Rozdział 18

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Gdy zobaczyłem go na drodze, jak zawsze prezentującego się dostojnie niczym pomnik bohaterów z legend, poczułem tak palącą wściekłość, że z trudem powstrzymałem się przed urządzeniem awantury już w bramie. Wychodziłem z założenia, że lud nie powinien obserwować, jak przyszły władca ziem kłóci się z aktualnym, więc tylko gryzłem się w język, czekając, aż będziemy mogli porozmawiać na osobności. Kiedy do tego doszło, część mojej złości ulotniła się, a z tropu całkiem zbiło mnie niepomierne zdumienie na twarzy ojca.

– Na przodków, o co ci chodzi? – zapytał tak spokojnie, że poczułem się jak głupiec.

– O co mi chodzi? O to, że tu jesteś! Czemu mi nie ufasz?

– Skąd ta myśl? Jesteś moim synem, oczywiście, że ci ufam.

„I dlatego posłałeś za mną szpiega do Ovieno", pomyślałem, ale nie mogło mi to przejść przez gardło. Zaplotłem ręce na piersi, wściekły, że nie umiałem się postawić.

– A jednak przyjechałeś, żeby mnie pilnować, tak?

– Nie, przyjechałem, żeby cię wesprzeć, jeśli zajdzie taka potrzeba – wycedził ojciec. – Jechaliśmy ciągle za tobą, obserwując, jak realizuje się twój plan. Całkiem sprytny, co miałem zamiar ci powiedzieć, gdybyś na mnie nie naskakiwał.

– Nie naskakuję, ale...

– Wojsko kryło się po krzakach przez całą drogę na wypadek, gdyby coś poszło nie tak. A teraz powiedz, że to było niepotrzebne.

Odwróciłem się do okna, z trudem powstrzymując przekleństwo. Najgorsze w tym wszystkim było to, że miał słuszność. Tylko dzięki tak zachowawczemu podejściu udało się pochwycić drugiego skrytobójcę, który zdołał wywinąć się z bójki. Teraz obaj mężczyźni siedzieli w lochach, strzeżeni przez pięciu uzbrojonych po zęby rycerzy.

– Jeden więzień by wystarczył – burknąłem, wciąż patrząc przez okno.

– Ach, ten, którego twój najmita prawie zatłukł na śmierć? Wspaniale, a drugi w tym czasie mógł zorganizować kolejny zamach.

Potarłem czoło drżącą dłonią. W jego głosie słyszałem już ostrzeżenie – musiałem załagodzić narastający spór jak najszybciej.

– Nie to mam na myśli... – zacząłem. Na ugodę było jednak za późno.

– Słuszna uwaga, bo obawiam się, że na stworzeniu całego twojego planu jakiekolwiek myślenie się skończyło – warknął ojciec. – A teraz zejdź mi z oczu.

Nie pozostało mi nic innego niż opuścić pokój na miękkich nogach, po czym za jakiś czas wrócić i przeprosić za swoje zachowanie. Bałem się trochę, co nastąpi dalej, ale na szczęście skończyło się tylko na reprymendzie.

– Nie powinienem tego odpuszczać, ale na twoje szczęście mam ważniejsze rzeczy na głowie – dodał na zakończenie. – Ale pilnuj się, bo drugiego razu nie będzie. Znalazłeś już kata?

Chociaż pierwotnie mieliśmy przewieźć więźniów do Locete, ojciec postanowił przesłuchać ich na miejscu. Wydawać by się mogło, że to żaden problem, ale kiedy zapytałem rządcę o kata, ten tylko wytrzeszczył na mnie oczy. Był to sympatyczny starszy człowiek, który nade wszystko pragnął zachować spokój w targanym niepokojami mieście, więc jedyne, co mógł zrobić, to zapewnić mnie, że Tamora nie ma kata. Nie urodziłem się jednak wczoraj i zdawałem sobie sprawę, że słowa sobie, a życie sobie, dlatego zacząłem rozglądać się uważnie. Co prawda niczego nie odkryłem, ale postanowiłem wykorzystać sposobność, by ugrać coś dla siebie.

– Jeszcze nie – odparłem. – Anton nic nie wiedział, więc pomyślałem, żeby zapytać Dago. Jako najemnik mógł słyszeć różne rzeczy.

– No to na co czekasz?

Taka reakcja była dla mnie niespodzianką, ale postanowiłem nie zwlekać. Dogan zniknął mi z oczu, gdy tylko armia ojca wjechała do Tamory i przejęła drugiego skrytobójcę, ale byłem pewien, że został pojmany przez straże. Udałem się więc do miejskiego więzienia – niskiej, kamiennej wieżycy tuż przy koszarach, tak starej, że aż dziwnej. Obok zachodniego skrzydła domu rządcy była ona jedynym dowodem na to, że miasto jest starsza, niż można by przypuszczać.

Dago rzeczywiście siedział w celi, oskarżony o pobicie kilku osób, w tym jednego ze strażników, który miał pecha wpaść pod pięść. Po namowach i zostawieniu kilku monet pilnujący go ludzie zaprowadzili mnie do niemal kwadratowej sali, gdzie mogłem pomówić z więźniem w spokoju. Stały w niej tylko dwa stoły – jeden na środku, drugi przy płonącym wesoło kominku – i rozklekotany regał pełny naczyń.

Dogan wszedł skuty, ale z szerokim uśmiechem na twarzy.

– Wiedziałem, że do mnie przyjdziesz – powiedział, rozsiadając się na tyle wygodnie, na ile pozwalały mu ciężkie łańcuchy.

– A jak sądzisz, po co?

– Hm, bo nie spodziewałeś się mnie w Tamorze? No i pewnie chcesz wiedzieć, dlaczego włóczę się po ulicach, a nie pilnuję interesu, który mi podrzuciłeś.

– To nie było trudne – odparłem z uśmiechem. – No więc? Jakie są odpowiedzi?

– Właściwie na oba pytania jest jedna odpowiedź: nie umiałem usiedzieć na miejscu.

– Chyba sobie żartujesz.

– Tobie się to pewnie wydaje dziwne, ale ja nie znam innego życia – odparł poważnie. – Włóczę się, odkąd pamiętam i przywykłem. Kiedy siedziałem w jednym miejscu... No, na początku było mi dobrze, nie powiem. Ale nie minął miesiąc, a mnie już ciągnęło w świat. Czułem się, jakby mnie ktoś spętał. W końcu nie wytrzymałem i wyruszyłem.

– I lepiej ci?

– O tak. Teraz jestem wolny! To znaczy przez większość czasu. Domowe pielesze chyba nie są dla mnie. A przynajmniej nie na okrągło.

Po tych słowach bezradnie rozłożył ręce. Zabrzęczały łańcuchy, a ja nie mogłem powstrzymać śmiechu. Naprawdę lubiłem tego człowieka.

– A co z interesem? – spytałem, opierając głowę na dłoni.

– Pamiętasz Nan? To ta dziewczyna, która udawała szpiega pod Ovieno. Ja nie chciałem siedzieć w miejscu, ale ona miała ochotę trochę odpocząć od najemniczej tułaczki. Oddałem jej interes. Podobno świetnie sobie radzi, ale wcale mnie to nie dziwi.

– Czyli wszystko dobrze się skończyło – skwitowałem i pochyliłem się nieco, by wypytać o inne sprawy. Te, z którymi przysłał mnie ojciec.

Tak jak się spodziewałem, Dago zdążył sobie wyrobić jakieś kontakty w półświatku i poznać plotki, dlatego powiedział mi dokładnie to, co chciałem usłyszeć: Tamora miała kata. Nieoficjalnie rzecz jasna, bo był to bardziej zabójca na zlecenie, ale podobno nie brakowało mu subtelności. Na nasze potrzeby powinno wystarczyć.

– Jak mogę na niego trafić? – zapytałem.

Najmita pokręcił głową.

– Sam w życiu nie dasz rady. On nie chce zadawać się z możnymi. Tylko ktoś taki jak ja może do niego dotrzeć... i przekonać, by zechciał dla was pracować. Musisz mi zaufać.

– No tak, a przy okazji wyciągnąć z więzienia, co?

Dago znów uniósł dłonie w geście bezsilności.

– Co poradzę. Ale wiesz, nie trafiłbym tu, gdybym nie chciał ci pomóc, więc... przysługa za przysługę, można powiedzieć. A znalezienie kata...

– Zapłacę ci za to, spokojna głowa.

Mężczyzna klasnął w dłonie.

– No to jesteśmy umówieni.

Wtedy postanowiłem zaryzykować. Dago pojawił się na mojej drodze całkiem niespodziewanie i trudno było nie uznać tego za zrządzenie losu.

– Właściwie jest jeszcze coś – szepnąłem, pochylając się tak nisko, że niemal położyłem się na stole. – Delikatnego.

Najemnik uniósł brwi i również się nachylił. Głową dałem mu znak, byśmy przesunęli się na kraj ławy, jak najdalej od drzwi. Odchrząknąłem, zbierając siły.

– Prośba – powiedziałem w języku wyspiarzy. – Zadanie. Za pieniądze.

Dago uniósł brwi.

– Na morskich bogów...

– Przepraszam, że źle mówię. Sam się uczę – dodałem, wspinając się na wyżyny umiejętności.

– Póki co dobrze ci idzie! Co to za zadanie?

– Spotkanie z Elvirą. Pamiętasz?

– Pewnie. Nie chciałeś mi powiedzieć, kim ona jest.

– Chciałem, ale nie mogłem – odparłem, próbując nadążyć za tematem rozmowy. Nie było mi łatwo. – Teraz też nie mogę. Ale muszę zrobić to... na więcej.

– „Na więcej"?

Westchnąłem i postanowiłem wrócić na wschodniotesański.

– Na większą skalę, Dago. Dużo większą.

– Szturmujemy zamek?

Parsknąłem.

– Nie aż tak – odparłem i znów wróciłem do dialektu wyspiarzy. – Świątynię.

– I to jest to twoje „nie aż tak"?! Przodkowie, chyba wolę zamek.

– Potrzebuję zielarza. Starego. On tam mieszka, muszę się z nim spotkać. Szybko.

Po tych słowach już po tesańsku opowiedziałem Dago o Vulmaro i o tym, dlaczego odszukanie go to taki kłopot.

– Nikt nie może wiedzieć – dodałem na zakończenie. – Nikt. Zwłaszcza ojciec.

Dago pokiwał głową, patrząc na mnie w skupieniu. Zastanawiał się.

– Zdajesz sobie sprawę, że to prawie niewykonalne? – zapytał, z trudem zakładając ręce na piersi. – Raczej tego nie zrobię. Nie chcę z nimi zadzierać, mam wśród nich wielu przyjaciół. Poza tym znam sposoby, w jaki działacie wy, panowie, ale magiczni to zupełnie co innego. Jak chcą coś ukryć, to ukryją, choćby i pod ziemią.

Poczułem, że po plecach przebiega mi dreszcz.

– On nie jest aż tak ważny – odparłem. – Już nie. Jakoś udało mi się dowiedzieć, gdzie jest.

Najemnik nie wyglądał na przekonanego, ale postanowił mnie sprawdzić.

– No dobrze, przypuśćmy, że się zgadzam. Masz jakiś plan, od czego zacząć?

Nie było sensu kłamać.

– Jeszcze nie. Usłyszałem o nim niedawno. Próbuję coś wymyślić, ale z tobą jest łatwiej. Ja nie zawsze mogę wyjechać, ty tak. To dużo.

– A jak masz zamiar przywrócić mnie do łask u ojca?

– To łatwe. Złapałeś zabójcę? Złapałeś. Spróbuję to wykorzystać i pokazać, że jesteś ważny. Może zostaniesz kimś więcej, na stałe. Przecież wiesz, co robisz. Ja nie zapominam.

Mężczyzna milczał tak długo, że już myślałem, że nie przyjmie mojej propozycji. Kiedy jednak miałem o to zapytać, Dago westchnął.

– Wygląda na to, że czas znów zebrać przyjaciół z drużyny – oznajmił, tym razem w moim języku. – Zdejmij mi te kajdany i daj tak około tygodnia. Powinno się udać. A tego kata przyprowadzę jeszcze dzisiaj, tylko muszę dostać pieniądze. Liczy sobie z góry.

Kamień spadł mi z serca.

– Wiedziałem, że mogę na ciebie liczyć.

Polecając strażnikom, by traktowali najemnika łagodnie, opuściłem więzienie i bezzwłocznie udałem się do ojca. Okazało się, że w międzyczasie próbował sam rozmawiać z pochwyconymi skrytobójcami, ale rzecz jasna nie pisnęli ani słowa. Na jego polecenie napisałem dwa listy – jeden do matki, informując, że jesteśmy cali i zostaniemy w Tamorze przez parę dni, oraz drugi, do rządcy naszego domu, prosząc o przygotowanie dwóch wozów do przewożenia więźniów. Dopiero gdy zostałem sam na sam z ojcem, przekazałem mu, czego się dowiedziałem. Nie wyglądał na zaskoczonego, ale słysząc żądania Dago, tylko uderzył dłonią w stół.

– Cholerni najmici, tylko więcej i więcej – warknął i zerwał się z miejsca. – Mamy gwarancję, że rzeczywiście kogoś zna?

– Żadną, ale ja mu ufam. Zawsze wiedział, co robi i jeszcze nigdy nie złamał słowa.

– A wyciągałeś go kiedyś z więzienia? W takiej sytuacji człowiek jest skłonny obiecać cokolwiek, byleby wyjść na wolność. Zwłaszcza że dla niego czas to naprawdę pieniądz.

– Nie, ale dawałem mu pracę, gdy naprawdę nie mieli co jeść ani gdzie się podziać. To chyba trudniejsza sytuacja, jak mi się zdaje.

Dopiero wtedy ojciec niechętnie sięgnął do swojej skrzynki i wydobył niewielki mieszek wypełniony monetami. Najwyraźniej był przygotowany na wszystko.

– Musi im wystarczyć – oznajmił. – Załatw to szybko. Chcę mieć tego kata jeszcze dzisiaj.

Nie wiem, jakich metod użył Dogan, ale poradził sobie znakomicie. Rzeczywiście tuż po zachodzie słońca służący dał nam znać, że dwóch mężczyzn czeka, by się z nami zobaczyć.

– Mówią, że panicz Olivier kazał im przyjść – doprecyzował, kłaniając się.

– Niech w takim razie wejdą. – Ojciec z westchnieniem wyprostował się na krześle. – Nie będziemy na nich czekać.

Sługa poruszył się niespokojnie.

– Panie, proszę o wybaczenie, ale oni... chyba oczekują, że to ty do nich wyjdziesz.

– Co takiego?!

– Spodziewałem się tego – powiedziałem szybko. – Dago uprzedził, ze ten człowiek nie chce współpracować z możnymi. Unika nas.

– Co to w ogóle za wymysły?

– Takie ma zasady. Chyba dobrze, że jakieś w ogóle są? Zresztą, właśnie dlatego to Dago musiał go znaleźć. Na moje wyzwanie by nie odpowiedział. Na twoje przypuszczam, że też nie.

– W takim razie ja nie mam zamiaru korzystać z jego... usług.

Po tych słowach ojciec spojrzał na służącego.

– Odprawić go. Najlepiej do lochu.

Sługa zerknął na mnie błagalnie. Musiał zdawać sobie sprawę, kto przyszedł. Najwyraźniej tym razem duma ojca może nas zaprowadzić do miejsca, w którym nie chcemy być.

– Ja tam pójdę – oznajmiłem. – Załatwię to.

– Chyba żartujesz.

– Ojcze, potrzebujemy tego człowieka. Sam przecież powiedziałeś...

– Ale nie potrzebujemy ludzi, którzy nami gardzą! Olivier, szanuj siebie i swoją godność.

Zgrzytnąłem zębami i zerknąłem przelotnie na służącego.

– Szanuję. I właśnie dlatego nie uważam, żeby rozmowa z najemnikiem mi uwłaczała. Jeśli chcesz tu zostać, droga wolna. Ja pójdę. Ostatecznie to dosyć delikatne zadanie. Nie wszyscy na dworze muszą patrzyć w twarz człowiekowi, który zaraz będzie torturował innych.

Zapadła cisza, a ja milczenie uznałem za zgodę. Skinąłem na sługę i już łapałem za klamkę, gdy usłyszałem coś, co jeszcze długo nie dawało mi spokoju:

– Wydałem kilka wyroków na ludzi, którzy źle o tobie mówili, ale wygląda na to, że mieli rację. Nie będziesz silnym władcą.

Odwróciłem się w miejscu.

– Słucham?

Ale on już na mnie nie patrzył – z założonymi na plecach rękoma wyglądał przez okno, patrząc na powoli pogrążające się w mroku podwórze. Przez kilka oddechów czekałem, czy doda coś więcej, ale gdy nadal milczał, wzruszyłem ramionami i wyszedłem na korytarz. Sługa natychmiast ruszył za mną.

– Tędy, paniczu – powiedział, wymijając mnie w korytarzu.

Wyszliśmy bocznym wyjściem, obok kuchni. Najemnicy czekali tuż za drzwiami, najwyraźniej pogrążeni w pogawędce. Gdy mnie dojrzeli, natychmiast umilkli.

– No, nareszcie – odezwał się Dago. – Już się zastanawialiśmy, czy coś się stało.

– Miałem pytać o to samo – odburknąłem, zerkając na drugiego najemnika. – Tylko głupiec każe, by jego pan sam musiał do niego schodzić.

– Tylko głupiec każe czekać komuś, kogo usług potrzebuje – odparował nieznajomy, zakładając ręce na piersi. – Mój czas jest cenny.

Zmierzyłem go spojrzeniem. Zdecydowanie nie wyglądał jak inni kaci. Był niższy i smuklejszy, a do tego ubrał się zupełnie inaczej. Zwykle mężczyźni jego pokroju wybierali lekkie odzienie, które nie krępowało ruchów – luźne spodnie oraz koszulę bez rękawów. Niektórzy woleli nawet pracować bez niej, narzucając tylko coś w rodzaju fartucha kowalskiego. Najemnik, którego znalazł Dago, preferował jednak pełne odzienie – dopasowane spodnie, buty z wysokimi cholewami przypominającymi te do jazdy konnej, koszulę i kamizelę zapinaną na haftki oraz sięgającą niemal do kolan opończę z kapturem. Gdyby go narzucił, chyba parsknąłbym śmiechem – i bez tego aż nazbyt wyglądał na łotra czy pospolitego łowcę nagród. Całości wizerunku dopełniała zacięta mina oraz groźne spojrzenie głęboko osadzonych oczu. Nie wywarł na mnie dobrego wrażenia.

– Twój czas jest cenny... – powtórzyłem. – Ciekaw jestem, czy cenniejszy niż twoja głowa.

– Spokojnie, tylko spokojnie. – Dago wkroczył pomiędzy nas. – Po co te waśnie? Obaj potrzebujecie swojej pomocy. Panicz szuka specjalisty, a ty...

– Pieniędzy – powiedział nieznajomy. – Sto garrenów za moją pracę. Płatne z góry.

– Co takiego?! Przecież dostałeś już zaliczkę!

– Dlatego tylko sto. Plus wikt podczas pełnienia służby. Mogę stołować się w kuchni, wszystko jedno. Nie jestem wybredny.

Spojrzałem na niego spode łba. Może trzeba było posłuchać ojca?

– I za co chcesz aż tyle?

– Za profesjonalizm i gwarancję, że do Locete wrócicie z informacjami.

– A masz pojęcie, czego chcemy?

– Złapaliście dwóch skrytobójców, więc to jasne. Chcecie dowiedzieć się, kto ich nasłał, za ile i dlaczego. Ja wam tę wiedzę zapewnię. Tu, na miejscu, bez ryzyka związanego z przewożeniem.

– A dyskrecja? To też zapewniasz?

– Nikomu nie zależy na niej bardziej. Tylko dlatego, że znam Dago, zgodziłem się tu przyjść. Powiedział, że jesteś dobrym zleceniodawcą.

– Myślałem, że potrzebujesz pieniędzy.

– Ale nie od możnych. Nie biorę niczego z rąk ociekających krwią.

– Odważne słowa jak na najemnego kata.

– Tym bardziej powinny dać ci do myślenia.

Zacisnąłem dłonie tak mocno, że aż wbiłem sobie paznokcie w ramię. Ból mnie otrzeźwił. Nie miałem zamiaru dać się sprowokować byle komu.

– Dostaniesz siedemdziesiąt – powiedziałem z całym spokojem, na jaki było mnie stać. – Pozostałe trzydzieści, jeśli robota będzie dobrze zrobiona. Skrytobójcy muszą przeżyć i być świadomi tego, co się dzieje. Jak umrą, nie dostaniesz ani garrena więcej. Przekonamy się, czy jesteś tak dobry, jak słyszałem.

– Przyjmuję wyzwanie.

Niemal słyszałem, jak Dago oddycha z ulgą, podobnie jak służący za moimi plecami.

– To kiedy możesz zacząć? – zapytałem.

– Choćby zaraz.

– W takim razie chodźmy.

Najemny kat, który kazał się nazywać Dari, może i był nieprzyjemnym człowiekiem, ale okazał się być znakomity w swoim fachu. Ledwie po dwóch dniach, akurat kiedy dotarły do nas wozy z Locete, pierwszy ze skrytobójców zaczął się łamać.

– Słabą miał wolę, skoro wystarczyło trochę go postraszyć rozpalonym prętem – skwitował ojciec, wysłuchawszy raportu. – Pracuj dalej, Dari, czuję, że jesteśmy blisko.

I rzeczywiście, ledwie trzy dni później wiedzieliśmy już, kto chciał się nas pozbyć. Pomysłodawcą rzeczywiście był Porres, który chciał najpierw wyeliminować mnie i mojego ojca, a potem przejąć nasze ziemie, jednak to nie on wydał rozkaz. Kiedy poznaliśmy nazwisko osoby, która bezpośrednio kontaktowała się ze skrytobójcami, zrozumieliśmy, dlaczego Feliu nie bał się występować przeciwko regentowi. Wiedział, że sił mu nie braknie, skoro jego głównym sprzymierzeńcem jest Viari ze Wzgórz – samozwańczy król półwyspu Wienn. Wyglądało na to, że krnąbrni buntownicy z południa po raz kolejny podnoszą głowy i miecze.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro