Martwy dom

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Tu otwierał się własny, osobliwy świat, niepodobny do niczego innego; tu były własne, osobliwe prawa, osobliwe zwyczaje i obyczaje, i martwy za życia dom, a w nim życie jak nigdzie i ludzie niezwykli.

~~~

Wirujące w powietrzu drobne płatki śniegu tańczą przed moimi oczyma, stając się cały widocznym dla mnie światem, wszystko aż po odległy horyzont pokrywa ich biała, puchowa kołderka. Wiatr wraz z mrozem szaleją, zamieć ciska białymi bryłkami, które błyszczą niczym diamenty w promieniach leniwie kładącego się słońca. Szumy zawieruchy przypominają różnorakie szmery, szepty, nawet jęki. Zimowe powietrze zdaje się wbijać tysiące drobnych igiełek w moje policzki i płuca, a dłonie i stopy szczypią, jakby chodziły po nich setki mrówek. Pomimo tygodni, które już spędziłam w takim klimacie, dalej nie przywykłam do tego śmiesznego uczucia.

Na pierwszy rzut oka cały ten krajobraz wydaje się taki niewinny i nieskalany. Oko rzadko napotka tu oznaki ludzkiego życia, ta kraina zawsze pusta, bezkresna, dzika. Jednak gdy przyjrzysz się bliżej, zobaczysz drobne rysy, które ukazują prawdziwe oblicze tego miejsca. 

Przez te rysy mam na myśli konwoje podobne naszemu, brzęczące zapowiedzi zatraty. Małe, chłopskie chaty, ikony nędzy i niedoli. Nie zapominajmy o najważniejszym. Przyszłym miejscu naszej udręki. Więzieniu katorżniczym. 

Wszyscy jesteśmy skuci kajdanami po sześciu razem. Tuż obok mnie idzie Feliks, mój mały Felek, jedyne oparcie, które mi pozostało. Od tej wioski ciągnęli nas parę kilometrów piechotą. Z racji zamieci, jaka panuje, chcą jak najszybciej się nas pozbyć. Przez wysokie, mocne wrota wprowadzili nas na duży dziedziniec, długi na jakieś dwieście metrów, sto szeroki, w kształcie nieregularnego sześciokąta. Całość opasana jest wysokim murem z pali wbitych głęboko w ziemię na sztorc. Wszystkie ciasno do siebie przylegają i są u góry mocno zaostrzone, to właśnie jest ogrodzenie naszego więzienia. Po obu stronach dziedzińca stoją dwa parterowe budynki, zapewne baraki lub koszary. Dalej, w głębi, widać jeszcze kilka innych budynków, których przeznaczenie zapewne niedługo poznam. 

Część strażników nas rozkuwa, a reszta podejrzliwie patrzy w naszą stronę, cały czas trzymając dłonie na karabinach. Wszystko szło w miarę sprawnie, dopóki nie doszli do mnie. Zdziwienie i pewien cień lęku malujący się na ich twarzach jest tak zabawny, że prawie warty tego wszystkiego. Prawie.

- Женщина?! (Kobieta?!) - żołnierz krzyknął, uważniej przyglądając się mojej twarzy. Stojący w oddali nasz luby oficer, Jewgienij, oraz jakiś inny ważniak, słysząc jego wrzaski, postanowili do nas podejść.

- O tym mówiłem! - Jewgiś huknął, pokazując na mnie palcem. Nie ładnie, czy ci wszyscy Moskale to niewychowane prostaki?

- Ale dlaczego ją tu przywiozłeś? To nie babskie więzienie! - ten drugi gbur odwrócił wzrok ode mnie i znowu zaczął się sprzeczać, dość mocno przy tym gestykulując. Muszę przyznać, że śmieszy mnie to wszystko, jestem jednym z wrogów Imperium, priorytetowym zesłańcem, a oni nawet nie wiedzą, gdzie winnam się podziać. Zaiste, rosyjska biurokracja jest niezastąpiona. 

- Bo tak jest tu napisane! - oficer wzburzył się, szukając czegoś w kieszeni płaszcza. - Видишь?! (Widzisz?!) - cisnął nieco niższemu mężczyźnie w twarz świstkiem papieru - To jej wyrok, odręcznie napisany przez samo Imperium Rosyjskie, a tu! W tym miejscu! - dalej wrzeszczał, odsuwając się trochę i wskazując na konkretny punkt na kartce. - Zesłanie i zaraz obok nazwa tej zawszonej dziury! - "kochany" Jegwiś gwałtownie uniósł ręce, o mało nie wyrzucając mojej notki. A szkoda. 

- Xорошо (Dobra), niech ci będzie... - ten drugi, chyba też jakiś oficer, biorąc pod uwagę, jak się traktują, ostatecznie się poddał i zrezygnowany schował twarz w dłoni  - Ale co ja mam z nią teraz zrobić?! Do koszarów jej z nimi nie wsadzę! - zerwał się po chwili, wskazując na stojących dookoła mnie mężczyzn. Felek poczuł się wyraźnie urażony jego słowami. Znaczy, co do reszty z tej zgrai zapewne się nie myli, ale Feluś mnie jak świętość traktuje, jakby któryś się do mnie zbliżył bez pozwolenia, to on byłby w stanie go zagryźć. Dobry chłopak z niego.

- Nie wiem, teraz jest twoim problemem! - wrzasnął, znowu pokazując mnie palcem. W odpowiedzi otrzymał tylko karcący wzrok drugiego i delikatnie się speszył, czyli jednak nowy ważniak jest trochę wyższy rangą - I tak musimy powiadomić o niej naczelnika, jego spytamy... - dodał z niechęcią, odwracając się w moją stronę. 

- Chodź, pójdziesz z nami - mężczyzna podszedł do mnie, wskazując na bramę. Miałam zamiar wykonać jego polecenie, jednak coś gwałtownie pociągnęło mnie do tyłu. Podniosłam wzrok, aby ujrzeć Feliksa, wchodzącego w tryb obronnych. Od śmierci Jana cały czas jest taki nerwowy. Boi się pozwolić mi odejść na więcej niż pięć metrów, gdy traci mnie z oczu, niemal popada w histerię.

- Эй! (Ej!) Znowu cię wzięło na wybryki! - żandarm krzyczy, gotów sięgnąć po broń.

A Feliks, on patrzy na mnie teraz tymi przerażonymi ślepiami, one mówią mi, że prędzej polegną, niż pozwolą mi iść samej. Nie mogę pozwolić, aby coś mu się stało przez tę nadopiekuńczość. Pokazuję ręką strażnikowi, aby dał nam chwilkę i uwalniam się z gorączkowego uścisku.

- Felek, Feluś, spokojnie - uspokajam chłopaka, chwytając go za różowe od mrozu policzki i zmuszam do pochylenia się do mojego poziomu. - Nic mi nie będzie, wrócę tu - uśmiecham się, chcąc go pocieszyć. Odpowiadają mi smutne, szkolące się oczy godne szczeniaka i nieznacznie kiwanie głowy. Po zakończeniu tych czułości odchodzę w wcześniej wskazaną stronę, a każdy krok jest baczne obserwowany przez mojego druha. On naprawdę jest jak szczeniaczek.

Dla bezpieczeństwa pozostawili mi kajdany na rękach i wyprowadzili w dwóch poza teren więzienia. Oficer pojechał przodem konno, a mnie razem z tym drugim Moskalem posadzili na saniach. Teraz to łajzy już mogą ich używać.

Po dość monotonnej i krótkiej podróży, albowiem ujechaliśmy jakąś wiorstę, znaleźliśmy się przed kolejnym budynkiem. Równie szkaradnym co wszystkie tutaj, jednak w przeciwieństwie do innych względnie zadbanym. 

Obecnie siedzę w gabinecie naczelnika. Usadowili mnie na jakimś taboreciku naprzeciw dużego drewnianego biurka, nie jestem w stanie określić jego gatunku, ale wygląda egzotycznie. Na biurku w małych stosikach ułożone są różne dokumenty. Po prawej stronie stoi dość duża, zdobiona sofa w odcieniach szkarłatu. Obok niej jest pokaźnych rozmiarów biblioteczka, pełna dzieł według mnie dość liberalnych, jak na carskiego urzędnika. Na wszystkich ścianach, poza tą po lewej z oknem, wiszą obrazy. Na największym z nich, tym nad przytulnym kominkiem, widnieje car Mikołaj wraz z Imperium. Spoglądają na wszystkich wchodzących do tego pomieszczenia wzrokiem zimnym, pełnym wyższości i niechęci. Jak tu nie kochać takiej władzy?

Za drzwiami słychać zaciętą kłótnię. Z tego, co udało mi się wywnioskować z całego jazgotu, to naczelnik, którego zaraz pewnie poznam, został powiadomiony, że dostanie "groźnego" więźnia, ale nie spodziewał się, że pod swoje skrzydła dostanie państwo. W dodatku kobietę. 

Wrzaski ucichły.

Drzwi gwałtownie się otworzyły i do pokoju weszło czterech mężczyzn. Pierwszy z nich, około czterdziestoletni, zasiadł przy biurku. Naczelnik jak mniemam. Za nim podążył nieco młodszy, przyodziany w najmodniejsze wdzianka, on udał się na sofę. Dwóch pozostałych to eskortujące mnie wcześniej głąby.

Wzrok wszystkich jest skupiony na mnie. Moskal siedzący naprzeciw mnie przygląda się mi uważnie, a na jego twarzy widać drobne oznaki bezsilności, które mówią, że on również nie ma pojęcia, co tu robię. Czy ta cała wysyłka to na dobrą sprawę jakaś loteria, w której car rzuca lotki w stronę mapy?

Od kilku minut panuje niezmącona cisza. Siedzę tu jak ciołek, oni się na mnie gapią jak jakiś obiekt badawczy. Nieprzyjemność tej sytuacji pogłębia fakt, że ten knypek na kanapie pożera mnie wzrokiem.

Вы свободно говорите по-русски? (Mówisz płynnie po rosyjsku?) - wojskowy w końcu przerywa ciszę, zadając mi dość absurdalne pytanie. Kiwam tylko delikatnie głową w odpowiedzi, potwierdzając znajomość zaborczego języka. On, uzyskując zadowalającą informację, prostuje się i odchrząka lekko, oczyszczając gardło.

- Jestem Siergiej Taskin, naczelnik tego więzienia, a to mój brat i zastępca Grigorij - mówi, wskazując kolejno na siebie i potencjalnego zboczeńca na sofie. Tamten, słysząc swoje imię, zgiął się nieco i uśmiechnął dziwnie w moją stronę. Czyli jednak, już zapowiada się ciekawie. - Jak się do ciebie zwracać? - dodaje, ponownie przykuwając moją uwagę. Chociaż jeden okazuje jakieś podstawy wychowania.

- Rzeczpospolita Polska - odrzekam, dumnie unosząc głowę i wbijając w niego spojrzenie z nutą poczucia wyższości. Na obliczu mojego rozmówcy pojawia się zmieszanie. Chyba nie sądził, że skoro jestem kobietą, to będę uległa?

- No dobrze... - przemawia nieco niepewnie. - Widzę, że charakter Lachów nie wziął się znikąd - wtrąca szeptem sam do siebie. Jego uwaga, której zapewne nie powinnam słyszeć, wywołuje u mnie zadowolony uśmieszek. - W każdym razie, czy masz jakiś pomysł, dlaczego zostałaś skierowana akurat do tej placówki? - pyta, mając nadzieję, że rozjaśnię mu tę absurdalną sytuację. Jednak kiwam tylko przecząco głową, a wyraz twarzy Siergieja się chmurzy.

- Jakichś uwag czy innych dokumentów przy jej wyroku nie było - Jegwiś odzywa się nagle, ponownie prezentując ten przeklęty świstek.

- Z Petersburga też nie przyszły żadne informacje, poza tą, że dostaniemy niebezpiecznego skazańca politycznego - drugi przydupas również się wtrącił. Ich przełożony jest coraz bardziej strapiony całą tą sytuacją. Nawet mi go trochę szkoda, wydaje się miły. Większość nie przejmowałaby się mną i wrzuciła mnie do tych baraków dla pospolitych przestępców.

W pomieszczeniu znowu nastała cisza, naczelnik schował twarz w dłoniach, intensywnie myśląc nad moim losem. Oficer i ten drugi, którego imię może kiedyś poznam, niespokojnie rozglądają się po pokoju, oczekując decyzji, a niemota na sofie dalej ślepi się na mnie. Obrzydliwe.

- Nie mam cię gdzie trzymać, dlatego od razu wystąpię do gubernatora o pozwolenie na odesłanie cię do Kary, tam jest żeńskie więzienie - ogłasza, ponownie podnosząc na mnie wzrok i wyciągając zebranych z apatycznego transu.

- Bracie, jak możesz?! - nagły wrzask Grigorija straszy wszystkich w pomieszczeniu. Cała pozostała czwórka patrzy na niego jak na szaleńca lub opętanego, ten, zaraz po zafundowaniu nam stanu przedzawałowego, podniósł się z kanapy i zaczął powoli podchodzić do swojego brata. - Samo Imperium uznało cię godnym opieki nad tą niewiastą, a ty masz zamiar odrzucić jego wolę? - odzywa się w teatralnym tonie kaznodziei, przystając koło biurka i wskazując na mnie. Jego słowa wywołują osłupienie. Spogląda to na Siergieja, to na mnie i uśmiecha się lizusowsko. Czego ten zboczony wszarz ode mnie chce?

- Ale co ja mam z nią zrobić? Nie dam jej do baraku ze zgrają kryminalistów! - naczelnik oburza się nieco, podnosząc głos.

- Nie, ale... - zakała zamyśla się, wytężając wszystkie szare komórki, jakie mu pozostały. - Nasza służka niedawno zachorowała... - stara się przekonać ważniejszego, ale ten tylko gromi go wzrokiem w odpowiedzi. Ten degenerat chce mnie od razu pod własny dach wziąć? Dobrze, że ten drugi jest normalny, już jest gotowy wstać i zdzielić go za bycie imbecylem. - Jest jeszcze ta stara chata koło więziennej kuchni! - krzyczy tchórzliwie, widząc wzburzenie przełożonego. - Kiedyś przecież paru politycznych tam mieszkało... - dodaje zmieszany. Na twarzy jego brata pojawia się zaskoczenie, gwałtownie odwraca głowę w moją stronę, jeszcze raz dokładnie przyglądając się mi. 

- Chociaż czasem się na coś przydajesz Grigorij - świergocze uszczęśliwiony. - Michaił, czy ta chata nadaje się do zamieszkania? - rzuca, przenosząc wzrok na stojącego przy oknie mężczyznę.

- Co prawda okna są zabite dechami i jest tam składane parę gratów, ale wydaje mi się, że tak... - tłumaczy płochliwie, drapiąc się po głowie. 

- Здорово! (Świetnie!) - krzyczy radośnie. - Więc wiecie co robić - rozkazuje, machając ręką na podwładnych. Obaj porywiście podchodzą do mnie i zmuszają do powstania, kierując do wyjścia. - A my musimy porozmawiać, casanovo... - przed opuszczeniem pomieszczenia słyszę jeszcze syk naczelnika w stronę swego brata. Naprawdę zaczynam cię lubić Sergiej.

Po kolejnej, nudnej przejażdżce z powrotem na teren więzienia kazano mi czekać ze strażnikiem przy jednym z baraków, aż mój nowy domek stanie się zdatny do zamieszkania. Słońce już dawno zaszło za poszarzały horyzont. Wszyscy skazańcy od jakiegoś czasu sami się schodzą lub są prowadzeni z robót do koszar. Strażnik, który miał mnie pilnować, to kolejna miernota, więc wykorzystuję to, że rozmawia sobie z kolegą, nie zwracając na mnie uwagi i próbuję wypatrzyć Feliksa. 

Udało mi się oddalić na kilkanaście metrów i częściowo wmieszać między skazańców, którzy w większości widząc państwo-kobietę, wpadają w szok albo pogwizdują. Nie żeby mnie to jakoś obchodziło. Kręcę się w kółko, co chwilę o kogoś zahaczając. Obecny półmrok nie ułatwia mi obranego zadania. Łatwiej byłoby krzyknąć, ale wtedy strażnik zda sobie sprawę z moje samowolki. 

- Остерегайтесь! (Uważaj!) - podczas kolejnego obrotu ponownie wpadam na jakiegoś katorżnika, o mało nie upadając na ośnieżoną ziemię.  

- Извини я тебя не... (Przepraszam, ja nie...) - prostuję się i podciągam czapkę, która z powodu zderzenia zjechała mi na oczy, abym mogła zobaczyć, kogo potrąciłam.  

O cholera... 

----------

Jak widzicie, w tych pierwszych rozdziałach za dużo się dziać nie będzie, ale są konieczne, żeby lepiej zrozumieć, co będzie potem, a wyjdzie to dłuższe niż na początku chciałam.

I mam pytanie, raczej zauważyliście moje skakanie z czasu przeszłego do teraźniejszego i na odwrót, nie do końca nad tym panuję i to samo jakoś mi się zmienia przy pisaniu, więc czy jest to dla jakkolwiek uciążliwe, nieprofesjonalne, cokolwiek i winnam to pozmieniać wszystko na czas przeszły czy bez różnicy i zostawić jak jest?

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro