7#-Wymażona wycieczka do Kirany!

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

— Nove!— Zawołała moja matka. Zerwałam się z łóżka, i błyskawicznie schowałam telefon pod poduszkę. No niee... Dlaczego moi rodzice nie zrezygnują? Za jakie grzechy? Pewnie nie wiecie o co chodzi? Otóż, co roku ja z moją rodziną jedziemy na tak zwany "Bal dziewietnasto-wieczny". To jest zło! Muszę się ubierać w różowe sukieneczki, z powiększonym tyłkiem, zakładać ciasny gorset i zachowywać się kultularnie, rozmawiać z gośćmi, kiedy ja nie lubię gadać z obcymi! Wszystkie kobiety wyglądają jak słonie! Muszę zakładać też tonę makijażu i chustę na głowę. Jestem opancerzona jak rycerz w sukience! Nie cierpię tego— Nove! Złaź tu w tej chwili!
— Nie! Ja nie chcę tam jechać!— Krzyknęłam, wtulając głowę w poduszkę. Ta, stała się czerwona jak krew, od mojej pomadki. Starłam resztki tego świństwa z twarzy. Gęsta, tłusta, klejąca substancja, znalazła się na mojem ręce, zaznaczona czerpwnym paskiem. Moja mama wdarła się do mojego pokoju.
— Kochanie. To nasza tradycja, że co roku tam jeździmy!— Powiedziała, pochylając się nad moim łóżkiem.
— Ale mam już szesnaście lat, mogę zostać w domu!
— Ale kiedy byłaś mała, tak bardzo lubiłaś tam jeździć!— Upierała się moja rodzicielka.
— Ale wtedy, chciałam zostać księżniczką! Już z tego wyrosłam— Schowałam głowę w poduszkę, wycierając resztki make-up'u. Moja mama głośno westnchnęła i powiedziała— No, chciałabym żebyś pojechała. Ale pozwolę ci się ubrać, w to co lubisz.

Gwałtownie zerwałam się z łóżka i się uśmiechnęłam. Tak! Może teraz, wyjścia na bal dziewietnasto wieczny nie będzie takie złe?

— Dzięki wielkie mamo!— Rzuciłam się jej na szyję, i poczęłam ściskać. Wybiegłam z pokoju, chwytając czarną bluzę i legginsy. Chwyciłam też botki, w tym samym kolorze co reszta. Gdy wyszłam z toalety, wyglądałam jak człowiek, a nie jak klaun. Rozpuściłam moje rzadkie, blond, lekkie włosy. Usta pomalowałam pomadką ochronną. Jest to jedyna pomadka jaką lubię.
Razem, wyszliśmy z domu, wsiedliśmy do samochodu i pojechaliśmy...

***
Siedziałam przy stoliku w kawiarni w ogrodzie, gdzie odbywała się impreza. Piłam sok, próbując ignorując spojrzenia, którymi obraczały mnie przechodzące kobiety. Uważały, że jestem ubrana jak satanistka. Cała na czarno. A one siebie nie widzą?! Mają dorobione wielkie tyły, falbanki niemal na całym ciele i różowe sukieneczki. Historia jest ciekawa, ale takie imprezy, są dla mnie wyzwaniem! Max, mój młodszy brat, biegał po całym ogrodzie, między drzewami, szarpiąc swój elegancki garnitur. Rodzice, ganiali za nim, próbując go zebrać do kupy. Wyglądało to komicznie, jak gonitwa w starej kreskówce. Na ubraniu mojego brata, widniały głębokie rysy, przypominające rozerwane chmury. Chwyciłam delikatnie ustami twardą słomkę, i wypiłam sok do ostatniej kropli. Aż poczułam na dnie pustkę, a moja słomka wydawała z siebie głośne siorbanie. Uwaliłam się na krzesło, całym ciężarem i sprawdziłam która godzina. To, co zobaczyłam, wcale mnie nie zadowoliło. Jeszcze dwie godziny. Jak znam życie, te sto dwadzieścia minut, rozciągnie się jak guma do żucia. Parsknęłam głośno, niechcący plując na przechodzących. Zobaczyłam, że w moim kierunku, zmierzają moi rodzice. Tata, ubrany jak pingwin. Czarny kaftan, leżał na nim luźno, jak worek na ziemniaki. Czarne, obcisłe spodnie kontrastowały z białą, zapinaną bluzką, wystającą spod kaftanu. Mama, ubrana jak królowa. Zielona sukienka, do kolan, bujała sie na jej nogach jak dzwon, włosy miała zaczesane w trzy koki, stojące na sobie. Obcasy jej butów miały chyba dwadzieścia centymetrów. Na palcach miała mnóstwo sztucznych błyskotek. Maxa, nie muszę opisywać. Myślałam, że zaraz zwrócą mi uwagę za "złe zachowanie". Jednak, ci przeszli obojętnie obok mnie. Nawet na mnie nie spojrzeli! Jakby mnie nie widzieli! A to ciekawe... Wstałam od stołu, lekko nim trzęsąc. Postanowiłam się przejść. Zeszłam bo marmurowych, odbijających światło słoneczne, schodach. Znalazłam się w pięknym, zielonym labiryncie, pełnym kwiatów i roślin. Przez kamienną dróżkę, przechadzały się panie i panowie. Chodzili, jakby tańczyli w balecie. Osobiście, nie lubię tego tańca. Schowałam ręce do kieszeni, chowając pomalowane na czarno paznokcie. Moje blond włosy, spokojnie zwisały z tyłu, a ja kopałam kamienie na mojej drodze.
Podniosłam wzrok. Coś przykuło moją uwagę. Na drugim końcu ogrodu, zobaczyłam pewną postać. Miała na sobie szarą, luźną szatę, jak zakonnik. Siwe, długie włosy były nie uczesane, a zwisająca, rzadka broda była spięta w "kucyk" wiszący z przodu. To Lert! Podbiegłam do niego, przepychając się przez tłum ludzi.
  — Lert!?— Wykrzyknęłam, dysząc ciężko— Co ty robisz? Nie mów, że lubisz takie imprezy!
  — W Kiranie, nie będzie takich. Nie martw się. — Odparł, z lekką pogardą.
  — Poczekaj... Przejście do Kirany jest... Tutaj?
  — Tak. Jest nie wiele przejść do innego wymiaru. Jest ich bardzo mało. Jedno, znajduję się tutaj. Już czas, byś się tam przeniosła, Nove.
   — Ale jak to!? Teraz? A moi rodzice? A moi przyjaciele? Będą się o mnie martwić!
   — Nie będą. Im wszystkim, podałem środek zapomnienia. Zapomną o tobie, do czasu kiedy nie odkręcimy zaklęcia. Nawet nie zauważą, że zniknęłaś. Bez obaw. — odparł.
  — No, to gdzie jest to przejście?
  — Chodź ze mną. Mamy mało czasu. Oni już tu są.
  — Jacy "oni"?
  — Wojownicy mroku. Pośpiesz się! — Pobiegłam za Lertem, w kierunku zielonego labiryntu. Przepchnęliśmy się przez tłum, i skręciliśmy w kierunku haszczy leśnej. Wyczuwałam, że ktoś za nami biegnie. Ale gdy soę obracałam, nikogo nie było. Przeczuwałam, że to nasi wrogowie.
— Ile jeszcze?— Pytam z niepokojem
— Jeszcze trochę. A co? Widzisz fioletowe glisty?
— Nie. Ale mogą być blisk...— Nie dokończyłam zdania, bo musiałam paść na ziemię, żeby uniknąć czarnej kuli zimnej energii. Lert pomógł mi się podnieść.
— Atakują! Biegiem!— Krzyknął. Pociągnął mnie za rękę, i pobiegliśmy. Zza zakrętów, pojawiały się fioletowe cosie, strzelające w nas z łuku. Stworzyłam pole siłowe, które odepchnęło wszystkie ich strzały. Mój nauczyciel, wystrzelił iskry, które podpaliły wojowników, stojących nam na drodze. Przez szatę zielonych roślin, przedzierały się czarne kule, które eksplodowały na wszystkim, co znajdzie się na drodze. Chętnie bym chciała sobie postrzelać, ale Lert mi zabronił. Mehh... Przed nami, ukazała się mała, drewniana chatka. Mój nauczyciel, szarpnął za drzwi i wepchnął mnie do środka.
— Plan jest taki— Zaczął—Otworzę teraz portal do Kirany. Ja sam, muszę tu zostać. Gdy już będziesz w Kiranie, skontaktuj się z łowczynią imieniem Tyra. I nie ma żadnego ale!

Mężczyzna zatrzasnął drzwi, zanim zdążyłam się na nie rzucić. Chciałam wyważyć drzwi za pomocą kuli ognia, i pomóc Lertowi w pokonaniu wojowników mroku, ale poczułam, że grunt się pode mną zapada! Poczułam, że spadam w przepaść...

_____________________________________________________________________________
1016 słów :D
Wreszcie podróż do Kirany! Kto się cieszy? Jaaa!!! Teraz, przygotujcie się na mocne zwroty akcji!!! Po to dopiero początek!

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro