We wnętrzu chłopskiej chaty

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Otoczyli nas.

Jest ich ośmiu. Ośmiu syberyjskich chłopów. Są uzbrojeni. Widać, że są w trakcie zwykłego polowania, jeden nawet niesie zwierzynę na plecach.

Ja i bolszewik stoimy do siebie plecami, uważnie i nerwowo obserwując ich ruchy.

Przyglądają się nam osłupieni i zaciekawieni. Prawie się nie ruszają, tylko lustrują w milczeniu. Cały czas trzymają w pogotowiu broń, jednak nie wydaje się, aby mieli jej użyć.

- Они такие странные, такие красочные (Jacyś dziwni są, tacy kolorowi) - jeden z nich, najniższy, w końcu przerywa tę nieludzką ciszę, ewidentnie zmieszany.

- Może to jakieś zmory - rzuca inny, jakby zalękniony i robi znak krzyża, trzykrotnie, jak prawowierny grecko-rosyjski chrześcijanin powinien robić.

- Ona mogłaby być rusałką, ale on... - nadmienia następny, skupiając się głównie na bolszewiku, delikatnie zlękniony, zapewne przez jego wielkość.

Ich głosy są inne niż tamtych. Nawet nie chodzi mi o to, że to po prostu inni ludzie. Nie ma tego gniewu. On są najzwyczajniej zaintrygowani.

Ale wciąż mogą nas zabić.

- Ta mała była na liście gończym wywieszonym w mieście, on chyba też... - podejrzliwie wtrąca się kolejny, ten sam, który nas zauważył. Czyli jednak sprzedają nas, teraz już na pewno wywiozą nas do białych niedźwiedzi.

- Что мы будем с ними делать, товарищу? (Co z nimi zrobimy, towarzyszu?) - ten niski pyta go, podchodząc do niego.

Towarzyszu?

To komuniści? 

Jezusie kochany, to komuniści.

Boże, pierwszy raz dziękuję ci za to, że łajza jest... no... sobą.

- Ten tutaj to wasze państwo! - krzyczę nagle, wskazując na Moskala niczym na produkt na sprzedaż i straszę nieco okrążających nas mężczyzn, którzy zszokowani całkowicie skupiają się na mnie.

- Ja ci pomagałem, a masz zamiar teraz tak po prostu mnie wystawić, ty mała сук... - zerka na mnie wściekły jak nigdy, gotowy mnie udusić. 

Jeszcze nie dzisiaj łajzo, jeszcze nie dzisiaj. 

- Cicho - syczę, starając się utrzymać pozę zawodowego handlarza. - Już i tak gorzej nie będzie, a to może nam tyłki uratować, więc się uśmiechnij czy coś - dodaję szeptem, on miesza się w niezrozumieniu, lecz dalej wydaje się pragnąć mojej głowy.

- Jak to naszym państwem? - któryś chłop się odzywa, będąc razem z druhami w jeszcze większym osłupieniu niż wcześniej. 

- No, to wasz kraj, wasza Rosja, komunistyczna Rosja - ponownie reklamuję kompana w podróży. Wzrok wszystkich skupia się teraz tylko i wyłącznie na nim, co go odrobinę krępuje.

- О чем ты говоришь? (O czym ty mówisz?) - dopytuje, ten od krzyża, niezwykle zakłopotany, lecz zarazem zaintrygowany.

- Każde państwo ma swoje uosobienie, słyszeliście o tym, prawda? - mówię, uważnie przyglądając się ich twarzom, chłopi zerkają porozumiewawczo na siebie i po chwili wszyscy kiwają głową na tak, a mnie zaczyna ogarniać euforia związana z prawdopodobnym powodzeniem mojego planu. - I podczas gdy Imperium jest przedstawicielem wyzyskujących was warstw, to ten tutaj - tłumaczę, klepiąc bolszewika po ramieniu, co jest ciut komiczne z racji różnicy wysokości. - To wasza Rosja, chłopsko-robotnicza, komunistyczna Rosja - podnoszę głos z satysfakcji, a wychwalany przeze mnie osobnik rzuca mi niepewne spojrzenie. Sybiracy, po wysłuchaniu mnie, przypatrują się mu w milczeniu, z jeszcze większym zdziwieniem, powiedziałabym, że onieśmieleniem. W ich oczach widać mnóstwo kotłujących się emocji, jednak nie wyglądają one na zgubne dla naszej dwójki, przynajmniej mam taką nadzieję.

- Я слышал о нем (Słyszałem o nim) - dość młody chłopina, chyba najmłodszy z obecnych, przerywa ciszę, jego głos dalej obfituje w osłupienie, lecz jest w nim coś jeszcze, ekscytacja.

- Я тоже (Ja też), jak Iwana odwiedził ten partyjny z Moskwy, to opowiadał o kimś takim - odzywa się inny, który dotychczas siedział cicho.

- Что мы делаем, Дмитрий? (Co robimy, Dmitrij?) - niezbyt wysoki chłop ponownie pyta pierwszego spotkanego przez nas mężczyznę i wtórnie zapada niezmącony żadnym dźwiękiem spokój. Tym razem spojrzenie zebranych jest utkwiony w nim, wszyscy uważnie czekają na słowa, które przesądzą o naszym losie. Ja i Moskal spoglądamy na siebie podenerwowani.

- Вы идете с нами (Idziecie z nami) - ogłasza, wbijając w nas nieco osobliwe spojrzenie, a stojących za nim uczuć nie jestem w stanie określić.

...

Pomimo naszych wszelkich obaw mój plan się powiódł.

Chyba.

Zostaliśmy zabrani przez chłopów do ich wioski, w drodze okazało się, iż wszyscy, bez wyjątku, należą do organizacji wolnościowych dążących do obalenia caratu i wprowadzenia rządów ludu i wszyscy, jak jeden mąż, traktują bolszewika jak swego wieloletniego kamrata i autorytet.

Mnie przy okazji też. 

A ja nawet nie jestem komunistą, chociaż może lepiej na razie o tym głośno nie mówić, tak na wszelki wypadek.

Jak tylko znaleźliśmy się na skraju wioski, dla wszelkiej ostrożności, po cichu zaprowadzili nas do domu jednego z nich, tego całego Dmitrija. Jego dom niczym się nie różni od typowych syberyjskich chat, często tu już przeze mnie widzianych. Jest w całości wykonany z drewna, z niskim pułapem, a niedaleko znajduje się stodoła i chyba obora, nie miałam czasu się przyjrzeć, ponieważ błyskawicznie wprowadzili nas do środka, polecili się rozebrać i rozgościć "jak u siebie". Po chwili krzyków, szeptanych rozmów, kolejnego przyglądania się nam w osłupieniu i mimo względnie później pory gospodyni domu, to znaczy żona Dmitrija, Natasza, zaprowadziła nas do głównej części domu, proponując nam wieczerzę.

To wszystko dzieje się za szybko, nawet jak dla mnie.

No ale, nie będę narzekać, teraz właśnie siedzimy i czekamy. Reszta chłopów też przyszła i chociaż oni ponoć nie będą brać udziału w posiłku, to mają nadzieję jak najwięcej dowiedzieć się od nas, ponieważ w czasie przejazdu do wioski nie chcieli nas męczyć.

Więc zrobią to po posiłku.

Większość ludzi w swym życiu nie ma nawet szansy ujrzeć jakiekolwiek państwo, a ci prości ludzie mają przed swymi oczami aż dwa, w całej swej okazałości, no powiedzmy, bywałam w lepszej formie, ale nie o to się rozchodzi. Teraz, kiedy nie mamy na sobie wierzchnich ubrań, znacznie lepiej widać naszą inność, na pierwszy rzut oka przejawiająca się w barwie naszej skóry, dwóch różnych odcieniach czerwieni i w moim przypadku jeszcze bieli. Wszyscy w ciszy przyglądają się nam z dziecięcym zaciekawieniem. Dzieciaki również tu zaglądają. Zza progu drzwi, gromadka wcześniej przegnanych przez Nataszę latorośli, zerka na nas z właściwym im onieśmieleniem i zainteresowaniem, a my siedzimy jak te kołki, swoiście skrępowani, co jakiś czas nerwowo na siebie zerkając i czując się jak przedmioty wystawione w witrynie sklepu.

Jednak w końcu pojawia się nasze wybawienie, gospodarze domu przynoszą nam strawę.

Na Syberii z reguły jada się tłusto, bardzo tłusto i nasz posiłek jest dobrym tego przykładem, bowiem podają nam barszcz z suszonym mięsem, kaszę z olejem i kapustę kwaśną, nie siekaną, a pokrojoną na mniejsze kawałki. Poza nami do posiłku zasiada jeszcze Dmitrij, ale wpierw żegna się trzy razy sposobem ruskim, jako kolejny prawosławny, ja robię to samo, lecz po swojemu, po katolicku, a bolszewiki tylko zerka na nas zażenowany, przymierzając się do jedzenia.

Możność spożycia pierwszego ciepłego posiłku od wielu dni i pierwszego prawdziwie sycącego od miesięcy wydaje tak mi się surrealistyczna, ale zarazem przyjemna i błoga, że mogłabym jeść ten barszcz do końca swoich dni.

- Więc jeśli możemy zapytać, jak się znaleźliście tu na Syberii? - ciszę naszego pożywiania się przerywa ten sam młody chłopak, którego już dzisiaj spotkaliśmy. Wszyscy Sybiracy gwałtownie odwracają się do niego, karcąc go wzrokiem za przeszkadzanie w posiłku, jeden z chłopów nawet smaga go przez głowę, dorzucając kilka niemiłych słów.

Lecz to nie zakłócenie jedzenia mnie martwi. Razem z Moskalem przerywamy na chwilę naszą czynność i odrobinę niespokojnie na siebie spoglądamy, niepewni co winniśmy zrobić.

Jednak intencje tych ludzi wydają się dobre i szczere, gdyby chcieli nas po prostu wydać, raczej by się tak nie starali, prawda?

- Zostaliśmy zesłani, ale uciekliśmy jakiś czas temu - ostatecznie bolszewik odpowiada beznamiętnie, jak to ma w zwyczaju, pomijając ważne szczegóły i wraca oczyma do talerza.

- Ile już idziecie? - pyta się inny chłop, wyraźnie zachęcony naszą ustępliwością i brakiem negatywnej reakcji na zaczepiane nas w obecnym momencie. 

To by było na tyle ze spokojnej kolacji, czas na wywiad.

- Straciliśmy trochę pojęcie, jaki dokładnie dziś może być dzień, ale wyruszyliśmy początkiem marca - tym razem odpowiadam ja, już nie odrywając swojej uwagi od strawy.

- A kiedy was zesłali? - rzuca następny, jeszcze bardziej zaciekawiony niż poprzednicy.

- Ona trafiła na Syberię końcem jesieni, a ja początkiem zeszłej wiosny - ponownie odpowiada komunista, również skupiając się wyłącznie na barszczu.

- A jak się znaleźliście? - dopytuje nasz gospodarz, samemu kończąc swoją dolę. No proszę, szybko mu poszło, nawet nie wiem jak to możliwe.

- Nie znaleźliśmy się, po prostu trafiliśmy w to samo miejsce - mówię szybko, już delikatnie znużona i zwracam się ku następnej pozycji w jadłospisie, kaszy z olejem, a może smalcem lub tym i tym?

- I postanowiliście razem uciec? - kolejny chłop i kolejne pytanie. Przynajmniej dzieciaki wykorzystały ogólne poruszenie i wygodnie rozsiadły się pod ścianą, lustrując nas i szepcząc między sobą.

- Mniej więcej, najzwyczajniej w pewnym momencie postanowiliśmy się... - Rosjanin przerywa, jakby szukając odpowiedniego określenia. - Dogadać... - wzdycha, ciut drwiąco.

- Więc długo jesteście już razem? - Natasza nagle się wtrąca, a słysząc to, bolszewik zaczyna się krztusić barszczem, a ja podnoszę znad kaszy dość zmieszany i speszony wzrok.

- W jaki sense "razem"? - syczę przez zęby, nie będąc pewna, jakie słowa dobrać i mając nadzieję, iż źle ją zrozumiałam.

- Skoro sami podróżujecie i się o siebie troszczycie, to chyba musicie być jakoś ze sobą powiązani, nie mówię, że od razu małżeństwem, ale... - kobieta tłumaczy lekko zdezorientowana.

- Nic nas takiego nie łączy - bolszewik wcina się ostro, wciąż nieco kaszląc.

- Po prostu mam wspólne cele i uznaliśmy, że razem będzie nam łatwiej je osiągnąć - klaruję nieporozumienie, zerkając czy mój kompan na pewno zaraz się nie udusi.

- Tak, to tylko zbieżność interesów - nadmienia, ostatecznie normując swój oddech.

- Rozumiem... - Natasza odzywa się stosunkowo podejrzliwie, biegając po nas sceptycznym spojrzeniem, po czym zapada krępująca cisza.

- Wracając, co planujecie dalej? - Dmitrij chrząka, na nowo rozpoczynając rozmowę.

- Musimy dostać się za Ural - Moskal znowu odpowiada jako pierwszy, równocześnie kończąc swój posiłek.

- I to jak najszybciej - dorzucam gwałtownie. - W Europie trwa wojna, a ja muszę pomóc moim obywatelom odzyskać, co zostało okrutnie zabrane ich przodkom wiele lat temu - zaznaczam śmiało, również już odkładając pustą miskę. 

- A ja muszę w końcu skończyć przygotowania do rewolucji, carat się sam nie obali - bolszewik nadmienia zimno, jego ton jest wręcz bezwzględny, a twarz ukazuje cień gniewu.

Ponownie wszyscy milkną. Zebrani w domu wymieniają miedzy sobą wymowne spojrzenia, coś wspólnie ustalając i ostatecznie ich wzrok kolejny raz skupia się na naszej dwójce.

- Pomożemy wam dostać się przynajmniej do Wschodniej Syberii, za Jenisej - gospodarz domu odzywa się poważnie, wyrażając wolę ogółu, a we mnie pojawia się niepohamowana radość, nawet mój kompan wygląda na ciut uradowanego. - Jednak na razie powinniście odpocząć, zostańcie u nas dzień, może dwa - dodaje życzliwie, uśmiechając się ciut zakłopotany.

I jeszcze jeden raz nasza dwójka spogląda na siebie w niepewności, jednak ku mojemu drobnemu zdziwieniu, Moskal nie wygląda na nieskorego do przyjęcia propozycji.

- C удовольствием (Z przyjemnością) - odpowiada niezwykle potulnie, a na twarzach obecnych pojawia się uciecha.

- Давайте выпьем за наших гостей! (Wypijmy za naszych gości!) - rozradowany Dmitrij ogłasza, ponaglając swoją żonę i odsyłając ją w poszukiwaniu trunków.

Ach ta prosta, słowiańska gościnność...

-----------

Chyba nie sądziliście, że im coś zrobię, nie jestem sadystą, nie będę tu lać krwią, w co drugim rozdziale, a następny rozdział jutro i przy okazji parę ogłoszeń.

Życzę wam miłego dnia/nocy.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro