Przyjazny włóczęga

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Mimo przeciwności marsz trwa.

Częste zamiecie uciążliwe utrudniają przeprawę i opóźniają nas, czyniąc ją jeszcze bardziej niebezpieczną na wiele sposobów. Jeśli dalej tak pójdzie, to na pewno nie zdążymy przed roztopami albo co gorsza, złapią nas. 

- Aaaaa! Kurwa! - moje chwilowe rozmyślania przerywa spanikowany pisk tej małej wszy. Gwałtownie odwracam się, aby... nic nie ujrzeć. Spłoszony tym faktem rozglądam się, by ją odszukać i po kilku sekundach moje oczy zatrzymują się na dość pociesznym widoku.

Po każdej potężnej zawiei tworzą się zaspy, które działają trochę jak pułapki. Różne nierówności terenu, częste szczególnie w lesie, zostają przykryte grubą warstwą śniegu, który ukrywa przed wzrokiem podróżnych rozmaite doły czy zapadliny. Już nieraz zdarzyło się któremuś z nas wpaść, zwykle najwyżej do pasa, jednak tym razem pchła ugrzęzła troszkę głębiej.

Można powiedzieć, że utonęła w białym puchu. Jedyne, co wystaje ponad jego powierzchnię, to jej głowa, lewa ręka, w dodatku jakoś dziwnie obrócona i tobołek, który upadł lekko z boku. Miota się porywiście, bezskutecznie starając się wygrzebać, krzyczy i klnie, wrzeszcząc rzeczy, których nie spodziewałem się od niej usłyszeć, ale na dobrą sprawę, jeszcze bardziej pogarsza swoją sytuację, zakopując się jeszcze bardziej.

A ja?

Ja stoję z boku i staram się nie udusić własnym śmiechem. 

- Pomóż mi, a nie rżysz łajzo! - zdziera gardło rozjuszona i pełna irytacji, a moje rozbawione parsknięcie wydaje się jeszcze mocniej ją denerwować.

- Я иду сейчас! Успокойтесь! Я иду! (Już idę! Spokojnie! Już idę!) - jąkam się nieco, dalej uradowany i zaczynam powoli podchodzić do miejsca, w którym utknęła, cały czas uważając, aby nie skończyć jak ona.

- Rusz się! - krzyczy, wiercąc się bezsilnie niczym małe niemowlę. Przybliżam się, ostrożnie przykucając i ostatecznie kładę się na śniegu, podpierając swą głowę na rękach. Uśmiecham się szyderczo, przyglądając się Польше (Polsce). Jej policzki i nos, naturalnie czerwone, od mrozu przybrały wręcz borową barwę. Białe, delikatnie loki wyjechały spod zsuniętej lekko na bok czapki i w dość drażniący sposób zakryły część jej twarzy. Błękitne oczy wydają się zamykać w sobie niezwyciężoną burzę, bogatą w pełne złości gromy, które wywołują u mnie drobne ciarki.

Lecz nie zmienia to faktu, że wygląda jak rozgniewane dziecię.

Pozostajemy tak na chwilę w milczeniu, przypatrując się sobie nawzajem, ona z żądzą mordu, ja z uciechą, że jestem w stanie podroczyć się z nią za budzenie mnie po nocach i inne niedogodności związane z jej upartością.

- Więc... powiedz mi... - rozpoczynam, zachowując wszelką powagę. - Jak ci się żyje tam na dole? - pytam, starając się mówić bez emocji. 

- Jak cię dorwę ty kurwo, to ci dam, jak ci się żyje padalcu! - wrzeszczy, momentalnie czerwieniąc się jeszcze mocniej ze złości i miotając wściekle, w czasie gdy ja ponownie dławię się śmiechem.

- No dobrze, dosyć, nie ma czasu na głupoty, musimy iść dalej - biorę głęboki oddech i spokojnieję. Podnoszę się nieco i na klęczkach, grzebiąc w puchu i chwytając ją za ramiona, jednym sprawnym ruchem wyrywam małą wesz z zaspy, kładąc ją obok siebie. 

Leży teraz twarzą w śniegu, taka zrezygnowana, taka urażona.

Zemści się, ale i tak było warto.

- Jesteś wredną łajzą - odzywa się sztywno, nagle się zrywając i dźwigając do siadu. 

- Wiem, mówiłaś już i to nawet nie raz - odpowiadam, dalej odrobinę kpiąc. - A teraz wstawaj, musimy już iść dalej - powstaję i w ramach zgody podaję rękę kobiecie, aby mogła zrobić to samo. Przyjmuje ją nieco niechętnie i podnosi również swoje manatki. Już na stojąco otrzepuje się z puchu, dalej lekko urażona.

Chrzęst śniegu. Szelest gałęzi.

Ktoś tu jeszcze jest.

Natychmiastowo spoglądamy na siebie spanikowani. 

Odgłosy się powtarzają, są coraz wyrazistsze. Dochodzą z jednego miejsca.

Milcząco uzgadniamy strategię. Dźwięki wskazują na pojedynczą istotę i raczej nie jest to zwierze.

Czujnie, bez pośpiechu podchodzimy do części młodnika i krzaków, gotowi zaatakować cokolwiek, co się do nas zbliża. Jeśli to pościg to już może być po nas.

Stoimy tuż przed zaroślami, źródło hałasów jest już naprawdę blisko. Wesz trzyma w pogotowiu jakiś znaleziony przez nią kij, a ja mam w dłoni gotowy do wystrzału rewolwer.

- Доброе утро, путешественники! (Dzień dobry, podróżni!) - spomiędzy drzewek wyskakuje młody, radosny mężczyzna, zachowujący się jakby właśnie spotkał swoich znajomych. Oszołomieni dziwnymi okolicznościami zastygamy w bezruchu, cały czas mierząc w niego. On, widząc nasze nastawienie, nerwowo podnosi ręce do góry i uśmiecha się niespokojnie. - Успокойтесь! (Spokojnie!) Ja też jestem częścią armii generała Kukułki przyjaciele! - wrzeszczy spanikowany. Wraz z Polską wymieniamy porozumiewawcze spojrzenia.

Szkoda kul, aby go od razu zabijać.

- Кто ты? (Kto ty?) - wesz pyta obcego, wyjątkowo jak na nią nieufnie.

- Wasilij Golikow, były oficer armii carskiej, skazany na katorgę za liberalne poglądy i działalność partyjną, obecnie zbieg i włóczęga - tłumaczy, co chwilę pierzchliwie spoglądając na wycelowaną w niego broń. - A wy? Bo widzę, że zwykłymi ludźmi nie jesteście - dodaje odrobinę pewniej. Kobieta zerka na mnie, po czym wraca do rozmowy.

- Jesteśmy państwami, ja jestem Rzeczpospolita Polska, a ten tutaj to nowe oblicze Rosji - objaśnia, a na twarzy osobnika pojawia się szok i niedowierzanie. - Uciekliśmy niedawno z katorgi i staramy się dotrzeć do Europy - nadmienia już mniej podejrzliwe, jednak dalej ściska badyl w gotowości.

- Так же, как я! Я помогу вам! (Tak jak ja! Pomogę wam!) - krzyczy entuzjastycznie, robiąc krok do przodu, lecz szybko się opamiętuje i znowu zastyga w bezruchu.

- Niby jak? - kobieta dopytuje nieco zaintrygowana. Ja postanawiam się na razie nie wtrącać i obserwować ich rozmowę.

- Jak już mówiłem, też jestem uciekinierem, to jest już moja druga ucieczka, wiem bardzo dużo o Syberii, o ludziach tu żyjących, o tym, jak tu przeżyć i nie dać się złapać - tłumaczy, wymieniając wiele potencjalnych zalet. 

Trzeba przyznać, że może mówić prawdę, bo przypomina trochę Sybiraka. Spod grubego i długiego kożucha, wystaje mu typowy, chłopski armiak oraz kawałek kolorowej tkaniny, który zapewne stanowi fragment sukiennej koszuli, spodnie, również z jakiegoś sukna, buty wysokie i czapkę ze skóry jakiegoś zwierzęcia, chyba psa. Słowem, zwykły, syberyjski osadnik. Jednak kilka rzeczy się nie zgadza. Najbardziej rażący jest brak brody czy chociaż jakiegoś wąsa, podobnie akcent, brzmi jak Rosjanin z Europy. Ubrania, choć czysto syberyjskie, są widocznie znoszone. Liczne torby i manatki wskazują na samotne i koczownicze życie. Życie włóczęgi.

- Dlaczego chcesz nam pomóc? - pytam oschle, zwracając na siebie uwagę dwójki.

- Jesteście w podobnej sytuacji i mamy ten sam cel, wolność, prawda? - mówi, pełen złudniej nadziei. - Zostałem tu zesłany, bo pragnąłem nowego państwa, więc tak właściwie jestem tu, bo wolałem ciebie - kończy niepewnie, wpatrując się we mnie, przeszywając mnie na wskroś, a oczy ma pełne osobliwego oczekiwania. 

Już nieraz takie widziałem.

I nie dam się znowu nabrać.

- Myślę, że mógłbyś się przydać - mała wesz wtrąca się, odrzucając na bok kij i uśmiechając się przyjaźnie.

- Ты с ума сошла?! (Oszalałaś?!) - wrzeszczę, skupiając się na niej, jednak cały czas mierzę z Naganta w naszego gościa. 

- A tobie co znowu? Nieprawdę powiedziałam? - oburza się, patrząc na mnie z niedowierzaniem i wyrzutem, po raz kolejny mnie nie rozumiejąc.

- Czy ty chcesz mu tak po prostu... Agh! - warczę wściekły, nie mogąc pojąć jej głupoty. - Ты! (Ty!) - wskazuję na chłystka, który nieco się trwoży moją nagłą reakcją. - Jeśli faktycznie mówisz prawdę, to czekaj tu, a jeżeli zobaczę, że coś kombinujesz, to marny twój los - straszę go, z dość zadowalającym skutkiem, ponieważ w odpowiedzi nerwowo kiwa głową, zgadzając się na moje warunki. - А ты! (A ty!) - zwracam się z powrotem do kobiety, która nie kryje swego zdegustowania. - Musimy porozmawiać na osobności - dodaję stanowczo, co odrobinę ją dziwi, ale nie protestuje. Oddalamy się kilkanaście metrów, aby w spokoju omówić parę spraw.

- Co ty wyrabiasz? - dopytuje zbulwersowana, gdy tylko znajdujemy się w odpowiedniej odległości.

- Co ja wyrabiam? To ty ufasz pierwszemu lepszemu przybłędzie, jaki się nam trafił po drodze! - wzburzam się, widząc jej lekkomyślność i brak ostrożności.

- Co do niego masz? Jest uciekinierem jak my - tłumaczy, podając nieroztropny, wręcz po prostu głupi, argument.

- A nie pomyślałaś, że mogli go na nas nasłać albo że może nas wydać przy najbliższej okazji - syczę, wyjaśniając moje uzasadnione wątpliwości.

- Słuchałeś go? Po co miałby to robić? - dziwi się nieco, twardo pozostając przy swoim.

- No nie wiem, idąc tym tokiem myślenia, po co my tak właściwie się kryjemy? Wejdźmy do jakiejś wioski i wykrzyczmy, kim jesteśmy, zobaczymy co się stanie - drwię, nie mogąc znieść jej łatwowierności. Jakim cudem ona jeszcze żyje?

- Ja rozumiem, ale spójrz na niego, co on mógłby nam zrobić  - uspokaja się, przypatrując mi się pobłażliwie i wskazuje na osobnika, który jest przedmiotem naszej sprzeczki. Zerkam na niego. Ona ma trochę racji. Knypek jest jej wzrostu, widać, że nie jest przesadnie dobrze zbudowany oraz że wędruje znacznie dłużej od nas, przez co jest nieco wyniszczony. Gdy tylko zauważył, że na niego patrzymy, zaczął niespokojnie machać do nas. Zaprawdę żenujące, chyba nawet Polska, sama ze swoim temperamentem, dałaby mu radę. 

Może by tak...

- Pozbądźmy się go, nie będzie kłopotów, nikomu nic nie wygada - dostaję olśnienia, wracając myślami do naszego pierwotnego planu.

- Co masz na myśli? - pyta ewidentnie zaskoczona, znowu skupiając się na mnie.

- Zabijmy go, nie ma świadków, nikt go tu nie znajdzie - objaśniam, podając najbardziej oczywiste wyjście z tej sytuacji.

- Nie ma, kurwa, mowy, nawet się nie waż - warczy, błyskawicznie zmieniając wyraz swojej twarzy na najczystszą wściekłość.

- Ale... - mówię, lekko się pesząc jej reakcją.

- Żadnego "ale", idzie z nami, a ty przynajmniej poćwiczysz interakcje międzyludzkie - przerywa mi niezwykle wzburzona. Mam zamiar się wykłócać, ale gdy tylko otwieram usta, ta od razu mnie ucisza. Ponownie tego dnia wpatrujemy się sobie w oczy, ona pełna gniewu, ja irytacji pomieszanej z zakłopotaniem i niestety, tym razem czuję się na przegranej pozycji. 

- Zgoda, ale jeśli popełni chociaż jeden błąd, to dostanie kulkę w łeb, a ty będziesz siedzieć cicho aż do Moskwy - wzdycham, starając się nie okazać mojej świadomości przegranej i ogólnej rezygnacji. Wesz stoi w milczeniu, intensywnie szukając na mojej twarzy jakichkolwiek oznak dalszego sprzeciwu, jednak nie znajdując ich, zaczyna się łagodnie uśmiechać, pełna osobliwego politowania. 

- Miło mi cię powitać w naszej drużynie Wasilij! - wychyla się na bok i woła uradowana do chłystka, który wciąż grzecznie stoi w oddali, lecz słysząc jej słowa, również zaczyna się weselić.

Ja tu zwariuję...


-------------

Małe dopowiedzenie, "armią generała Kukułki" nazywano zbiegów z całej Syberii, ponieważ zawsze z początkiem wiosny i pojawieniem się kukułek ludzie zaczynali masowo uciekać, a w kumulacyjnych momentach liczba włóczęgów osiągała ponad 30 tyś. osób.

Życzę wam miłego dnia/nocy.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro