Rozdział 9

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Michael

Tego wieczora ponownie siedziałem nad aktami z napadu na konwój. Jakiś natarczywy głosik w mojej głowie nie chciał mi dać spokoju. Kazał przejrzeć ponownie wszystko dokładnie. I za każdym razem wyłapywałem nowy szczegół. Postanowiłem raz jeszcze wziąć pod lupę wzmianki o moim byłym przełożonym Jamesie Blacku. To on zaplanował trasę i poinformował jakiego więźnia będziemy przewozić tamtego dnia. Prócz nas wiedzieli o tym jeszcze Samuel i Joe, ale oni stracili życie w akcji, która była skazana na porażkę praktycznie od samego początku. Nie mogłem ich winić o niepowodzenie... ale James coś mi w nim nie pasowało. On zmienił w ostatniej chwili nasz kurs, który miał okazać się bezpieczniejszy. I wtedy czerwona lampka zapaliła się nad moją głową. Elementy układanki powoli zaczęły układać się na swoje miejsce. Jak mogłem być tak głupi, żeby nie zauważyć tego połączenia? Nie mogłem uwierzyć, że zajęło mi to cały cholerny rok, aby połączyć ze sobą te kropki.

Miałem już wcześniej pewne podejrzenia co do Jamesa, ale nie chciałem w nie wierzyć, ponieważ był dla mnie autorytetem. Jednak poszlaki wskazywały na niego. Jego imię i nazwisko, zbyt często powtarzało się w sprawach, w których w magiczny sposób znikały dowody umożliwiające schwytanie sprawcy. Black jako jeden z nielicznych osób miał dostęp do takich informacji.

Czyżby to właśnie było jednym z powodów, przez które odszedł na wcześniejszą emeryturę?

Nie mogłem się mylić, nie, kiedy serce i rozum podpowiadały to samo. Musiałem wyjaśnić swoje przypuszczenia, jak najszybciej. Scott jako jedyny był w stanie udzielić odpowiedzi na moje pytania. Moim zdaniem był geniuszem, który nie miał sobie równych. Nie dało się przed nim niczego ukryć.

Podniosłem telefon, leżący obok zaczętej butelki wódki na stoliku. Wybrałem numer Scotta. Miałem to szczęście, że odebrał od razu. Czasami ciężko było się do niego dodzwonić, zwłaszcza gdy był na służbie. Wtedy całkiem graniczyło to z cudem.

— Musisz jeszcze coś dla mnie znaleźć i to na już 一 powiedziałem od razu, nie chcą marnować czasu cennego czasu na przywitanie się, jeśli moje przypuszczenia okażą się słuszne, będę musiał załatwić jeszcze jedną ważną sprawę.

— Cóż za miłe powitanie, Michael — odpowiedział z przekąsem. Akurat teraz zwrócił na to uwagę. Zawsze przechodził od razu do sedna sprawy, a teraz mu to przeszkadzało.

— To ważne, Scott. Nie wiem, jak mogłem być ślepy przez tyle czas. James Black od samego początku przecież wydawał mi się podejrzany. Chcę wiedzieć, czy miał coś wspólnego z napadem na konwój, możesz to dla mnie sprawdzić?

— Daj mi chwilę, spróbuję sprawdzić jego komputer i pocztę. 一 Musiał przełączyć na tryb głośnomówiący i położyć komórkę obok klawiatury, ponieważ słyszałem, jak stukał palcami o klawisze 一 Nie ma tego zbyt wiele, ale większości plików jest zaszyfrowanych.

— Kurwa!

— Nie ma co się denerwować, wiesz przecież, że dla mnie nie ma rzeczy niemożliwych. Daj mi trochę czasu.

To właśnie w nim lubiłem, dla niego nawet niemożliwe było do zdobycia.

— Będę czekać.

Zakończyłem połączenie, kładąc się wygodnie na kanapie. Położyłem przedramię na czole, patrząc w sufit, pogrążyłem się we wspomnieniach.

Od paru miesięcy kręciłem się pod budynkiem, gdzie odbywały się cotygodniowe posiedzenia grupy wsparcia. Jednak brakowało mi odwagi, aby wejść do środka. Za każdym razem, gdy próbowałem otworzyć drzwi i przekroczyć próg budynku, jakaś niewidzialna siła powstrzymywała mnie przed tym. Wycofywałem się wtedy na bezpieczną odległość, a przynajmniej uważałem, że ławka po drugiej stronie ulicy nią jest. Siedziałem na niej przez całe dwie godziny, bijąc się z myślami.

Przypuszczałem, że tej niedzieli wszystko odbędzie się tak samo. Jak zwykle szedłem powoli, nie śpiesząc się. Na dworze zaczynało robić się już chłodno, więc schowałem dłonie w kieszenie szarych dresów. Kopałem mały kamyk, dopóki nie wpadł do studzienki kanalizacyjnej. Moja mała zabawa zakończyła się szybciej niż sądziłem. Westchnąłem zirytowany. Wszystko, za co się zabierałem w ostatnim czasie, nie trwało długo. Wykonanie najprostszych czynności stało się dla mnie niemożliwe. Gubiłem się dosłownie we wszystkim. Miałem coraz mniej chęci do działania. Z każdym kolejnym oddechem opuszczały mnie siły. Czułem się słaby i bezużyteczny. Zatrzymałem się na środku chodnika, słysząc nawoływanie Zoe. Kiedy po raz pierwszy usłyszałem jej głos, wydawało mi się to dziwne. Bałem się, że zwariowałem. Krzyczałem, żeby odeszła i zostawiła mnie w spokoju. Ale ona... Moja Zoe nie posłuchała się, została przy moim boku. Była moim aniołem stróżem. Czuwała i pojawiała się, kiedy najbardziej potrzebowałem jej obecność.

— Michael 一 powtórzyła, ale nie zdążyłem jej odpowiedzieć, ponieważ moją uwagę przykuła drobna kobieta, rozglądając się na boki.

Kiedy mnie spostrzegła, rozpromieniła się.

— Już myślałam, że nie przyjdziesz. Czekałam na ciebie.

— Na mnie? 一 zapytałem zdezorientowany.

— Widziałam cię przez okno, wyglądasz na zagubionego. Chcę ci pomóc.

— Nie zasługuje na pomoc.

— Każdy na nią zasługuje, bez względu jakie popełnił błędy w przeszłości. Wejdź do środka i przekonaj się o tym na własnej skórze.

Na początku nie byłem przekonany, ale kobieta otworzyła przede mną drzwi. Z jej oczu biła autentyczna szczerości oraz chęci niesienia wsparcie potrzebującym. I to ostatecznie wpłynęło na podjętą przeze mnie decyzję. Niepewnie przekroczyłem próg, zostawiając za sobą nawołującą żonę.

Miejsce spotkań znajdowało się za przeszklonymi mleczną szybą drzwiami obok schodów.

一 Na górze są pokoje dla podopiecznych naszej fundacji, którzy potrzebują schronienia. Grupa wsparcia to tylko jedna z opcji, jakie mamy do zaproponowania. Posiadamy też świetnie wykwalifikowanego psychologa, jeśli chciałbyś...

一 Nie.

一 Rozumiem. 一 Skinęła. 一 Moi drodzy dziś dołączy do nas...

一 Michael.

一 Przywitajcie go ciepło 一 powiedziała, zajmując jedno z wolnych krzeseł ustawionych w kole.

一 Witaj, Michael 一 odezwała się grupa ludzi. Ich synchronizacja lekko mnie przeraziła. Brzmieli niczym wyuczone jednej kwestii roboty.

Niechętnie usiadłem pomiędzy nim.

一 Jak wiecie nazywam się Josephine, ale możecie mówić mi Jose i jestem tutaj, aby wam pomóc. Czy ktoś z was chciałby pierwszy zacząć? 一 Klasnęła.

Nieśmiało podniosła rękę do góry, przygarbiona nastolatka, siedząca naprzeciwko mnie.

一 Możesz mówić.

一 Nazywam się Lucy i żyje z poczuciem winy za śmierć mojej mamy. Ja... Ja naprawdę nie chciałam, żeby nasze wakacje się skończyły w tak tragiczny sposób. Nie sądziłam, że konsekwencje swojego czynu będą aż tak wysokie. Chciałam tylko dobrze się bawić w gronie przyjaciół, świętując ostatni wolny weekend przed rozpoczęciem roku szkolnego, ale moja mama nie pozwoliła jechać mi z nimi nad jezioro. Strasznie mocno się o to pokłóciliśmy. Do dziś pamiętam, jak w przypływie złości wykrzyczałam, jak bardzo jej nienawidzę, chociaż nie było w tym ani ziarna prawdy. Poczekałam aż uśnie, po czym wymknęłam się przez okno. Nie mogłam przecież przepuścić dobrej zabawy. Ona musiała zauważyć moją nieobecność, ponieważ wydzwaniała do mnie co chwilę, a ja wyłączyłam telefon. Byłam na nią zła. Nie sądziłam, że wsiądzie w samochód i pojedzie mnie szukać. Pijany kierowca zjechał ze swojego pasa. To było czołowe zderzenie. Auto mamy zostało zmiażdżone, a ona zginęła na miejscu. Bardzo żałuję, że nie mogę cofnąć czasu i przeprosić za moje słowa. Chciałabym, żeby wiedziała, że ją kocham 一 załkała.

Staruszka siedząca obok niej wstała i przytuliła ją do swojej piersi.

一 To nie twoja wina dziecko. Ludzie będący pod wpływem alkoholu nie powinni kierować 一 mówiła, głaszcząc ją po włosach.

一 Stephanie ma rację. Twoja mama na pewno wie, że ją kochasz. Każdy rodzic bez względu na wszystko darzy uczuciem swoje dziecko. Nie możesz się obwiniać za coś, na co nie miałaś wpływu 一 odezwał się mężczyzna, siedzący po mojej prawej stronie.

一 Gdybym została w domu, to nic by się jej nie stało.

一 Tego nie możesz wiedzieć, nikt z nas nie ma takiej mocy. Możemy tylko gdybać, co by było, jakbyśmy podjęli inną decyzję. Chciałabym, żebyś została po spotkaniu, abyśmy mogły porozmawiać o tym jeszcze raz na spokojnie, a tymczasem Michael zechcesz opowiedzieć nam swoją historię? 一 zapytała Jose.

一 Michael nie rób tego 一 powiedziała błagalnie Zoe, która znikąd pojawiła się w środku okręgu klęcząc. 一 Nie pozwól, żeby kazali ci o nas zapomnieć.

一 Zoe 一 wyszeptałem, wstając.

一 Mike, proszę 一 jej głos się załamał. 一 Wyjdź stąd i zabierz ze sobą wspomnienia o mnie i Ivy, proszę.

Jej wykrzywiona twarz w bólu sprawiła, że moje serce zamarło. Sprawiłem jej przykrość. Zoe miała rację. Nie mogłem zrobić tego własnej żonie. Musiałem pamiętać o wszystkim. Nawet o tych negatywnych emocjach, które mnie pochłaniały. Gdyby Zoe odeszła czułbym się niekompletny.

一 Przepraszam, nie mogę.

Wyszedłem na dwór, żałując, że pojawiłem się w tym miejscu.

一 Więcej cię nie zawiodę. Wybacz mi Zoe.

Z transu wybudził mnie dzwoniący telefon. Poderwałem się do pozycji siedzącej i odebrałem połączenie od Scotta.

一 Trochę mi to zajęło, ale udało mi się rozszyforwać jego wiadomości z Billem McLeanem i nie będziesz zadowolony z tego, co ci powiem.

一 Czego się dowiedziałeś?

一 Dostał sto trzydzieści tysięcy funtów za przekazanie informacji o dokładnej trasie przejazdu. Skurczybyk załączył nawet cholerną mapkę!

一 Więc jednak moje przypuszczenia okazywały się słuszne od samego początku, a ja zwlekałem z tym tyle czasu.

一 Michael... To niestety nie wszystko. Jest jeszcze więcej takich pojebanych akcji.

一 Co masz na myśli? 一 zapytałem. Gdybym powiedział, że mnie to nie interesowało, musiałbym skłamać. Byłem ciekaw, co jeszcze miał za uszami.

一 Z tego, co widzę, Black jest strasznie łasy na pieniądze. Wziął dwa razy tyle za umorzenie śledztwa i pozbycie się dowodów ze sprawy twojej żony i córki.

一 Że co?! 一 wykrzyczałem.

一 Przykro mi, Michael... Za chwilę prześlę ci kopie jego wiadomości. Będą się znajdowały na bezpiecznym serwerze, pamiętasz jak tam wejść?

一 Tak.

Nie czekając na odpowiedź, rozłączyłem się. Nie potrzebowałem współczucia, które wkradło się w jego głos.

Pobieżnie przejrzałem pliki, które dostałem od Scotta, zaciskając mocniej wargi. Miał rację. Było tego więcej niż przypuszczałem. James był pokręconym człowiekiem. To, co przeczytałem w zupełności mi wystarczyło. Nie musiałem wiedzieć nic więcej, zresztą nie byłem pewny, czy byłbym w stanie czytać o jego przewinieniach. Przez tyle lat miałem go dobrego człowieka. Ceniłem za liczne sukcesy w pracy i odznaki, które dumnie nosił przypięte do munduru. Tymczasem James Black okazał się zwykłym łapówkarzem i mordercą. Był nic niewartym śmieciem, który osiągnął sukces krzywdząc niewinnych ludzi. Zapłaci mi za swoje grzechy. Zrobię to nie tylko dla Zoe i Ivy, ale również dla Joego i Samuela oraz innych osób, które straciły przez niego życie.

Dla odwagi pociągnąłem dużego łyka wódki prosto z butelki, a następnie zakręciłem ją i odstawiłem z powrotem na stolik. Nie mogła się zmarnować.

Zgarnąłem kluczyki z komody w wąskim korytarzu i wyszedłem z mieszkania na klatkę schodową, na której śmierdziało moczem. W pośpiechu omijałem co drugi schodek. Chciałem jak najszybciej znaleźć się w samochodzie. Kiedy pchnąłem drzwi, zimne powietrze uderzyło w moją twarz. Wsiadłem do impali z sześćdziesiątego siódmego roku, która stała zaparkowana przy krawężniku. Uwielbiałem to auto, niosło ze sobą wiele przyjemnych wspomnień. Impala była łącznikiem między moją przeszłością a teraźniejszością. Nie potrafiłem się jej pozbyć.

Wsiadłem do samochodu, mocno zaciskając dłonie na kierownicy, do tego stopnia, że pobielały mi knykcie. Zaczynałem się denerwować, ale ten dziwny głos, który słyszałem w myślach, nie pozwalał mi zaznać spokoju. Kusił, mącił i obiecywał.

Wziąłem głęboki wdech.

To jego wina, Michael. Wiesz dobrze, co powinieneś zrobić. Zabij go. Tego właśnie chcesz. Czuję to. Czuję twoje pragnienia. Nie masz powodu, żeby się wahać. Jego śmierć to jedyne słuszne rozwiązanie.

Odpaliłem impalę i wyjechałem na główną ulicę. Miałem nadzieję, że wątpliwości rodzące się w mojej głowie rozwieją się, jak tylko dotrę do celu. Nie chciałem działać pod wpływem impulsu, który mną teraz kierował. Musiałem się opanować, aby nie popełnić jakiegoś głupstwa, ponieważ ten głos był zbyt przekonywujący. Mówił to, co chciałem usłyszeć.

Pamiętasz? Obiecałeś jej to. Obiecałeś małej Ivy zemstę. Zabijając go, poczujesz się lepiej. Pomścij je, wie, że chcesz to zrobić, Michael. To twój obowiązek. Zemsta da ci ukojenie, którego tak potrzebujesz.

Pokręciłem głową. Chciałem wyrzucić z niej te podszepty, które stawały się głośniejsze z każdą kolejną sekundą. Przygryzłem wargę, wkładając w to za dużo siły. Poczułem metaliczny posmak na języku.

Starłem krew z wargi, a następnie otworzyłem okno, żeby świeże powietrze pomogło oczyścić mi umysł.

Kiedy wyjechałem poza miasteczko, docisnąłem pedał gazu. Lubiłem szybką jazdę i adrenalinę, która płonęła teraz w moich żyłach.

Gwałtownie skręciłem w dróżkę po lewej stronie. Prowadziła w głąb lasu do miejsca, gdzie mieszkał James Black. Mało brakowało, a bym ją przegapił. Dojechanie pod dom byłego komendanta zajęło mi raptem kilkanaście minut. Zaparkowałem tuż za końcową linią drzew. Warkot silnika musiał wzbudzić zainteresowanie Jamesa, ponieważ w pomieszczeniu, którego okna wychodziły na zagajnik, zapaliło się światło, a za firanką śmignęła jego sylwetka.

Spojrzałem na zegarek. Dochodziła dwudziesta pierwsza trzydzieści siedem. Trochę późna pora jak na odwiedziny, ale liczyłem, że wpuści mnie do środka, abyśmy mogli chwilę porozmawiać. Chciałem, żeby wytłumaczył mi swoje postępowanie, choć wątpiłem, że uda mi się go zrozumieć.

Wysiadłem z samochodu. Nie byłem pewny, jaki tor może obrać nasza wymiana zdań, dlatego też na wszelki wypadek schowałem broń do kabury przymocowanej do piersi. Wolałem mieć ją przy sobie w razie, gdyby sprawy przybrały zły obrót. James z całą pewnością posiadał w domu pistolet.

Drzwi wejściowe zostały otworzone akurat w tym samym momencie, w którym uniosłem dłoń, by zapukać.

一 Waston? 一 zapytał, zaskoczony moim przybyciem. I wcale mnie to nie dziwiło. Jeszcze parę godzin temu sam nie wiedziałem, że pojawię się na jego progu. 一 Co cię do mnie sprowadza o tej porze?

一 Mogę wejść? Chciałbym z tobą porozmawiać.

一 W końcu poszedłeś po rozum do głowy i chcesz wrócić do pracy?

一 Tak jakby.

一 Więc wejdź, nie będziemy przecież tak stać 一 powiedział, wpuszczając mnie do środka.

Black nie wyglądał tak samo jak go zapamiętałem. Jego ciemne włosy były przyprószone siwizną, a tęga budowa ciała powodowała, że poruszał się, chwiejąc lekko na boki. I pomyśleć, że rok wystarczył, aby zmienić tak człowieka.

一 Chcesz coś do picia? Kawy, herbaty?

一 Nie, dziękuję 一 odpowiedziałem, siląc się na uprzejmy ton. Przyszło mi to z trudem.

一 W takim razie może usiądziesz?

一 Nie zajmę ci dużo czasu. Chciałbym cię tylko o coś zapytać.

一 Pytaj. 一 Machnął ręką.

一 Jak możesz żyć ze świadomością, że przez ciebie nie żyją Samuel i Joe? Nie masz wyrzutów sumienia, że skazałeś na śmierć swoich podopiecznych, a także moją żonę i córkę?

一 N一 nie wiem, o czym mówisz 一 odparł, a jego twarz poczerwieniała ze złości.

一 A może, jak ci zapłacę, to sobie przypomnisz? 一 Wyciągnąłem portfel z tylnej kieszeni spodni. Rzuciłem w niego kilkoma banknotami. 一 To ci coś mówi, czy wolisz większe kwoty? Ile chcesz? Sto trzydzieści tysięcy? Dwieście sześćdziesiąt?

一 S-skąd o tym wiesz?

一 Mam swoje sposoby 一 wzruszyłem ramionami, wymuszając uśmiech na twarzy, choć w środku aż się we mnie gotowało. 一 Nadal nie odpowiedziałeś na moje pytania. Czy jesteś w stanie z tym żyć? Nie masz nocnych koszmarów? Bo ja mam. Co noc widzę, jak ktoś łamie kark mojej dwuletniej córce.

James wzdrygnął się przez moje słowa.

一 Nie mam z tym nic wspólnego 一 łgał dalej. Zaczynało mnie to już złościć.

Kłamie! Zabij go! To nic trudnego, wystarczy, że pociągniesz za spust. No dalej, zrób to, Michael. Zabij!

Ten ktoś miał rację, chciałem to zrobić. James Black kłamał mi prosto w twarz. Nie miał odwagi, aby przyznać się do popełnionych grzechów. A ja nie przepadałem za kłamcami. Chyba nikt ich nie lubił. Sięgnąłem dłonią pod kurtkę i złapałem glocka. Zimny metal parzył mnie w rękę. James dostrzegł mój ruch. Stał spokojnie, nie wiedząc, czego mógł się po mnie spodziewać. Ja też tego nie wiedziałem. W porównaniu do niego nie miałem nic do stracenia. Kropelki potu zalśniły na jego czole.

一 To nie tak jak myślisz, Michael. Potrzebowałem tych pieniędzy. Miałem długi! Sam byś tak postąpił na moim miejscu. 一 Bronił się James. 一 Te pieniądze uratowały mi życie, gdybym ich nie oddał, zabiliby mnie.

一 Więc wolałeś poświęcić cztery inne, żeby ratować swoją tłustą dupę? Czy ich życia były mniej ważne od twojego? Czym się od nich różnisz?!

Zabij go!

Wyciągnąłem broń. Przyłożyłem lufę do jego skroni.

一 Michael, synu...

Zaśmiałem się gorzko na jego słowa.

Zrób to! Pomścij ich!

Obniżyłem lufę i pociągnąłem za spust. James wrzasnął, kiedy pocisk wbił się w jego udo. Nogi ugięły się mu pod ciężarem ciała. Osunął się na kolana.

一 Powiem im o wszystkim! Zdechniesz tak samo jak ta twoja jebana żona!

Jego słowa sprawiły, że straciłem nad sobą kontrolę. Miałem z nim tylko, kurwa, porozmawiać! A on... on sprawił, że moje pragnienie się tylko pogłębiło. To, co powiedział o Zoe, przelało czarę goryczy. Dopadłem do niego i zacisnąłem dłonie na gardle Blacka. Złapał je i próbował odciągnąć, jednak nie zamierzałem mu na to pozwolić. Zabiję go. Zakończę to tu i teraz, raz na zawsze.

Z zafascynowaniem patrzyłem, jak jego twarz przybiera siny odcień. Czułem się z tym dobrze.

Jego powieki zaczęły opadać, więc puściłem go. James z łoskotem przewalił się na podłogę. Nie udusiłem go. Głos w mojej głowie domagał się więcej. Nie wiedząc czemu, chciałem go zadowolić.

Odsunąłem krzesło z ciemnego drewna, po czym wciągnąłem na nie nieprzytomnego Jamesa. Nie byłem przygotowany na taki obrót sprawy, ale nie zamierzałem zrezygnować z planu, który zaczął rodzić się w mojej głowie.

Rozejrzałem się po pokoju, od razu w oczy rzuciły mi się dwa srebrne sznurki, którymi była związana bordowa zasłona w oknie.

Nadadzą się idealnie.

Rozwiązałem je, a następnie użyłem, aby przywiązać Jamesa. Nie chciałem, żeby uciekł mi w trakcie zabawy.

Odsunąłem się od niego, uśmiechając się szeroko. Teraz wystarczyło poczekać, aż odzyska przytomność, a wtedy zamierzałem sprawić, że w końcu Black poczuje wyrzuty sumienia spowodowane swoimi występkami.

***

一 Długo kazałeś na siebie czekać 一 powiedziałem, kiedy zaczął mrugać.

一 Michael, synu... Nie rób tego. Mam znajomości i pieniądze. Powiedz, czego chcesz, a dam ci wszystko. Na pewno się jakoś dogadamy 一 wychrypiał.

Wybuchłem śmiechem.

一 Najpierw mnie okłamujesz, obrażasz moją zmarłą żonę, straszysz, a teraz masz czelność błagać o litość? 一 zapytałem, chociaż wcale nie chciałem znać odpowiedzi. Nie miała dla mnie znaczenia. 一 Wiesz, czego chcę? Twojej śmierci.

Patrzyłem na niego, nie kryjąc swoich morderczych zapędów. Tak bardzo pragnąłem zobaczyć, jak ulatują z niego resztki życia, lecz moja podświadomość kazała delektować się każdą minutą jego cierpienia.

Spojrzałem w oczy Jamesa, widziałem, że się mnie bał. Jego zapach był przesiąknięty strachem.

一 Proszę, n一 nie rób mi krzywdy.

一 Dlaczego? Dlaczego miałbym pozwolić, aby taka szuja jak ty chodziła dalej po ziemi, nie ponosząc żadnych konsekwencji? Wiem o tobie wszystko i nie zamierzam pozwolić, żebyś skrzywdził kogoś jeszcze. Twoje powiązania z rodziną McLeanów wystarczająco namieszały, i to nie tylko w moim życiu.

Szarpnąłem gwałtownie za włosy Jamesa. Zacząłem uderzać kolanem raz za razem w jego twarz. Po ryju spływała mu krew, wydobywająca się ze złamanego nosa i rozwalonego łuku brwiowego. Dopiero jego głośny jęk sprawił, że przestałem. Cofnąłem się o kilka kroków i spojrzałem w jego oczy, w których krył się lęk wymieszany z bólem. Zrobiło mi się go żal, lecz nie trwało to długo. Głos w mojej głowie szeptał, że nie powinienem czuć się winien, nie po tym, na co ten człowiek skazał moją rodzinę. I miał rację. James Black zasługiwał na najgorsze.

Ruszyłem w kierunku otwartych drzwi, prowadzących do kuchni, wierząc, że znajdę tam wszystko, czego potrzebowałem. Przejrzałem zawartość szuflad. Z jednej z nich wyciągnąłem tasak, którego widok mnie niezmiernie ucieszył.

Zadowolony wróciłem do salonu, gdzie zostawiłem Blacka. Jego ręce dalej leżały mocno przywiązane do podłokietników krzesła.

Podszedłem do niego szybkim krokiem i bez ostrzeżenia złapałem za nadgarstek, dociskając mocniej do kawałka drewna. Nie zawahałem się, kiedy uniosłem nóż do góry, a potem z całą siłą opuściłem go w dół, pozbawiając starca małego palca.

Przeraźliwy wrzask rozniósł się echem po domu. Nogawki jego spodni przybrały ciemniejszy kolor, a przy jego stopie zaczęła tworzyć się mokra plama. Odsunąłem się. Ciemna krew łączyła się z uryną, tworząc wspólnie niezidentyfikowany wzór.

Byłem przekonany, że James wytrzyma długo i zaraz zemdleje, dlatego wyciągnąłem broń z kabury. Tym razem wycelowałem w jego czoło. Black pobladł i zacisnął usta w wąską linijkę.

一 Żegnaj, przyjacielu 一 powiedziałem, naciskając na spust,

Kula trafiła prosto między jego oczy.

Głos wydawał się zadowolony z takiego obrotu sprawy. Czułem, jak napawał się swoim małym zwycięstwem. Śmiał się, że mu uległem.

Zacisnąłem mocno dłonie.

Ostatni raz spojrzałem na ciało byłego komendanta, po czym odwróciłem się i wyszedłem stamtąd.

W rekordowym tempie dotarłem do samochodu. Z bagażnika wyciągnąłem karnister z benzyną, który woziłem ze sobą na wszelki wypadek. Oblałem drzwi wejściowe i schody, a następnie rzuciłem zapaloną zapałkę. Ganek zajął się ogniem.

Właśnie po raz pierwszy zabiłem człowieka, a teraz pozbywałem się wszelkich śladów, które mogły wskazywać na mnie.

Otępiały wpatrywałem się, jak płomienie smagają jedną ze ścian.

James Black już więcej nie będzie niepokoił moich myśli. Pozostanie tylko mglistym wspomnieniem.

Wróciłem do impali. Ze schowka wygrzebałem małą butelkę wódki. Musiałem się napić i zapomnieć. Kiedy zamierzałem odkręcić flaszkę, zadzwonił telefon. Odebrałem.

一 Michael? 一 Usłyszałem Scotta po drugiej stronie.

一 Zrobiłem to 一 wyszeptałem. 一 Zabiłem Jamesa.

一 Wróć do domu, zajmę się wszystkim.

一 Nie musisz, już to zrobiłem.

一 I tak upewnię się na wszelki wypadek 一 oznajmił, kończąc połączenie.

Rzuciłem telefon na siedzenie pasażera. Jednym haustem wypiłem to, co było jeszcze na dnie butelki.

Uderzyłem dłonią w kierownicę, klnąc.

Miałem z nim tylko porozmawiać. Może trochę postraszyć, ale nie pozbawiać życia.

Co jest, kurwa, ze mną nie tak?

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro