+Boże Narodzenie+

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Tak dla przypomnienia, jest to one-shot nie mający wpływu na resztę książki i częściowo oderwany od fabuły, lecz zalecana jest znajomość książki tak do szóstego rozdziału.

Miłego czytania tego szajsu.

-----------

Boże Narodzenie.

Najbardziej dwulicowy dzień roku.

Już w wigilię skazańcy za bardzo nie pracowali, ci z warsztatów po wyznaczeniu zadnia nie wychodzili wcale lub niemal od razu wracali. Pracujący w kopalni powrócili wcześniej, a po czternastej nikt już nie wychodził.

I wtedy zaczęła pojawiać się ta dziwna atmosfera. Zdecydowana większość więźniów, w przeciwieństwie do mnie, jest chociaż w pewnym stopniu wierząca. Ludzie prości chowają w swojej pamięci pewną osobliwą cześć dla świątecznych dni. Cześć ta przechodzi wręcz w sztywność, wszyscy wyglądają poważnie, nawet największe lekkoduchy zachowują się nad wyraz dostojnie. Śmiech jest jakby wzbroniony, do czasu.

Wszyscy z niecierpliwością oczekiwali następnego dnia, niemal wszyscy położyli się spać znacznie wcześniej niż zwykle, ażeby obudzić się jak najwcześniej. Codzienne, wieczorne prace zostały odłożone na inne dni, z niezwykłą niecierpliwością nie mogli się doczekać następnego poranka.

Tylko Lachy próbowały namówić strażników, aby mogli zostać jak najdłużej.

~~~

Wraz z garstką moich obywateli dawno już postanowiłam wspólnie spędzić przynajmniej kawałek wigilijnego wieczoru. Staraliśmy się oszczędzać, aby przekupić strażników, w czym pomógł nam Mikołaj. Z reszty pieniędzy postanowiliśmy zakupić namiastkę świątecznej kolacji oraz bożonarodzeniowego obiadu.

Wczoraj, jak tylko wszyscy wrócili już z warsztatów czy kopalni, zebraliśmy się w mojej chatce. Przygotowaliśmy marną wieczerzę składającą się z chleba z kilkoma cudem zdobytymi dodatkami oraz napoju, w postaci trochę lepszego niż zazwyczaj kwasu chlebowego. Siedzieliśmy w ciasnocie, tak samo, jak w kilka dni po moim przybyciu, po prostu ciesząc się swoim towarzystwem. Jedliśmy, śmialiśmy się, śpiewaliśmy kolędy, wymieniliśmy się drobnymi podarunkami, staraliśmy się stworzyć cząstkę normalności, której zostaliśmy pozbawieni. 

Cały czas nie odstępowała mnie rozdzierająca nostalgia. Utęsknienie do wszystkich, których musiałam zostawić za sobą we własnym kraju i którzy walczą za niego bez mojej pomocy.

- Brakuje ci Warszawy i Krakowa? - mój drogi Felek zapytał, kiedy jako ostatni żegnał się ze mną wigilijnego wieczoru.

- A jak ma nie brakować, w końcu byli dla mnie jak rodzice... - odezwałam się smętnie, wbijając swój wzrok w święcący jasno księżyc. - Ale mam tu ciebie, więc nie jest tak źle... - uśmiechnęłam się najserdeczniej, jak tylko potrafiłam i przytuliłam chłopaka. - Mam was wszystkich, moich wspaniałych i odważnych obywateli, więc nawet najgorsze piekło nie będzie mi straszne - wypuściłam go z uścisku i zaczęłam się przyglądać czekającym z boku na młodzieńca Polakom. Wszyscy byli wyraźnie wzruszeni moimi słowami. - Wesołych Świąt kochani - pożegnałam ich radośnie.

- Wesołych Świąt! - odkrzyknęli chórem, po czym Mikołaj odprowadził ich jako ostatnich do baraków.

I tak w dużym skrócie minęła nasza katorżnicza Wigilia, jednak najważniejsze przed nami. Jest Boże Narodzenie, a ja mam wiele planów związanych z tym dniem. 

Moje przygotowania przerywa pukanie do drzwi, odwracam się na pięcie i robię drobny krok w stronę wejścia do mojej chatki i otwieram je.

- Привет красивая дама (Witam piękna pani) - po drugiej stronie widzę największą zakałę tej placówki, uśmiechającą się do mnie zaczepnie.

- Привет... - odpowiadam drętwo. Mój mózg, kompletnie nieprzygotowany na możliwość takich odwiedzin, postanawia wstrzymać pracę, przez co zajmuje mi chwilę ogarnięcie się. - Czym zasłużyłam sobie na tę przyjemność? - pytam nieco otępiała, starając się zachować pozory szacunku względem Grigorija. 

- Zapewne podejrzewasz, że przyszedłem w swej szlachetności potowarzyszyć w ten szczególny dzień tak delikatnej istocie jak ty - rozpoczyna podniośle, podkreślając swoje nieistniejące zalety. - Jednak niestety, nasz los jest nieubłagany i nie ma zamiaru dozwolić nam na tę przyjemność - ciągnie, błyskawicznie przechodząc w teatralną rozpacz. Jest kilka rzeczy, które chciałabym teraz powiedzieć, lecz moja obecna sytuacja ogranicza moje słownictwo.

- Czemuż... - wykrztuszam instynktownie, chcąc wiedzieć, co za niezwykle szczęśliwe zrządzenie nieubłaganego losu uratowało mnie od konieczności spędzenia z nim chociaż części tego dnia.

- Ja również nie jestem w stanie zrozumieć powodu tego okrucieństwa, jednakże moja rodzina mnie wzywa i będę musiał na pewien czas wyjechać - lamentuje, a moje osłupienie zaczyna przeistaczać się w radość na wieść o nadchodzącym spokoju.

- Życzę ci miłej po... - staram się pożegnać i go spławić, lecz zboczeniec ma inne plany. Wykorzystuje fakt, że wyciągnęłam rękę, aby zacząć zamykać drzwi i ujmuje ją w swą dłoń, a drugą mnie ucisza.

- Ciii, ja również będę tęsknił - przerywa, wbijając we mnie ślepia, które powodują u mnie osobliwą niezręczność. To trochę smutne, że wszystkie najlepsze cechy dostał Sergiej, a dla niego już jakby zabrakło i tak powstało połączenie większości ludzkich skrzywień. - Jednak musimy spojrzeć prawdzie w oczy, nasz związek nigdy nie miał szansy powodzenia - słysząc to, niemal się dławię, chociaż nie mam nawet czym.

- Nasze co... - bełkoczę, zbyt zdumiona nowymi informacjami, by złożyć poprawne zdanie.

- Ja wiem, to musi być dla ciebie szok, ale lepiej to zakończyć, zanim to zajdzie za daleko - znowu się wtrąca, jeszcze bardziej przyciągając do siebie moją biedną dłoń. - Musisz pamiętać, że jestem wiernym sługą swego państwa - użala się bliski rozpaczy, a ja coraz bardziej powstrzymuję się przed zadaniem kilku niecenzuralnych pytań. - Ale gdyby było ono tak piękne jak ty, byłbym jeszcze wierniejszy - dodaje, błyskawicznie zmieniając swoją postawę do standardowego karakana wyczuwającego ruję. Karaluchy mają ruję?

- Gdzie jest ten болван (dureń)?!  - tę godną pożałowania scenę zakłóca krzyk dochodzący z placu więziennego. Krzyk pana naczelnika, wkurzonego pana naczelnika. Grigorij, słysząc go, natychmiastowo się peszy, a na jego twarzy pojawia się panika. 

- Увидимся (Do zobaczenia) - jęczy, składając szybki pocałunek na mojej dłoni i szykując się do taktycznego odwrotu. Bystro przemyka między więziennymi budynkami, aby ukryć przed bratem prawdziwe miejsce swego pobytu i podchodzi do niego z boku, od strony prawego baraku. Wracam do swoich ciasnych czterech ścian, bowiem nie mam czasu przyglądać się tej taniej komedii.

Mam dziś przecież ważną rzecz do zrobienia. 

~~~

Nastał i ten upragniony przez katorżników dzień, jeden z niewielu w roku, kiedy prawo zakazuje wysłania go do pracy. Jak tylko otwarto koszary, podoficer dyżurny przyszedł powinszować wszystkim wesołych świąt, a większość skazańców odpowiadała mu tym samym, lecz obie strony robiły to z machinalną bezmyślnością i jakąś pseudożyczliwością. Tylko niektórzy tu obecni odznaczają się nawet szczerą serdecznością, chociaż pomieszaną z dziwacznością. 

- С Рождеством, Уважаемый Россия! (Wesołych Świąt, Drogi Rosjo!) - zaraz z rana przywitał mnie najbardziej pogodny, wręcz obłąkańczo radosny człowiek w całym baraku.

- Алексей (Aleksiej), ile razy mam mówić, że nie obchodzę tych śmiesznych świąt? - spojrzałem na niego wzrokiem pełnym politowania.

- Да, да, все самое лучшее (Tak, tak, wszystkiego dobrego) - kontynuował kompletnie niezrażony, jakby w ogóle nie słyszał, co powiedziałem. - Powinieneś się trochę rozweselić - dodaje jakby przygaszony moją postawą.

- Почему, для чего? (Dlaczego, po co?) - parsknąłem, nieco zirytowany jego nagabywaniem.

- Bo Bóg się narodził? - odpowiedział nieco zdziwiony, jakby tłumaczył coś dziecku. 

- A ty znowu swoje... - wzdycham zrezygnowany. - Jak ten cały Bóg zaoferuje mi upadek caratu i zapoczątkuje mi komunistyczną rewolucję, to może wtedy w niego uwierzę i będę świętować - syknąłem delikatnie rozdrażniony, jednak na twarzy mężczyzny pojawił się tylko drobny uśmiech.

- Ale to chyba jest twoja robota - rzekł, osobliwie się mi przyglądając, co wywołało we mnie drobny dyskomfort. - О, Саша! С Рождеством! (O, Sasza! Wesołych Świąt!) - krzyknął nagle, podbiegając do przechodzącego obok skazańca i zniknął tak szybko, jak się pojawił.

Dziwak. 

Nawet znośny i komunista, co daje kolejny plus.

Ale dziwak.  

Przed południem wszyscy udali się w stronę kuchni, aby dorwać się do któregoś ze świątecznych datków. Tymi datkami są nadsyłane z okolicznych wiosek drobne wypieki jak kołacze, serniki czy bliny. Rosjanie w całej Syberii mają głęboko zakorzenione poczucie litości względem nam podobnym nieszczęśnikom i mimo że z oczywistych powodów unikają kontaktów, to często odznaczają się tego typu pomocą.

Potem wszyscy wierzący odprawili swoje obrzędy. Sprowadzono duchownego, który w jednym z budynków odprawił mszę, po czym zaraz odjechał. Na jego pożegnanie przybył naczelnik z braciszkiem. Nie zabawili tu długo i odjechali z wrzaskiem, jak zawsze, ale wraz z jego odjazdem rozpoczęło się prawdzie świętowanie.

Grubo nakrapiany "wodą święconą" obiad.

Trwa aż dotąd i będzie trwał, dopóki strażnicy tego nie rozgonią.

Tygodniami, czy nawet miesiącami oszczędzane pieniądze zostają zamienione na alkohol i jedzenie, które wspólnie dają skazańcom złudzenie łączności ze światem, nie bycia całkowitym wyrzutkiem. W końcu, chociaż na chwilę, tutaj dzieje się to samo, co na zewnątrz, przynajmniej w teorii.

Oficer dyżurny przez cały dzień zajrzał od nas może ze trzy razy, łaskawie postanawiając nie zwracać uwagi na wszelakie drobne uchybienia. A trochę ich tu jest. Tu i ówdzie ktoś rozłożył już swój majdan i próbuje przehandlować połowę rzeczy, jaka jest tu zabroniona, tam po kątach leżą pijani w sztok, ledwo kontaktujący. Co prawda nie wszyscy piją, ale kto już pije, to raczej pije bez miary. Bez przerwy ktoś się kłóci, a w tle cały czas słychać najróżniejsze i raczej nie świąteczne pieśni, śmiem powiedzieć po prostu ordynarne. Lecz zbliża się wieczór, smutek i utęsknienie coraz bardziej przebijają się spod morza hulanki, a cały barak powraca do swej smętnej rzeczywistości.

- Товарищу (Towarzyszu) - moje rozmyślania zostają przerwane przez jednego z moich druhów, który tak samo, jak ja postanowił pozostać we względnej trzeźwości.

- Что? (Co?) - dopytuję nieco podejrzliwy, widząc nieudolnie ukrywane rozbawienie na jego twarzy.

- Кто-то хочет тебя видеть (Ktoś chce cię widzieć) - odzywa się, wskazując na drzwi baraku. Spoglądam na niego nieprzekonany, lecz ten tylko wzrusza ramionami i odchodzi z dziwnym uśmieszkiem. Nie ruszam się przez chwilę z miejsca, zastanawiając się nad wszystkimi możliwościami. 

Przysięgam, że jeśli to jest jakiś pijacki żart, to ich uduszę.

Podnoszę się z pryczy i kieruję w stronę wyjścia, całkiem zręcznie omijając leżących po drodze więźniów. Zaraz po przekroczeniu progu uderza mnie orzeźwiające, chłodne powietrze. Pierwsze gwiazdy zaczynają już świecić na bezchmurnym niebie, a wiatr dyskretnie świszczy, zapowiadając nadchodzącą zamieć. Rozglądam się nieśpiesznie, szukając powodu, dla którego wyszedłem z koszarów, nim jestem w stanie spostrzec, drobna sylwetka odrywa się od ściany budynku, o który się dotychczas opierała i żwawo do mnie podchodzi. 

- Nareszcie, myślałam już, że się nie doczekam - lekko oburzona kobieta przystaje przede mną, pozostawiając mnie w niemałym szoku, wywołanym jej obecnością.

- Co tu robisz? - pytam zdumiony, zastanawiając się, czy te małe ilości wypitej przeze mnie wódki, aby na pewno były małe albo były wódką. 

- Jesteś moim wspólnikiem czy sojusznikiem, czy jakoś tak, więc przyszłam złożyć ci życzenia z okazji świąt - odrzeka trochę niepewnie, jakby rozważając, czy sama w pełni wierzy w to, co mówi.

- Nie obchodzę świąt, nie lubię ich - opowiadam szorstko, wesz słysząc to, miesza się i na jej twarzy szybko pojawia się cień pewnej dezaprobaty. 

- Czemu mnie to nawet nie dziwi - wzdycha przygaszona. - W końcu wyglądasz na takiego zgorzkniałego ponuraka - dodaje nieco ciszej, lecz wydaje mi się, że miałem to usłyszeć. 

- Może powtórzysz? - syczę, przypatrując się jej zirytowany, jednak ona nic sobie z tego nie robi.

- Ale nie ważne, grunt, że ja obchodzę - odzywa się, mając za nic moje wzburzenie i wraca do swojego wywodu. - I z tej racji coś dla ciebie mam - kontynuuje, równocześnie szukając czegoś w swojej torbie. Po chwili wyciąga z niego mały zwitek szmat związany sznurkiem.  - Wesołych Świąt bolszewiku - uśmiecha się z drobnym wahaniem i wyciąga ręce ze zawiniątkiem w moją stronę.

- Что это? (Co to jest?) - dopytuję, ponownie osłupiony i przypatruję się nieokreślonemu przedmiotowi w jej dłoniach.

- No, prezent - rzuca zakłopotana, jeszcze bardziej wyciągając ręce w moją stronę. 

- Ten kawałek szmaty? - szydzę nieco, spoglądając to na nią, to na mały tobołek.

- Musiałam w coś to zapakować, a wybacz, trudno tu coś znaleźć - Polkę wyraźnie irytują moje drwiny, ale stara się utrzymać miły wyraz twarzy i dalej stoi, wystawiając pakunek w moim kierunku. 

- Ale że dla mnie? - zadaję kolejne pytanie, nie dowierzając obecnej sytuacji.

- Nie, kurwa, dla mnie - prycha zażenowana, po czym wpycha mi ten cały prezent do rąk i wzdycha nieco zrezygnowana. 

- Спасибо... (Dziękuję...) - mamroczę i mimo moich największych chęci nie jestem w stanie ukryć zakłopotania. - Ale czemu, ja nic... - ledwo się wysławiam, nie do końca wiedząc, co powinienem zrobić. 

- Nie szkodzi, przecież tu chodzi o dawanie innym, nawet kłótliwym, bolszewickim łajzom - śmieje się pobłażliwie, jednak z nutą szyderstwa. - I jeszcze raz Wesołych Świąt! - świergocze i nie czekając na jakąkolwiek reakcję z mojej strony, odwraca się i odchodzi do swojej chatki.

Stoję w bezruchu. Tak wiele rzeczy kłębi się w mojej głowie, że chyba zaraz ją rozsadzi. Po chwili mój wzrok ponownie skupia się na mały przedmiocie w mojej dłoni. Pomimo opakowania w jakieś szmaty, czuć, że jest to coś twardego i odrobinę kanciastego.

Chyba wypadałoby go otworzyć.

Powoli rozplątuję poowijane, częściowo przedarte sznureczki, które najzwyczajniej odrzucam gdzieś na bok i rozkładam zwinięte szmatki. Moim oczom ukazuje się niewielka, drewniana zabawka. Jest to mały ludzik ubrany w nieco nieudolną imitację czerwonej, chłopskiej koszuli oraz spodnie i czapkę robotnika. W zwycięskim geście w wysoko uniesionych rękach trzyma sierp oraz młot, a jego krzywo wycięta twarz emanuje jakąś osobliwą radością.

Nie jestem w stanie oderwać się od tego nie do końca umiejętnie zrobionego drobiazgu i rozważam każdy całkiem przemyślany detal. Na przekór mnie samemu na mojej twarzy pojawia się drobny uśmiech, który z czasem przeradza się w nieporadny chichot. Szybko się uspokajam i wracam do baraku, lecz wcześniej, nieco bezwiednie, odpowiadam spóźniony.

- С Рождеством Польша...

------------

Wyszło tak przesłodzone i wszystko wydaje mi się tak na siłę, jak jakiś szajs, ale to one-shot świąteczny, więc niech będzie, że winna jest magia świąt czy coś, ale po świętach wracam już do porządnych rozdziałów.

Tani podryw Grigorija specjalnie dla ciebie Polszanka, mam nadzieję, że przypadł ci do gustu.

I życzę wam Wesołych Świąt, a tym, którzy z różnych powodów ich nie obchodzą, po prostu wszystkiego dobrego.


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro