Rola państwa

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Wieczór.

Słońce już prawie zaszło, a jego wątła poświata barwi tajgę wieloma odcieniami żółci, pomarańczu i czerwieni. Po drugiej stronie horyzontu powoli wznoszący się księżyc pokrywa świat srebrzystą łuną. Mroźne, zimowe powietrze wypełnia moje płuca, przyjemnie je drażniąc. Śnieg cichutko skrzypi pod moim butami. To wszystko składa się na krótką chwila dnia, w której nie muszę zapierniczać ku chwale cara ani dusić się w zatęchłym baraku, moment spokoju, który pozwala mi nie oszaleć w tej gehennie.

- Большевику (Bolszewiku) - słyszę za sobą głos i czuję, że ktoś delikatnie trąca mnie w ramię. Odwracam się, aby ujrzeć jednego z Lachów, przerywającego moją sielankę.

- Что ты хочешь? (Czego chcesz?) - pytam nieco zdziwiony i przyglądam się niziołkowi. Wygląda na to, że jest niemal równie niezadowolony z naszego spotkania, co ja.

- Polska chciałaby z tobą porozmawiać przy chatce - odrzeka beznamiętnie, gotowy, by od razu odejść, jednak zatrzymuję go.

- To dlaczego sama do mnie na przyjdzie? - dopytuję, nie mając ochoty tłuc się do niej przez pół więzienia.

- Bo nie może się oddalać od chatki - parsa, jakby to była najbardziej oczywista rzecz na świecie.

- Aha... - mamroczę nieprzekonany. - Chwila, dlaczego nie wysłała tego podrostka, tylko ciebie? - dziwię się, zdając sobie sprawę, że przecież ten starzec to nie jej etatowy chłoptaś na posyłki. Słysząc to, Polaczek miesza się nieco, a jego obojętność zanika i zastępuje ją zgryzota.

- Jest od niedawna w izolatce, czeka na przeniesienie na Kołymę - wykrztusza, uciekając wzrokiem na bok, po czym zrywa się i znika mi z oczu. No proszę, więc znowu uzbierali transport na koniec świata, nawet trochę mi żal knypka.

Stoję chwilę, zastanawiając się co zrobić. Od zawarcia naszej umowy nie było zbyt wiele momentów, w których moglibyśmy ją dokładniej omówić, głównie dlatego, że musiałem się zastanowić czy decyzja podjęta podczas zamroczenia bólem i podparta czczymi obietnicami ma sens, z tego powodu wolałem unikać tej manipulantki.

Ostatecznie postanawiam się z nią spotkać, ta mała wesz i tak znajdzie sposób, aby się do mnie dostać i będzie robić mi wyrzuty, jeśli do niej teraz nie zajdę, więc lepiej sobie tego darować.

Będąc niedaleko celu, słyszę wiązankę ciekawych słów. Wychylam się delikatnie zza budynku kuchni, aby zobaczyć godną politowania scenę. Jeden ze skazańców, w dodatku jeden z bolszewików, dość nieudolnie przymila się do Polski, tymczasem ona powstrzymuję się przed rzuceniem się na dużo większego od niej mężczyznę. Wygląda jak chomik ze wścieklizną.

Może nawet chętnie, bym się poprzyglądał, jak go morduje za głupotę, ale nie mam na to czasu i mamy ten rozejm czy coś, mamy sobie pomagać, a za takie coś może mieć problemy. No i towarzysza też nie powinienem pozostawić...

- Никита! Оставь ее в покое! (Nikita! Zostaw ją w spokoju!) - krzyczę, powoli do nich podchodząc. Ten słysząc swoje imię, gwałtownie odwraca głowę w moją stronę, nieco blednąc. Kobieta wykorzystuje zamieszanie i wymierza mu siarczysty cios w twarz z otwartej dłoni, tak że ten trochę się cofa, a jego skóra błyskawicznie czerwienieje od uderzenia. Przystaję obok niej, parząc na równie zszokowanego co ja katorżnika, mała wesz za to uśmiecha się pełna triumfu i satysfakcji.

- Nie wiedziałem, że pani kogoś ma, już wam nie przeszkadzam, извините меня (przepraszam) - jąka się płochliwie, pozostawiając mnie, a raczej nas, w jeszcze większym osłupieniu. Pachole pierzchliwe odchodzi, a nasza dwójka dalej stoi zdumiona. Po chwili nasze spojrzenia się krzyżują. Zarówno moja, jak i jej twarz jest pełna odrazy oraz czegoś na wzór zakłopotania na samą myśli o domniemanej relacji.

- Więc, dlaczego chciałaś się spotkać? - chrząkam, przerywając niezręczną ciszę i zadając jej pytanie wciąż zniesmaczony. Ta wyrwana z szoku wzdryga się nieco.

- Musimy omówić plan - odpowiada zdecydowanie, dalej dziwnie się mi przyglądając.

- Jaki plan? - dziwię się, pierwszy raz słysząc o czymś takim.

- Plan naszej ucieczki? - mówi, zdezorientowana moim niedoinformowaniem. Rozejm trwa dopiero kilka dni, a ta już ma zaplanowaną ucieczkę. Szybka jest...

- Kiedy ty chcesz uciekać, że już omawiasz plan? - ciągnę z drwiną, werwa, z jaką ta wesz do wszystkiego podchodzi, jest wręcz rozbrajająca. Widać, że życie jej jeszcze nie przećwiczyło.

- Za pięć dni - odrzeka poważnie w reakcji na moje rozbawienie.

- Ты че бухой?! (Pojebało cię?!) - krzyczę, ponownie dziś oszołomiony. Gdy zdaję sobie sprawę z tego, co zrobiłem, zakrywam usta. Niestety, mój wrzask już zwrócił uwagę innych, którzy nieco zaciekawieni spoglądają na nas. Polka przebija mnie wzrokiem pragnącym mordu. Nie wiem, czy bardziej jest urażona, czy zła, że wywołałem niechciane zainteresowanie naszą dwójką. Jednak ja również jestem wściekły, lecz za marnowanie mojego czasu. - Mamy marzec, jest co najmniej minus dwadzieścia stopni w nocy, co chwilę są zamiecie, jak tylko wydostaniemy się stąd, to złapią nas w kilka dni i wsadzą do izolatek, chyba że wcześniej umrzemy - pochylam się nad nią i syczę zirytowany. - Jak chcesz sobie iść na tamten świat to droga wolna, ale mnie w to nie mieszaj, moje życie może i jest żałosne, lecz cenię je sobie i nie mam zamiaru go pogarszać - wzdycham głośno i kończę już trochę spokojniej.

- Posłuchaj mnie, to wszystko ci wyjaśnię, nie złapią nas tak łatwo, ponieważ... - odzywa się delikatnie rozdrażniona.

- Nie, to ty posłuchaj, spędziłem tu już zbyt wiele czasu, żeby nie wiedzieć, czym kończą się takie idiotyczne pomysły - znowu podnoszę głos, ale tylko tyle, na ile pozwala sytuacja.

- Nie jest idiotyczny, trochę ryzykowny i wymaga zaangażowania wielu ludzi, ale ma dużą szansę powodzenia - tłumaczy, widocznie rozumiejąc moje obawy. - Ja wiem, jak to brzmi, mi też w pierwszym momencie się nie spodobał i dalej mam pewne opory, ale Aleksiej i Maciej przekonali mnie, że to może być jedyne wyjście - kontynuuje, dalej się usprawiedliwiając.

- Co ty tak bardzo na nich polegasz? Czy to miejsce jeszcze cię nie nauczyło, że każdy musi liczyć na siebie? - parskam, wytykając jej łatwowierność.

- Ty jesteś taki tępy czy tylko udajesz? A może jesteś po prostu ślepy? - oburza się nagle, gapiąc się na mnie jak na kretyna.

- Что ты сказалa? (Co ty powiedziałaś?) - unoszę się, słysząc kolejną obelgę.

- Oni chcą, abyś tak myślał, a ty jak głupi dajesz się na to nabrać? Może i w tym więzieniu nie ma za wielu twoich "towarzyszy", ale to nie znaczy, że jesteś tutaj sam - prycha, przyglądając mi się z politowaniem, śmiem powiedzieć ubolewaniem nade mną.

- О чем, черт возьми, ты говоришь? (O czym ty do cholery mówisz?) - pytam, nie mogąc zrozumieć powodu jej zgorszenia.

- Im chodzi o to, abyśmy nie ufali innym, wszędzie widzieli wrogów, bo się nas boją, naczelnik, major, strażnicy, wszyscy wiedzą, do czego możemy doprowadzić, a szczególnie ty, to dlatego Imperium wysłał cię do tej zapomnianej przez Boga dziury - wskazuje na mnie, uderzając palcem w moją klatkę. - Bycie krajem to nasza klątwa i największa siła. Nigdy nie będziemy normalni, nasze życie zawsze będzie inne, wypaczone przez decyzje tego świata. Ale tym właśnie jesteśmy, decyzją ludzi, pragnieniem naszych narodów i nadzieją na wolność, zmianę, lepsze jutro - ciągnie mnie na dół, zniżając do swojego poziomu. Świdruje mnie oczyma, mówiąc niemal szeptem.

- I co to ma do rzeczy? - dopytuję zmieszany. Ta cała sytuacja robi się coraz bardziej surrealistyczna.

- Całe to więzienie jest wypełnione Rosjanami, którzy czekają na rewolucję, która zmieni ich los, Polakami oczekującymi odrodzenia ich państwa - odpowiada żywiołowo, puszczając i pozwalając mi się wyprostować. - Są tu ci twoi komuniści, on już nie mogą się doczekać, kiedy tylko się stąd wydostaniesz i poprowadzisz ich. Oni wszyscy nam pomogą. Nie jest ich wielu, ale są gotowi pójść za nami do piekła, czy raczej pomóc z niego wyjść - kończy, pokazując na otaczającą nas przestrzeń oraz ludzi, którzy przygladają się nam z zainteresowaniem.

Zapada pomiędzy nami osobliwa cisza. Tonę w natłoku myśli, który ogarnia mój umysł, wszystkie usłyszane słowa odbijają się echem w mojej głowie. Mała wesz przygląda mi się z nadzieją, jej drobne iskierki skrzą się w błękitnych oczach niczym gwiazdy migoczące na niebie podczas sztormu, jej duch jest wręcz przytłaczający.

Ona może ma... Nie. Ona ma rację. Nie mogę tego rozpamiętywać. Przynajmniej nie aż tak. To nie jest Moskwa. Tutaj też nie wszyscy są mi przychylni, ale nikt nie jest przeciw mnie. Muszę w końcu tam wrócić i dokończyć, co zacząłem, po to, do cholery, istnieję.

- Więc jaki jest ten twój, czy tam nasz, plan? - odzywam się nieco niepewnie, lekko zrezygnowany.

- Myślałam, że już nigdy nie zapytasz - jej nadzieja zmienia się w zadowolenie. Na twarzy kobiety pojawia się zwycięski uśmiech, który pomimo pozornej niewinności wywołuje we mnie pewien niewyjaśniony niepokój.

W co ja się wpakowałem...

---------

Trochę krótki jak na tydzień czekania, ale zaczyna się wolne, więc moja produktywność wzrośnie.

Poza tym, w demokratycznym głosowaniu wygrał bolszewik, drugie miejsce ma rozdział po części z perspektywy Polski, po części komunisty, a trzecie miejsce zajął Grigorij (nigdy nie spodziewałam się, że ten zboczeniec i tchórz tak wam przypadnie do gustu, ale ok XD) Mogłam nadmienić, że w grę wchodzi więcej niż jedna perspektywa, może wtedy wyszłoby inaczej, no ale nic. Zastanowiłam się nad tym rozdziałem i pozwolę sobie wrzucić mały kawałek opowiadany przez Polskę, ponieważ tak będzie łatwiej mi przedstawić, jak wyglądają zwyczaje świąteczne w katordze, ale większość będzie tak, jak wybraliście.

Życzę wam miłego dnia/nocy.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro