulicy. Przytyłam parę kilogramów, przez co nie wyglądałam już jak chodzący szkielet. Stres nie powodował już u mnie odruchów wymiotnych i byłam w stanie normalnie zjeść. Zamiast soczewek zaczęłam nosić okulary; już nie musiałam udawać idealnej. Odważyłam się pomalować moje kruczoczarne włosy, z których byłam tak dumna, na płomiennorudy kolor, który całkowicie nie był w moim stylu. Podobały mi się te zmiany. Czułam się teraz lepiej we własnym ciele. Stałam się pewniejsza siebie.

Dzięki namowom Lottie wyjechałam do małego miasteczka, w których wychowywała się i została pochowana moja matka. Na początku nie byłam do tego pomysłu przekonana, ale jej argumenty były nie do przebicia. Miała rację, że tutaj nie będą mnie szukać. Sama po jakiś czasie i długich namysłach przekonałam się, że mówiła prawdę. Bill nienawidził tego miejsca, tak samo, jak i swojej żony, dlatego też jego noga nie powstała tutaj od czasu ich ślubu, co było mi na rękę. Przez ten czas nie udało im się mnie odnaleźć. Może nawet nie próbowali? W tej chwili nie interesowało mnie to. Liczyło się tylko to, że w końcu udało mi się znaleźć z dala od wszystkich machlojek, byłam wolnym człowiekiem. Zaznałam swobody, której tak bardzo pragnęłam. Mogłam być sobą, tą prawdziwą mną. Nie musiałam uważać na słowa i bać się, że powiedziałam coś nieodpowiedniego. Nikt nie sprawował nade mną kontroli. Dopiero teraz poczułam, że oddycham pełną piersią.

一 Ziemniak do Grace. — Pomachał mi ręką przed oczami Aaron.

一 Co? Jaki znowu ziemniak? 一 zapytałam zdezorientowana.

一 Więc teraz w końcu zaczęłaś słuchać tego, co do ciebie mówię, hm? — Nie czekając na moją odpowiedź, dodał pośpiesznie: 一 Stolik piąty czeka na zamówienie już od dobrych kilku minut. Pośpiesz się skarbie, jeśli nie chcesz kolejnej skargi.

一 Wiesz dobrze, że tamten incydent nie był z mojej winy 一 prychnęłam. 一 Tamta dziewczyna specjalnie na mnie wpadła, kiedy szłam z gorącą kawą.

Na samą myśl o tym felernym dniu robiłam się zła jak osa. To przecież nie moja wina, że jej facet okazał się skończonym dupkiem i próbował mnie podrywać, nie zwracając na nią uwagi.

— Wiem, Grace, a teraz idź. Nie chcę, żebyś stąd wyleciała. Lubię z tobą pracować.

一 Idę, już idę — odpowiedziałam, podchodząc do okienka, przez które kucharz podawał nam jedzenie na salę.

Aaron mrugnął do mnie, kiedy go mijałam. Zachowywał się inaczej od mężczyzn, z którymi wcześniej miałam do czynienia. Nie był sztywny, jakby połknął kij od szczotki. Mogłam z nim normalnie porozmawiać, a on wcale nie ignorował tego, co miałam do powiedzenia. Słuchał uważnie każdego mojego słowa, to była miła odmiana. A na dodatek z jego twarzy nigdy nie schodził szczery, szeroki uśmiech. Pozytywną energią zarażał wszystkich dookoła 一 nawet największy ponurak nie miał przy nim żadnych szans. Potrafił rozśmieszyć mnie jak nikt inny. Dzięki temu moje życie nabrało kolorów. Bałam się, że przez nasze wspólne spędzanie czasu narażałam Aarona. Nie chciałam, żeby ktoś jeszcze stracił przeze mnie życie. Już i tak gryzły mnie ogromne wyrzutu sumienia, z którymi nie zawsze potrafiłam sobie poradzić. I chociaż próbowałam zniechęcić go swoim zachowaniem do siebie, on nie dawał za wygraną i został moim przyjacielem. Pomógł mi, gdy zaczynałam stawiać ślamazarne kroki w nowym życiu.

Kiedy wysiadłam na przystanku autobusowym w Alton dochodził świt. Adrenalina już dawno wyparowała z mojego organizmu, a ja poczułam się zmęczona i bezsilna. Byłam sama w nieznanym miasteczku i nie wiedziałam, co ze sobą zrobić. Wiedziałam, że pieniądze, które dostałam od Charlotte, starczą mi na dwa, góra trzy tygodnie, jeśli będę oszczędna. Musiałam znaleźć jakiś tani motel, ale nie miałam pojęcia, w którą stronę iść. To było dla mnie całkowicie nowym doświadczeniem w życiu. Nigdy nie musiałam chodzić pieszo. Na zawołanie miałam kierowcę, który zabierał mnie tam, gdzie kazał ojciec, przez co moja orientacja w terenie była znikoma. Bałam się, że zabłądzę i utknę w ślepej uliczce z jakimś typem spod ciemnej gwiazdy.

Zdeterminowana, zacisnęłam dłonie w pięści. Nie po to uciekłam i przejechałam tyle kilometrów, gniotąc się na siedzeniu obok wrzeszczącego dziecka przez całą drogę, aby teraz się poddać. Jakoś sobie poradzę...

Pierwsze kroki ku wolności stawiałam niepewnie, ale szłam z wysoko uniesioną głowa, rozglądając się dyskretnie dookoła. To, że byłam już u celu, nie znaczyło, że mogłam być nieostrożna. Nie mogłam pozwolić sobie na razie na błędy. Zależało od tego zbyt wiele.

Zatrzymałam się na skrzyżowaniu, zastanawiają, w którą stronę powinnam udać się w pierwszej kolejności. Intuicja podpowiadała mi, żebym skręciła w lewo. Z racji, że nigdy mnie nie zawiodła, postanowiłam zaufać jej i tym razem.

Po drodze nie spotkałam ani jednej żywej duszy. Z jednej strony to dobrze, bo nie musiałam się martwić, że na kogoś wpadnę, z drugiej obawiałam się, że mogę zostać napadnięta, a wtedy nikt nie usłyszałby mojego krzyku. Przyspieszyłam kroku, a moim oczom ukazała się potężna brama z kutego żelaza, którą zdobiły dwa potężne archanioły dzierżące włócznie w dłoniach. I chodź bywałam w tym miejscu raz do roku, od razu je rozpoznałam. Te ornamenty zapadły mi w pamięci.

Nie potrafiłam zmarnować takiej okazji. Pchnęłam prawa połowę wrót, które otworzył z głośnym zgrzytem — najwidoczniej nikt dawno ich nie naoliwił. Szłam główną alejką, rozglądając się za pewnym posągiem anioła. Kaptur zasłaniał mu oczy, a jego twarz była wykrzywiona w dziwnym grymasie. Myśl, że miałam przejść koło niego, napawała mnie pewnym lękiem, którego nie byłam w stanie wytłumaczyć w żadnej racjonalny sposób. Pomimo tego, że to niemożliwe, miałam wrażenie, że mnie obserwował. Minęłam go szybko, skręcając w lewo i zaczęłam liczyć groby. Kiedy doszłam do dwunastu, zatrzymałam się. Na czarnym, marmurowym nagrobku, wielkimi, złotymi literami wytłoczone było imię i panieńskie nazwisko mojej matki 一 Renee Robinson.

一 Mamo, wiem, że gdzieś tam jesteś i nade mną czuwasz, więc proszę, pomóż mi, nie wiem co robić 一 zaczęłam mówić drżącym głosem.

Lecz odpowiedziała mi tylko głucha cisza, która sprawiła, że poczułam się jeszcze gorzej. To wszystko przytłaczało mnie. Chciałam się pozbyć niewidzialnego ciężaru, który osiadł na moich barkach. Przymknęłam na chwilę powieki, ale na nic się to zdało. Natrętne myśli wcale nie zamierzały mnie opuścić ani na chwilę.

— Ty zawsze wiedziałaś, co zrobić w skomplikowanych sytuacjach. — Uklękłam, przykładając czoło do zimnej płyty. — Tak bardzo za tobą tęsknię. Brakuje mi ciebie i twojego opanowania. Chciałabym być taka jak ty, a tymczasem cholernie się boję tego, co przyniesie jutrzejszy dzień. Aż cała drżę. Od kiedy nie żyjesz, wszystko idzie nie tak jak trzeba...

— Przepraszam, czy wszystko w porządku?

Podniosłam głowę do góry, sprawdzić, kto przerwał mój monolog. Spojrzałam prosto w błękitne oczy mężczyzny. Pośpiesznie podniosłam się do góry i dopiero potem odezwałam:

— Tak, dziękuję. Nic mi nie jest.

— Na pewno? Wyglądasz, jakbyś miała zaraz się rozpłakać.

Nie wiedząc co powiedzieć, pokręciłam tylko głową. Byłam bliska załamania, ale nie chciałam zwierzać się nieznajomemu facetowi, który wziął się przy mnie nie wiadomo skąd. Cofnęłam się o dwa kroki, porażoną tą myślą. Nawet go nie usłyszałam, gdy się do mnie zbliżył.

— Hej! Nie bój się, nic ci nie zrobię — powiedział, nerwowo drapiąc się po karku. — Nazywam się Aaron Anderson, moja babcia jest pochowana niedaleko, przyszedłem zapalić znicz przed pracą.

— A... Grace.

— Chociaż trochę w dziwnych okolicznościach, ale miło mi cię poznać, Grace 一 zaśmiał się. 一 Pozwolisz, że cię odprowadzę?

— Jeśli tylko znasz jakiś tani motel w okolicy.

— Nie jesteś stąd? 一 zapytał, zaciekawiony.

一 Nie.

— Nie powiesz mi nic więcej?

— Nie.

— Więc chodźmy, nie mam za dużo czasu.

Nie byłam do końca przekonana, czy powinnam z nim iść. Ale na chwilę obecną, nie widziałam innego wyjścia. Nie chciałam błądzić cały dzień po ulicach, a z jego pomocą na pewno będzie dużo szybciej. Jeżeli będzie coś kombinował, zacznę krzyczeć, ile sił w płucach i ucieknę.

Przez całą drogę Aaron próbował nawiązać ze mną rozmowę, ale niezbyt mu to wychodziło. Przez większości czasu milczałam bądź odpowiadałam wymijająco. Nie ufałam mu na tyle, żeby prowadzić z nim niezobowiązującą konwersację. Wydawał mi się podejrzany, choć nie wiedziałam jeszcze, dlaczego. Jednakże, kiedy bezpiecznie odprowadził mnie pod mały budynek z czerwonej cegły, na którym wisiał szyld motelu, postanowiłam, że jeżeli jeszcze kiedyś go spotkam, będę dla niego milsza...

***

Gdy otworzyłam drzwi do mojego tymczasowego pokoju, zdziwiłam się dość mocno. Za taką cenę spodziewałam się gorszych warunków, a tymczasem wnętrze wyglądało na zadbane. Pomieszczenie nie było jakoś specjalnie duże, ale nadawało się idealnie na te kilka nocy. Pojedyncze łóżko zdobiła pikowana narzuta w różnych odcieniach błękitu, obok stała wąska szafka nocna z lampką, która posiadała materiałowy abażur z kremowymi frędzlami na dole. Na ścianie pod oknem, tuż obok wejścia znajdowało się jedno brązowe krzesło i stolik w tym samym kolorze, na którym stał przeźroczysty wazon wypełniony kolorowymi kuleczkami. Koło drzwi prowadzących zapewne do łazienki, zauważyłam słupek, który różnił się swoją barwą od pozostałych mebli. Był cały czarny z dwoma mosiężnymi uchwytami przedstawiającymi liście miłorzębu. Mogłam więc na spokojnie wypakować sobie ubrania, aby nie gniotły się w plecaku. Ale wiedziałam, że na to przyjdzie jeszcze pora. W tamtej chwili chciałam usiąść i odsapnąć chociaż przez krótką chwilę. Później będę mogła wrócić do zamartwiania się tym, co powinnam zrobić.

Klapnęłam na posłanie, opierając się plecami o zagłówek i przyciągając do piersi kolana, które objęłam rękoma. Zachichotałam nerwowo, nie mogąc uwierzyć w to, że udało mi się przybyć do celu bez żadnych komplikacji. Denerwujący głosik w mojej głowie szeptał na okrągło, że poszło mi za łatwo, przez co nie potrafiłam się odprężyć. Każdy najmniejszy hałas dochodzący z zewnątrz przyprawiał mnie o ciarki. Bałam się, że drzwi do mojego pokoju zostaną wyważone, a do środka wpadnie ochrona, która zaciągnie mnie przed oblicze ojca, gdzie spotka mnie sroga kara. Te natrętne myśli nie pozwalały mi cieszyć się moim małym sukcesem. Z nerwów nie byłam w stanie dłużej usiedzieć na miejscu. Musiałam znaleźć sobie jakieś zajęcie, aby nie zwariować.

Wstałam z łóżka, po czym złapałam plecak. Wyrzuciłam całą jego zawartość na kanapę, nie przejmując się tym, że będę musiała poskładać wszystko na nowo. Odrzuciłam bagaż za siebie i gwałtownie złapałam za zieloną bluzę z kapturem, która leżała na wierzchu. Kiedy nią potrząsnęłam, coś spadło pod moje nogi. Schyliłam się po kawałek papieru, który okazał się rodzinną fotografią 一 no, może nie tak do końca rodzinną, ponieważ brakowało na niej ojca. Stałam z szerokim uśmiechem na twarzy obok naburmuszonego Liama, który nie przepadał za takimi rzeczami. Za nami znajdowała się mama, trzymając dłonie na naszych ramionach. Wyglądało to trochę, jakby próbowała nas zamknąć w szerokim uścisku, lecz jej ręce były na to za krótkie. Już na tym zdjęciu było widać, że Renee nie prezentowała się najlepiej. Wydawała się przygaszona, a z jej oczu można wyczytać zmęczenie. To było nasza ostatnia fotografia na jaką udało się mamie namówić mojego brata.

Pierwsza gwiazdka już dawno wisiała na nocnym niebie pośród innych swoich sióstr, lecz nie mogłyśmy zacząć jeszcze kolacji. Cierpliwie czekałyśmy na powrót taty i Liama, który zabrał go w jakieś specjalne miejsce. Chciałam iść razem z nimi i zobaczyć, jaką niespodziankę przygotował dla niego w jego dziesiąte urodziny, ale zabronili mi tego, tłumacząc się męskim wyjściem i rodzinnymi tradycjami, których i tak nie będę potrafiła zrozumieć, ponieważ byłam jeszcze na to za mała. Już od jakiegoś czasu zaczęłam czuć się pomijana przez ojca, przez co czułam się zazdrosna. Kiedy powiedziałam o swoich obawach mamie, odetchnęła z ulgą i powiedziała, żebym się z tego cieszyła. Sprawiło, że jeszcze bardziej byłam zdezorientowana. Jej zachowanie było wtedy dla mnie niezrozumiałe...

Kiedy dostrzegłam przez okno reflektory samochodu parkującego przed domem, pognałam biegiem na zewnątrz. Okropnie ciekawiło mnie, co Liam dostał w prezencie, więc miałam zaraz go męczyć, dopóki mi tego nie zdradzi.

— Li, Li! 一 krzyczałam, skacząc dookoła niego. 一 Co dostałeś na urodziny? Powiedz mi! Proszę, proszę, proszę.

一  Nie twoja sprawa, mały trollu.

Brat próbował się ode mnie odsunąć, ale nie pozwoliłam mu na to. Wiedziałam, że jeżeli odpuszczę, to nigdy mi tego nie wyjawi, a ja tak bardzo chciałam się tego dowiedzieć.

Liam, wcale się z tym nie kryjąc, rozejrzał się na boki. I gdy upewnił się, że jesteśmy sami, popchnął mnie. Upadłam tyłkiem w zaspę śniegu tuż obok odśnieżonego chodnika. Lodowaty dreszcz wstrząsnął moim ciałem. Było mi strasznie zimno, ale zamiast wstać, wpatrywałam się w brata ze łzami w oczach. Ale on zacisnął wargi i wzruszył ramionami, po czym, nic sobie z tego nie robiąc, poszedł do domu. Wydało mi się to dziwne. Zawsze, kiedy płakałam przez niego, robiło mu się wstyd i mnie przepraszał. Czasami nawet proponował, że odda mi swoje ciasteczka, jeżeli nikomu o tym nie powiem. Lubiłam je, więc w większości przypadków siedziałam cicho. Ale tym razem zamierzałam powiedzieć o wszystkim mamie, ponieważ Liam zachowywał się inaczej. Miałam wrażenie, że powoli zaczynał wycofywać się. Ona na pewno powinna temu zaradzić.

Wstałam i otrzepałam sukienkę. Zapłakana i ze szczekającymi zębami wróciłam do środka, gdzie na korytarzu czekała już na mnie mama z ciepłym kocem 一 musiała nas obserwować przez okno. Podeszłam do niej ze spuszczoną głową, bojąc się, że dostanę burę.

一 Rey...

一 Przepraszam mamusiu 一 przerwałam jej 一 wiem, że tata nie lubi czekać, ale Liam mnie popchnął. On... zachowuje się jakoś dziwnie.

一 Niczym się nie martw. Wszystko jest w porządku. Porozmawiam z tatą i twoim bratem, a ty w tym czasie leć się przebrać do zdjęcia.

Nieśmiało uśmiechnęłam się do niej, co odwzajemniła. Odetchnęłam z ulgą, ponieważ bałam się, że będzie na mnie zła. Co, na szczęście, okazało się tylko moim wymysłem.

一 Leć już, Rey.

Żeby dłużej nie marnować cennego czasu, jak to mawiał mój ojciec, zawinięta w koc udałam się do sypialni. Złożyłam okrycie i położyłam w nogach łóżka. Wyszło mi trochę krzywo, ale nic na to nie poradzę. Lepiej nie umiałam.

Podreptałam do szafy i wyciągnęłam z niej pierwszy wieszak, na którym wisiała czerwona sukienka z białym kołnierzykiem i falbanką na dole tego samego koloru. Pośpiesznie przebrałam się, żeby rodzice nie musieli na mnie dłużej czekać. Pociągnęłam za klamkę i wyszłam na korytarz, gdzie od razu usłyszałam podniesiony głos ojca:

一 Gdzie ona znowu jest?!

一 Uspokój się Bill. Audrey poszła się przebrać i zaraz przyjdzie.

一 Nie mów mi co mam robić 一 warknął, zbliżając się do mamy. 一 Chcesz, żebym znowu ci przypomniał, kto rządzi w tym domu?

一 Mamo! 一 zawołałam, pokonując ostatnie stopnie.

Tata odsunął się od niej i spojrzał w moją stronę, kręcą głową.

一 Przepraszam, tatusiu, za spóźnienie.

一 Wiecznie same problemy z nią są 一 wymamrotał pod nosem, na tyle głośno, abym mogła go usłyszeć, po czym wszedł do jadalni.

一 Chodźmy, Rey. Fotograf już jest, nie każmy mu na nas dłużej czekać.

Pociągnęła mnie za rękę w przeciwną stronę, gdzie czekał już na nas naburmuszony Liam, trzymając dłonie w kieszeniach.

一 Nie chce robić sobie tego głupiego zdjęcia 一 burknął.

一 Liam, proszę cię. Przed chwilą już o tym rozmawialiśmy.

一 Niedługo będę taki jak tata i wtedy nie będziesz mogła mi dłużej rozkazywać!

一 Liam 一 skarciła go mama.

一 No co?

一 Przepraszam, ale czy możemy już zacząć? 一 wtrącił się mężczyzna z aparatem.

一 Dzieci ustawcie się. 一 Klasnęła w dłonie mama, stając przy kominku.

Z zamyślenia wyrwał mnie głośny huk. Szybko poderwałam się na proste nogi, rozglądając się za drogą ucieczki. Jedyną możliwą opcją okazały się drzwi, do których od razu podbiegłam. Złapałam za klamkę i usłyszałam wystrzał. Zamarłam. Nogi ugięły się pode mną i upadłam na kolana. Zaczęłam się trząść ze strachu. Byli już blisko. Znaleźli mnie. Wiedziałam, że coś za łatwo mi poszło. To byłoby zbyt piękne, aby mogło być prawdziwe.

一 Kurwa! Cholerny złom, znowu nie chce odpalić. 一 Usłyszałam krzyk jakiegoś mężczyzny, dochodzący z parkingu.

Zdezorientowana podniosłam głowę, od razu przybijając sobie mentalną piątkę w czoło. Przecież nie byłam w stanie zobaczyć tego, co działo się na zewnątrz przez drewno. Na czworakach podeszłam do okna i wyjrzałam przez nie. Wokół czerwonego Pickupa nerwowo chodził starszy facet, który z wyglądu przypominał mi właściciela motelu. Z kolei w samochodzie siedziała młoda dziewczyna, która co chwilę z pewnością przekręcała kluczykiem, a wtedy z tłumika wydobywał się hałas, który na początku wzięłam za odgłos strzału. Zaśmiałam się histerycznie, siadając na podłodze.

一 Cholera, wystraszyłam się pierdolonego samochodu.

Minęła dłuższa chwila nim otrząsnęłam się z szoku. Dalej nie potrafiłam uwierzyć w to, co działo się kilkanaście minut wcześniej. Zamiast na chłodno ocenić sytuację, dałam się ponieść emocjom. Najwcześniej w świecie spanikowałam. Musiałam w końcu jakoś nad tym zapanować, inaczej takie sytuacje będą się ciągle powtarzały.

Wiedziałam, że nie usnę, więc równie dobrze mogłam zrealizować część swoich planów, ale najpierw musiałam zrobić jeszcze jedną rzecz. Miałam nadzieję, że pomoże mi uporać się z przeszłością.

Ponownie podniosłam zdjęcie z podłogi i w drodze do łazienki chwyciłam jeszcze zapalniczkę ze stolika. Stanęłam nad zlewem i odpaliłam ogień. Do płomienia przyłożyłam róg zdjęcia i patrzyłam, jak pochłania moją przeszłość. Żeby nie poparzyć palców wrzuciłam je do zlewu i czekałam aż doszczętnie spłonie. Od dziś byłam inną osobą. Nazywałam się Grace Hamilton, a Audrey musiałam zostawić daleko w tyle. Ją i jej wcześniejsze życie...

— Możesz zabrać jedzenie, zaraz będzie zimne. — Z zamyślenia wyrwał mnie głos kucharza.

Odebrałam zamówienie, znad którego unosiła się jeszcze para. Szybkim krokiem udałam się do stolika, wspomnianego wcześniej przez Aarona, przy którym siedziało dwóch mężczyzn pogrążonych w rozmowie. Jeden z nich wyglądał na pijanego. Liczyłam, że nie rozpocznie awantury z powodu dłuższego niż to konieczne oczekiwania na posiłek. Wolałabym tego uniknąć. Taka sytuacja z pewnością nie umknęłaby przed szefem, który szczerze mówiąc, zbytnio za mną nie przepadał. Dopóki dobrze wykonywałam swoje obowiązki, to nie miał do czego się przyczepić. Ale kłótnia z klientem dałaby mu pretekst do zwolnienia mnie. Tym bardziej, że moje nazwisko już widniało na jego czarnej liście.

— Bardzo przepraszam, że musieli panowie tak długo czekać 一 powiedziałam, uśmiechając się niewinnie do bruneta, który patrzył na mnie przymrużonymi oczami.

Wyglądał, jakby nad czymś intensywnie myślał. Dotarło do mnie, że to nie kto inny, jak mężczyzna z cmentarza. Kurwa! Miałam nadzieję, że nie będzie chciał dyskutować, co robiłam przy grobie jego bliskich. Nie była dobra w wymyślaniu wymówek na poczekaniu, zawsze wtedy plątał mi się język.

Postawiłam talerze z jedzeniem przed nimi, po czym wolnym krokiem wróciłam za bar. Nie chciałam, żeby klienci wyczuli moje zdenerwowanie. Jeszcze tego brakowało, żebym musiała się tłumaczyć. Kiedy jednak zobaczyłam na sobie pytające spojrzenie Aarona, domyśliłam się, że zorientował się od razu.

一 Coś nie tak? 一 zapytał, gdy znalazłam się obok niego.

— Wszystko w porządku 一 odparłam, unikając jego spojrzenia.

Podniosłam szmatkę z półki z zamiarem poprzecierania stolików, ale jego wzrok palił moją skórę, więc szybko dodałam:

— Nie patrz tak na mnie. Jest dobrze, Aaron.

— Jesteś pewna? Wyglądasz jakbyś zobaczyła ducha 一 oznajmił, przyglądając mi się bacznie. Był bardziej spostrzegawczy niż przypuszczałam. Nic nie było w stanie uciec jego bystrym oczom.

Przełknęłam ślinę.

一 Tak 一 westchnęłam. 一 Poczułam zapach alkoholu od jednego z klientów i zrobiło mi się trochę słabo. Musiał naprawdę bardzo dużo wypić. Naprawdę nic mi nie jest. Nie musisz wiercić mi dziury w brzuchu tym swoim hipnotyzującym spojrzeniem.

一 Więc uważasz, że moje oczy hipnotyzują?

Uśmiech na twarzy blondyna stał się jeszcze szerszy, ukazując urocze dołeczki w policzkach.

Od razu pożałowałam wypowiedzianych słów, ale to była jedyna rzecz, jaką mogłam zrobić, żeby w końcu zmienił temat. Nie chciałam, aby ktoś znał moją przeszłość. Nawet on, mój przyjaciel. Obawiałam się, że zmieni wtedy zdanie na mój temat. Teraz byłam Grace Hamilton, zwyczajną kobietą, która niczym nie wyróżniała się z tłumu. I właśnie tak miało pozostać, jak najdłużej.

一 Nie pora teraz na dziecinne flirty. Bierz się do pracy 一 powiedziałam, rzucając w niego ścierka, którą jeszcze przed chwilą mocno ściskałam w dłoniach. 一 Stoliki same się nie powycierają.

Aaron skrzywił się. Nie był typem człowieka, który lubił sprzątać, ale nie dziwiłam mu się, sama za tym nie przepadałam. Blondyn zawsze starał się wymigać, tym razem to mu się nie udało. Chciałam dzisiaj wyjść wcześniej. Nie była w nastroju, żeby siedzieć po godzinach w knajpce tylko dlatego, że Aaron nie miał ochoty pomóc mi w porządkach. Zostało nam pół godziny do zamknięcia, a ja zamierzałam wyrobić się, że wszystkim o czasie.

Gdy ostatni klient opuścił Dizquris, zagoniłam przyjaciela na salę, a sama udałam się na zaplecze po szczotkę i szufelkę. Trzeba było ogarnąć ten bałagan. Na szczęście dziś nie padało i w lokalu nie było błota, więc mogłam pominąć mycie podłogi i zrobić to jutro, przed otwarciem.

Kiedy wróciłam, Aaron właśnie skończył zakładać krzesełka na stoliki w rzędzie pod oknem, dzięki czemu mogłam od razu wkroczyć do akcji i zaczęłam zamiatać. O wiele szybciej szła praca, jeśli wykonywało się ją wspólnymi siłami.

Mimowolnie na mojej twarzy pojawił się uśmiech, który nie powinien na niej gościć. Nie, kiedy czułam się zmęczona i obolała.

Byłam dumna jak nigdy dotąd, kiedy udało nam się zamknąć bar równo o dwudziestej drugiej. Pierwszy raz od dawna wyrobiliśmy się w czasie. Chyba częściej powinnam zmuszać go do pomocy, może weszłoby mu to w nawyk?

一 Widzisz, skończyliśmy dużo wcześniej. Powinieneś zawsze mi pomagać 一 oznajmiłam, chowając klucze do torebki.

一 Nie liczyłbym na to, wiesz przecież, że nienawidzę sprzątać. Nie ma nic gorszego, uwierz mi.

一 Korona ci z głowy nie spadnie, jak będziesz to robił 一 westchnęłam zirytowana.

一 Spadła, widzisz? 一 Wskazał palcem na swoją blond czuprynę. 一 Widzisz? Nie ma jej.

Pokręciłam głowa. Aaron był niemożliwy, tylko on mógł wpaść na coś takiego.

— Masz ochotę wyskoczyć na drinka?

— Wybacz, nie dam rady. Padam już na twarz, ale może innym razem?

一 Trzymam cię za słowo. Do zobaczenia jutro.

Pożegnaliśmy się na skrzyżowaniu, na którym skręcałam w lewo, a mężczyzna szedł prosto. To właśnie tutaj spotkaliśmy się przed rozpoczęciem zmiany i razem ruszaliśmy w dalszą drogę.

Pomachałam mu na odchodne, po czym zniknęłam za rogiem sklepu monopolowego, który był czynny dwadzieścia cztery godziny na dobę. Bałam się przechodzić obok niego, zwłaszcza gdy stali pod nim pijani faceci. Miałam nadzieję, że nikt mnie nie zaczepi. Nie miałam siły na użeranie się z pijaczkami, więc kiedy tylko minęłam bezpiecznie budynek moje ciało automatycznie się rozluźniło.

Teraz marzyłam jedynie o gorącej kąpieli, która pomoże ukoić ból mięśni.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro