8. Klient nasz Pan

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Sprzedawca nawet nie podniósł wzroku, gdy elektryczny dzwonek informujący o nowym kliencie wydał cichy pisk. Do sklepu Geschäft przy Niklosburger straße 10 co prawda nie zwalały się tłumy, ale Elmer Neimuer nauczył się ignorować ten dźwięk, bo gdyby skakał na każdy dzwonek, po roku pracy mógłby startować w olimpiadzie. 

Toteż nie spojrzał na nowego klienta dłużej niż wymagało upewnienie się że to człowiek a nie jakiś zbłąkany pies. Mężczyzna nosił biały dres z czerwonym logo, dżinsy, czapkę. Normalne. Ale zdziwiło go zachowanie nowego klienta. Kręcił się tu i tam, ni to rozmyślając, ni to oglądając towar, batoniki, artykuły biurowe, prasę. Do kasy podszedł dopiero, gdy sklepik był pusty. Wtedy Elmer Neimuer zobaczył jego brudne kołtuny i pobite okulary. Plecak też nie wyglądał na nowy, przypominał raczej wytartą szmatę. Nieznajomy postawił na ladzie nożyczki i batonika Mars. A raczej ich całą garść. 

- Miał pan wypadek? - spytał Elmer kasując produkty.

- Czemu pan tak myśli.

- Zobaczyłem rower, no i pama okulary nie wyglądają najlepiej. Tak po prostu zapytałem… 

- Nic nie szkodzi. Poproszę jeszcze papierosy.

- Malboro, cienkie, grube - zaczął wymieniać Elmer grzebiąc pod ladą. Odpowiedziała mu cisza. Zbyt długa. Wyjrzał. Spojrzał prosto w lufę pistoletu. 

- Teraz, kurwa… rób co mówię - Głos drżał klientowi, tak samo ręka ściskająca pistolet. Nagle jakby się zawiesił, po czym złapał podstarzałego sprzedawcę za krawat. - Zgłośnij!

- Co? - Na tą odpowiedź rabuś odepchnął Elmera i wskazał drżącą ręką na głośnik zwisający ze ściany. - Radio! Zgłośnij, do kurwy! Nie próbuj niczego!

Elmer nie próbował. Wiedział że życie jest najważniejsze. Zgłośnił.

"[...] Berlin od dawna zmaga się z falą przestępczości, ulice pełne są alfonsów i narkotyków, szkodzących nam, uczciwym obywatelom płacącym podatki. Ale dziś można powiedzieć, że coś z tym robimy! Dzisiejsza brawurowa akcja policji przy koordynacji BKA pokazała, jaką plagą są narkotyki! Oczywiście, nie obeszło się bez ofiar, ale przytaczając słowa komisarz Karen Leckstein, "robiliśmy to dla dobra ogółu". Teraz gdy… "

- Karen. Leckstein. Karen Leckstein. Karen! Leckstein! - krzyk mężczyzny zawibrował w uszach Elmera. Po chwili tamten spojrzał na niego i przystawił mu pistolet do piersi. - Weź torbę. Zapakuj kasę. Jasne, kurwa?

- Tak.

- Tak co?

- Tak, kurwa.

- No, szybciej! - Pistolet niebezpiecznie zadrżał. Elmer nie potrzebował większej zachęty. Zapakował pieniądze. 

- Teraz telefon - Ćpun wskazał na urządzenie leżące na blacie. - Odblokuj i ustaw PIN na 1111. 

Elmer zrobił wszystko, co tamten chciał. Podczas gdy zmieniał hasło, nieznajomy wziął nożyczki i zaczął obcinać włosy i kudłatą brodę, ciągle celując. Następnie sprawdził PIN i schował telefon do kieszeni, siatkę z pieniędzmi wziął do lewej ręki. 

- Dziękuję. To krok ku nowemu życiu, wiesz, do cholery? Nowe życie. Czasem każdy chce po prostu zniknąć - charknął mężczyzna. - Ale wpierw mam coś do załatwienia. Z przyjacielem, wiesz? Bardzo bliskim. Czy raczej… a, nieważne. Dobra, kurwa? Nieważne! Rozumiesz?! Jak się nazywasz?

- Ja… Elmer - wyjąkał Elmer cofając się pod ścianę z papierosami.

- Rozumiesz Elmer? 

- Tak.

- To dobrze, kurwa. Do widzenia - Mężczyzna odwrócił się i ruszył do drzwi, gdy poczuł opór z tyłu. Elmer uczepił się jego plecaka i nie chciał puścić. Christopher szarpnął, tylko po to by się przekonać o wątpliwej jakości wykonania plecaka, który niczym piniata wysypał na podłogę zawartość, w której Chris dostrzegł strzykawkę, niczym Świętego Graala. Rzucił się na podłogę, porwał strzykawkę i wsunął do siatki z pieniędzmi. Następnie nieoglądając się za siebie wypadł ze sklepu i wskoczył ciężko na rower. 

Myślał o Karen. O tym, kim była. I jak go skrzywdziła lata temu, zostawiając samego w Schwerin. Pamiętał jak bawili się w policjantów i złodzieji.

- Teraz twój ruch, suko. Raz dwa trzy, baba jaga patrzy - warknął Christopher Claste i opluł sobie przystrzyżoną krzywo brodę. Nie zdawał sobie sprawy, jak długo czekał na to spotkanie. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro